Fenomen - Czary i magia, Rozwoj duchowy


0x01 graphic

FENOMEN 3

"Czary I Magia - Ujawnianie sekretów świata okultyzmu"

Przekład Andrzej Kaniewski

DOM WYDAWNICZY BELLONA

Warszawa 1999

Przeskanowane przez: Somberlain7.

Spis Treści:

1. Wprowadzenie.

2. Przywoływanie duchów.

3. Rytuały i oszustwa.

4. Seks, grzech i sakrament.

5. Mag Eliphas Levi.

6. Rytualna magia.

7. Symbole, znaki i ceremonie.

8. Potęga czarów.

9. Seks, czary i seanse spirytystyczne.

10. Eliksir życia.

11. Tajemnice alchemii.

12. Polowanie na czarownice w Salem.

13. Duch atakujący rodzinę Bellów.

1. Wprowadzenie.

Były czasy, gdy każdy podejrzany o uprawianie czarów mógł być spalony

na stosie, bowiem działalność taka uważana była nie tylko za aspołeczną, lecz i nadzwyczaj

groźną.

Od stuleci, dzisiaj także, czarownice odbywają potajemne nocne spotkania podczas pełni księżyca oraz świętują pewne dni, zwane sabatami.

W typowym sabacie uczestniczą wszystkie członkinie konwentu; najlepiej gdy jest ich trzynaście,

lecz zwykle ich liczba waha się od sześciu do dwunastu. Czasami uczestniczki występują nago,

co oznacza, że ceremonie muszą odbywać się w zamkniętym pomieszczeniu

lub w odludnym miejscu.

Zgodnie z tradycją ceremonią sabatu kieruje Najwyższa Kapłanka, przedstawicielka

Wielkiej Bogini, niektórym jednak sabatom przewodzi mężczyzna, najczęściej zwany

Najwyższym Kapłanem lub magiem.

W miejscu, gdzie odbywa się sabat, rysowany jest magiczny krąg, wewnątrz którego ustawiają się

w koło czarownice.

Najwyższa Kapłanka wchodzi do kręgu i witana jest przez najwyższego rangą mężczyznę

pięciokrotnym pocałunkiem. Potem następuje ceremonia "tonięcia księżyca" i inicjacji nowych

członków.

Wszystko to brzmi niezwykle dziwnie. Zastanawiamy się, co uczestnicy sabatu chcą

osiągnąć? Czy może ich obrzędy są echem uroczystości z okresu średniowiecza?

Czy prawdą są pogłoski, że podczas nich stosuje się dziwaczne praktyki seksualne?

I czy rzeczywiście czarownice potrafią rzucać urok, który - dobry lub zły - wywiera wpływ

na życie innych ludzi?

Być może nie musimy być aż tak podejrzliwi, gdyż nie wszystkie czarownice uprawiają

czarną magię; przekona nas o tym ta książka. Tak zwane "białe czarownice" często pełnią rolę

starych "mądrych kobiet", leczących i wzbogacających nasze życie. Większość z nich to zupełnie

zwykli ludzie. Może się więc zdarzyć, że wasza najbliższa sąsiadka ostatnio przyłączyła do

konwentu czarownic, a wy nawet tego nie zauważyliście.

2. Przywoływanie duchów.

Chociaż religia rzymskokatolicka jest dominującym wyznaniem w Brazylii, do dziś w życiu tego kraju funkcjonują elementy pogaństwa i magii dawnych kultów pochodzących z Afryki.

Brazylia liczy około 145 milionów mieszkańców i często nazywana jest największym katolickim krajem na świecie. Zasadniczo jest to prawda; prawie każde dziecko brazylijskie jest ochrzczone, a większość ludzi otrzymuje ostatnie namaszczenie w chwili śmiertelnej choroby. Po śmierci zaś wyprawiany jest im katolicki pogrzeb. Chociaż kościoły katolickie często są zatłoczone, jeszcze bardziej zatłoczone są świątynie Candoble, Umbanda i innych afro-amerykańskich religii duchowych (w Brazylii występujących pod ogólną nazwą Macumba).

Praktykowanie rytuałów Macumby jest rozpowszechnione w całym kraju i odbywa się nie tylko we wnętrzach świątyń. Ceremonie Macumby odprawiane są na odludnych polanach w dżungli amazońskiej, na rozstajach dróg (tradycyjnie, tak jak w Europie, zwyczajowych miejscach rytuałów magicznych), a nawet na słynnej plaży Copacabana w Rio De Janeiro, która jest jednym z najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych na świecie.

Ta dwojaka rola Copacabany jest najlepszym świadectwem potężnych wpływów, jakie afro-amerykańska religia i magia wywierają na życie Brazylijczyków. W ciągu dnia plaża zatłoczona jest opalającymi się turystami, w nocy wypełnia ją tłum wyznawców Macumby modlących się do egzotycznych bogów i demonów, rzucających urok, by zdobyć miłość, pieniądze lub władzę, a nawet sprowadzić śmierć na wroga.

W sylwestra Copacabana jest miejscem wielkiego festiwalu Macumby, łączącego w sobie elementy świeckie, religijne i magiczne. W jego trakcie odbywają się modły do afrykańskich pogańskich bogów oraz katolickich świętych, z którymi są oni identyfikowani. Jednakże najważniejszym obiektem adoracji jest afrykańska bogini morza Yemanja, często utożsamiana z Dziewicą Maryją.

Yemanja przybyła do Brazylii wraz z niewolnikami z plemienia Yoruba, żyjącego na terenach dzisiejszej Nigerii. W mitologii Yorubów, Yemanja była córką nieba i ziemi. Poślubiła własnego brata, a potem żyła ze swoim synem, z którym spłodziła całe plemię bogów i bogiń, wśród nich Shango, boga burzy i piorunów (utożsamianego przez wyznawców Macumby z Janem Chrzcicielem); Oguna, boga wojny i kowalstwa, oraz Orishako, boga-chłopa,który rządzi rolnictwem i płodnością kobiet. Imię Yemanji wywodzi się z zaczerpniętych z języka Yoruba słów oznaczających "matkę" i "rybę". Jest "matką wszystkich ryb" i tym samym królową oceanu oraz wszystkiego, co znajduje się nad jego powierzchnią i w jego głębi. Z tego powodu główny festiwal bogini odbywa się nad brzegiem morza, a przeznaczone dla niej ofiary oddawane są morzu.

Gdy 31 grudnia zbliża się zachód słońca, wyznawcy Macumby, pojedynczo lub w niewielkich grupkach, udają się na Copacabanę; niektórzy przychodzą piechotą, inni przyjeżdżają samochodami (wielu wyznawców Macumby należy do dobrze sytuowanej klasy średniej). Ponieważ sylwestrowy festiwal jest ogólnonarodowy, wielu przyjeżdża autobusami ze świątyń oddalonych o setki kilometrów. Modlący, ubrani najczęściej w białe szaty - to ulubiony kolor Yemanji - niosą świece i dary, które zostaną ofiarowane bogini. Każdy wyznawca wstawia płonącą świeczkę do wykopanego przedtem dołka, który otacza wałem z piasku chroniącym płomień od wiatru. Obok układane są najróżniejsze ofiary: lusterka, buteleczki z pachnidłami, wstążki do włosów, butelki drogiego importowanego burbona. Wyznawcy nie odrywają oczu od płomieni świec i proszą Yemanji o łaskę. Im więcej świec, tym lepiej - albo Yemanja lubi zapach topiącego się wosku, albo też chce, żeby wyznawcy wydawali jak najwięcej pieniędzy okazując tym samym swoje oddanie.

Ważne jest także to, czy liczba ofiarowanych świec jest nieparzysta czy parzysta. Jeśli wyznawca pragnie materialnych korzyści, takich jak podwyżka zarobków lub nowy samochód, musi zapalić parzystą liczbę świec. Jeśli zależy mu na uczuciach, takich jak miłość lub lepsze stosunki z sąsiadami, liczba świec musi być nieparzysta. Jeśli świece wypalą się całkowicie lub zabierze je przypływ, wówczas bogini udzieli swojej łaski, jeśli jednak wiatr zdmuchnie płomienie - bogini nie będzie przychylna.

- Orgiastyczne tańce -

Gdy zapłoną niezliczone świece, rozlegają się dźwięki bębnów Macumby i rozpoczynają tańce. Początkowo tańczy tylko kilka osób, dość mechanicznie, tak jakby wypełniały przykry obowiązek. Lecz kiedy wieczór zamienia się w noc, liczba tańczących wzrasta, a sam taniec staje się gorączkowy, niemal orgiastyczny. W końcu, tak jak w trakcie obchodów voodoo na Haiti, niektórzy tancerze osiągają trans, sprawiają wrażenie opętanych przez duchy. I tak jak na Haiti, opętani jakby tracili świadomość własnej tożsamości, a kiedy wracają do przytomności, nie potrafią przypomnieć sobie, co działo się z nimi podczas transu. Ale z wielkiej liczby tancerzy na plaży tylko nieliczni osiągną ten stan. To w gruncie rzeczy nieistotne. Widzowie chodząc w tłumie spotykają wielu członków panteonu Macumby, na przykład boga wojny "Starego Czarnego Niewolnika" (nadnaturalną istotę, sławną dzięki swojej mocy uzdrawiania) lub Exu, w Macumbie odpowiednika Szatana.

Gdy wreszcie przypływ zabierze dary dla Yemanji, tancerze powracają z transu do zwykłego stanu świadomości, a modlący idą do domów. Za rok znów odbędzie się kolejny festiwal.

Sylwestrowy festiwal na Copacabana nie jest tylko anachronicznym przeżytkiem z dawnych czasów niewolnictwa i zabobonów. Wiara w istnienie świata duchowego jest żywa i to w każdej warstwie brazylijskiego społeczeństwa. Chłopi, robotnicy, bankierzy i politycy - niemal wszyscy wierzą w bogów, demony i siły nadprzyrodzone, nawet jeśli nie chcą się do tego przyznać wobec sceptycznych cudzoziemców. Ta szeroko rozpowszechniona akceptacja nadnaturalnego świata nie ominęła nawet tak prozaicznej instytucji jak Poczta Brazylijska. W 1957 i w 1964 roku poczta wypuściła serie znaczków dla uczczenia "Księgi Duchów" i "Ewangelii spirytyzmu". Autorem obu jest Allen Kardec, założyciel i pierwszy teoretyk spirytyzmu.

Spirytyzm Kardeca opiera się także na głębokiej wierze w reinkarnację, ale każda grupa wyznawców Macumby interpretuje te dogmaty w zależności od swoich potrzeb. Ceremonie w niektórych świątyniach są niemal całkowicie "skardecowane". Kiedy po osiągnięciu transu wyznawcy postępują zgodnie z nakazami zeuropeizowanych wzorców, ich zachowanie nie przeraża i jest niemal tak powściągliwe jak zachowanie dowolnego medium we Francji czy w Anglii. W świątyniach, w których wpływy Kardeca są słabsze, osoby opętane przez bóstwa zachowują się tak spektakularnie, że widzowie biorą to za dowód autentycznej kontroli ze strony istot z innych światów. Osoby te chodzą po szkle z rozbitych butelek i rozżarzonych węglach, wbijają sobie w policzki ogromne igły, połykają ogień, w ciągu kilku minut wypijają całe butelki spirytusu z trzciny cukrowej, a przecież nie ma niepożądanych efektów ubocznych.

Jednak tego rodzaju zachowania wcale nie są tak niekontrolowane, jakby się to mogło wydawać. Ceremonie Macumby odbywają się według wzorca, którego przebieg łatwo przewidzieć, podobnie jak mszy w kościele katolickim. Wystylizowane rytmy bębnów, taniec, atmosfera nasycona religijnym oczekiwaniem i praktykowanie technik zwalniania oddechu (co powoduje zmiany chemii w mózgu) wprowadzają obecnych w stan bliski hipnozy. W końcu, gdy Najwyższa Kapłanka przywołuje duchy, tancerze spowalniają ruchy i jeden po drugim zatrzymują się. Niektórzy z nich w transie, jakby opętani przez ducha, schylają się i wyprostowują, często z krzykiem w ustach.

Podobnie jak na Haiti, także w Brazylii istnieje ciemna strona tej religii. Jest to Quimbanda, obrzęd voodoo, którego uczestnicy uprawiają czarną magię wymierzoną przeciwko wrogom swoim, a za opłatą - także zleceniodawcy. Ulubioną techniką Quimbandy jest "zamknięcie ścieżki". Polega ona na rzuceniu uroku, który blokuje ofierze drogę do osobistego szczęścia. Człowiek, na którego rzucono klątwę, doświadcza wyłącznie kłopotów w uczuciach i sprawach finansowych, a jego stan fizyczny i psychiczny ulega pogorszeniu.

- Zamknięcie ścieżki -

Amerykański pisarz David St. Clair, gdy mieszkał w Brazylii stał się ofiarą takiego "psychicznego ataku". Najpierw porzuciła go przyjaciółka, potem pieniądze, na które oczekiwał, nie nadeszły, narosły też problemy prawne dotyczące spadku, a na domiar wszystkiego zachorował na malarię. Wszystkie niepowodzenia St. Clair przypisywał pechowi. Dopiero jego brazylijski przyjaciel, macumbista, który twierdził, że posiada zdolności parapsychiczne, powiedział mu, iż "jego ścieżki zostały zamknięte" przez Quimbandę.

Początkowo St. Clair uważał, że są to przesądy i nonsensy, wkrótce jednak dowiedział się, że to jego służąca wykorzystała czarną magię, by rzucić na niego klątwę. Raz w tygodniu zabierała jakąś sztukę jego garderoby na ceremonię Quimbandy. W jej trakcie, przy świetle ceremonialnych świec, rzucano urok spalając ten element garderoby i śpiewając monotonne pieśni. Służąca dodawała tez magicznego "proszku zamykającego drogę" do pożywienia St. Claira. Mieszkając od dawna w Brazylii pisarz widział zbyt wiele dziwnych rzeczy, by całkowicie odrzucić twierdzenie, że użyto przeciwko niemu czarnej magii. W końcu zdecydował się zwalczyć ogień ogniem i sam udał się na ceremonię Macumby, dzięki czemu mógł skonsultować się z jedną z osób opętanych przez duchy.

