Dlaczego tak wiele zbrodni nazistowskich nie było przedmiotem postępowań karnych w Niemczech?
Wg ustaleń centrali ścigania centrali zbrodni narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu straciło życie w latach 1939-1945 tylko w okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie od 52 800 do 67 800 osób w wyniku popełnienia na nich przestępstw narodowosocjalistycznych z użyciem przemocy. Większość ofiar, z wyjątkiem kilku setek, utraciło życie w pierwszych miesiącach po wmaszerowaniu niemieckich oddziałów na ten teren. Chodzi o sprawców tych zbrodni w liczbie ok. 20 000, którzy ponoszą odpowiedzialność karną. Sprawcy ci pochodzili z szeregów SS, Gestapo, Służby Bezpieczeństwa, byli także członkami NSDAP. Liczba sprawców objętych niemieckimi postępowaniami karnymi jako osoby podejrzane to 1701. Zarzut popełnienia zbrodni przez nich był badany w sumie w 258 postępowaniach karnych. Z owych 258 śledztw 233 zostały umorzone przez prokuraturę. Tylko w 12 wypadkach doszło do prawomocnego wyrokowania. Poza owymi zbrodniami w obozie koncentracyjnym Stutthof niedaleko Gdańska zostało zamordowanych ok. 65 000 ludzi, które to zbrodnie były zbadanie w 41 niemieckich śledztwach, ale tylko w 3 postępowaniach doszło do sądowego wyrokowania przeciwko 5 oskarżonych. A przecież tam funkcje pełniło 2500 członków SS. W Polsce przeprowadzono 4 procesy przeciwko członkom załogi tego obozu. Bez wątpienia było wiele przyczyn dla tego stanu rzeczy, m.in. nie można było ustalić miejsca zamieszkania osób podejrzanych i dlatego nie objęto ich postępowaniami karnymi. Inni właśnie zmarli. W innych przypadkach dowody okazywały się niewystarczające. Względnie w poszczególnych wypadkach miał miejsce upływ terminu przedawnienia. Ale główna przyczyna nieścigania karnego tych sprawców miała inne podłoże. Była to niechęć generacji prawników po wojnie, aby prowadzić tego rodzaju postępowania przeciwko sprawcom zbrodni. Było tak dlatego, że bardzo wielu powojennych prawników miało narodowosocjalistyczną przeszłość. I ci powojenni prawnicy zajęli stanowisko obrony wobec podejrzanych albo też chcieli co najmniej utrudnić postępowania karne przeciwko zbrodniarzom narodowosocjalistycznym. Owi prawnicy po wojnie byli bezpośrednimi albo pośrednimi sprawcami uniemożliwiającymi lub utrudniającymi osądzenie zbrodniarzy. Sprawcy natomiast mieli możliwość liczenia na to, że uniewinnią się na powołanie na orzecznictwo Sądu Najwyższego Niemiec, które również było im przychylne. Generalnie przyjęto, że nie ponoszą odpowiedzialności karnej ci, którzy tylko stosowali prawo karne okresu narodowego socjalizmu albo też z owym prawem postępowali zgodnie. Nazywali to pozytywizmem prawniczym. Aż do późnych lat 70. było tak, że owo nastawienie reprezentowali zarówno prokuratorzy, jak i sędziowie i ich zwierzchnicy, np. Prokuratorzy Generalni, ale także urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a także wszyscy połączyli się w owym przekonaniu z politykami i członkami rządu.
Do wyjaśnienia zbrodni narodowosocjalistycznych została powołana w 1958 specjalna centrala, której zadaniem było przeprowadzenie kompleksowych śledztw obejmujących całe kompleksy zbrodni, a nie poszczególne przypadki ich popełnienia. Wynikiem owej działalności owej centrali było przekazywanie śledztw do poszczególnych prokurator w landach do dalszego ich prowadzenia już przeciwko konkretnym podejrzanym. Bardzo często prokuratorzy z centrali ścigania wykonywali owo zdanie gromadząc dowody zbrodni przeciwko narodowosocjalistycznym sprawcom, ale ich działalność była następnie w poszczególnych landach w prokuraturach hamowana przez decyzje natury politycznej.
Owo utrudnienie prowadzenia śledztw nie możemy tłumaczyć brakującą kooperacją z zagranicą. A w szczególności nie można tłumaczyć zaniechania osądzenia sprawców brakiem działania ówczesnego bloku wschodniego w czasie zimnej wojny. Kopie dokumentów z zagranicznych archiwów z Europy Wschodniej, które otrzymywała centrala, pochodziły w wielkiej części z USA, ZSRR, Francji i Czechosłowacji. Kolejne części kopii pochodziły z Holandii, Belgii, Norwegii i Izraela, w niewielkim zakresie z innych europejskich krajów. Główna część jednak to były kopie ok. 80 000 dokumentów, które postawiła do dyspozycji niemieckich władz sądowych warszawska główna komisja ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiego, której szef Kulesza prowadził tę działalność ponad 8 lat. Prawdą jest przy tym, że na przeszkodzie ścigania w RFN stanęła m.in. skomplikowana sytuacja niemiecko-niemiecka, tzn. chodziło o niepełną współpracę archiwów DDR (w owym czasie Sowieckiej Strefy Okupacyjnej), co było jednym z utrudnień w prowadzeniu śledztwa. Ze strony RFN niechętnie używano określenia Niemiecka Republika Demokratyczna, raczej SSO. To się zmieniło dopiero w latach 70. To sprawiło, że nie było faktycznej współpracy między państwami niemieckimi. Wielu prokuratorów generalnych RFN uważało, że jest to korzystne, albowiem wykorzystywali je do tego, aby od ręki uśmiercać niechciane postępowania śledcze (za wyjątkiem prokuratora generalnego Hesji Fritza Bauera, który nawiązał bezpośrednie kontakty z archiwami NRD). Dla innych prokuratorów było korzystne, że nie otrzymują żadnych potrzebnych dokumentów ze strony DDR, więc mieli pretekst do nieprowadzenia śledztwa.
Akcja „Inteligencja”. Wyniszczenie żydostwa, inteligencji, duchowieństwa i szlachty, jak określano to w nazistowskim żargonie, gdzie chodziło o likwidację polskich elementów, do których nie odnosiło się niemieckie życzenie, by trwały, albowiem konieczne było przeprowadzenie operacji scalania gruntów, a więc usunięcia najwartościowszych elementów polskiego narodu z tych terenów, które miały na stałe włączyć do III Rzeszy. Reszta narodu polskiego miała służyć germańskiej rasie za niewolników. Nie wydano wówczas żadnych pisemnych rozkazów przeprowadzenia ludobójstwa, ale dowodzi dokonania takiej zbrodni cały szereg dowodów: dzienniki, protokoły, pisma z zapiskami dla pamięci, a także ustne przekazy. Tak napisał oficer Abwehry pod datą 8 września 1939 w swoim dzienniku:
„Heydrich podżega w najbardziej wredny sposób przeciwko armii, mówiąc, że wszystko przebiega za późno. Dziennie przeprowadzanych jest 200 egzekucji, ale sądy wojenne, mówił H., pracują za wolno, i trzeba je usunąć. Ludzie ci muszą zostać natychmiast rozstrzelani albo powieszeni. Ludzi bez znaczenia, małych, możemy zachować, powiedział H. Ale szlachtę, księży, Żydów musimy zabić.”
Między 7 września a 16 października spotykali się regularnie szefowie poszczególnych wydziałów Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy z Heydrichem. Plan masowego wymordowania został stworzony przez Himmlera i Heydricha, natomiast Himmler otrzymał od Hitlera pochwałę za zamiar realizacji tego programu. W tym gremium zostały ustalone szczegółowe programy tej akcji. Zostały owe szczegóły opracowane organizacyjne przez dr Besta, który był trzecim człowiekiem po Himmlerze i Heydrichu. Realizację owego programu powierzono Einsatzgruppen, które miały za zadanie przeprowadzenie egzekucji owego programu. Heydrich rozkazał, aby likwidacja warstw przywódczych w Polsce została przeprowadzona do dnia 1 listopada 1939. Grupy operacyjne otrzymały listy imienne, w których dokładnie wskazano potencjalnych przywódców politycznych, którzy musieli być zlikwidowani. Pod tymi warunkami zostało przeprowadzone ludobójstwo w rejonie Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie. W pierwszej linii egzekutorami była samoobrona pod przywództwem SS, drugim grupy operacyjne pod kierunkiem gestapo. Trzecią grupą jednostek wykonawczych były specjalne jednostki takie jak SS batalion wartowniczy Eimanna.
Selbstschutz (samoobrona). Bezpośrednio po wmaszerowaniu do Polski niemieckich jednostek wojskowych rozpoczęli gromadzenie się w małych grupach volksdeutsche w celu tworzenia jednostek podobnych do policyjnych. Formalnie miały te podobne do milicji jednostki troszczyć się w gminach ojczystych o porządek i spokój. Miały też chronić volksdeutschy przed napadami ze strony polskiego społeczeństwa i zdemoralizowanych polskich żołnierzy. To była część organizacyjna Selbstschutzu. Ale wkrótce się okazało, że nie miał z tym nic wspólnego. Stał się bardzo szybko pod kierunkiem SS-Oberführera Ludolfa von Alvensleben narzędziem do przeprowadzenia akcji zemsty z udziałem wstępujących do Selbstschutzu kryminalistów, a pod kierunkiem SS stał się instrumentem wytępienia polskiej warstwy przywódczej i Żydów. Selbstschutz w Gdańsku był zorganizowany w 5 inspektoratów i 23 okręgi i liczył w sumie 17 667 ludzi. Przy rozmowie w Bydgoszcz Alvensleben przedstawił inspektorowi do wiadomości, że Selbstschutz został powołany do akcji odpłaty na Polakach za czyny popełnione przeciwko volksdeutschom. 5 października 1939 zameldował Alvensleben jak przebiegała akcja mordowania Polaków i skierował ten raport do Berlina. „Z najsurowszymi środkami karnymi musieliśmy działać przeciwko 4247 byłym obywatelom państwa polskiego.”. Jako przykład działania powojennego wymiaru sprawiedliwości w Niemczech w sprawach Selbstschutzu należy powołać postępowanie karne przeciwko sądem przysięgłych w Giesen. To postępowanie zakończyło się 22 października 1958 wyrokiem uniewinniającym Adolfa Armta i 5 innych. Oni wszyscy byli członkami Selbstschutzu. Oskarżony Armt brał udział jako urzędnik żandarmerii przy dokonywaniu masowych rozstrzeliwań, co zostało ustalone w postępowaniu dowodowym głównym przed sądem. Ale sąd w swoim wyroku uniewinniającym Armta wywodził co następuje:
„Ukaranie biorącego udział za branie udziału jeżeli było mu wiadomo, że rozkaz, który otrzymał i wykonuje został wydany przez jego zwierzchnika wymaga, by ów wykonawca zdawał sobie sprawę, że popełnia zbrodnię lub wykroczenie. Ale w tym konkretnym wypadku powstaje wątpliwość, czy oskarżony miał świadomość, że dopuszcza się morderstwa lub zabójstwa. Wiedza wykonawcy rozkazu wymaga dowiedzenia przed sądem, że miał on wiedzę pewną o zbrodniczym charakterze i celu otrzymanego rozkazu. Jeżeli miał on pewną wątpliwość jako podwładny, czy rozkaz był zgodny z prawem, taka wątpliwość nie wystarczy do jego ukarania. Trzeba dla ukarania wykonawcy dowieść, że miał on pewną wiedzę, bez wątpienia wiedział, że rozkazodawca wydał mu rozkaz zbrodniczy i nakazał branie udziału w egzekucjach mających na celu mordowanie. Jeżeli tylko sąd podejmuje wątpliwość, czy oskarżony Armt miał pewną wiedzę, to nie może stwierdzić, że wiedza ta rzeczywiście była pewna.”
Jest to zupełnie niepojęte, że sąd miał taką wątpliwość, skoro dokonywał zabójstw kobiet i dzieci w dokonaniu tego rozkazu. Dogmatyka prawa karnego, która wyjaśnia, co jest działaniem umyślnym, zawinionym, która wskazuje, że o zamiarze decyduje wiedza o bezprawiu i wola jego dokonania, z którą to wiedzą i wolą działał sprawca, została pozostawiona bez żadnego użycia w tym wyroku. W tym konkretnym wypadku nie zachodziły żadne okoliczności wyłączające odpowiedzialność karną za umyślną zbrodnię. Powodem wyroku uniewinniającego było tajne porozumienie między nazistowskimi zbrodniarzami i pozbawionymi sędziowskiego sumienia sędziami. Bilans niemieckiej sprawiedliwości, która tolerowała bezprawnie masowych mordów dokonanych przez Selbstschutz przestawia się następująco: z 17 600 osądzono jedynie 8. Dwaj otrzymali kary dożywotniego pozbawienia wolności, pozostałych 6 kary więzienia od 2 do 8 lat. Centrala ścigania podniosła z w 1963 r., że nie miał miejsca żaden rzeczywisty przypadek, w którym członek Selbstschutzu odmówił by wykonania rozkazu strzelania i groziłaby mu za to jakakolwiek kara. A zatem nie miał miejsca żaden wypadek stanu wyższej konieczności wykonanego rozkazem wojskowym (osoba, która otrzymała zbrodniczy rozkaz, wykonuje go, ponieważ jest to jedyna droga ratująca jego życie i zdrowie). Selbstschutz został rozwiązany w listopadzie 1939 r. Po wojnie ukrył się Alvensleben w Argentynie, gdzie żył nieniepokojony do 1 kwietnia 1970 r., kiedy zmarł.
Einsatzgruppen (grupy operacyjne). Działalność grup operacyjnych rozpoczęła się podczas napadu na Polskę jesienią 1939 pod kryptonimem „Unternehmen Tannenberg”. W ostatnich dniach sierpnia 1939 zostały powołane w liczbie 5 grupy operacyjne, które liczyły około 2700 mężczyzn. Ich zadaniem było: „działanie na zajmowanych terenach oraz zwalczanie wszystkich antyniemiecko nastawionych elementów, a więc prowadzenie w istocie takich działań, jakie są zadaniami policji państwowej w Rzeszy”. Jedną z owych grup było Einsatzkommando 16 pod przywództwem radcy kryminalnego Jakoba Lölgena. Jego komando składało się z 20 urzędników gestapo i policji kryminalnej oraz 10 esesmanów. Miało za zadanie prowadzenie operacji policji bezpieczeństwa, ale w rzeczywistości było ono komandem przeprowadzającym egzekucje. Jego zadanie składało się tylko z tego, żeby spełnił oczekiwanie Heydricha, by liczba dziennych egzekucji była większa. Po wojnie, tj. 7 stycznia 1970 zeznawał świadek działalności tego komanda, że rozkazy otrzymywało od Rudolfa Trögera, szefa policji w Gdańsku. Rozkaz ten brzmiał, by polską inteligencję oraz członków Związku Zachodniego likwidować jako stawiających opór niemieckiej okupacji. Jak wiadomo chodziło o to, żeby wszystkich poddanych akcji mordowania traktować jako podejrzanych o stawianie oporu przeciwko niemieckiej okupacji. Z meldunku o sytuacji Lölgen napisał, że dowodzone przez niego komando od 22 października do 20 listopada w Bydgoszczy zastrzeliło 349 osób. Chodziło o lekarzy, nauczycieli, nauczycielki, adwokatów i notariuszy, aptekarzy, urzędników urzędu finansowego, członków rady miejskiej i podobnych zawodów. 7 listopada 1939 komando zostało rozwiązane. Lölgen wrócił na swoje stanowisko w dowodzeniu policją państwową w Gdańsku i został nagrodzony krzyżem zasług wojennych 2 klasy z mieczami i powołany na stanowisko dyrektora kryminalnego. W 1945 r. przez Kopenhagę uciekł do Niemiec Zachodnich, gdzie w 1946 trafił do obozu internowania w miejscowości Reckinhaufen. W czasie postępowania denazyfikacyjnego (był członkiem NSDAP od 1933) w 1947 wystąpił Lölgen z niezakłóconą pewnością sobie i w wyniku owego postępowania został mianowany w 1950 dyrektorem kryminalnym w urzędzie kryminalnej pozycji w mieście Trier. W 1967 przeszedł w regularny stan spoczynku. Jego narodowosocjalistyczna przeszłość była już znana w 1949, ale wtedy został tylko przesłuchany jako świadek przez policję kryminalną w Hamburgu w sprawie stosunków panujących w policji w czasie wojny w Gdańsku. W tym śledztwie jako świadek zaprzeczał swojemu udziałowi w zbrodniach narodowosocjalistycznych, ale obciążał innych sprawców. Ale kiedy okazało się, że zachowały się raporty z jego zbrodni ze statystyką pokazującą liczbę zabitych, jego status zmienił się na podejrzanego. W marcu i kwietniu 1966 Lölgen i jego zastępca Horst Eichler wystąpili jako oskarżeni przed sądem przysięgłych. Owo postępowanie sądowe zakończyło się wyrokiem uniewinniającym Lölgena z powodu stanu wyższej konieczności spowodowanego rozkazem wojskowym, Eichlera z braku dowodów. „Obawiałem się skierowania mnie do obozu koncentracyjnego, gdybym odmówił kierowania komando”. Wyrokiem z 15 listopada 1966 odrzucił pierwszy senat SN RFN rewizję prokuratory na niekorzyść obu uniewinnionych w postępowaniu w 1 instancji. Jednocześnie SN potwierdził wyrok uniewinniający sądu monachijskiego.