Początkowo ceremonia przebiegała zgodnie z ustalonym porządkiem, lecz nagle stało się coś niezwykłego. Kapłanka ubrana w zwyczajowe szaty Macumby - nieskazitelnie białą bluzkę i spódnicę, ze złotym krzyżem na piersiach - nalgle opuściła świątynię. Wróciła kilka minut później, ale całkowicie odmieniona. Miała na sobie brudne czerwone satynowe łachmany, a zamiast złotego krzyża czaszkę noworodka.

Śmiejąc się obłąkańczo kapłanka wyjęła butelkę rumu, wypiła połowę zawartości i oświadczyła, że jest Exu, odpowiednikiem Szatana w Macumbie. Potem już jako Exu, który twierdzi, że czyni nie tylko zło, ale czasami i dobro, powiedziała St. Clairowi: "Klątwa została zniesiona i spadnie na osobę, która rzuciła ja na ciebie".

W ciągu kilku dni przed St. Clairem "otworzyły się ścieżki". Jego nastrój zdecydowanie się polepszył i, być może dlatego, że nie oczekiwał już najgorszego, poprawiły się także jego zdrowie. finanse i życie miłosne. Taka jest prawdziwa potęga voodoo. Nie można wykluczyć, że opętanie przez bóstwa korzystniej, w sensie terapeutycznym, wpływa na chorą psychikę wierzącego niż tradycyjne zachodnie leki.

3. Rytuały i oszustwa.

Od niepamiętnych czasów odprawia się rytuały magiczne - nie

tylko w kulturach plemiennych, lecz także na Zachodzie - i to

zarówno w dobrym, jak i złym celu.

Odprawianie rytuałów - to znaczy ceremonialnych obrzędów - odgrywa w naszym życiu prawdopodobnie istotniejszą rolę, niż uświadamia to sobie większość z nas. Nawet ludzie, którzy nigdy - na przykład — nie byli obecni na bar micwie, żydowskim święcie przejścia z wieku chłopięcego w męski, lub nie uczestniczyli w chrześcijańskim obrządku Eucharystii, prawdopodobnie choć raz brali udział w przyjęciu z okazji czyichś dwudziestych pierwszych urodzin - ceremonialnym obrzędzie związanym z osiągnięciem dojrzałości; w niektórych krajach, oczywiście jedynie w kontekście prawnym, granicą są osiemnaste urodziny.

Dzięki odkryciom prehistorycznych grobowców dowiedzieliśmy się, że nasi przodkowie z epoki kamiennej wypracowali szczegółowe rytuały pogrzebowe. Także większość prymitywnych wspólnot, które przetrwały do naszych czasów, praktykuje wysoce sformalizowane i skomplikowane ceremonie z okazji narodzin, osiągnięcia wieku dojrzałego i śmierci.

Chociaż nie posiadamy dokładnej wiedzy na temat wierzeń naszych przodków, wydaje się, że ich obrzędy zawsze były związane z magią i siłami nadprzyrodzonymi. Obrzęd taki nie tylko oznaczał szczególne wydarzenie w życiu, lecz w pewien sposób stwarzał to wydarzenie. Na przykład, jeśli mężczyzna lub kobieta wchodząc w wiek dojrzały nie poddali się odpowiednim obrzędom, reszta wspólnoty nie uważała ich za dorosłych, mimo że swoim zachowaniem potwierdzali dojrzałość. Tak więc tylko krok dzielił pogląd, według którego seksualnie dojrzałe jednostki

nie były jednak dorosłymi ludźmi, gdyż nie zostały „pasowane" na dorosłych podczas odpowiednich obrzędów, od opinii, iż pewne ceremonie można wykorzystać dla zamieniania nie-ludzkiej materii (na przykład drzewa lub gliny) w istotę ludzką.

Smak oszustwa

Dziwi już sam fakt, że w ogóle może się pojawić taki sposób myślenia, ale jeszcze dziwniejsze jest to, że te poglądy przetrwały niemal do współczesnych nam czasów. Pod koniec epoki średniowiecza pewien opat, który w czasie Wielkiego Postu zatęsknił za smakiem mięsa, został oskarżony o - trzeba przyznać, pomysłowe - ominięcie zakazu. Ochrzcił owcę imieniem „Karp", zarżnął ją, a potem zjadł w czasie zakazanym w błogim przekonaniu, że to, co pojawiło się na jego talerzu, było rybą a nie baraniną.

W taki sam sposób wykorzystał ceremonię chrztu w latach trzydziestych dwudziestego wieku fanatyczny wróg chrześcijaństwa, okultysta Aleister Crowley. Ochrzcił koguta imieniem Jan (Chrzciciel), a potem rytualnie ściął mu głowę w czasie i uroczystej ceremonii, podczas której wykorzystał elementy sztuki Oscara Wilde'a "Salome". Wierzył, że w ten tajemniczy sposób zniszczy wpływy chrześcijaństwa w świecie. Podobną ceremonię przeprowadził wykorzystując ropuchę; ochrzcił ją imieniem Jezusa z Nazaretu, a potem ukrzyżował. Obie ceremonie nie wywołały najmniejszego efektu.

Zwolennicy takich obrzędów wierzą, że jeśli podczas chrztu lub innych uroczystych rytuałów glinianej laleczce, figurce z wosku lub - jak we wspomnianych wyżej dwóch dziwnych ceremoniach odprawionych przez Crowleya - zwierzęciu, przypisze się cechy konkretnej, żyjącej osoby, to wówczas ustanowione zostanie „tajemnicze połączenie" pomiędzy nią a jej nieożywionym lub ożywionym wyobrażeniem. W tajemniczy sposób zostają one ze sobą utożsamione i - jak się twierdzi - wszystko, co wywiera wpływ na wizerunek lub zwierzę, oddziałuje również na jego „parapsychicznego bliźniaka".

Kiedy w średniowieczu chłop chciał zabić wroga, wykonywał jego realistyczny wizerunek i nadawał mu jego imię. Pragnąc uzyskać jak najpełniejszą parapsychiczną identyfikację wizerunku i wroga - choć ten termin był mu oczywiście nieznany - starał się zdobyć trochę włosów lub obciętych paznokci swojej przyszłej ofiary i dołączał je do figurki. Potem wbijał w nią igły lub szpilki bądź powoli niszczył ją roztapiając nad małym ogniem, jeśli była zrobiona z wosku, lub kładł w wilgotne miejsce, jeśli wykonał ją z gliny. Wierzono, że tak jak ogień lub woda niszczą figurkę, tak też zniszczone zostanie ciało wroga.

Podobny, lecz znacznie bardziej przyjemny obrządek stosowano, żeby zdobyć kogoś seksualnie. Dziewczyna, która pożądała mężczyzny, wykonywała wizerunek siebie i ukochanego, do którego dodawała, jeśli było to możliwe, włosy, paznokcie i wydzieliny fizjologiczne. Figurki wyposażała w olbrzymie narządy płciowe w stanie seksualnego podniecenia. Wizerunkom nadawała odpowiednie imiona, a potem figurki wiązała razem nitką (zwykle czerwoną - kolor ten podświadomie kojarzony jest z podnieceniem seksualnym), jakby energicznie ze sobą kopulowały. Miała nadzieję, że wkrótce seksualne pożądanie mężczyzny zwróci się w stronę jej, czarownicy, która dzięki temu prostemu magicznemu rytuałowi zdobędzie jego miłość.

Magiczne połączenia

Ale czy takie magiczne rytuały wywoływały zamierzony efekt? Czasami tak. Świadczą o tym autentyczne przypadki, nawet z ostatnich lat, tajemniczych zgonów, których nie potrafiła wytłumaczyć medycyna, osób zaatakowanych za pomocą rytualnej magii, w której używano ich wizerunków. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego ofiary umierały. Być może rzeczywiście istnieje jakieś „magiczne połączenie", stworzone przez rytuał, między wizerunkiem i ofiarą. Być może skoncentrowana nienawiść, którą czarownik roztacza nad wizerunkiem swojego wroga, telepatycznie wywiera pewną formę niszczycielskiego wpływu. Pojawiły się też sugestie, według których ofiara najprawdopodobniej jest świadoma lub podejrzewa, że wróg używa przeciw niej rytualnej magii i za sprawą autosugestii zabija samą siebie — umierając, dosłownie, ze strachu.

Na potwierdzenie tego poglądu można przytoczyć dwa zda-1 rżenia z lat trzydziestych naszego wieku; w obu przypadkach ofiary na szczęście przeżyły, choć odniosły poważne obrażenia. Znamy je zaś dzięki amerykańskiemu dziennikarzowi Williamowi Seabrookowi.

Pierwsza sprawa dotyczy pewnego pianisty] francuskiego (Seabrook nadał mu nazwisko Jean Dupuis, by ukryć jego prawdziwą tożsamość). Dupuis studiował myśl różokrzyżowców, astrologię i inne formy okultyzmu, związał się też z tajemniczą grupą ezoteryczną, z której członkami później się skłócił. Członkowie, niezadowoleni z jego odstępstwa, postanowili pozbawić go umiejętności gry na fortepianie. W tym celu użyto rytualnej magii i nacisków psychologicznych.

Ćwiczenie na pięć palców

Najpierw skorzystano z magii. Przygotowano lalkę podobną do Dupuisa, ochrzczono ją jego imieniem, a potem ubrano w strój wieczorowy, będący miniaturką tego, jaki nosił podczas koncertów. Następnie ręce lalki włożono w imadło, które codziennie, powoli coraz mocniej dokręcano. Potem przyszła kolej na działanie psychologiczne. Domniemani przyjaciele ofiary - w rzeczywistości byli to członkowie grupy działający przeciwko niemu - zaczęli

zadawać pytania i wygłaszać komentarze na temat jego gry. Twierdzili, że jego palce byty mniej zwinne niż zwykle. Sugerowali, że pianista być może potrzebuje kilku dni odpoczynku. Pytali, czy aby nic zwichnął nadgarstka lub czy nic cierpi na zapalenie nerwu?

W ciągu niespełna dwóch tygodni to podstępne działanie zaczęło odnosić skutek. Jean Dupuis zaczął zwracać zbytnią uwagę na swoje palce; grał coraz gorzej. Wówczas, kilka dni przed koncertem, otrzymał anonimowy liścik, zaczynający się od słów: „Mogę ci wyjawić, dlaczego twoje palce nie poruszają się sprawnie, lecz jesi to tak przerażające, że niemal boję się o tym mówić". Autor listu zagłębiał się następnie w teorie okultystyczne na temat magicznych powiązań między wizerunkami a ludźmi, wiedział bowiem, że pianista studiował te kwestie. Na zakończenie zaś opisał szczegółowo lalkę z rękoma uwięzionymi w imadle. W wieczór poprzedzający koncert nadeszła druga wiadomość: „Pokrętło imadła będzie dzisiaj powoli dokręcane, aż twoje ręce zostaną zmiażdżone".

Koncert okazał się kompletną katastrofą: „fałszywa nuta, a potem szereg brzęczących akordów, po których nastąpiła jeszcze bardziej niezdarna gra... szepty i gwizdy oburzonej publiczności... młody człowiek na wpół zwrócony w stronę widowni rozpaczliwie kontynuował grę, a po okropnej parodii kilku następnych taktów... uciekł ze sceny zawstydzony i zmieszany".

W tym przypadku ofiarą była osoba studiująca okultyzm i wierząca, że rytualna magia ma wystarczającą moc, by zranić lub zabić. Drugi przypadek opisany przez Seabrooka dowodzi, że te groźne obrzędy mogą czasami wywierać równie silny wpływ na osoby, które w głębi ducha nie wierzą w skuteczność magii, a spytane o to wprost, odmawiają tym rytuałom jakiejkolwiek mocy.

W drugim przypadku ofiarą był również Francuz - Louis, mechanik samochodowy. Kochał się w pewnej młodej dziewczynie, której babkę mieszkającą na wsi sąsiedzi podejrzewali

o uprawianie czarnej magii. Stara kobieta z niewiadomych powodów nic lubiła chłopaka swej wnuczki. Pewnego dnia Louis i babka dziewczyny pokłócili się gwałtownie, doszło niemal do rękoczynów. Po awanturze młodzieniec poszedł na spacer dobrze I oznakowaną górską ścieżką, rzekoma wiedźma zaś udała się do I swojej chaty, gdzie zaczęła monotonnie zawodzić zaklęcia:

"Poplątany umysł będzie kręcił się i obracał, a za nim pójdzie poplątana stopa... Więc plącz się, plącz, kręć się i obracaj, gdyż tkane są poplątane sieci."

Mimo że zapadła już noc, Louis nie wracał ze spaceru. Wysłano I więc ludzi na jego poszukiwanie. Odnaleziono go w pewnej odległości od ścieżki, zaplątanego w krzewy dzikiej róży, bezwładnego miał sparaliżowane obie nogi. Opowiadał, że sam nie wie, dlaczego zszedł ze ścieżki, nagle zakręciło mu się w głowie i poczuł ogarniające go coraz większe oszołomienie. Twierdził, że było to coś podobnego do wylewu. Nawet gdy zbadał go miejscowy lekarz, który nie znalazł żadnych urazów fizycznych mogących mieć wpływ na stan młodego mężczyzny, Louis Utrzymywał, że jest chory.

Seabrook, przekonany, że za stan Louisa odpowiedzialna była rytualna magia, poszedł do starej piwnicy na wino, w której, jak mówiono, babka praktykowała swoje czary. Na podłodze znalazł miniaturową, plastyczną mapę okolicy ze splątanym labiryntem ciernistych krzewów dzikiej róży. W samym środku leżała lalka przedstawiająca Louisa; miała zabandażowane oczy, związane stopy i była zaplątana w krzewy dzikiej róży i jeżyn. Seabrook zabrał lalkę i pokazał ją Louisowi. Ten zmartwił się, że stara kobieta próbowała go skrzywdzić, lecz nadal nic wierzył, że to jej praktyki były odpowiedzialne za jego paraliż. „Nie wierzę w to wszystko, miałem zwyczajny wylew" powtarzał uparcie. Paradoksalnie, brakowało mu wyobraźni, by uwierzyć w prawdziwą przyczynę paraliżu. Gdyby potrafił zrozumieć, że prymitywne wierzenia w czary i zdolności nadprzyrodzone przyczaiły się gdzieś w głębiach jego własnego umysłu, znów prawdopodobnie mógłby chodzić.