Wyroki uniewinniające, ale także umorzenia postępowań przeciwko zbrodniarzom nazistowskim z uzasadnieniem stanu wyższej konieczności spowodowanego rozkazem wojskowym miały miejsce w latach 50. i 60. bardzo często. Rzekomym zagrożeniem dla życia lub zdrowia zostały stworzone przez prawników tylne drzwi wyjścia z postępowań karnych, którą to drogę uniewinnienia stworzyli sędziowie, prokuratorzy, obrońcy i sami oskarżeni w milczącym porozumieniu. Centrala ścigania zbadała wszystkie te wypadki i nie znalazła ani jednego kazusu, który potwierdzałby, że rzeczywiście odmowa posłuszeństwa rozkazowi narażała wykonawcę na jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla jego życia lub zdrowia. Wg reguł przyjętych przez Hitlera i akceptowanych przez elitę SS udział nakazany rozkazem w mordowaniu ofiar traktowany był jako największe wyzwanie duchowe, któremu sprostać mogą tylko najlepsi. Innymi słowy odmowa nie była traktowana jako brak zdyscyplinowania i wystąpienie przeciwko regułom wychowania w SS, i nie wywoływała żadnej reakcji, lecz była traktowana jako zasługująca na wyrozumiałość zwierzchników ludzka słabość, która dowodziła braku najwyższych kwalifikacji do wykonywania rozkazów. Przemówienie Himmlera w Poznaniu w styczniu 1943. On powiedział wtedy, że spełnienie rozkazu, który prowadzi do góry zwłok jest dowodem najwyższej sprawności tych, którzy ten rozkaz otrzymali i wykonali. Wg tej filozofii ktoś, kto odmawiał udziału w masowych egzekucjach był uważany za zasługującego na współczucie tchórza, ale nie karano go za nieposłuszeństwo. Nie budzi wątpliwości dowodowej, że odmówienie posłuszeństwa nie pociągało za sobą niebezpieczeństwa dla odmawiających. Uznawano, że niewykonanie rozkazu dowodzi słabości, natomiast wykonanie dowodziło gotowości osobistej, przekładających się w wielu wypadkach na własną inicjatywę. Było tak, że ci, którzy manifestowali swoją gotowość i inicjatywę chcieli wobec kolegów i zwierzchników jawić się jako ci, którym nie można przypisać słabości ani tchórzostwa. Oni oczywiście mogli obawiać się, gdyby omówili wykonania rozkazu, tylko niebezpieczeństwa dla ich przyszłej kariery.
Akcja „Inteligencja” była opisywana z końcem roku 1939 przez zagraniczną prasę i ukazywała zbrodnie na Polakach, co spowodowało, że na początku 1940 w rejonie Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie akcja ta została zawieszona. To nie znaczy, że została całkowicie przerwana, po prostu przy jej wykonaniu przestano wykorzystywać Einsatzgruppen. Natomiast oczywiście gestapo i policja bezpieczeństwa kontynuowała akcję na terenie całej okupowanej Polski, łącznie z Generalnym Gubernatorstwem.
To jest niepojęte, że w Niemczech żaden nazistowski zbrodniarz z grup operacyjnych nie został pociągnięty do odpowiedzialności za branie udziału w ludobójstwie na polskiej inteligencji. Sprawcy biorący udział w ludobójstwie zaprzeczali, że dokonali owej zbrodni, natomiast samo obciążali siebie i wskazywali innych współsprawców. Ale jednocześnie sądy odmawiały wiary takim zeznaniom, także tym, które obciążały innych. Zwłaszcza wtedy, gdy oskarżony obwiniony dla własnej ochrony wskazuje innych sprawców, uznawano za niewiarygodne. Zasada in dubio pro reo została w sposób rażący nadużyta. Niemiecki wymiar sprawiedliwości uwolnił od odpowiedzialności karnej także pomocników i pomocników do pomocnictwa, którzy zostali ustaleni imiennie i wykonywali swój zamiar z wiedzą i wolą.
Poczta Polska w Gdańsku. Szczegóły walki o budynek poczty w Gdańsku 1 września 1939 możemy uznać za znane przez słuchaczy. W rzeczywistości WW2 zaczęła się nie od strzałów na Westerplatte, ale od bombardowania Wielunia. Westerplatte znajdowało się poza terytorium państwa polskiego. Polscy prawnicy i historycy argumentują przeciwnie niż prof. Schenk. W Gdańsku napad na polską pocztę został przeprowadzony przez niemiecką gdańską policję, także nie miał charakteru walki zbrojnej. W 4 falach napadu usiłowały siły policyjne gdańskie pod dowództwem pułkownika Bethke pokonać polskich urzędników pocztowych. Na końcu walki gdańska straż pożarna wpompowała z cysterny benzynę do piwnicy budynku pocztowego, którą następnie zapalono przy użyciu miotacza płomieni. 38 polskich urzędników pocztowych, którzy przeżyli, zostało postanowionych przed niemieckim sądem i skazanych na śmierć. Proces, którzy rozpoczął się 8 września przed sądem polowym grupy operacyjnej Eberhardt, był farsą. Oskarżeni nie mogli być osądzeni na podstawie narodowosocjalistycznego „prawa”. Można przyjąć, że organizatorzy tego procesu mieli pełną świadomość bezprawia, byli bowiem prawnikami - dr Kurt Bode i prokurator wojskowy Hans Werner Giesecke. Ten proces został przeprowadzony bez żadnego przygotowania, bez refleksji prawnej - chodziło tylko o postawienie oskarżonych na scenie i ukarać. Zostali skazani na podstawie specjalnego prawa karnego wojennego, wydanego 17 sierpnia 1938 r. To rozporządzenie nie miało mocy obowiązującej w Gdańsku. Owo nieobowiązywanie tego rozporządzenia wynikało z tego, że ustawa o włączeniu Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy wydana 1 września 1939 wyraźnie stwierdzała, że czasowo zachowują tam moc obowiązującą wszystkie wcześniej tam obowiązujące ustawy. Jego konstytucja i inne ustawy wykluczały karę śmierci. Prawo karne Rzeszy zostało wprowadzone rozporządzeniem z 14 listopada, a więc 6 tyg. później po tym, jak zostało zaprowadzone w tym procesie. Obrońcy bronili się w sposób jawny, strzelając z polskiego budynku pocztowego. Ponieważ czynili to zgodnie z rozkazem otrzymanym z dowództwa armii w Warszawie, poza tym zostali do obrony zmuszeni przez bezprawny napad. W żadnym razie nie mogli być uznani za tych, którzy strzelają podstępnie zza węgła ani za partyzantów. Ich skazanie nastąpiło natomiast za branie udziału w tzw. przestępczej partyzantce. Niemieckie prawo używało tego terminu „wolny strzelec” na określenie osoby, która zabija, nie będąc poddaną żadnym rygorom prawa wojennego i zasługuje na karę śmierci wg niemieckiego specjalnego prawa karnego. Znamiona tego przestępstwa nie zostały wypełnione przez polskich pocztowców, ponieważ ust. 2 tego paragrafu zawiera wyjątek - tego wyjątku sąd nie rozważył i całkowicie przemilczał. Napisano, że nie jest wolnym strzelcem ten, kto 1) nosi broń otwarcie (co czynili obrońcy poczty), 2) pozostaje pod jednolitym dowództwem (przysłany z Warszawy inspektor Konrad Guderski), 3) walczący nosi z daleka rozpoznawane oznaczenia (nosili uniformy) 4) przestrzega praw i zwyczajów wojennych (co oczywiście czynili pocztowcy). A zatem wobec tego niemieckiego prawa powinni być uznani za milicję, która broniła polskiego budynku pocztowego. Ponieważ obrońcy polskiej poczty spełnili owe 4 warunki, zostali oni objęci owym wyjątkiem wykluczającym możliwość potraktowania ich jako przestępczych partyzantów. Przysługiwał im status kombatantów, a więc strony walczącej, i było zupełnie oczywiste z punktu widzenia ocen prawnych, że zgodnie z prawem uczynili oni pożytek z posiadanej broni. Ale przeciwnie, to napastnicy nie byli ani żołnierzami, ani wojskową milicją. Jak stwierdzono dowodowo, były to siły policji ochronnej 2 rewiru policyjnego, wzmocnieni przez policjantów posiłkowych z SA i SS działających pod przywództwem Bethke. A zatem to napastnikom nie przysługiwał status kombatantów. Z tego wynika jednoznaczny wniosek, że działali bezprawnie. A jeżeli tak, to obrońcy mogli powołać się na obronę konieczną przed bezprawnym napadem na budynek pocztowy. W osądzeniu obrońców nie chodziło o fair trial w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ale nawet wówczas obowiązujące rozporządzenie o postępowaniu wojennym karnym zawierało minimalne warunki prawne dające oskarżonym prawo do obrony. Gdyby korzystając z owego prawa każdy z oskarżonych miał możliwość przedstawić swój punkt widzenia choćby przez 15 minut, bo przecież nie każdy z nich mógł strzelać (mieli za mało broni), to wówczas proces z uwzględnieniem udziału tłumacza musiałby trwać wiele dni. Faktycznie trwał tylko przez kilka godzin. Dla wszystkich oskarżonych przyznano tylko jednego obrońcę, oficera Wehrmachtu w stopniu kapitana, którego stronniczość była oczywista. Ale również zastosowanie innych kryteriów wskazuje jednoznacznie na bezprawie w wyroku. Specjalnie rozporządzenie o wojennym prawie karnym obowiązywało w operacyjnym obszarze działań Wehrmachtu, ale nie miało mocy obowiązującej wewnątrz granic III Rzeszy. A przecież Gdańsk został przez ustawę wydaną 1 września 1939 ponownie zjednoczony i włączony do terytorium Rzeszy, stał się zatem jej wewnętrzną częścią. Specjalne rozporządzenie opisywało jako czyny zabronione działania na szkodę Wehrmachtu, natomiast napastnicy nie należeli do Wehrmachtu, byli tylko policjantami. Nawet gdyby przyjąć, że rozporządzenie mogło być traktowane jako obowiązujące wówczas, to zauważyć trzeba, że jest to założenie sprzeczne z realiami, albowiem powstaje wątpliwość, czy 1 września w ogóle zaistniał już stan wojny. Od zaistnienia stanu wojny uzależnione było obowiązywanie owego rozporządzenia. Przecież Niemcy łamiąc prawo narodów i bez wypowiedzenia wojny napadły na sąsiedni kraj. Dlatego z punktu widzenia prawa de iure stan wojny zaistniał formalnie w dniu 3 września 1939 z chwilą złożenia deklaracji wojennych przez Francję i Anglię, które wypowiedziały wojnę Niemcom. Jest zatem bardzo wiele podstaw dla stwierdzenia, że ukaranie obrońców poczty gdańskiej nie było możliwe.