Te dwa przypadki reprezentują jedynie najbardziej prymitywne zagadnienie w rytualnej magii, gdyż zastosowane obrzędy były niezwykle proste. W starożytności stosowano jednak znacznie bar-dziej wyrafinowane formy. Formuła, techniki i tajemnice takich skomplikowanych systemów okultystycznych są przechowywane w grymuaraeh - księgach opisujących magiczne ceremonie.

Nie wiemy, kiedy i gdzie spisano pierwsze grymuary; prawdopodobnie znane były już w starożytnym Egipcie. W Cesarstwie Rzymskim szeroko rozpowszechnione były magiczne dzieła, których część powstała pod wpływem judaizmu. Prawdopodobnie to właśnie z nich wywodziły się średniowieczne europejskie grymuary, gdyż w nich także odnajdujemy podobne wpływy. Autorstwo wielu z tych ksiąg przypisywano królowi Salomonowi. Legendy głosiły, że byt on tak potężnym mistrzem magii, iż panował nad ludźmi, demonami, a nawet aniołami w niebie.

Clavicula Sahmonis (Klucz Salomona) i inne dzieła o magii przypisywane temu władcy ze Starego Testamentu wykazują, podobnie jak niemal wszystkie inne grymuary, znaczną moralną ambiwalencję. Istotą rytualnej magii zawartą w tych pracach jest „skłonienie do ukazania się" duchów, dobrych i złych, a ten, kto tego dokona, będzie mógł czerpać z tego różne korzyści - najczęściej bogactwo, władzę lub wiedzę.

Działania zmierzające do osiągnięcia tego celu dzieli się na trzy części: po pierwsze, przygotowanie materiałów i przyrządów, jakie będą używane podczas ceremonii; po drugie, przygotowanie przez maga swojego ciała i umysłu; po trzecie, przeprowadzenie obrządku, Na początku więc przeprowadzający doświadczenie przygotowuje kadzidło ze specjalną mieszanką, odlewa świece, a przede wszystkim wytwarza i następnie święci różnorodny „oręż magiczny", w tym różdżkę, miecz, a nawet sierp, i Procesy te są często niezwykle złożone. Jeden z grymuarów instruuje maga, by wykuł sierp godzinę po wschodzie słońca w środę, trzykrotnie rozżarzył go w ogniu, a następnie zanurzył w miksturze i z wyciągów ziół i krwi sroki. Inny tekst nakazuje eksperymentatorowi zbudować przed świtem kamienny ołtarz na brzegu rzeki, dokładnie o wschodzie słońca ściąć głowę białemu kogutowi, wrzucić ją do rzeki, wypić jego krew, a szczątki spalić. Potem mag musi wskoczyć do rzeki, wyjść tyłem na brzeg, założyć nowe ubranie i powrócić do domu.

Po zakończeniu dwóch pierwszych etapów mag może przejść do zasadniczej części obrzędu magicznego. Staje w kręgu złożonym z wypisanych imion i symboli chroniących go przed demonami, które mogłyby go zaatakować, pali kadzidło, wymachuje | swoimi magicznymi przyrządami i intonuje długie i donośne zaklęcia. Pod wpływem tych obrzędów ma pojawić się duch i dać magowi rzeczy, których on pragnie.

Wiele z opisanych w grymuarach obrzędów rytualnej magii jest tak absurdalnych - a nawet odrażających - że żaden normalny człowiek nie będzie chciał ich przeprowadzić. Skłoniło to kilku współczesnych okultystów do wyrażenia poglądu, iż nie należy dosłownie traktować tych tekstów. Twierdzą oni, że dzieła te spisano kodem całkowicie niezrozumiałym dla nowicjuszy. A jest ich - jak się twierdzi - zaskakująco wielu.

4. Seks, grzech i sakrament.

Przez niektóre z osób praktykujących okultyzm seks

podniesiony został do takiego poziomu, iż traktowany jest

jako instrument i obiekt wielu magicznych praktyk.

Stosunek okultyzmu do seksu zawsze był dwojaki. Niektórzy spośród okultystów i osób ze zdolnościami parapsychicznymi uważali każdy przejaw uczucia lub aktywności o podłożu seksualnym za typowy dla tak zwanej niższej natury człowieka. Według tej szkoły myślenia absolutna wstrzemięźliwość - czystość w myślach, słowach i uczynkach - jest zasadniczym warunkiem wstępnym dla rozwoju duchowego. Typowym wyrazem tego poglądu była opinia zawarta w średniowiecznej Księdze Przysięgi Honoriusza, zawierającej teksty rytualnej magii, która uroczyście zalecała czytelnikowi, aby „okazał skruchę i zgodnie z prawdą wyznał wszystkie grzechy, wyrzekł się wszystkich istot żeńskich... gdyż lepiej żyć jest z niedźwiedziem lub lwem w jego jaskini, niż żyć z kobietą".

Inni okultyści i mistycy przyjęli odmienny punkt widzenia na temat aktywności seksualnej; uznali ją za prawdziwy sakrament - „zewnętrzny i wyraźny znak wewnętrznej i duchowej łaski". Twierdzi się, że wykorzystanie w roli sakramentu stosunku płciowego może być zalecane jako środek do zdobycia mocy okultystycznej, a w swoim apogeum może doprowadzić do ostatecznego celu, jakim jest mistyczne zjednoczenie z bóstwem. Wśród mistyków wyznających te poglądy znajdowali się szesnastowieczni pisarze Cornelius Agrippa i Aratus. Ten drugi opisał kopulację jako „pełnię magicznego obdarzenia".

Dziwny eksperyment

Symbolizm seksualny powszechnie stosowali alchemicy; czasami wykorzystywali symboliczne zwroty, jak na przykład „ślub Czerwonego Króla i Białej Królowej", nie tylko w doświadczeniach chemicznych, lecz także podczas aktu seksualnego. Niektórzy posuwali się nawet do prób wytworzenia kamienia filozoficznego - tajemniczej substancji, która zamieniłaby zwykły metal w złoto - z nasienia mężczyzny. W osiemnastowiecznych niemieckich dokumentach, cytowanych przez Christophera McIntosha w jego pracach historycznych na temat stowarzyszeń różokrzyżowców, wspomina się o grupie alchemików, którzy byli zaangażowani w tego rodzaju eksperymenty. Przywódca grupy, wysokiej rangi oficer armii austriackiej, zbierający surowy materiał do swych ciekawych badań, płacił żołnierzom za masturbację. Eksperyment zakończył się katastrofą. Żołnierze służący pod dowództwem tego oficera byli tak zachwyceni możliwością podniesienia swojego nędznego żołdu, że zaniedbywali obowiązki, niemal nieustannie zajmując się masturbacją. Wreszcie lekarz pułkowy zorientował się, co się dzieje. Oficera-alchemika wezwał generał. W efekcie alchemik amator nie tylko został zwolniony ze służby, nie powiodły się również próby transmutacji.

Ale ani tak absurdalny epizod, jak opisany powyżej, ani pewni siebie oszuści, którzy wykorzystywali okultyzm i mistycyzm jako przykrywkę dla seksualnych gierek, nie mogą być dowodem na to, że wszyscy, którzy wierzą, iż seks może prowadzić do autentycznych religijnych doświadczeń, są albo szaleńcami, albo zboczeńcami.

W kulturze Zachodu zawsze istniał skomplikowany związek między religią i magią z jednej strony, a seksualizmem - z drugiej. Niemal wszystkie mistyczne systemy symboli, od astrologii po tarota, stosowały interpretacje o seksualnym podłożu. Niektórzy komentatorzy w identyczny sposób potraktowali nawet Biblię. Eliphas Levi wierzył, że upadek człowieka opisany w Księdze Rodzaju, miał seksualną naturę. Rzeczywiście grzech pierworodny, który rzucił wieczną klątwę na ludzkość, postrzegany był jako pierwsze fizyczne współżycie Adama i Ewy. Madam Blavatsky założycielka Towarzystwa Teozoficznego, posunęła się nawet dalej; według niej pierwszych pięć ksiąg Biblii to „symboliczna opowieść o seksie i apoteoza fallizmu". „Fallizmem" określała oddawanie czci męskiemu organowi płciowemu, mającemu stanowić manifestację bóstwa.

Mimo że twierdzenia Madam Blavatsky mogą wydawać się nieprawdopodobne, kto wie, czy nie tkwi w nich ziarnko prawdy. Z pewnością zgodziłaby się z nią część studentów Talmudu, obszernego zbioru starożytnych żydowskich komentarzy. Według nich Arka Przymierza, święta skrzynia wykonana z drzewa akacjowego, którą Izraelici nieśli podczas długiej wędrówki przez pustynię i w końcu umieścili w Świątyni Jerozolimskiej, zawierała święty kamień wyrzeźbiony w formie złączonych męskich i żeńskich organów płciowych. I nie byłoby w tym nic zaskakującego - podobnym obiektom oddawano cześć w wielu kultach. Elementem „misteriów" odprawianych przez starożytnych Greków czy rytuałów inicjacyjnych odbywających się w Eleusis był obrzęd zwany „noszeniem rzeczy, o których nie należy wspominać". Tymi rzeczami były najprawdopodobniej kamienny model penisa w erekcji i wydrążony kamień, symbolizujący łono bogini płodności Demeter.

Niektórzy okultyści wierzą, że wszystkie zjawiska zachodzące w pomieszczeniu, w którym odbywają się seanse parapsychiczne - od obracania stolikiem po ukazywanie się duchów - są efektem tajemniczej psychicznej energii i że jest ona, ze swej istoty, identyczna z energią, która znajduje ujście w seksie. To

„orgona" Wilhelma Reicha, „Od" - według mesmerystów z XIX wieku, i „astralne światło" Paracelsusa i innych magów. Zwolennicy tej teorii wskazują, że działalność duchów zwykle związana jest z zaburzeniami u dorastającego osobnika, który nie jest w stanie „uziemić" swojej energii seksualnej z partnerem odmiennej płci. Okultystyczny autor Benjamin Walker pisze:

„Badacze psychiki wielokrotnie stwierdzali, że często aktywność ducha skupia się na osobie uporczywie oddającej się masturbacji. Uważają oni, że biomagnetyczna energia pobierana przez ducha uzyskiwana jest prawdopodobnie w momencie uwolnienia napięcia seksualnego, gdy masturbująca się osoba osiąga orgazm. Częstą masturbację wielokrotnie uważano także za przyczynę innych nie wyjaśnionych zjawisk psychicznych..."

Seksualne wyzwolenie

Częsta czy okazjonalna masturbacja może być efektem procesów psychicznych. Nie ma prawie wątpliwości, że przynajmniej część wybuchów aktywności duchowej jest spowodowana niepowodzeniami seksualnymi lub nieszczęśliwymi i skomplikowanymi związkami uczuciowymi. Przyjrzyjmy się na przykład „wielkiej tajemnicy z Amherst" - prześladowaniu przez ducha, które w 1878 roku tak zaskoczyło i zdumiało mieszkańców prowincji Nowa Szkocja w Kanadzie. Ofiarą ducha była osiemnastoletnia Esther Cox. „Esther Cox jesteś moja, zabiję cię" głosił napis, który w tajemniczy sposób pojawił się na jednej ze ścian w pokoju dziewczyny. Naprzykrzanie się ducha przybierało wszelkie możliwe formy: od wybuchu pożaru i rzucania kamieniami aż po nabrzmiewanie brzucha Esther do niebotycznych rozmiarów. Ten ostatni efekt prawdopodobnie był rezultatem zachłyśnięcia się powietrzem lub fermentacją wewnątrz organizmu, gdyż Esther powracała do swoich normalnych kształtów po „głośnym wydaleniu gazów, brzmiącym jak uderzenie grzmotu, lecz bez charakterystycznego huku". Musiał to być jeden z najgłośniejszych odgłosów, jakie kiedykolwiek wydały duchy, gdyż matka Esther słysząc go była pewna, że w dom uderzył meteoryt i popędziła do sypialni młodszych dzieci, by sprawdzić, czy nic się im nie stało. Okazało się, że dzieci spały spokojnie, a dom był w nienaruszonym stanie.

Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, „grzmot" wywołany przez ducha był w rzeczywistości niezwykle energicznym puszczeniem wiatrów przez Esther, to powinniśmy przyjąć również taką możliwość, że stuki, grzmoty i bębnienia związane z duchami są czasami podobnego pochodzenia, jak w przypadku z Amherst. Warto zwrócić uwagę, że hałasom powodowanym przez siedemnastowiecznego ducha, znanego jako dobosz z Tedworth, przynajmniej raz towarzyszył „tajemniczy zapach siarki", który „obecni odczuli jako wielce nieprzyjemny". O takim zapachu nie informowali świadkowie wyczynów ducha w Amherst, być może nie wystąpił on lub, co jest bardziej prawdopodobne, wiktoriańska skromność zakazywała o nim wspominać.

Te rzekomo paranormalne zjawiska z całą niemal pewnością wywołane zostały przez doświadczenie, jakie przeżyła Esther 28 sierpnia 1878 roku, dokładnie osiem dni przed ukazaniem się po raz pierwszy domniemanego ducha. W zdarzeniu rym uczestniczył także przyjaciel Esther, niejaki Bob McNeal.

Prawdopodobnie od pewnego czasu Bob czynił jawne seksualne propozycje Esther. W nocy 27 sierpnia śnił jej się koszmar, wypełniony symbolami freudowskimi, jasno wyrażającymi lęk dziewczyny przed męską seksualnością. We śnie wszyscy krewni Esther zostali magicznie przemienieni w olbrzymie niedźwiedzie o czerwonych oczach. Kiedy otworzyła frontowe drzwi swojego domu, przeraziła się widokiem setek czarnych byków, z których pysków kapała krew, otaczających coraz ciaśniejszym kręgiem dom. Esther zatrzasnęła i zaryglowała drzwi, byki zbliżały się coraz bardziej, uderzając potężnymi rogami o ściany. Od tego zmasowanego ataku trząsł się cały dom; w tym momencie Esther się przebudziła.