Stracenie skazanych urzędników nastąpiło 5 października na krawędzi placu ćwiczeń na Zaspie w pobliżu ówczesnego lotniska. Miejsce masowego zakopania zwłok zostało przypadkowo odkryte w 1991.
Sędzia, który przewodniczył owemu procesowi (Kurt Bode) był następnie prokuratorem generalnym w Gdańsku. Natomiast później, 1 kwietnia 1951 został przyjęty do służby wymiaru sprawiedliwości w Bremie. W 1955 wstąpił na stanowisko prezydenta hanzeatyckiego wyższego sądu krajowego. W Bremie był równie wysoko ceniony co w Gdańsku. W 1960 przeszedł w stan spoczynku. Bezowocne pozostały starania, żeby objąć go państwowymi formami postępowania. Było bowiem tak, że z jego strony nie miał nic przeciwko dyktaturze, ani przeciwko demokratycznemu państwu prawnemu, które po wojnie zatrudniło go w wymiarze sprawiedliwości. Był czystym technokratą w sposobie życia. W 1979 zmarł w wieku 84 lat. Przez 19 lat korzystał on z emerytury państwowej w czasie, gdy jego ofiary leżały w masowym grobie, ale także członkowie ich rodzin znajdowały się na granicy minimum egzystencji. Ponieważ był on później prokuratorem generalnym, nasuwa się refleksja, że nikt nie zapytał go, ile zwłok ma w piwnicy. Przeciwnie, przez cały czas w służbie publicznej był wysoko i pozytywnie oceniany, popierany, ponieważ z pracowników wymiaru sprawiedliwości i ministerstwa sprawiedliwości miało podobną nazistowską karierę.
Prokurator Hans Werner Giesecke został objęty postępowaniem denazyfikacyjnym i uznany za nieaktywnego członka partii początkowo. Potem uwolniony od wszystkich podejrzeń przeszedł na własne życzenie na przedwczesną emeryturę i chciał być na własny wniosek syndykiem banku. W czasie późniejszym brał udział w regularnych ćwiczeniach rezerwy Bundeswehry. Ale o dziwo należał również do powojennego stowarzyszenia byłych sędziów Wehrmachtu. W 1971 zmarł w wieku 64 lat.
Hobby Bodego było prowadzenie postępowań przeciwko tym, których uznawano za wrogów państwa niemieckiego. Natomiast było to podstawą do tego, że dwaj synowie obrońców poczty w Gdańsku złożyło w 1960-1964 zawiadomienia o morderstwie popełnionych przez sąd na ich ojcach. Ale wszczęte na tej drodze postępowanie przeciwko Bode było w latach 1960-66 prowadzone w Bremie i Lubece, a następnie aż sześciokrotnie umorzone.
Ten przypadek jest wzorcowy, ukazujący, jak niemiecki wymiar sprawiedliwości zaniechał ścigania sprawców zbrodni nazistowskich, także prawników. Metody i tricki były różnorakie. Np. ukrycie ważnych relacji świadków. Pułkownik policji Bethke zeznał, że napaść na pocztę została przeprowadzona przez siły policyjne pod jego kierunkiem. Generał Eberhardt, do którego jednostki należał sąd polowy, potwierdził ten fakt. Ale prokuratura w postępowaniu przeciwko Bodemu zachowała się tak, jakby nie było w ogóle żadnych zeznań świadków i uznała za dowód uwagi obrończe samego Bodego, a także argumentów podniesionych przez Giesecke. Twierdzili, że polscy pocztowcy bronili się przed żołnierzami niemieckimi, którym przysługiwał status strony walczącej, co ich zdaniem realizowało zespół znamion przestępstwa przestępczej partyzantki i uważali swój wyrok skazujący za zgodny z prawem. A przecież generał i pułkownik Bethke powinni być wiarygodnymi świadkami. Niepewna prokuratura w Bremie zleciła sporządzenie opinii prawnej asesorowi sądowemu, przy czym opinia ta miała mieć charakter wewnętrzny. W tej opinii autor napisał jednoznacznie, że skazanie pocztowców polskich nie mogło nastąpić zgodnie z wówczas obowiązującym prawem. Ale dla zlecającej tę opinię prokuratury była jak strzelenie sobie własnej bramki. Dlatego też od ręki prokurator skierował ten dokument do akt podręcznych prokuratorskich, czyli jakby od razu wyrzucił ją do kosza. Ale popełniono przy tym pewien błąd. Natychmiast te akta podręczne skierowano do archiwum, gdzie prof. Schenk mógł ją odnaleźć.
Zaniechanie w ogóle śledztwa było inną metodą, która gwarantowała nieodpowiedzialność karną sprawców. A w ramach prowadzonych śledztw taką metodą było nieczynienie istotnych ustaleń faktycznych albo zaniechanie stawiania ważnych pytań. W tym przypadku w ogóle nie zbadano, jaką odpowiedzialność ponoszą ci, którzy odmówili udzielenia pocztowcom prawa łaski. Nikt z tych, którzy odmawiali prawa łaski, nie został przesłuchany jako osoba podejrzana, słuchano ich tylko jako świadków. Przyczyną dla takiej praktyki było prawdopodobnie to, że wcześniejszy nazistowski pułkownik Ertsmantel stał się w międzyczasie sędzią SN. Natomiast były porucznik Albert Ratke stał się wiceprezydentem niemieckiego federalnego urzędu ochrony konstytucji.
Dalej gdy chodzi o metody, jednym z nich było wszczynanie niepotrzebnych postępowań, mających na celu ustalenie zbędnych faktów. Można było akta sprawy przekazać do policji kryminalnej, której funkcjonariusz w ogóle nie wiedział, co ma w tej sprawie zrobić. I było tak, gdy chodziło o działalność prokuratora, a wcześniej szefa gestapo dr Guntera Wenedigera. On sam przy tym do ostatniej chwili wszystkiemu zaprzeczał.
Dalej przekwalifikowanie podejrzanego i uznanie go tylko za świadka. W tej sprawie polskich pocztowców tylko Kurt Bode był podejrzany, natomiast Giesecke występował jako świadek.
Świadome przekręcanie prawniczych ocen dotyczących działań osób podejrzanych. Podkreślić trzeba, że ust. 2 par. 3, który mówił, kto nie jest przestępczym partyzantem, w ogóle po wojnie nie był czytany przez prawników, wobec tego zaniechano zbadania jego treści dokładnie tak jak w okresie narodowosocjalistycznym. Ten przepis był ignorowany i przemilczany.
Wreszcie miało miejsce tzw. biologiczne przedawnienie. Można było prowadzić postępowania tak długo, aż nastąpiło to, co w cyniczny sposób określano w ten sposób. A zatem tak wiele lat prowadzono postępowanie, aż osoby podejrzane zmarły albo z powodu wieku i związanego z nim stanu zdrowia przestawały być zdolne do udziału w postępowaniu karnym. Tak postąpiono w stosunku do kluczowej figury, która odmówiła prawa łaski, czyli dr Erlicha Latmanna.
Bode i Giesecke nie musieli się w ogóle troszczyć o to, że ponieśli odpowiedzialność za ich czyny, bowiem istniała ochrona prawników zjednoczonych z nimi duchem kastowym i z troski o dawnych towarzyszy, którzy potrzebowali ochrony po wojnie. To jest koszmarnym paradoksem, że prokuratorzy stali się najlepszymi obrońcami osób podejrzanych, przeciwko którym powinni byli prowadzić postępowania karne. Trzeba zatem powiedzieć jasno, że chodziło o moralnie zarzucalną pomoc dla uniknięcia odpowiedzialności karnej, co jednocześnie jest trudne do stwierdzenia jako uchwytne naruszanie prawa. Prawnicy i urzędnicy ministerialni w latach 60. i 70. mieli w NRD za sobą bardzo podobną karierę nazistowską jak ci, przeciwko którym mieli prowadzić postępowania karne.
Świadkiem koronnym jest dr Fritz Bauer, były heski prokurator generalny, który opowiedział o swoich trudnościach z kolegami z wymiaru sprawiedliwości, którzy to koledzy robili wszystko, by swoich kolegów nazistowskich prawników w żaden sposób nie objąć postępowaniami karnymi. Bauer został znienawidzony. Ale mimo to doprowadził do procesu członków załogi Auschwitz, a także dostarczył bardzo ważnych wskazówek co do miejsca pobytu Adolfa Eichmanna w Argentynie. Ale po tych swoich doświadczeniach powiedział „Kiedy opuszczam moje biuro mam poczucie, że znajduję się we wrogim mi kraju. Nie ulega wątpliwości, że niechęć prokuratorów co do ścigania zbrodniarzy nazistowskich sprawiła, że panował wówczas szczególny duch czasu w wymiarze sprawiedliwości. W Niemczech po wojnie chciano bowiem bardzo szybko skreślić narodowosocjalistyczną przeszłość i uznać, że ukaranie głównych sprawców w głównym procesie w Norymberdze całkowicie załatwia sprawę. Uznawano, że winę za zbrodnie ponosi tylko klika Hitlera. Natomiast cała reszta Niemców stanowiła wspólnotę politycznie zniewoloną przez realia wojenne, co sprawiło, że cała pozostała część Niemców stała się w istocie ofiarami wojny. Trzeba jasno powiedzieć, że to nie było tylko przekonanie tych członków społeczeństwa, którzy zbierali się przy piwie, ale było reprezentowane przez wszystkie partie polityczne łącznie z kanclerzem Adenauerem, którego sekretarz stanu Hans Globke był autorem komentarza do norymberskich ustaw rasowych. Większość narodowych socjalistów znalazła po wojnie natychmiast zatrudnienie w swoich zawodach jako eksperci, także w policji i wymiarze sprawiedliwości. To, co nazywamy denazyfikacją, było w rzeczywistości farsą. Dlatego, że w ramach tych postępowań byli sprawcy nazistowskich zbrodni uniewinniali się przez wzajemne składanie oczyszczających oświadczeń. Niemiecki wymiar sprawiedliwości do 5 senatu karnego najwyższego sądu został opanowany przez byłych nazistowskich sędziów i prokuratorów, co sprawiło taki stan rzeczy, że tylko ułamek sprawców został objęty postępowaniami karnymi. Przełom nastąpił dopiero od 1995 r., kiedy większość starych nazistów zmarła i kiedy to młoda generacja prawników i historyków dokonała zmiany zasad etyki zawodowej. Ale musimy wyraźnie powiedzieć, jaka była statystyka ukazująca pełny bilans osądu zbrodni nazistowskich w powojennych Niemczech. Do końca roku 1993 w RFN wszczęto postępowania karne przeciwko 105 688 osobom z powodu popełnionych przez nich zbrodni narodowosocjalistycznym. Ale z tej liczby tylko 6494 oskarżonych zostało skazanych, a więc 6,1%. To oczywiście wiele wyjaśnia, ale w żaden sposób nie uniewinnia. Profesjonalnie dopuścili się powojenni juryści w Niemczech zaniechania i trzeba im wyraźnie zarzucić, że poprzez swoje zaniechanie i nieukaranie sprawców nie przyczynili się do tego, aby po wojnie zapanował nowy duch międzynarodowego rozumienia prawa i sprawiedliwości.
Na końcu zwracamy się do słów Fritza Bauera.
„Nie było tak, że w Niemczech był tylko nazista Hitler i nie było tak, że był tylko drugi nazista Himmler. Były setki tysięcy i miliony innych, którzy dokonali tego, co faktycznie uczynili nie dlatego, że rozkazano im tak postępować, lecz dlatego, że odpowiadały ich czyny ich własnemu światopoglądowi, który realizowali w wyniku swojego poczucia wolności. W SS większość była nie dlatego, że zmuszono ich do brania udziału w tej organizacji, ponieważ oni byli w SS oraz byli w drużynach w obozie Auschwitz, Treblinka i Majdanek, a także w gestapo i z reguły w grupach operacyjnych, ponieważ jako ludzie chcieli urzeczywistnić swoje poczucie przynależności do idei narodowego socjalizmu. To nie było tak, że to co czynili, było obcym ich zachowaniem, byli sprawcami dlatego, że byli ludźmi, którzy działali z własnego głębokiego przekonania, że czynią dobrze, a to dlatego, że czynami swoimi przyczyniają się do zwycięstwa narodowego socjalizmu.”
Oczywiście te słowa odnoszą się do których, o których zmarły w 1968 zwracał się do swoich kolegów prawników, którzy nie rozumowali w kategoriach etyki Fritza Bauera. Było tak dlatego, że nazistowscy sprawcy opanowali w istocie wszystkie grupy zawodowe w powojennych Niemczech.
Zabójstwo polskich profesorów Uniwersytetu Lwowskiego w 1941 roku
Zbrodnia miała olbrzymi zasięg, dlatego że obok ludzkiej tragedii oznaczała ona, że unicestwiona została naukowa elita i jednocześnie pokazała, że narodowi socjaliści nie mają żadnych granic i nie cofną się przed niczym dla realizacji własnych celów. Wielu polskich profesorów, o których chodzi wykładzie miało międzynarodową sławę. Z chwilą napaści na ZSRR rozpoczęła działalność eisatsgruppen C (gestapo i służba bezpieczeństwa). W CZERWCU 1941 roku zamordowano ponad 7 tysięcy ludzi. Obok grupy specjalnej C, operowała też specjalna grupa do specjalnych poruczeń (zastosowań/celów). W nocy 3/4 lipca rozpoczęła się akcja mordowania. Shongard powierzył zadanie aresztowania profesorów małym patrolom, z reguły złożone z esesmanów i tłumacza. Nosili szarozielone uniformy gestapo. 25 pracowników naukowych zostało wyciągniętych z ich domów, naukowcy byli umieszczeni na imiennych listach poszukiwawczych. Należeli do kadry lwowskiego U im JK, WST i państwowego szpitala i państwowej akademii wet. Aresztowano z nimi ich żony, dorosłych synów i przypadkowe osoby, które byli akurat w domu. W sumie tej nocy zostało dostarczone 52 osoby. Aresztowani zostali przetransportowani do byłych zakładów Abrahamowicza, w którym to wcześniej znajdował się zakład wychowawczy i szkoła milicji ukraińskiej. O tym, co się stało później wiemy z relacji prof. F. Groela (jedynego ocalałego). Z niemal pewnością można uznać, że uniknął śmierci z powodu ślubu z pewną Angielką. Aresztowani stali w korytarzu, z plecami do ściany. Jeśli ktokolwiek ktokolwiek podniósł głowę, był bity kolbami lub pejczem. Byli też chwytani i ciągnięci za włosy oraz zasypywani przekleństwami. W owej piwnicy niemieccy siepacze oddawali pojedyncze strzały by upozorować stracenie „Znowu jeden mniej”. Następnie wszyscy zostali poddani krótkim przesłuchaniu, z wyzwaniem i biciem. Wtedy, gdy syn prof. Rufa doznał ataku padaczki, został on zastrzelony na oczach wszystkich. Następnie wszyscy aresztowani zostali przetransportowani do miejsca odległego o 300 metrów, gdzie zostali wszyscy zastrzeleni nad masowym grobem. We wczesnych godzinach rannych wielu mieszkańców zostało wyrwanych strzałami. Mieli widok na miejsce egzekucji oddalone o 300/400 m i mogli obserwować wydarzenia. Inni zaś w ogóle nie spali gdyż bezpośrednio/pośrednio przeżywali akcję aresztowań. Razem z prof. L de la Berrie zostali zamordowani jego synowie (18-25 rok życia). P. Miąsowicz straciła męża szwagra i kuzyna. Ze wspólnoty domowej prof. Ostrowskiego zostało zamordowane 7 osób. Większość w tej samej nocy komando zamordowało 40 aresztowanych osób. Tak jak profesorowie, z wiekiem średnim 58 lat, czuli się oni wszyscy zobowiązani swoim naukowym powołaniem i z wyjątkiem prof. K Bartela żaden nie był polityczny aktywny. Nikt z nich prócz dr Rufa nie był też żydem. Zamordowano ich dla osiągnięcia celu, jakim było zszokowanie społeczeństwa i likwidacja polskiej inteligencji. Wykazali też zainteresowanie majątkiem zamordowanych. Jakkolwiek wg reguł obowiązujących w SS powinni być immunizowani wobec pokus korupcyjnych, ale nie tylko w tym wypadku było to fikcją. Kluczową figurą był Holender Pieter van Menter. Był on typowym bogacącym się na wojnie, tzw. aryzacji mienia pożydowskiego, powiernik, który zakupywał w Krakowie żydowskie książki, meble i dzieła sztuki. Korumpował SS upominkami, był informatorem i donosicielem. Trzymał z nimi też sztamę od kieliszka. Opanował też język polski, służył, jako tłumacz. Nie pozostaje żadnej wątpliwości, że Menter podczas akcji był współsprawcą tej zbrodni. Jednym z dowodów jest nadzwyczajne zainteresowanie mieniem pozostałym po profesorach. Menter przeprowadził się latem 1941, jak dowodzą tego akta SS, do domu zamordowanego prof. Ostrowskiego na ulicy Abramowicza 5. Na początku roku 1942 kupił mieszkanie profesora od funduszu powierniczego za 50 tys. złotych, co odpowiadało wtedy kwocie 25 tys. reichsmarek i było sumą śmieszną wobec wartości mieszkania. Jak wiemy z prowadzonych później ustaleń samego SS na 500 tys. rm. Części wyposażenia domu Manter wywiózł samochodami meblowymi SS do Krakowa. Zakup został pisemnie poparty przez sbfhr SS. Po wojnie kłamał. Cytat: „Istnienie profesora O. nigdy nie było mi znane i nigdy nie wiedziałem, że został zamordowany przez gestapo”. Wyposażenie domu profesora