Wieczorem następnego dnia Bob McNcal zabrał Esther na przejażdżkę dwuosobowym powozikicm, który wypożyczył albo wynajął. Wyjechali poza miasto w zalesioną okolicę. Nagle Bob zatrzymał konia i zaczął zalecać się do Esther, nalegając by poszła z nim na spacer do lasu. Kiedy uporczywie odmawiała - była zdaje się gotowa pozwolić na nieco skromnych pieszczot w powoziku, lecz na nic więcej - McNeal przestał nad sobą panować. Wyciągnął pistolet, wymierzył w głowę dziewczyny i kazał jej iść między drzewa. Esther nadal odmawiała i przez chwilę wydawało się, że McNcal ją zastrzeli. Na szczęście pojawił się inny pojazd, spłoszony McNcal schował broń do kieszeni, chwycił za lejce i odwiózł Esther do domu. Tej nocy opuścił Amherst, prawdopodobnie obawiając się oskarżenia o próbę gwałtu. Nigdy już o nim nie usłyszano.

W pewien jednak sposób McNeal towarzyszył Esther przez wiele następnych lat. Pod wpływem seksualnego pożądania i lęku, który McNeal wywołał w Esther, w dziewczynie narastało ciśnienie energii psychicznej - coś w rodzaju zbliżającej się zmysłowej seksualnej burzy z piorunami. Ponieważ energia ta nie znalazła ujścia w orgazmie, wywołała samozapalenia, lewitacje i inne paranormalne zjawiska, które wprawiły w zdumienie mieszkańców Amherst.

Wiele lat później badacz zjawisk parapsychicznych Hereward Carrington odnalazł Esther, wówczas już kobietę zamężną, mieszkającą w Stanach Zjednoczonych. Nie chciała ona wspominać przeszłości, lecz to co powiedziała, było niezmiernie znaczące: od dnia ślubu „moc" ją opuściła, znów była osobą, której obce były zjawiska paranormalne.

Ci badacze zjawisk okultystycznych i parapsychicznych, którzy zapewniają, że „subtelne siły" występujące w pokoju, w którym odbywają się seanse spirytystyczne, i seksualne prądy libido są manifestacją tajemniczej energii, wierzą również, iż energia ta może być przenoszona z jednej osoby na drugą. W ten sposób, jak sugerują, starsza osoba może, przypadkowo lub świadomie, dla swoich własnych korzyści zawładnąć siłami witalnymi osoby młodszej. Wykorzystywanie tej ciekawej techniki parapsychicznej ma długą historię. Często nazywa się je „szunamityzmem", od pewnego zdarzenia opisanego w Starym Testamencie:

„Z biegiem lat sędziwy król Dawid tak się posunął w latach, że nic mógł się rozgrzać, choć okrywano go kocami. Wówczas powiedzieli mu jego słudzy: «Trzeba, aby wyszukano panu memu, królowi, młodą dziewicę, a ona będzie przy królu czuwać i mieć o niego staranie. I będzie spała na twym łonie, a przez to ogrzewała pana mego, króla».

Szukano więc pięknej dziewczyny w całym kraju izraelskim, aż wreszcie znaleziono Szunemitkę Abiszag i przyprowadzono ją do króla. Dziewczyna ta była nadzwyczaj piękna. Choć miała staranie o króla i obsługiwała go, król się do niej nie zbliżył"*. Według opisu Abishag regularnie sypiała z Dawidem, ale nic utrzymywała z nim stosunków płciowych, gdyż mogłoby to „uziemić" siłę życia i zniweczyć sens kuracji.

*BibIia Tysiąclecia, wyd. 3 popr.. Warszawa 1980 r.. s. 311.

+ Podeszły wiek

Tę samą technikę stosowano w starożytnej Grecji i Rzymie, także podobno odnosząc sukcesy. Z łacińskich tekstów historycznych dowiadujemy się o głośnej sprawie niejakiego L. Claudiusa Hermippusa. Kiedy osiągnął wiek siedemdziesięciu lat, poczuł, jak opuszczają go siły fizyczne i umysłowe. Natychmiast zaczął sypiać z młodymi dziewicami, ale - tak jak król Dawid - nie uprawiał z nimi seksu. Napis na jego nagrobku głosi, że Hermippus żył 115 lat, dzięki „emanacjom młodych służących, zadziwiając wszystkich uczonych".

Wielu europejskich władców z okresu średniowiecza praktykowało szunamityzm, niekiedy w wydaniu homoseksualnym. Cesarz Barbarossa przystawiał młodych chłopców do swojego brzucha i genitaliów, by „delektować się ich energią i wchłaniać ją". Zaś papież Innocenty VIII, poprzednik papieża Aleksandra VI, kazał zdrowym młodym dzieciom, aby go uderzały i w ten sposób przekazywały mu część swej młodzieńczej energii; niektórzy z ówczesnych uczonych uważali, że w młodej krwi skoncentrowana jest energia życia. Neoptlatoński filozof Marselino Ficino, który także praktykował medycynę, sugerował nawet zalecanie osobom w podeszłym wieku wampiryzmu. Jak mówił, stary człowiek powinien pić krew z żył młodego „zgodnie z zasadami medycyny".

Szunamityzm przetrwał aż do XVIII wieku. W Londynie i Paryżu praktykowano go za pieniądze. Na przykład niejaka Madam Janus z Paryża była właścicielką świetnie prosperującej firmy, która dawała zatrudnienie ponad czterdziestu dziewicom. Kuracja lecznicza, jaką aplikowano klientowi, trwała trzy tygodnie. Co noc korzystał z „magicznej kąpieli", do której dosypywano tajemnicze składniki ziołowe. Potem masowano go i namaszczano aromatycznymi olejkami, a w końcu kładziono do łóżka między dwie dziewice - blondynkę i brunetkę. Taka kuracja była oczywiście kosztowna i należało za nią zapłacić z

góry. Madam Janus nalegała także, aby każdy klient zdeponował u niej znaczną sumę pieniędzy; taki zastaw przepadałby na jej rzecz, gdyby mężczyzna poczuł się na tyle krzepko, że pozbawiłby dziewictwa jedną ze swoich śpiących partnerek.

Wiara w skuteczność tej niemal wampirzej kuracji stosowanej dla zdobycia psychoseksualnej energii należała także do osobliwego pseudoreligijnego światopoglądu szefa nazistowskiej SS, Heinricha Himmlera. Himmler, który trzeźwo i skutecznie wykonywał swoje obowiązki, spędzał wiele czasu na rozmyślaniach o tak nieprawdopodobnych problemach jak mityczny symbolizm gotyckiej architektury i „okultystyczne znaczenie kapelusza uczniów Eton College". W 1940 roku zaczął się niepokoić znacznymi stratami wśród pilotów Luftwaffe, którzy zestrzeleni nad Morzem Północnym ratowali się wprawdzie skacząc na spadochronie, ale potem umierali z wyziębienia w morskiej wodzie. Himmler doszedł do wniosku, że tacy piloci po odnalezieniu, naturalnie jeśli jeszcze żyli, wrócą do zdrowia, gdy położy się ich między nagimi dziewczętami.

Żeby sprawdzić tę hipotezę, naukowcy spod znaku SS przeprowadzili serię okrutnych eksperymentów, podczas których więźniów obozów koncentracyjnych wsadzano do zbiorników wypełnionych lodowatą wodą i czekano, aż stracą przytomność. Potem kładziono ich do łóżka z dwoma nagimi dziewczynami; wysiłki kobiet ożywiły wiele ofiar na tyle, że mogło nawet dojść do stosunku płciowego. Lecz ta zdegenerowana parodia szunamityzmu nie przyczyniła się do zwiększenia liczby rekonwalescentów w większym stopniu niż standardowe metody ogrzewania osób uczestniczących w eksperymentach. Mimo to podobno niektóre współczesne grupy okultystyczne nadal praktykują takie techniki.

5. Mag Eliphas Levi.

Współcześni uczniowie okultyzmu często cytują dziewiętnastowiecznego francuskiego pisarza Eliphasa Leviego, którego uznają za autorytet w sprawach magii. Istnieją jednak dowody, że wyolbrzymiał on wiele ze swoich osiągnięć.

W każdym niemal wielkim mieście na Zachodzie żyje dziś polska wspólnota. Tworzą ją ludzie, którzy swego czasu wybrali emigrację, ponieważ pozostawali w opozycji do ówczesnego polskiego rządu i jego niegdysiejszych rosyjskich mocodawców. Przez większość XIX wieku sytuacja była podobna. Wielu polskich emigrantów mieszkało w Paryżu; jedni uciekali tutaj w polityczne spiski, inni - w mistyczne marzenia, widząc w Polsce „Mesjasza narodów", uświęconą ofiarę, której cierpienie zbawi Europę.

Wśród tych drugich był J.M. Hoene-Wroński (1776-1853), prawdopodobnie najdziwniejszy z nich wszystkich fantasta i pierwszy nauczyciel okultyzmu. Jego działalność zainspirowała francuskiego pisarza, który przybrał nazwisko Eliphas Levi. Wroński był zawodowym żołnierzem, lecz porzucił koszary dla filozofii i innych nauk, wyemigrował do Francji, gdzie zarabiał na utrzymanie jako nauczyciel matematyki. Około roku 1810 doszedł do wniosku, iż „odkrył Absolut" - innymi słowy, że dzięki rozumowi pojął istotę rzeczywistości i prawdę ostateczną. Wyraził to domniemane „zrozumienie" w matematycznej formule, której nie mogli pojąć nie tylko laicy, ale i matematycy. Mimo to Wroński, przekonany o swoim geniuszu, pojechał do Londynu, by wnieść petycję do Parlamentu o przyznanie mu zaszczytnych tytułów i wysokich dotacji. W Londynie tak dał się wszystkim we znaki, że pewien znamienity matematyk, członek komitetu naukowego znanego pod nazwą Rada Południka, oświadczył, iż

„dla dobra porządku społecznego należy mieć nadzieję, że Wroński pewnego dnia pójdzie do łóżka i już się następnego ranka nie obudzi". Niechęć wobec Wrońskiego okazana przez tego dżentelmena byłaby prawdopodobnie jeszcze większa, gdyby wiedział, że polski uczony był również okultystą i mistykiem, badającym takie ezoteryczne dziedziny, jak gnoza i kabała, że wierzył, iż dzięki mistycznym procesom zwykły człowiek może osiągnąć moc podobną do potęgi Boga.

W 1850 roku Wroński spotkał Alphonse`a-Louisa Constanta (1810 - 1875), bardziej znanego jako Eliphas Levi, podrzędnego dziennikarza, który przez jakiś czas studiował w seminarium duchownym, ale utracił wiarę, potem interesował się rewolucyjnymi ideami, z czasem jednak i do nich się rozczarował, poszukiwał wreszcie nowej religii, która nadałaby znaczenie bezcelowej egzystencji. I właśnie Leviemu - użyjmy przybranego przez niego nazwiska - Wroński przedstawił swoją teorię Absolutu, swoje przekonanie, że Polska jest „Chrystusem Europy", własną interpretację kabały i innych mistycznych systemów oraz wiarę, że dzięki praktykowaniu rytualnej magii ludzie mogą osiągnąć status półbogów.

Duchowe poszukiwanie

Levi był urzeczony. Rzucił się w wir studiów okultystycznych, zgłębiał alchemię, przepowiadanie przyszłości z kart, magię i astrologię. Przeczesywał biblioteki paryskie w poszukiwaniu ezoterycznych książek i manuskryptów, pochłaniał je żarłocznie i spędzał wiele godzin z dziwacznymi wróżbiarzami, różdżkarzami, magami i samozwańczymi prorokami, mając nadzieję, że wyciągnie nauki z długich, choć czasami bezsensownych dyskusji z nimi. Doszedł do przekonania, że starożytne teksty o magii i alchemii pisane były symbolicznym kodem i że gdyby go złamał, poznałby ostateczne tajemnice Wszechświata i stał się strażnikiem duchowych prawd, w obliczu których odkrycia i interpretacje Wrońskiego straciłyby wszelkie znaczenie.

Gdy w 1853 roku zmarł Wroński, Levi ostentacyjnie okazywał żałobę, ale mówiąc prawdę, zbytnio nic rozpaczał. W tym czasie prześcignął już umiejętnościami swojego byłego mistrza i znajdował się na drodze do osiągnięcia wielkich duchowych objawień. Rok później uznał, że to, co osiągnął, wystarcza do przeprowadzenia niezwykle ważnego eksperymentu okultystycznego - wywołania i zmuszenia do ukazania się ducha Apoloniusza z Tiany, filozofa i cudotwórcy z pierwszego stulecia naszej ery.

Levi zapisał w swoich notatkach, że eksperyment poprzedziły trzy miesiące przygotowań i oczyszczania się. W tym czasie ograniczył dietę do warzyw, unikał towarzystwa innych ludzi i prowadził długie, wyimaginowane konwersacje ze zmarłym przed wiekami mędrcem. Po zakończeniu przygotowań Levi - ubrany w białe świąteczne szaty, w splecionym ze złotym łańcuchem wieńcem z werbeny na głowie - rozpoczął ceremonię od zapalenia węgla drzewnego na dwóch miedzianych paterach. Potem rzucił na węgle różnorodne kadzidła. Duszący, wonny dym miał stworzyć materię, z której duch starożytnego filozofa uczyniłby dla siebie „ciało". Levi zaczął odczytywać opis obrzędu, który przeprowadzał. A potem -jak sam stwierdził:

„Dym rozwiał się... unosząc się nad ołtarzem... Nałożyłem więcej węgla i wonnych korzeni na patery... Ujrzałem przed ołtarzem wyraźną postać mężczyzny O większych niż normalnie rozmiarach... Trzy razy z zamkniętymi oczami przywołałem Apoloniusza. Kiedy znów otworzyłem oczy, przede mną stał mężczyzna owinięty od stóp do głów w całun... Poczułem niezwykłe zimno i gdy usiłowałem zadać zjawie pytania, nic mogłem wydobyć z siebie ani sylaby... Skierowałem magiczny miecz w stronę postaci, myślami nakazując jej, aby była mi posłuszna... Postać zaczęła się rozmywać i niespodziewanie zniknęła. Nakazałem jej powrócić i dosłownie czułem jej oddech obok mnie, coś dotknęło mojej ręki, w której trzymałem miecz i natychmiast moje przedramię zdrętwiało. Odgadłem, że miecz nie podoba się duchowi i skierowałem go w dół, tuż przy sobie, stojąc w kręgu... Doświadczyłem takiej słabości we wszystkich kończynach, a uczucie bojażni ogarnęło mnie tak nagle, iż musiałem usiąść, po czym popadłem w głęboki letarg, któremu towarzyszyły sny; ich niejasne wspomnienia zostały we mnie, gdy się ocknąłem..."