O. było bardzo kosztowne. DO tego dochodzą dzieła sztuki stamtąd, a także inne osoby złożyły w tym domu. Ponieważ jego adres uchodził za adres pewny, prof. O był całkiem apolitycznym i wysoko uznanym chirurgiem. Jego status miał go chronić, a także własność innych osób przed działaniem władz okupacyjnych. Jak zeznali świadkowie w domu było też 30 obrazów przeznaczonych na Wawel. Było to tak, gdyż GG Frank znany, jako sprawca rabunku dzieł sztuki maczał w tym przedsięwzięciu swoje palce. Ponadto w mieszkaniu profesora były złożone obrazy należące od pewnej wdowy po profesorze, biżuteria arystokracji polskiej. Małżonka Mentena całkiem otwarcie nosiła biżuterię pochodzącą z tego łupu. Podczas gdy rabunek mienia prof. O. w aktach samego SS został dobrze udokumentowany, nie mamy żadnych pewnych ustaleń dot. ustaleń zrabowania willi innych zamożnych profesorów. Shongard, zastępca i 4 dalszych dowódców komanda wprowadzili się do willi i uchwycili wyposażenie. Antyczne meble, obrazy, samochodami odtransportowane. Uderzające jest to, że w tych przypadkach, bardzo wartościowych domów, nie tylko męscy członkowie społeczności domowej zostali zamordowani, a służący zostali wypędzeni, co daje podstawę by łatwiejsze było zrabowanie wszystkiego, co w tych domach się znajdowało. P v. Menten był widziany w aucie policyjnym, z którego obserwował całą akcję przy ul. Romanowicza, gdzie mieszkała większość aresztowanych profesorów. Akcja przeciw nim była z wielu powodów rabunkiem, rozbojem i mordem na tle rabunkowym. Menten był gorącym zwolennikiem reżimu nazistowskiego i choć SS prowadziło dochodzenie, nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Ponieważ esesmani wzajemnie się kryli i nie obciążali. Jednakże musiał M. zgodnie z rozkazem Himmlera opuścić GG, ale umożliwiono mu transport majątku do Holandii. Łupy ze Lwowa wypełniły 4 wagony i samochody meblowe. Był po wojnie milionerem. W 1977 został skazany za popierania wroga w czasie wojny, a także przez inne morderstwo z czasów wojny. Z 10 lat odbył 2/3 kary. Ale w tym ówczesnym postępowaniu zamordowanie polskich profesorów. Szefem eisatskomando do specjalnych poruczeń był dr E. Shengard. Owa banda morderców liczyła 250 ludzi i operowała całkiem samodzielnie na własną odpowiedzialność. Grupa ta przybyła 2.07 do Lwowa i tam zakwaterowała się. Następnego dnia, w godzinach wieczornych 3 lipca rozpoczęło owo komando swoją działalność przeciw profesorom lwowskim. Ale wybranie tych prof. nie miało żadnego sensu. Chodziło bowiem o naukowców zaangażowanych wyłącznie w działalność naukową, których zaangażowanie sprawiło że nie byli źródłem zagrożenia dla niemieckiej władzy okupacyjnej. Zatem zamordowanie profesorów było nawet z pkt. Widzenia interesów nazistów było błędem. Owi polscy uczeni mogli być przydatni, m.in. Dla medycznej opieki nad volks i reiksdeutchami. Shongard określił swoje działania jako próbę generalną. Shongard, ur. 1903 roku w Lipsku pochodził z domu prawniczego i w 1935 został przyjęty przez gestapo. W opiniach służbowych, jako funkcjonariusz, był chwalony jako stary, zaangażowany w interesy SS i gestapo bojownik. Do morderczego rzemiosła został on zatem zakwalifikowany jako posiadający najwyższe kwalifikacje. Uznano go za posiadającego surową wojskową postawę, silną wolę i osobistą konsekwencję w realizacji powierzonych mu zadań, a także godnego zaufania wyznawcę nazistowskiego światopoglądu. Miał angażować się bez reszty w powierzone mu zadania. To, że banda zaangażowała się w zamordowanie prof. ze Lwowa został udokumentowane m.in. w pamiętniku F. Landaua. Bilans całkowity tej jednostki do końca sierpnia 1941 roku, a zatem z 2 miesięcy wynosił 18,503 egzekucje, większość stanowili Żydzi. Po pierwszym sierpnia, w Galicji Wschodniej, kiedy został włączona jako dystrykt GG, dowódcy owego komanda specjalnego objęli od 1 września stanowiska służbowe komendantów bezpieczeństwa i sąd we Lwowie i funkcje kierownicze w jednostkach organizacyjnych w mniejszych miejscowościach Galicji. W niewyobrażalny sposób zaangażowali się w kontynuację masowych zbrodni. Shongard wrócił we wrześniu 1941 na swoje stanowisko w Krakowie i wziął udział w styczniu 1942 z sekretarzem Billerem, jako przedstawiciel GG, w Wandsee, gdzie zapadły decyzje o wytępieniu żydostwa. Jako należący do dowództwa SS popadł w niełaskę, gdy razem z Frankiem zaangażował się przeciw Himmlerowi i został za to wcielony do Waffen SS. Oczywiście Himmler nie chciał pozbyć się na dłuższy czas tego mistrza masowego mordowania, dlatego też 24 marca 1944 został ponownie zaangażowany jako dowódca bezpieczeństwa w Holandii. Tam też, po wojnie, został skazany w 1946 przez brytyjski sąd wojskowy na karę śmierci i 16 maja 1946 został powieszony. Rozkazał, by zastrzelony został brytyjski spadochroniarz, który wyskoczył z płonącego samolotu. Ale morderstwa na profesorach lwowskich i inne przypadki mordów w ogóle nie były wymienione. I to jest przykładem dylematu, oto masowy morderca został oskarżony tylko o jeden przypadek zamordowania człowieka. Bez dowodzenia w procesie przeciw niemu, że popełnił cały szereg masowych zbrodni. 27 lipca 1944 Lwów został zajęty przez Sowietów. Ichnia komisja badała w lipcu 1944 roku zbrodnie tam popełnione. Komisja ta złożona była z polityków, lekarzy, wojskowych, a także rzeczoznawców kryminalnych - łącznie 17 osób. Dla wyjaśnienia mordu na profesorów UL posłużył m.in. raport z wyliczeniem wszystkich ofiar, profesor Groer był do dyspozycji. Jednak raport nie zawarł żadnych informacji o mordercach. Wg ustaleń polskiego urzędu ds. odszkodowań wojennych w 1947 roku znanych było 22,392 osoby należące do polskiej inteligencji, zamordowane w okresie II w.ś. Jeśli chodzi o straty poszczególnych grup zawodowych, przedstawiały się one: 56,9% wszystkich adwokatów, 38,7% lekarzy, 28,5% profesorów i asystentów, 27,2% katolickich duchownych, 21,5% sędziów, prokuratorów i referendarzy oraz 13,1% pracowników szkół wyższych. Polska miała po wojnie niewielkie możliwości wyjaśnienia mordu na polskich profesorach. Trzeba było ograniczyć się tylko do poszukiwania świadków naocznych, którzy przeżyli aresztowanie, ale też świadków obserwujących egzekucję lub słyszeli o niej ze słownych przekazów. Cała masa sprawców którzy przeżyli, znalazła się po wojnie w Niemczech i została powołana ponownie na stanowiska służbowe i do godności w policji i wymiarze sprawiedliwości. Pierwsze śledztwa w RFN zaczęły się w 1960 i były prowadzone przez centralę Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwiksgurgu. Jej zadaniem było zbadanie nie pojedynczych wypadków, ale całych kompleksów zachowań i dokonanie ich oceny prawnej w świetle zbrodni narodowosocjalistycznych. Po zbadaniu całego kompelksu centrala w Lburgu przekazywała śledztwo tej prokuraturze, w rejonie której zamieszkiwał sprawca mordów udokumentowanych przez centralę. W tym wypadku, śledztwo trwało do 1963 roku. Zakończyło się postanowieniem o jego zamknięciu w październiku 1963 roku. W tym czasie 3 ustalone przez centralę osoby znajdowały się w areszcie, podejrzani o popełnienie innych zbrodni. Raport centrali zawierał ustalenia o których już wiemy. Za zamordowanie profesorów odp. komando Shongarda. Raport końcowy centrali wskazywał ponad 20 nazwisk osób które powinno być objęte dalszym śledztwem. Centrala w Lburgu nastawiła śledztwo na właściwe tory, by mogło być prowadzone. Centrala wyraźnie wskazała osoby które należały do tego komanda i powinny być traktowane jako osoby podejrzane o masową zbrodnię a nie jako świadkowie. Centrala w Lburgu zleciła prokuraturze w Hamburgu dalsze postępowanie. Prok w Hamb w grudniu 1963 roku przejęła wszystkie akta tej sprawie, gdyż w Hamburgu prowadzono śledztwo przeciw oficerom SS, jednak tamże zawisło. Owe dwie osoby należeli jako podejrzani, do sztabu Shongarda, a jedna z tych osób była jego zastępcą. Trzynaście osób imiennie ustalonych, które należały do komanda, powinno i musiało być jako podejrzanymi o zamordowanie polskich profesorów. Główny podejrzany - E.Shongard był martwy. Ale prokuratora zaczęła gromadzić dokumentację na jego temat. A przecież wiadome było że został on powieszony w 1946 roku, miało już zatem tylko teoretyczną naturę. Ale prawnicy prokuratury w Hamburgu skoncentrowali się w swoim śledztwie właśnie na nim, co doprowadziło do następującego sformowania: Cytat z dokumentu końcowego: „trzeba wyjaśnić że zbrodnie zabójstw popełniane przez Armie Czerwoną były to owocem dzieła komunistów, Żydów i inteligentów, jeśli doktor Shongard wydał rozkaz rozstrzelenie polskich profesorów