Duch Apoloniusza nie rozmawiał z Levim, lecz w umyśle maga pojawiły się odpowiedzi na dwa pytania, które zamierzał zadać - jedno na prośbę przyjaciela, drugie własne. Odpowiedź przeznaczona dla przyjaciela, który dopytywał się o czyjeś zdrowie, brzmiała: „Śmierć". Zaś odpowiedź na jego własne pytanie (nie zapisane w tej relacji) była podobnie przygnębiająca.

W ciągu następnych kilku dni Levi jeszcze dwa razy przyzywał Apoloniusza. Jak twierdzi, za każdym razem mędrzec zjawiał się i udzielał głębokich filozoficznych odpowiedzi na równie głębokie pytania Leviego. Na nieszczęście, tak zwykle dokładny Levi, nie sporządził szczegółowego zapisu zgłoszonych pytań i otrzymanych odpowiedzi. Nie można więc ustalić, czy prawdą jest to, co mówił Levi, iż Apoloniusz ujawnił tajemnice „które mogłyby zmienić w krótkim czasie podstawy i prawa społeczeństwa, gdyby stały się powszechnie znane". Jeśli te tajemnice były rzeczywiście tak zdumiewające, jak twierdzi Levi, jest rzeczą znamienną, iż później ostrzegał innych przed dokonywaniem podobnych eksperymentów. Levi pisał:

„...Uznałem to doświadczenie za destrukcyjne i niebezpieczne... Zalecałem największą ostrożność tym. którzy zamierzali sami dokonać podobnych eksperymentów. Konsekwencją

tego doświadczenia jest niezwykłe wyczerpanie, a często szok wystarczająco silny, by wywołać chorobę",

Zaledwie kilka miesięcy po wywołaniu widzialnego ducha Apoloniusza, Levi opublikował książkę zatytułowaną Dogmat Najwyższej Magii. W dziele tym i W jego kontynuacji Rytuał Wysokiej Magii, opublikowanej dwa lata później, Levi zaprezentował, jak twierdził, dokładną informację o teorii i praktyce alchemii, ceremonialnej magii, wróżeniu i innych naukach okultystycznych. Lecz w rzeczywistości znaczna część jego autorytatywnych twierdzeń jest po prostu błędna. Niektóre z tych błędów były prawdopodobnie wynikiem nieuwagi w korzystaniu z manuskryptów i innych pierwotnych źródeł - Levi był wprawdzie niezwykle oczytany, ale w sumie jego wiedza nie była głęboka. Inne błędy mogą być rozmyślnym przekręceniem faktów, dokonanym tylko w jednym celu - by stworzyć pasjonujące dla czytelnika dzieło. Szczególnie rażący tego przykład odnajdujemy w tekście Leviego na temat „Trójzębu Paracelsusa", trój rozwidleni a opisanego za pomocą różnych mistycznych symboli. Levi zapewnia, że rozwidlenia reprezentują zarówno chrześcijańską Trójcę Świętą - Ojca, Syna i Ducha Świętego, jak i alchemiczne elementy (zasady): sól, siarkę i rtęć. Po opisaniu Trójzębu, Levi dodał:

„...synteza Trójcy w Jedności... Paracelsus przypisywał jej wszystkie cnoty, które wyznający kabałę Żydzi przypisują Imieniu Jehowy i cudotwórczym (magicznym) właściwościom ABRACADABRY, używanej przez hierofanie z Aleksandrii".

Magiczny Trójząb

Paracelsus istotnie pisał o tym Trójzębie, lecz pewne jest, że nic odnosił do niego wszystkich cnót „Imienia Jehowy" — traktował go raczej jako narzędzie, którego można użyć w leczeniu impotencji spowodowanej przez czary. Według Paraeclsusa dotknięte tą przypadłością osoby powinny „w Dniu "Wenus i w Godzinie Saturna" wykonać Trójząb ze starej podkowy, zapisać go właściwymi symbolami okultystycznymi i ukryć w wartkim potoku. „Tymi środkami - pisał Paracelsus - zostaniesz uleczony w ciągu dziewięciu dni, a osoba, która sprowadziła na ciebie tę szkodę, doświadczy tej przypadłości w tym samym miejscu (na genitaliach)". Wszystko to jest bardzo interesujące, ale Paracelsusa dzieli ogromna przepaść od przedstawionej przez Leviego „syntezy Trójcy w Jedności i cudotwórczych właściwości Abracadabry." Czasami Levi nie tylko przekręca fakty - po prostu wymyśla je, jeśli chce osiągnąć jakiś cel. Pragnąc na przykład udowodnić, że już okultyści w XVI i XVII wieku znali i stosowali karty do tarota, stwierdził, że odniesienia do tarata znajdują się w pismach opata Trithemiusa, szesnaste wiecznego uczonego, i Knorra von Rosenrotha, siedemnastowiecznego kabalisty. W rzeczywistości nie było żadnych takich odniesień.

Podobne naginanie faktów występuje we wszystkich dziełach Leviego. Poszukując więc wiarygodnych informacji o historii okultyzmu na Zachodzie i o technikach stosowanych przez jego wyznawców, musimy szukać ich u innych autorów. Mimo to nie można zanegować teorii Lćviego na temat działania magii, są one bowiem interesujące nie tylko same w sobie, ale zainspirowały całą generację okultystów, w tym Madam Blavatsky i cenionego maga Aleistera Crowleya.

Według Leviego trzy fundamentalne teorie - zwane przez niego „dogmatami" - wyjaśniają wszystkie rzekomo nadnaturalne zjawiska, od cudownych uzdrowień wywołanych przez święte relikwie, aż po obracanie stolikiem przez sp i rytuał i styczne media.

Pierwsza z tych teorii to „dogmat korespondencji". Ten pogląd jest jednak powszechnie znany od bardzo dawna. Głosi on, że dusza ludzka jest mikrokosmosem, małym Wszechświatem,

który odpowiednio odbija w miniaturze naturę makrokosmosu, Wszechświata, w którym żyjemy. Każdy czynnik we Wszechświecie ma swoje lustrzane odbicie w duszy. Według tego dogmatu, za pomocą tradycyjnych okultystycznych praktyk, mag, dokonując zmian w swoim wnętrzu, może zmienić świat zewnętrzny.

Astralne łącze

Znane jest również twierdzenie, według którego łączem między wewnętrznym i zewnętrznym światem jest „światło astralne", niewidzialna, lecz przenikająca wszystko substancja, która tworzy podstawę drugiego dogmatu. Według Leviego to astralne (dosłownie: gwiezdne) światło ma bliskie powiązania z materią - każdy fizyczny obiekt ma astralnego bliźniaka. Manipulując światłem astralnym okultysta może, jak twierdzi Levi, wpływać na zjawiska fizyczne (na przykład podnosić stoły lub leczyć chorobę) oraz uczucia i stany świadomości u innych żywych istot.

Zdolność manipulacji można osiągnąć za pomocą wyszkolonej ludzkiej wyobraźni i woli. Dlatego też trzecia fundamentalna teoria Leviego głosi, że wyobraźnia i wola są realnymi, naturalnymi siłami, zdolnymi - jeśli będą właściwie użytkowane - wytworzyć nawet bardziej spektakularne efekty niż te, które stwarza, powiedzmy, elektryczność.

Za życia Leviego jego poglądy nie wzbudziły szerszego zainteresowania; książki sprzedawały się średnio, a on sam wiódł ubogi żywot, przyjmując uczniów, których wprowadzał w okultyzm. Wielu współczesnych uważało go za szarlatana.

Miał jednak i zwolenników, którzy twierdzili, że z jego prac sporo się nauczyli, mimo że, jak wiemy, nader często Levi znacznie wyolbrzymiał swoje osiągnięcia. U schyłku dwudziestego wieku także można spotkać ludzi, którzy uważają, że działania

Eliphasa Leviego wytrzymały próbę czasu i okazały się wartościowe. W pewnym więc sensie duch Apoloniusza, wywołany przez Leviego z górą sto lat temu, ciągle rzuca długi cień na nasz współczesny świat.

6. Rytualna magia.

Techniki używane przez magów w dawnych czasach

wykorzystywane są przez wielu ludzi również dzisiaj,

często nieświadomie.

Sztuka dokonywania zmian w świadomości zgodnie z czyjąś wolą praktykowana jest dzisiaj w każdym wielkim mieście zachodniego świata. Zasadniczy trzon teorii i praktyki, które przekonany materialista z połowy epoki wiktoriańskiej uważał za smutny relikt nieracjonalnej przeszłości, skazany na śmietnik historii, przetrwał i rozkwitł. Trudno powiedzieć z całą pewnością, ile osób dziś uczestniczy regularnie w rytualnej magii, lecz musi to być z pewnością liczba znacząca, ponieważ istnieje wiele dobrze prosperujących firm wspierających ich potrzeby. Na przykład w Anglii istnieją firmy wysyłające pocztą katalogi, które oferują spory wybór przyborów niezbędnych do uprawiania magii: miecze, sztylety, ceremonialne świece i kadzidła odpowiednie dla każdego typu magii.

Wielu współczesnych magów prowadzi całkiem zwyczajne życie. Mają prace i rodziny, koszą swoje trawniki, wyjeżdżają na wakacje i płacą podatki, tak jak ich sąsiedzi. Lecz nie da się zaprzeczyć, że ich prywatne wierzenia są nieco dziwne, a czasami nawet można by je uznać za ekscentryczne. Uważają, że Wszechświat to żywa istota, a to, co jest widoczne, zasłania jego prawdziwą naturę. Sądzą, że symbol i alegoria, marzenie i wizja w znacznie bardziej prawdziwy sposób dają wyobrażenie o ostatecznej rzeczywistości niż wszystkie równania matematyków i astrofizyków.

Stosowane obecnie przez magów różnorodne fizyczne i psychologiczne techniki są z pewnością tak dziwne jak wierzenia, które ich do tego inspirują. Współczesny mag, na przykład, potrafi przez długi czas utrzymać swoje ciało w sprawiającej ból i niewygodnej pozycji. Może spędzić tygodnie na medytacjach poświęconych pewnym prostym barwnym symbolom - czerwonemu trójkątowi lub żółtemu kwadratowi. Niemal zadusi się dymem egzotycznych kadzideł; będzie się kręcił jak kołowrotek, aż padnie bez zmysłów na ziemię, może ubierać się w dziwne szaty i stać wśród kręgów i symboli, nucąc słowa przywołania, które, jak wierzy, sprowadzą na ziemię bogów, a oni w zamian pomogą mu osiągnąć nadzwyczajną moc.

Ale coraz częściej słyszy się, że oto w naszym stuleciu wiele osób żyjących z dala od mniejszości okultystycznych także praktykuje rytualną magię. Politycy i duchowni, mówcy na demonstracjach i przywódcy strajków - wszyscy oni, jak twierdzą niektórzy, nieświadomie stosują techniki magiczne. Uczyli się od innych lub też rozwijali się samodzielnie korzystając z doświadczeń i metod zmienienia świadomości zalecanych przez współczesnych magów. Ale gdy maga zwykle interesuje jedynie zmiana stanu świadomości własnej i być może kilku bliskich krewnych, polityk lub kapłan zmierza do zmiany uczuć i zachowań setek, tysięcy, a w przypadku takich rewolucjonistów jak Adolf Hitler czy Eva Peron, może milionów ludzi.

Magiczne prezentacje

Magowie w swoich rytuałach stosują światło, kolory, dźwięk i efekty teatralne w celu osiągnięcia tego, co niektórzy nazywają „jednowyrazistością" - innymi słowy, chodzi tu o nakierowanie umysłu na jakąś szczególną ideę lub uniwersalny czynnik. Jeśli, na przykład, współczesny mag chce skoncentrować swoją świadomość i stopić z nią swój umysł i ducha, ideał dobroczynnej mocy, „wezwie Jowisza" - to znaczy albo odgrywać będzie główną rolę, albo będzie jedynym aktorem w mistycznej sztuce, w której identyfikuje się z tym bogiem i otacza

się teatralnymi rekwizytami, które są tradycyjnie związane z bóstwem i jego atrybutami.

Wewnątrz magicznego kręgu rysuje czworokąt lub gwiazdę o czterech ramionach (cztery to cyfra święta Jowisza) kredą lub farbami w kolorach Jowisza - fiolecie, purpurze i odcieniach błękitu. Dekoruje swoją „świątynię", pomieszczenie, w którym przeprowadza ceremonię, gałązkami dębu i liśćmi topoli, drzew łączonych z tym bogiem już w starożytności. W kadzielnicy lub palniku, na warstwie żarzącego się węgla drzewnego będą się tlić gałązki cedru i szafran, uznawane za zapachy Jowisza. Jeśli mag należy do mniejszości, która podczas rytuałów używa narkotyków halucynogennych, to włoży do kadzielnicy opium albo będzie je palił przed ceremonią.

Kiedy już zostanie przygotowana scena do jowiszowego misterium, mag rozpoczyna odgrywanie swojej roli, identyfikując się z bogiem w dokładnie ten sam sposób, w jaki aktor identyfikuje się z przedstawianą przez siebie postacią. Każde słowo, które mag wypowie w trakcie swojego wystąpienia, każdy gest, który wykona, każde „Imię Mocy", które intonuje, będzie połączone z jowiszową zasadą dobroczynnej mocy. Pod koniec ceremonii umysł maga będzie - jeśli uda mu się wszystko zrealizować - całkowicie wypełniony tą zasadą, poza którą nic będzie w nim na nic miejsca.

Podobny system - stosowania ceremonii w celu zmiany emocji i świadomości - jest także wykorzystywany przez wielu szanowanych polityków i mężów stanu. Weźmy na przykład pochód pierwszomajowy w dowolnym kraju komunistycznym. W górze trzepoczą czerwone flagi, widać portrety rewolucyjnych bohaterów oraz męczenników rewolucji, wokół tysiące zaciśniętych pięści. Słychać dudnienie tysięcy stóp. A nad pochodem góruje trybuna, na której, wśród ogromnych uduchowionych portretów Marksa, Engelsa, Lenina lub im podobnych, stoją przywódcy partii. To wszystko jest politycznym ekwiwalentem umeblowania i dekoracji świątyni maga. Nic ma wątpliwości, że w miarę upływu czasu świadomość widzów i uczestników rewolucyjnej ceremonii ulega zmianie. Monotonne, wypełnione pracą życie, niewygodne mieszkania, kłopoty zaopatrzeniowe i lęk przed przyszłością - o tym wszystkim na chwilę ludzie zapominają. Czują, że są częścią wielkiej, maszerującej armii, pędzącym przypływem postępu mającego, dzięki prawom historii, zmiażdżyć wszystko, co stoi na jego drodze ku stworzeniu nowego i lepszego świata.