mógł to czynić jako akcję odwetową za akcje prowadzone na Niemcach i nie kierowali się niskimi pobudkami. Można przyjąć że zabójstwa były dokonane jako zwykłe zabójstwa a nie morderstwa”. Niesłychanie jest, że ten krwawy ślad, został po wojnie przez hamburską prokuraturę jako akcję odpłaty. Prokurator Farbe postawił się po stronie narodowych socjalistów. Prokuratura popełniła też ciężkie błędy, wg których nie można było ustalić sprawstwa Shongarda w tej zbrodni. Dowody były jednak wyraźne, był w Wandzee. W sporządzonych przez siebie meldunkach wyliczył szczegółowo decyzje z tej konferencji. W dokumentach prokuratury napisano fałszywie, że Kruger nie obciążał Shongarda. Przeciwnie, to Kruger jako członek komanda bronili się rozkazem dowódcy wymordowania wszystkich Żydów. Przedstawili to że ich szef działał z głębokim przekonaniem, że tak właśnie powinny być wykonane przez jednostkę w której uczestniczyli. Organizował masowe rozstrzelania w celu kształcenia swojego komanda, były to wystarczające ustalenia by uznać go za masowego mordercę. Stan wyższej konieczności również nie mógł być uznany, Centrala w Lburgu nie uznała, żaden z członków nie znalazł się w sytuacji by groziło mu niebezpieczeństwo. Jeśli ktoś nie chciał brać udziału w rozstrzeliwaniach, uznawano to przejaw za psychicznej słabości i usprawiedliwiano, a nie wykroczenie przeciw wychowaniu męskiemu. W krótkim szkicu, dla przykładu, należy przedstawić konkretne zdania, ważne dla naszej oceny, jak prowadzono śledztwo w tej sprawie. SS sbfh Max ... przyznał że brał udział w egzekucjach na miejscu ich przeprowadzenia w ten sposób, że był tam obecny ale przyglądał się im tylko samemu nie strzelając. Nie strzelał sam, natomiast widział że Grusa jako dowódca, powiedział coś innego. Ale sam zeznający Martens nie przypominał sobie by ktokolwiek inny strzelał do ofiar w tej masowej egzekucji. Nie jest prawniczo w żadnej mierze do udowodnienia, dla uzasadnienia, umorzenia postępowania. Sama obecność na miejscu egzekucji nie stanowi czynu zabronionego. chodziło o pozycję dowódcy, który nie strzelał, był jednak na miejscu rozstrzelania. Sama obecność na miejscu egzekucji dowódcy/zastępcy traktuje się jako udział w egzekucji. 12-05-1942 hrabina Lanckorońska została aresztowana jako należąca do polskiej organizacji pomocy. Następnego dnia była przesłuchiwania przez Krugera, który w tym czasie chwalił się dumnie „Profesorowie to było moje dzieło, pewnego dnia tygodnia o 4 godzinie ich zastrzeliłem. Inny esesman W.Kutchmann wyraził się, jak później zeznała, słowami „Hans Kruger ma na sumieniu okropną sprawę z lwowskimi profesorami na sumieniu”. Mimo to, choć prokuratura znała te zeznania, nie wszczęła żadnego postępowania przeciw Krugerowi. A przecież żyłą jeszcze w tym czasie Lanckorońska, w najwyższym stopniu cenna jako świadek. Wg ustaleń Wiesenthala Kutchmann kierował egzekucjami. Komando było złożone z 5 foklsdojczów i kilku ukraińskich policjantów pomocniczych. Dwaj strzelcy SS byli braćmi Maurer. Wiesenthal wyśledził nawet Kutchmanna przebywającego w tym czasie w Argentynie. Postępowania toczyło się w tym czasie w Berlinie, gdyż tam był ostatni znany władzom adres tegoż. Prok w B. powinna zatem zainteresować się tym wszystkim, co wcześniej znajdowało się w sprawie, czego jednak nie uczyniła. Kutchmann żył sobie spokojnie w Buenos Aires pod nazwiskiem Ricardo Orio. Prokuratorzy zastosowali to, co cyniczne można nazwać biologicznym przedawnieniem. Pozwolono mu spokojnie umrzeć ze starości. Bracia Maurer, aresztowani w Austrii, w ogóle nie zostali w tej sprawie przesłuchani. Aby przedstawić końcowy wynik owego śledztwa prowadzonego przez prokuraturze w Hamburgu należy powiedzieć, że ostatecznie nie oskarżono o zamordowanie lwowskich profesorów i nikt nie został skazany. Śledztwa tego typu były szczególnie nielubiane w policji. W roku 1950 było 15 tys. sędziów i prokuratorów ok 66-75% to byli członkowie NSDAP. Nowo utworzony w 1951 budeskrymilamamt w komplecie został obsadzony urzędnikami narodowosocjalistycznej służby bezpieczeństwa, a 50 funkcjonariuszy zajmujących kierownicze stanowiska było zamieszanych w najcięższe zbrodnie. Świadkiem koronny był heski prokurator F.Bauer, który przedstawił wszystkie trudności i określił swoich kolegów jako byłych narodowosocjalistycznych prawników którzy nie wykazywali żadnego zainteresowania ściganiem zbrodniarzy. Bauer został znienawidzony. Musiał pokonać niewyobrażalne trudności by doprowadzić do procesu członków załogi Aushwitz. Dostarczył też informacji dot. miejsca przebywania A.Eichmanna. Bauer miał czuć się jak we wrogiej zagranicy. Trzeba sobie zdawać sprawę że niechęć do prowadzenia spraw widoczna u prokuratorów z Hamburga wzięła się z ich przeszłości. Widać tu wyraźnie jeśli chodzi o statystykę bilansu końcowego. Do końca 1993 roku w RFN przeprowadzono śledztwa przeciw 105,688 osobom podejrzanym o popełnienie zbrodni narodowosocjalistycznych. Z których tylko 6,494 zostało skazanych, lekko ponad 6%. To wiele wyjaśnia, ale niczego nie usprawiedliwia. Prokuratorzy dopuścili się zawodowych zaniedbań. Trzeba im to zarzucić, doprowadziło do tego, że zagrożony został porządek prawny powojennej rzeczywistości. Główne kryteria dla tej oceny powinny być wzięte pod uwagę. Po 1 prokuratura w Hamburgu odmówiła zainteresowania się tymi podejrzanymi, którzy nie mieli miejsca stałego zamieszczania w Hamburgu. Wyodrębnili przypadki zamieszkałych gdzie indziej, rozsyłali do kraju, decentralizując śledztwo. Dokładnie przeciwnie wskazywała Centrala, by udokumentowano całe kompleksy zbrodni bez względu na miejsce zamieszkania. Podobnie sądził F. Bauer, traci się obraz całości, jeśli atomizujemy czyny poszczególnych sprawców, wyodrębniamy je. Wedle miejsca zamieszkania. Członkowie SS i gestapo byli bojownikami nowego narodowosocjalistycznego światopoglądu. Oni wszyscy akceptowali ogólny plan nazistowskiego panowania w Europie i jednocześnie polityki zagłady. F. Bauer: „Nie jest tak, że w Niemczech był tylko jeden nazista Hitler i drugi, Himmer. Były przecież setki tysięcy Niemców i ich miliony, którzy zaangażowali się w przeprowadzenie, urzeczywistnienie nazi światopoglądu, nie ze względu na rozkazy, ale podzielane podobne poglądy. Swobodnie angażowali się w realizację nazi światopoglądu. Większość członków SS nie należała tam dlatego, że została do tego zmuszona. Większość była w SS, a także w zespołach obozów SS, a także i w Gestapo i einnsatzgruppen, Ci ludzie realizowali w tych czynach swój własny, narodowosocjalistyczny pogląd. Zachowania nie były ich własnymi zachowaniami, sprawcami byli ludzie głęboko przekonani że to co czynią jest słuszne i w ten sposób realizowali własne przekonanie że w ten sposób przyczyniają się do zwycięstwa narodowego socjalizmu. Sprawcy nie działali jako zwykle pojedynczo, ale jako współsprawcy. Każdy z nich wiedział że stanowi jedynie część mechanizmu do którego mechanizmu przyczyniał się własnoręcznymi zachowaniami. To funkcjonowanie całej maszynerii polegało na tym, że jedni planują i przygotowują, a inni wykonują ich wspólny plan. Ale to znaczy, w rozpatrywanej sprawie, że każdy kto brał udział w aresztowaniu profesorów, każdy kto prowadził na miejscu przesłuchania i turury, wreszcie każdy kto własnoręcznie dokonywał morderstwa, był częścią grupy współdziałającej w realizacji planu. Dlatego też jest zupełnie jasne - każde członek tego komanda, dowodowo należący do bandy morderców, był sprawcą mordu. Ale prokuratura w Hamburgu widziała to inaczej. F. Bauer przeciwstawiał się z całą siłą tej tendencji i argumentował że każdy kto świadom był związków między własnym postępowanie i innych współdziałających, stawał się współwinny, współsprawcą popełnianych zbrodni. Ujmując to innymi słowami, cytując znów Bauera: Ten, kto maszynę mordowania obsługiwał, w jakikolwiek sposób, stawał się współwinny w dokonywaniu mordów, co czyni z niego sprawcę morderstwa. Bauer odróżniał się tymi przekonaniu także gdy chodzi o poglądy sądu najwyższego, zatrudnionych było tam wielu sędziów którzy w przeszłości byli nazi zbrodniarzami. Szczególnie fatalnie jawi się działalność 5 senatu karnego sądu najwyższego Niemiec. Jeszcze do końca lat 60. senat ten był był zdominowany przez byłych nazi jurystów. Dlatego też heski prokurator generalny, Bauer, próbował przeciwstawić się tej sytuacji i mówił: każde zabójstwo które nie jest dokonane zgodnie z prawem wojennym, jest mordem i jako taki musi zostać ukarany. Wg F. Bauera pomocnikami byli ci, którzy faktycznie zmuszeni byli do popełnienia zbrodni, jako narzędzia.