Hitler i okultyzm

Być może największymi mistrzami takiej „politycznej rytualnej magii" byli przywódcy partii nazistowskiej. Niektórzy okultyści posunęli się nawet do sugestii, że Adolf Hitler i jego najbliżsi współpracownicy studiowali techniki ceremonii okultystycznych, z premedytacją przystosowując je do politycznych celów. Długo dyskutowano nad tą teorią, nie dochodząc do żadnych ostatecznych wniosków. Wiadomo jednak, że przynajmniej przez jakiś czas w młodości fuhrer bez wątpienia zaczytywał się w literaturze okultystycznej. "Nie można też nie zauważyć, że zjazdy partii w "Norymberdze były niezwykle sformalizowanymi, wypracowanymi ceremoniami teatralnymi, specjalnie tak wyreżyserowanymi, żeby wywrzeć szczególny wpływ na umysły uczestników zjazdu oraz osób, które potem oglądały relacje filmowe z Norymbergii.

Fanfary grane przez trębaczy w tradycyjnych strojach, teatralne czarne mundury SS ze srebrnymi wykończeniami, żwawe marsze grane dla zebranych tłumów i koncerty muzyki wagnerowskiej, które poprzedzały zjazdy - wszystko to wywoływało skojarzenia z germańskimi mitami i tradycją, wojskową chwałą i narodowym socjalizmem (nazizmem). Podczas każdego zjazdu liczne sztandary ze swastyką: czarne, białe i czerwone - tradycyjnie ta kombinacja barw łączona była z wojną, terrorem i śmiercią

- wprowadzały do świadomości uczestników ideologie nazistowską. Kulminacyjny moment i najważniejszy rytuał zjazdów

- gdy Hitler uroczyście święcił nowe sztandary ze swastyką dotykając nimi „sztandaru krwi", który niósł wraz z innymi podczas nieudanego puczu w Monachium w 1923 roku - stał się tymczasem najpotężniejszym elementem odrażającej mistycznej gry nazistowskiej. Emocje doznawane przez uczestników tego „spektaklu" były tak wielkie, że ich umysły, w pewnym sensie, łączyły się z myślami i działaniami męczenników ruchu nazistowskiego. Można by powiedzieć, że był to niemal sakrament.

Magiczny i quasi-religijny charakter zjazdów partyjnych podkreślany był jeszcze przez fakt, że ich apogeum zawsze następowało po zmierzchu, a miało to miejsce w „katedrze światła"(jak to określił nazistowski technokrata Albert Speer) - otwartej przestrzeni otoczonej przez przypominające filary gotyckiej budowli promienie światła z lotniczych reflektorów skierowanych prosto w niebo.

Bez wątpienia zjazdy partyjne w Norymberdze osiągały zamierzony efekt. Umysły przeważającej większości tych, którzy byli ich świadkami lub uczestnikami, nafaszerowane zostały ideami chwały, wojskowej walki i samopoświęcenia dla dobra rasy aryjskiej. Nawet jeśli jakiś niezwykle doświadczony okultysta poświęciłby lata na obmyślanie, w jaki sposób zastosować rytuał przyzywający Marsa, nie dałby rady osiągnąć tak efektywnych wyników jak ceremonie w Norymberdze.

Niektórzy okultyści twierdzą, że ci, którzy próbują podnieść starych bogów z głębin nieświadomości, narażają się na ryzyko zniszczenia przez te bóstwa. Z pewnością wielu młodych mężczyzn, którzy w Norymberdze wzywali Marsa, padło w końcu jako ofiary poświecenia - pod Stalingradem, w ogniu i dymie oblężonego Berlina.

Dziś żaden polityk ani mąż stanu nie prowadzi, świadomie lub nieświadomie, „magicznych" ceremonii: ani wywierających takie wrażenie, ani tak groźnych jak ceremonie w Norymberdze. Lecz podobny sposób wykorzystywania świateł, barw i dźwięku w celu zmienienia myśli i uczuć widowni można zauważyć w innych aspektach współczesnego życia, takich choćby jak uroczystości religijne czy koncerty rockowe. Mówi się nawet, że ten, kto widział występy Janis Joplin, był świadkiem swoistego rytualnego wywoływania ducha Wenus, niemal równie skutecznego jak gdyby robił to dawny lub współczesny mag.

7. Symbole, znaki i ceremonie.

Magiczne praktyki były pierwotnie związane z zaklinaniem duchów, a czasami z próbami szkodzenia innym.

Okres między rokiem 1480 a 1680 to szczyt zainteresowania typem magii rytualnej wykładanym w tak zwanych grymuarach — księgach zaklęć i magicznych poleceń. Później jednak nastąpił generalny spadek zainteresowania ceremoniami okultystycznymi. Do roku 1800 ludzi praktykujących magiczne rytuały było niewielu, a poza tym mieszkali oni w znacznym oddaleniu od siebie. Mimo to kilka osób eksperymentowało stosując metody, które poznały dzięki lekturze drukowanych lub ręcznie pisanych grymuarów - czasami rezultaty były zaskakujące, a nawet niebezpieczne. Typowym takim eksperymentatorem był Thomas Parkes z Bristolu, którego okultystyczne niepowodzenia opisał wielebny Arthur Bedford, dobrze znający Parkesa.

Parkes był z zawodu rusznikarzem, doskonale znał także matematykę, astronomię i astrologię. Układał horoskopy dla przyjaciół i na zamówienie innych klientów; jego przepowiednie często się sprawdzały. Mimo sukcesów Parkes uznał, że astrologia go nie satysfakcjonuje. Pewnego dnia zadał on wielebnemu Bedfordowi pytanie o charakterze teologicznym. Spytał, czy chrześcijaninowi wolno wywoływać duchy, aż do ich widzialnej postaci, i rozmawiać z nimi? Odpowiedź duchownego była negatywna. Parkes przyznał wówczas, że wywołał ducha wykorzystując procedurę opisaną w grymuarze, a konkretnie w Czwartej Księdze Filozofii Okultyzmu Korneliusa Agryppy. Powiedział, że w środku nocy poszedł na groblę, gdzie poświęconą kredą narysował krąg. Stojąc w tym kręgu, „do którego żaden duch nie był w stanie wejść", zaczął przywoływać duchy - a one natychmiast się pojawiły. Według manuskryptu wielebnego Bedforda duchy te ukazały się „w postaci małych dziewczynek, około 46 centymetrów wzrostu, które bawiły się wokół kręgu. Początkowo przeraził się, ale kiedy je lepiej poznał, ta niechęć minęła i ich towarzystwo zaczęło sprawiać mu przyjemność. Dziewczynki miały przenikliwe, ostre głosy, jak stare kobiety".

Wielebny Bedford najpierw doszedł do wniosku, że Parkes postradał zmysły, lecz gdy ten zaprezentował mu narysowany przez siebie rzut kartograficzny kuli ziemskiej, by udowodnić, że wolny jest „od najmniejszego śladu szaleństwa", duchowny poczuł się zmuszony uznać prawdziwość tej historii. Mimo to odrzucił ofertę Parkesa, który chciał zabrać go ze sobą na jedną ze swych nocnych wypraw, i surowo nakazał mu porzucić rytualną

magię.

Około trzech miesięcy później Parkes ponownie skontaktował się z duchownym, mówiąc, że powinien był wypełnić jego polecenie, „gdyż zrobił coś, co będzie kosztować go życie". Wyznał, że zdecydował się wywołać duchasługę - istotę z zaświatów, która stale byłaby na jego usługi - postępując zgodnie z poleceniami w grymuarze. Pierwszym krokiem było przygotowanie pergaminowej księgi, drugim - udanie się na rozstaje dróg i wezwanie ducha, który miał być jego sługą. Duch pojawił się natychmiast i wpisał swoje imię do księgi. Lecz potem niespodziewanie zjawiły się nie wzywane inne duchy, przyjmując różne postacie - niedźwiedzi, lwów i węży - które przeraziły nieszczęsnego maga. Jego lęk wzrósł, gdy zorientował się, że posiada wystarczającą moc, aby kontrolować te nadnaturalne stwory. Wreszcie duchy zniknęły, pozostawiając kompletnie przerażonego Parkersa. Zakończenie historii najlepiej będzie opowiedzieć słowami duchownego, zapisanymi przez niego w manuskrypcie:

„...od tej chwili aż do końca życia nie czuł się dobrze... serdecznie żałował swoich grzechów, które napawały go wstrętem. Choć więc te sprawy kosztowały go życie, wierzę, że jest szczęśliwy na innym świecie".

Na początku XIX wieku obserwowano niewielki wzrost zainteresowania rytualną magią. W 1801 roku Francis Barrett opublikował ciekawą księgę magicznych tekstów. Zatytułowana była The Magus or Celestial Intelligences. Chociaż Barrett twierdził, że jest jej autorem, w dużej części była ona kompilacją wcześniejszych grymuarów. Barrett mieszkał wówczas na przedmieściu Londynu, w St Marylebone. Był wystarczająco przekonany o swoich umiejętnościach okultystycznych, by zabiegać o uczniów i zapowiedzieć utworzenie niewielkiej akademii ezoteryki, której celem byłoby „badanie ukrytych skarbów Natury". Barrett zapewniał przyszłych wychowanków, iż poznają sekrety filozofii natury, naturalnej magii, kabały, alchemii, chemii, wykonywania talizmanów, astrologii, a nawet sztukę interpretowania ludzkiego charakteru z wyrazu twarzy.

Nie jest pewne, czy Barrett rzeczywiście był na tyle kompetentny, żeby udzielać praktycznych wskazówek we wszystkich tych dziedzinach, lecz według Montague Summersa, który napisał wiele dzieł o czarach i czarnej magii, niektórzy wychowankowie Barretta „osiągnęli znaczne wyniki na ścieżkach transcendentalnej mądrości".

Na przestrzeni XIX wieku niewielka grupa angielskich okultystów studiowała dzieła Barretta i zgodnie z jego instrukcjami eksperymentowała z rytualną magią. Jedna z takich grup skupiała się wokół Fredericka Hockleya, handlarza herbatą, który eksperymentował z kryształowymi kulami i zgromadził potężną bibliotekę okultystycznych ksiąg i manuskryptów. W latach siedemdziesiątych XIX wieku badacze zjawisk paranormalnych zaczęli interesować się pismami i ideami francuskiego okultysty Eliphasa Leviego (1810-1875). Znaczącą postacią wśród nich był Kenneth Mackenzie, mason, który twierdził, że przyjęto go do tajemniczego stowarzyszenia (rzekomo różokrzyżowców). Mackenzie spędził pewien czas we Francji i w Niemczech i przyjaźnił się z wieloma byłymi członkami Złotego Świtu, organizacji która uczyła - do dziś stosowanego - systemu rytualnej magii.

Zakon Złotego Świtu, tajne stowarzyszenie, którego członkowie przechodzili przez kolejne inicjacje podczas ceremonii przypominających rytuały masońskie, założyło w 1888 roku trzech masonów-okultystów. Najbardziej znaczącym z tej trójki był S.L. MacGregor Mathers, który choć początkowo miał niższą rangę niż pozostali dwaj - dr William Wynn Westcott i dr Robert Woodman - dzięki swojej niezwykłej osobowości z czasem ich zdominował.

Początkowo Złoty Świt był zaledwie stowarzyszeniem quasimasońskim, a jego członków nie uczono technik rytualnej

magii. Nie przekazywano im żadnych nauk okultystycznych,

z wyjątkiem tego, co można było znaleźć w łatwo dostępnych

książkach. Pomimo to nowo przyjętych członków zapewniano

że „Zakon Złotego Świtu, którego członkami się teraz staliście

pokaże wam drogę do znacznie bardziej tajemnej wiedzy i postępu duchowego, poprowadzi... was do Prawdziwej Mądrości

i Doskonałego Szczęścia". W rzeczywistości członkowie dalecy byli od szczęścia i zaczęli utyskiwać; chcieli praktykować

sztuki okultystyczne, szczególnie magię rytualną, a nie tylko

rozmawiać o nich.

W 1892 roku Mathers zdecydował się spełnić ich życzenia i przygotował potężny materiał instruktażowy, który opisywał skomplikowany i - jak twierdzą ci, którzy z nim eksperymentowali - efektywny system rytualnej magii. Według Mathersa i jego żony Moiny, siostry francuskiego filozofa Henri Bergsona, wywodził się on od „Tajnych Przywódców", nadludzkich istot cechujących się tą samą wielostronnością co Mahatmowie (czyli Mistrzowie), których przedstawicielką — jak sama twierdziła - była teozofka Madame Blavatsky. Mathers powiedział, że czasami spotykał te istoty w ich fizycznych ciałach (prawdopodobnie albo ukazały mu się one w czasie snu jako uwolnione od powłoki cielesnej duchy, albo otrzymał od nich telepatyczny przekaz).

Te spotkania najwyraźniej wyczerpywały Mathersa. Po ich zakończeniu czuł, że był w kontakcie z przerażającymi siłami; miał tak wielkie trudności z oddychaniem, że porównywał je z na wpół uduszeniem przez opary eteru, cierpiał nawet na potężne krwotoki z nosa, ust i uszu.

Niezależnie od tego, czy Mistrzowie Mathersa byli istotami realnymi, czy tworami wyobraźni, nie ma wątpliwości, że system magicznych praktyk przypisywany ich naukom jest spójny intelektualnie i w pewien sposób robiący wrażenie. Teorie stojące za technikami rytualnej magii są nie tylko w pełni rozwinięte i lepiej wyrażone niż w pismach Eliphasa Leviego, lecz wskazówki dotyczące praktykowania tej sztuki są znacznie prostsze niż w grymuarach (brak na przykład rytualnego ofiarowywania dziewic trykowi podczas nowiu).

Magiczne przyrządy

Nowicjusz w Złotym Świcie, osiągnąwszy poziom, na którym mógł zacząć praktykować magię według instruktażu Mathersa, rozpoczynał od przygotowania kompletu magicznych przyrządów. Najczęściej wykonane z drewna, kartonu i kolorowego papieru, włącznie z „Czarodziejską różdżką", oznaczały 12 znaków zodiaku i triumf ducha nad materią. Były to: ceremonialny pucharek - zwykle kieliszek do wina udekorowany symbolami mistycznymi, drewniany dysk - symbol materii, oraz miecz - symbol siły i mocy Marsa. Kiedy zostały ukończone, uroczyście je poświęcano.

Mag zaczynał wówczas obmyślać, na podstawie swojej wiedzy okultystycznej, własną ceremonię. Niekiedy były one względnie proste, na przykład niejaki J.W. Brodie-Innes, który zupełnie bez powodu był przekonany, że on i jego żona są prześladowani przez wampiry, spalił kadzidło w węglu ze swojego kominka i prawą ręką rzucił w powietrze pentagram, jednocześnie donośnie intonując „imię mocy". Nagle zmaterializowała się przed nim niewyraźna plama, która szybko uformowała się w przerażający kształt, przypominający raz ohydną nadętą ropuchę, raz wykrzywioną złośliwie, odrażającą małpę. Wykorzystując proces wizualizacji opisany w jednym z manuskryptów Mathersa, wyobraził sobie wówczas coś tak bardzo mocno, że niemal ukazało się to przed jego oczami - była to rozżarzona kula, którą skierował przeciwko dziwnemu stworowi. Nastąpił lekki wstrząs, rozszedł się zgniły zapach, na chwilę zapadła ciemność, po czym potwór znikł.

Stosowano także bardziej skomplikowane obrzędy - takie, które na przykład dotyczyły wywoływania duchów i „tworzenia astralnej powłoki ciemności" (to znaczy uzyskania niewidzialności). Ich elementem było to, co nazywamy odniesieniami. Uważa się więc, że wąż koresponduje z bogiem Marsem i planetą Mars, tak więc gdy mag ze Złotego Świtu wywoływał duchy, które miały marsową naturę, mógł dodać łoju z węża do świec używanych w trakcie ceremonii.

Złoty Świt rozpadł się w końcu na wiele zwalczających się frakcji. Z czasem osobiste konflikty rozbiły także i te mniejsze organizacje, ale rytualna magia Złotego Świtu przetrwała. Nawet dziś w Wielkiej Brytanii i Ameryce Północnej można znaleźć grupy i jednostki praktykujące magię Złotego Świtu.

8. Potęga czarów.

Ludzie boją się czarnoksięstwa, bo wierzą, że posługując się nadnaturalnymi siłami ktoś może wyrządzić im krzywdę.

Lecz czy rzeczywiście czarnoksięstwo ma taką magiczną moc?

W jaki sposób początkowo praktykowano czarnoksięstwo?

9 marca 1967 roku w dziale "Ogłoszenia prywatne" w dzienniku "The Times" ukazał się dziwny anons:"Pilnie poszukiwana czarownica dysponująca pełnymi możliwościami w celu usunięcia siedemdziesięciotrzyletniego przekleństwa i udzielenia pomocy szlachetnemu człowiekowi w przywróceniu dobrego losu rodzinie dotkniętej nieszczęściem".

Kilka dni później okazało się, że osobą dającą ogłoszenie był zbankrutowany 74-letni książę Leinster, głowa jednego z najstarszych rodów brytyjskich. Swoją pomoc zaoferowało ponad 170 osób. Niezależnie od tego, czy pomogły mu czary, czy coś innego, faktem jest, że pozbawiony do tej pory środków do życia książę mógł w końcu spłacić swoje długi i jeszcze przed śmiercią, która nastąpiła w latach siedemdziesiątych, został ponownie przyjęty do towarzystwa.

Niektóre z "czarownic", które pospieszyły z pomocą starzejącemu się arystokracie, były zwolenniczkami Geralda Gardnera, twórcy wielu elementów współczesnego czarnoksięstwa. Inne były członkiniami niezależnych konwentów, a część działała na własną rękę. Wszystkie wierzyły jednak - albo rzekomo wierzyły - że odziedziczyły moc, która w ciągu wieków przechodzi z mistrzów na uczniów. Lecz czy historycznie można poświadczyć ich twierdzenia o posiadaniu magicznej mocy?

Zacznijmy od tego, że w historii ludzkości nie było takiego miejsca na Ziemi, w którym nie uprawiano by czarów. Podejmowane przez człowieka próby osiągnięcia kontroli nad zjawiskami natury i współżycia z nią poprzez obrzędy i ceremonie były zawsze istotnym elementem jego myślenia i zachowania. Prymitywne rzeźby i malarstwo naskalne sugerują, że człowiek odwiecznie zajmował się magią i jej wpływem na urodzaj, sprowadzanie deszczu, sukcesy na polowaniu czy uniknięcie chorób i złych wpływów. Zajmują się tym także współczesne czarownice, uczennice Gardnera, które twierdzą, że tak jak w czasach prehistorycznych, tak i dziś sprawy dnia powszedniego są ich troską.

W czasach, które mogliśmy poznać z najwcześniejszych spisanych tekstów magicznych, inskrypcji Akkadean-Chaldean z Niniwy datowanych na drugie tysiąclecie przed naszą erą, praktykowanie czarnej i białej magii rozwinęło się, jak to doskonale określił E.M. Butler w "Ritual Magic", w "niezwykle wypracowaną i dobrze rozwiniętą demonologię". Opisane praktyki są niemal identyczne z praktykami stosowanymi przez czarownice w średniowiecznej Europie. Jedna z inskrypcji brzmi:

"On, który stworzył figurki kształtem odpowiadające memu wizerunkowi, rzucił czar na mą postać, zawładnął magicznym wywarem przygotowanym dla mnie, poplamił i porwał moją odzież, połączył swoje magiczne zioło z pyłem spod mych stóp. Niech Bóg władający ogniem, bohater, udaremni tę magię".

Prześladowania czarownic podążały podobnym torem. Hammurabi, władca Niniwy, w swoim kodeksie prawnym wydanym w XVII wieku przed naszą erą, ustalił:

"Jeśli mężczyzna zostanie oskarżony o rzucenie czarów na innego mężczyznę i nie usprawiedliwi tego, ten, kogo oskarżono o czary, uda się do świętej rzeki, a jeśli święta rzeka zaleje go, ten, kto go oskarżył, weźmie sobie jego dom".

Zarządzenia te różnią się dość znacznie od wymierzonych w czarownice praw obowiązujących w XVII wieku we Wschodniej Anglii, lecz ich istota jest taka sama.

Biblia opisuje wiele spotkań z czarownicami, szczególnie spotkanie Saula i czarownicy z Endor. Tekst zawierający potępienie wykorzystywany był przez średniowiecznych inkwizytorów dla usprawiedliwienia swoich własnych orgii tortur i palenia na stosach podczas procesów domniemanych czarownic. Na domiar złego zinterpretowano go błędnie, jak to się okazało już w 1584 roku. Reginal Scot w "Discovery of Witchcraft" wskazał, że najsłynniejszy skierowany przeciwko czarownicom tekst: "nie wolno ścierpieć, aby czarownica żyła", w rzeczywistości winien być przełożony jako "nie powinieneś pozwolić żyć trucicielom".

Choć Biblia mówi o jednostkach praktykujących czary, nie ma jednak dowodów, które pozwoliłyby twierdzić, że była to zorganizowana religia tego rodzaju, do jakiej przyznają się Gerald Gardner i jego zwolennicy.

Także wielu starożytnych greckich autorów wspomina czary, traktując je jako praktykowaną rzeczywistość, między innymi nekromanię - przywracanie do życia zmarłych - jako jeden z jej głównych celów. Ajschylos w swojej sztuce "Persowie" opisuje przywrócenie do życia Dariusza, zaś Homer w dziewiątej księdze "Odysei" opowiada z makabrycznymi szczegółami o masowych wskrzeszeniach. Rzymscy poeci: Tacyt, Wergiliusz, Horacy, Tibullus, Liwiusz i Pliniusz podają, że czarownice występowały powszechnie. Nie ma więc wątpliwości, że czarnoksięstwo rozpowszechniło się również w całym Cesarstwie Rzymskim. Jednakże po rozpadzie Cesarstwa Rzymskiego na terenie Brytanii pojawiło się niewiele pisemnych wzmianek o czarownicach, a te, które znamy, dotyczą łagodnych przypadków naruszenia prawa.

W okresie saksońskim wydano edykt przeciwko tym, którzy "praktykują pogaństwo lub w jakikolwiek sposób kochają czarnoksięstwo". Karą za takie przestępstwa było 10 półmarkówek; "w połowie dla Chrystusa, w połowie dla króla". Za rządów Aethelstana w roku 924, nawet jeśli czary odpowiedzialne były za czyjąś śmierć, kara wynosiła jedynie 120 dni więzienia. Było to więc znacznie łagodniejsze niż prawo wydane przez pobożnego króla Edgara w roku 959, które wprowadzało karę śmierci dla każdego, kto nie posłucha jego edyktu, głoszącego, iż w dniu świąt chrześcijańskich należy powstrzymać się od "bałwochwalstwa, nekromanii i wróżbiarstwa oraz pogańskich pieśni i diabelskich gier".

Bez wątpienia w tym okresie w całej Brytanii nadal mocno zakorzenione były praktyki, które miały swe źródło w czasach prymitywnego pogaństwa - prawdziwej "Starej Religii" z ery przedchrześcijańskiej. Mimo misyjnych zabiegów Aidana i Columba, którzy jako pierwsi zaczęli głosić Ewangelię w Brytanii, przez stulecia wielu ludzi z uporem trzymało się starych bogów. Lecz ci, którzy modlili się w stary sposób, nie byli z definicji praktykantami czarnoksięstwa. Na przełomie epok Sasów i Normanów rzeczywiście żyły czarownice, lecz miały one zwyczaj działać w pojedynkę. Przed oblężeniem Ely w 1071 roku Wilhelm Zdobywca wezwał jedną z nich "by za sprawą swojej magii zniszczyła cały oręż Sasów". Wsadzono ją na drewnianą wieżę oblężniczą, którą obrońcy pod wodzą Herewarda Czujnego szybko spalili.

Dopiero prawie sto lat później, wraz z powołaniem inkwizycji przez Sobór w Tours w 1163 roku, Kościół zaczął utożsamiać prymitywne czary z takimi heretyckimi sektami, jak katarzy czy manichejczycy. To błędne podejście zwiększyło popularność ideałów satanizmu i grup wyznawców Diabła w covynes - to starofrancuskie słowo oznacza "wspólne zbieranie się" lub "konspirację", z niego wywodzi się termin "konwent". W ten sposób rozpoczęło się systematyczne prześladowanie ludzi, których podejrzewano o pakt z Diabłem.

Dlaczego jednak Kościół postanowił napiętnować katarów i manichejczyków? Skrywające się za ich poglądami teologiczne wytłumaczenie jest skomplikowane lecz zakorzenione w idei "dualizmu", w której po jednej stronie występuje Bóg, a po drugiej siły zła uosabiane przez Szatana. Podczas gdy Kościół twierdził, że Szatan jest słabszy od Boga i działa tylko w ramach "zezwolenia", jakiego udzielił mu Bóg, jego oponenci uważali, że Bóg i Szatan są sobie równi i zaangażowani w wieczną walkę, której obecnym polem jest rodzaj ludzki.

Kiedy wielka maszyneria Inkwizycji ruszyła, nie mogła się już zatrzymać. Z czasem zmiażdżyła manichejczyków, waldensów, katarów i rycerzy świątyni, a potem skierowała swoje wysiłki na niszczenie jednostek, których jedyną zbrodnią mogło być to, że na przykład we śnie przewidzieli śmierć sąsiada. W takim świecie zwykłe praktykowanie guślarstwa przez mądrych ludzi na wsi prowadziło do oskarżenia ich o herezję.

Pakty z Diabłem

Stopniowo proces sądzenia i potępiania czarownic został całkowicie wydzielony spod zwykłego prawa i w 1398 roku na Uniwersytecie Paryskim otworzono bramy dla dalszych prześladowań, ogłaszając dekret, iż każda podejrzana działalność, której rezultaty nie mogą być w sposób jasny i zrozumiały powiązane z Bogiem i naturą, musi być rezultatem paktu z Diabłem. To i późniejsze wyroki rozszerzyły terror na całą Europę; nagle okazało się, że wszędzie pełno jest czarownic i demonów gotowych uderzyć na chrześcijan, zniszczyć ich uprawy i dusze.

Nie ma wątpliwości, że wielu spośród oskarżonych wierzyło, że są czarownikami lub czarownicami i na dziesięciu niewinnych, torturowanych w celu wyciągnięcia z nich przyznania się do praktykowania czarów, prawdopodobnie istniała taka sama liczba takich, którzy dobrowolnie się przyznawali, przekonanych, iż są opętani przez demony. Takie zjawisko znane jest doskonale współczesnym nam funkcjonariuszom policji; gdy zostaje popełnione sensacyjne morderstwo, natychmiast dochodzi do podobnych zbrodni, jest to efekt dużego zainteresowania opinii publicznej. Podobnie grupowe czary były wynalazkiem Inkwizycji, ale prawdopodobnie w kilku odosobnionych przypadkach wystarczająco silny przywódca mógł z powodzeniem omamić grupę sąsiadów i skłonić do przyłączenia się do konwentu dla samego dreszczyku emocji.

Bez wątpienia żyli niegdyś, tak jak i żyją dziś, ludzie obdarzeni niezwykłą mocą. Jednakże tradycyjna wiara, iż są oni "siódmym synem siódmego syna", jest nie tyle stwierdzeniem faktu, co wskazówką na temat względnej wyjątkowości tych osób. Przed epoką uprzemysłowienia wiedza związana na przykład z leczeniem brodawek czy znajomością ziół i zwyczajów zwierząt miała znacznie szerszy zasięg niż dziś, po prostu dlatego, że ludzie żyli bliżej natury. Dorastali znając "magiczne" właściwości roślin, które ich otaczały. Dziś, jeśli ktoś posiada takie umiejętności, mają one posmak "okultyzmu".

Ciekawe, że to akurat członek hiszpańskiej Inkwizycji, Alonso de Salazar Frias wygłosił w 1611 roku pogląd, który może z powodzeniem odnosić się nie tylko do jego epoki, lecz i wielu kultów czarnoksięskich, które rozprzestrzeniły się w Wielkiej Brytanii i USA w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. W ciągu ośmiu tygodni - jak powiedział - rozmawiał z 1800 czarownicami, z których wiele dobrowolnie przyznało się do swojej profesji. Jego podejście było zdumiewająco otwarte, a wnioski - zbawienne.