Każdy kto identyfikował się z treścią otrzymanego rozkazu, skazał się sprawcą, a nie pomocnikiem do zbrodni. Wiele lat później, w ramach zwalczania terroryzmu, uważano że dowodem współsprawstwa jest pozostawienie w mieszkaniu odcisku palca. A zatem owo wahadło w traktowaniu tego kto sprawca a kto współsprawcą, przesunęło się całkiem w drugą stronę. Prok z Hamburga zarzucam że w sprawie mordu na profesorach we Lwowie nie traktowali żadnego z członków komanda jako morderców. Bauer przeciwstawiał się takim prawnikom, stojącym na stanowisku że nie można przypisać współsprawstwa, gdyż jak mówił, w innym wypadku okazałoby się że w nazi państwie jest bardzo niewielu odpowiedzialnych, a wszyscy Niemcy zostali zgwałceni, sterroryzowani przez Nazistów, byli tylko biernymi obserwatorami, zdehumanizowani sami byli więc ofiarami. RAZ jeszcze trzeba powiedzieć. Shongard wydał osobiście rozkaz egzekucji i dlatego za wykonanie tego rozkazu odpowiadają jako sprawcy wszyscy członkowie którzy przygotowali egzekucję i którzy w niej uczestniczyli. Chodzi zatem o jednostkę organizacyjną która podobna była do zorganizowanej grupy przestępczej, działającej z niskich pobudek, stosującej najbardziej okrutne i podstępne sposoby dla realizacji swego celu. Akcji inteligencji, celem było też zlikwidowanie wszystkich tych, których jak formowani, jako Żydzi są naszym nieszczęściem. Wedle systemu prawnego postępowania, prokuratura mogła wszystko. Ale ta funkcja w sprawie tego śledztwa nie jest w ogóle do rozpoznania. Prokuratorzy ograniczyli się jeno do zbierania informacji, traktując wszystkich jako świadków. Nie wyciągnięto z zebranych informacji żadnych konsekwencji. Przyjęto że wszyscy w tej sprawie są świadkami, gdy w rzeczywistości istniały dowody do traktowania ich jako oskarżanych za masowe morderstwo, zaprzeczając nawet że niebo jest niebieskie. Zostawiano im całkowitą swobodę, czy chcą się na ten temat wypowiadać czy nie, pozwalano im też na kłamania. To oczywiście prawo każdego podejrzanego, jednak nie zwalnia prok do gromadzenia dowodów przeciwnych. Generalne prok zignorowali instrument - areszt. Generalnie, tymczasowe aresztowanie uzasadnia się - surowością zagrożonej kary, po drugie, niebezpieczeństwo matactw. Z jednej strony prawnicy z Hamburga bardzo rzadko sięgali do określenia „podejrzany”, nie sięgali też do aresztu. Traktowali ich jako świadków. Gdyby prok postawili zarzuty sprawstwa, przerwali bieg przedawnienia, co w tej sprawie miało duże znaczenie. Żaden z prok nie wystąpił z wnioskiem o aresztowanie, żaden z podejrzanych nie złożył zeznań przed sądem. Nie został postawiony przed sądem żaden z nich, biorących udział w morderstwie.
Do komanda należało 250 mężczyzn. ALE objęto śledztwem tylko 53 osoby ze wszystkich, przy czym 18 z objętych śledztwem już nie żyło w chwili prowadzenia śledztwa. Wtedy istniały realne możliwości objęcia śledztwem wszystkich jeszcze żyjących w tym czasie, czego jednak nie uczyniono. Co jest istotne. Wszyscy członkowie złożyli wnioski o emerytury, można było więc ich wszystkich łatwo ustalić. Jest powszechnie znaną zasadą kryminalistyki, im więcej podejrzanych w jednym śledztwie, tym większe są szanse że choć niektórzy ulegną i mur milczenia zostanie przekopany. Trzeba dodać i to, że prok w Hamburgu nie interesowała się w czasie śledztwa, jak inne organizacji publiczne uczestniczyły w dokonaniu zbrodni. Można przecież doprowadzić w śledztwie do sytuacji które osoby są świadkami, a które podejrzanymi, kto musi mówić prawdę, a kto może milczeć (jako oskarżony). Ale prok nie tylko tego nie uczyniła, ale również nie zainicjowała żadnych działań ze strony Polski. Nie zwróciła się do Głównej Komisji ścigania zbrodni nazistowskich, znakomicie funkcjonowała jeśli ktokolwiek się do nie zwrócił (niezależnie od zimnej wojny). Patrz - profesor Kulesza. Dzięki zatem współpracy, możliwe było kto z członków owej jednostki powinien odpowiadać jako sprawca, aresztowani, a kto winien odpowiadać jako bezpośredni wykonawca morderstwa po przesłuchaniu. Za granicą sprawa wywołała różne reakcje. Z listem protestacyjnym wystąpił dyrektor centrum naukowego z Sorbony, domagając się wyjaśnienia od prokuratury sprawy morderstwa profesorów lwowskich (prof. Langrot). List ten podpisało 220 polskich uczonych zamieszkujących w tym czasie za granicą. Pomimo tych protestów, prokuratora przez 30 lat traktowała to śledztwo jako nadające się do umorzenia.
Na początku lipca tego roku odbyła się we Lwowie uroczystość z powodu 70 lecia zamordowania profesorów UL. Na placu Wuleckiego został odsłonięty pomnik upamiętniający egzekucję sprzed 70 lat. Na zaproszenie jednego z synów, brałem udział w tej uroczystości. Polityczne napięcia współczesne nie dały się nie zauważyć. Szykany które mnie dotknęły rozpoczęły się już na granicy. Krótkie wystąpienie nie zostało w ogóle dopuszczone do ogłoszeni, ani w czasie nabożeństwa (zakaz biskupa), ani też przy odsłonięciu pomnika (zakaz władz). Szokujące jest to, że obecne tam osoby, krewni ofiar i członkowie ich rodzin w ogóle nie zostały zaproszone przez władze ukraińskie, nie mogły powiedzieć nawet słowa i w ogóle nie dopuszczono żadnego z nich do uroczystości „nie zostali umieszczeni na liście protokolarnej jako osoby mogące uczestniczyć w uroczystości odsłonięcia”. Pomnik, po wieloletnich trudnościach, który został sfinansowany przez miasto Wrocław, nie zawiera nazwiska żadnego z zamordowanych profesorów. Przy wszystkich oficjalnych wystąpieniach władz ukraińskich z tej okazji, nie padło ani jedne słowo wskazujące że byli tu zamordowani polscy profesorowie. Na wystawach można zobaczyć książki gloryfikujące II w.ś. I ukraińskiej dywizji SS. Ówczesny przywódca, Bandera, odpowiedzialny za rozkaz zamordowania setek tysięcy ludzi we Lwowie, zanim jeszcze Niemcy wkroczyli do Lwowa, został on potraktowany jako bohater narodowy. Ma pomnik, a poczta ukraińska wydała specjalny znaczek upamiętniający jego osobę. Całkiem współcześnie przyjęto postawę przemilczenia tego, co uczyniła ukraińska policja porządkowa, od początku współpracująca z nazi zbrodniarzami. Pomimo wszystkich realiów o których powiedziałem, oficjalni mówcy określali Ukrainę jako w pełni demokratyczną.