"Rozważając to wszystko z całą uwagą, w imieniu Chrystusa, nie znalazłem przesłanek, z których można wyciągnąć wnioski, że w rzeczywistości mógł wydarzyć się choć jeden fakt czarnoksięstwa... Bez zbędnej wrzawy, na podstawie własnego doświadczenia, wywodzę, iż nie były to czarownice ani wiedźmy, dopóki nie zaczęto o nich mówić i pisać".

9. Seks, czary i seanse spirytystyczne.

Wiele osób w epoce wiktoriańskiej uważało seanse spirytystyczne, odbywające się w zaciemnionych pomieszczeniach, za przykrywkę dla niewłaściwych zachowań. Niektórzy okultyści twierdzili, że istnieją związki między seksem a siłą PSI.

Szczyt zainteresowań spirytualizmem przypadł na okres od 1850 do 1890 roku. W ciągu tych czterdziestu lat powszechne stały się opowieści o niezwykłych zjawiskach - od całkowitej materializacji ducha po lewitację medium - których świadkami były osoby uczestniczące w seansach. Jednakże kiedy Towarzystwo Badań Psychicznych (SPR) i inni badacze zaczęli sprawdzać media za pomocą surowych testów, liczba takich "cudów" najpierw znacząco zmalała, a wkrótce potem zjawiska te niemal całkowicie ustały. Dzisiaj rzadko pojawiają się opowieści o materializacji ducha i nigdy do niej nie dochodzi w obecności niedowiarków i przy zachowaniu ostrych warunków testu.

Istnieje poważny powód, by wierzyć, że każde profesjonalne medium z epoki wiktoriańskiej, być może z wyjątkiem D.D. Home'a, od czasu do czasu dopuszczało się oszustwa. Nawet ci posiadający autentyczne niezwykłe zdolności parapsychiczne nie byli przeciwni stosowaniu oszustwa, gdy "moc była słaba" lub "nie można było skontaktować się z przewodnikiem". Nie dziwi więc, że ludzie, którzy byli przygotowani do stworzenia fałszywego ducha, by wyciągnąć pieniądze z kieszeni pogrążonych w smutku najbliższych zmarłego, byli także gotowi przeciwstawić się wiktoriańskiej moralności. Niektóre kobiety-media stały się znane z powodu moralnego upadku i nawet poświęcona spirytualizmowi prasa czyniła aluzje do tego, co uważała za zawodową chorobę mediów, choć zwykle odnosiła ją do opętania przez złe duchy. Znacznie bardziej prawdapodobnym wyjaśnieniem jest to, że niektóre media po prostu w ogóle nie dbały o zachowanie zasad moralnych - niezwykle surowych w wiktoriańskim społeczeństwie.

Musimy więc wykazać pewną tolerancję dla - na co dzień zwykle tłumionych - seksualnych emocji, fantazji i wspomnień, które musiały znaleźć swe ujście, gdy jakiś szanowany obywatel ery wiktoriańskiej popadł w trans. Na przykład w 1888 roku pewien anonimowy członek SPR informował, że widział "medium, spokojne i godne szacunku, które nagle, pod wpływem czyjegoś działania lub sprawowanej nad nim władzy, wybuchło tyradą najbardziej przerażających bluźnierstw, pełnych obscenicznego języka". Co ciekawe, autor raportu sam padł ofiarą tego samego zjawiska, kiedy eksperymentował z automatycznym pisaniem: "W końcu... ołówek zaczął nieustannie pisać i pojawiły się najbardziej plugawe i ohydne słowa, jakich umysł ludzki nigdy nie byłby w stanie sobie wyobrazić".

Spirytualizm służył nawet jako przykrywka dla prostytucji i podobnej działalności. Rywalizacja między dwoma mediami Florence Cook i Mrs Guppy doprowadziła do postawienia kilku interesujących zarzutów drugiej z tych kobiet. Mrs Guppy była potężnym fizycznie medium, mającym na swym koncie kilka istotnych osiągnięć, między innymi materializację podczas seansów spirytystycznych takich dziwnych obiektów, jak świeże kwiaty i potężny blok lodu. Lecz w styczniu 1873 rok Mrs Guppy zorientowała się, że traci klientów na rzecz, jak to określiła "lalkowatej twarzy" Florence Cook, która była młodsza i ładniejsza od niej. Interesujące jest, że Mrs Guppy uważała, iż za rosnącą popularnością Florence Cook kryje się raczej jej atrakcyjny wygląd niż jej parapsychiczne zdolności. Mrs. Guppy postanowiła więc podjąć drastyczne środki. Pod pretekstem przeprowadzenia badań niejaki James Clark i dwaj inni jej przyjaciele wzięli udział w jednym z seansów Florence Cook. W chwili ukazania się "ducha" - którego uważali za przebraną Florence Cook - mieli chlusnąć mu w twarz stężonym kwasem siarkowym.

Mrs Guppy próbowała także uzyskać pomoc dwóch amerykańskich mediów, Mr i Mrs Holmes, lecz oni stanowczo odmówili i wysłali ostrzeżenie do przyszłej ofiary. W odwecie Mrs Guppy regularnie wysyłała wynajętych zbirów, żeby uniemożliwiali przeprowadzenie seansów państwa Holmesów. Działalności tej zaprzestała dopiero wtedy, gdy w liście do Londyńskiego Towarzystwa Dialektycznego Holmes zagroził, że ją zdemaskuje: "Jeśli będzie to konieczne, przekażę Państwu szczegóły niechlubnej transakcji między Mrs Guppy i Miss Emily Berry, zamieszkałej przy Hyde Park Place 1, oraz wyjawię, dlaczego Mrs Guppy używała swoich udawanych zdolności medialnych do nikczemnych celów oraz że organizowała seanse jedynie po to, aby pewni niegodziwi ludzie mogli dać upust swoim sprośnym skłonnościom".

W XIX wieku tak zwanymi "czarnymi" magami byli zwykle ci okultyści, którzy włączali seks do próby otwarcia bram wiodących do zjawisk paranormalnych. Liczba takich praktyków była zaskakująca. Oczywiście unikali oni zbędnej popularności i mówili oraz pisali o swojej działalności w pełnym rezerwy wobec zewnętrznego świata symbolicznym języku. Jednym z tych magów był P.B. Randolph, Amerykanin, który określał siebie mianem różokrzyżowca. Wierzył, że podczas stosunku płciowego zarówno mężczyzna, jak i kobieta produkują "psychiczne wydzieliny", bardziej znane jako męskie nasienie i kobiecy śluz. Te pozytywne i negatywne psychiczne wydzieliny, twierdził Randolph, są "tezami i antytezami" i łączą się w "nową i wyższą jedność", która uruchamia siłę fizyczną. Jeśli użyje się pewnych tajemnych technik na skierowanie tej siły w odpowiednie kanały, obie osoby uczestniczące w akcie seksualnym uzyskają fizyczne, psychiczne i duchowe korzyści.

W typowym dla niego niejasnym i kwiecistym języku Randolph opisał, jak osiągnął tę wiedzę: "Kochałem się i byłem kochany przez smagłą służącą... Poznałem fundamentalną zasadę Białej Magii Miłości; później nawiązałem znajomość z kilkoma derwiszami... i z ich gorącymi praktykami prostej, lecz wzniosłej i świętej magii... uzyskałem... ELIKSIR ŻYCIA... wodę piękna i nieustającej młodości oraz kamień filozoficzny".

Innym dziewiętnastowiecznym praktykiem seksualnego okultyzmu był Thomas Lake Harris - Anglik z urodzenia i naturalizowany Amerykanin. Jego metoda zawierała coś, co nazywał "arcynaturalnym oddychaniem" - prawdopodobnie była to jedynie powolna hiperwentylacja płuc. Zainteresowany był także sympneumatą, okultystyczną techniką seksualną, w której para odbywająca stosunek oddychała tym samym rytmem.

Astralny erotyzm

Pewną formę sympneumaty zalecali także dwudziestowieczni magowie uprawiający czarną magię w celu seksualnego uwodzenia. Przyszły kochanek siedzi jak najbliżej swojej ofiary, która początkowo jest całkowicie nieświadoma jego intencji. Ocenia jej oddech na podstawie unoszenia się i opadania piersi, a kiedy ustali już dokładny rytm, zaczyna oddychać w dokładnie takim samym tempie. Kontynuuje tę czynność przez trzy do pięciu minut, a potem przez pięć do dziesięciu sekund napina mięśnie odbytnicy. Zachowanie to rzekomo tworzy astralne powiązanie między tymi ludźmi, wprowadzając do akcji muladhara chakra mężczyzny, centrum działalności psychicznej, które według niektórych okultystów kontroluje libido. Twierdzą, że znajduje się ono w części "delikatnego ciała" leżącej między odbytnicą a genitaliami. Mag stopniowo zwiększa tempo swojego oddechu, aż osiągnie poziom charakterystyczny dla szczytu aktywności seksualnej. "Astralne łącze" zapewnia, że emocje zwykle związane z tym gwałtownym oddychaniem są komunikowane kobiecie, a ona natychmiast odczuwa podniecenie

Niektórzy z praktykujących sympneumatę próbują ustanowić "astralne łącze" ze swoją ofiarą nie tylko dla seksualnej przyjemności. Kiedy utworzone połączenie zostanie już wystarczająco wzmocnione, kochankę można zamienić w uczennicę. Dzięki temu, jak twierdzą, pojawi się kolejny czarnoksiężnik. Wszystko to bardzo przypomina starożytne poglądy o wampiryzmie - ofiara sama staje się wampirem, szukając pożywienia wśród żywych. Wielu okultystów było świadomych takich podobieństw i wysuwało teorie na temat "psychicznego wampiryzmu", który oznaczał wysysanie z ofiary psychoseksualnej energii. Można to ponoć osiągnąć wieloma sposobami: niektóre wampiry są rzekomo wystarczająco potężne, by absorbować energię po prostu siedząc w tym samym pomieszczeniu co obiekt ataku, inne muszą zaangażować się w "astralną projekcję" i w postaci ducha odwiedzają swoje ofiary w trakcie ich snu. Jeszcze inne mogą pozyskiwać energię od partnerów tylko na drodze aktywności seksualnej. Prawdziwie fachowe wampiry, zapewnia jedna z grup, potrafią seksualnie wyczerpać swoje ofiary aż do granic śmierci. W ten sposób wampir nie tylko otrzymuje fizyczną siłę ofiary, lecz także zdobywa jej duszę, która staje się jej przyjaznym duchem.

Odłamem grupy, która stworzyła tę formę okultystycznej nauki, była Gnoza Saturna, działająca w Niemczech w latach dwudziestych obecnego wieku aż do zdławienia jej przez nazistów. Około roku 1950 odrodził ją mężczyzna, który określał samego siebie mianem "Master Saturnus".

Pozycje astrologiczne

Przywódcy Gnozy Saturna nauczali niezwykle skomplikowanego systemu związanej z seksem magii opartego na ich własnej wyobraźni i pomysłach albo na pewnych tajemnych tradycjach. System jest tak skonstruowany, że szkoda fatygi, by się nim bliżej zajmować, niezależnie od tego, jak bardzo przydatne mogłyby być ostateczne rezultaty. I tak na przykład nowicjuszom w grupie przed zaangażowaniem się w aktywność seksualną zalecano, by sprawdzali efemerydy (tablice pokazujące codzienną pozycję Słońca, Księżyca i planet w relacji do zodiaku). Jeśli Wenus i Mars znajdowały się, patrząc z Ziemi, pod kątem 90 stopni wobec siebie - stosunek płciowy powinien być przeprowadzony w pozycji siedzącej. Dokładną formę pozycji siedzącej należało ustalić w zgodzie z warunkami astrologicznymi: tak więc, jeśli Wenus znajdowała się w "dziwniejszej" pozycji zodiakalnej niż Mars, kobieta powinna usiąść na podołku mężczyzny. Kiedy para w końcu zdecydowała się na odpowiednią pozycję, nie powinna rozpocząć aktu seksualnego, zanim nie spaliła kadzidła i nie ułożyła wokół siebie obronnych symboli okultystycznych.

Typ magii związanej z seksem praktykowanej w Gnozie Saturna i podobnych europejskich grupach w latach dwudziestych pojawił się też po drugiej stronie Atlantyku i do dziś jest tam popularny. Na przykład Wielkim Braterstwem Boga kierował były zakonnik Opactwa Thelemy. Było ono niezwykle aktywne w latach trzydziestych i przyciągnęło zaskakująco wielu członków. Louis Culling, który opublikował nawet dokładne informacje o jego rozwoju w amerykańskim społeczeństwie, musiał przejść wiele testów; podczas jednego z nich zażądano, aby przez trzy godziny uprawiał seks i to bez ejakulacji. Culling nie tylko zdał wszystkie testy, lecz także prowadził badania nad rolą seksu w okultyzmie. Jego głównym sukcesem było odkrycie, że damiana, meksykańskie zioło znane z tego, że ma zdolności pobudzające, jest afrodyzjakiem działającym na psychikę człowieka. Twierdził, że osoby, które używały tego ziela, były tak wypełnione psychoseksualną energią, że przedstawiciele drugiej płci nie mogli im się oprzeć.

Jeśli uznać za prawdziwe informacje opublikowane przez Cullinga, seria eksperymentów, które przeprowadził w 1962 roku, udowodniła ponad wszelką wątpliwość paranormalne efekty działania damiany. Sześćdziesięciodziewięcioletni wówczas badacz wypijał codziennie filiżankę napoju z tego cudownego ziela i po zaledwie dziesięciu dniach zaczęły się nim interesować kobiety młodsze od niego o trzydzieści lat. Gdy cztery dni później jego libido osiągnęło poziom energii mężczyzny młodszego o pięćdziesiąt lat, wyjechał z Los Angeles na krótkie wakacje do Tijuany, granicznego miasteczka meksykańskiego.

Bez żadnych problemów nawiązał tam rozmowę z młodą kelnerką, która zgodziła się odwiedzić go w hotelu. Uzbrojona w damianę para zajęła się długą i ekscytującą kopulacją. Kelnerka podobno była zachwycona tym doświadczeniem.

Takie są więc twierdzenia okultystów zajmujących się seksem. Ich rozpiętość jest znaczna - od absurdalnych po całkiem wiarygodne. Sugerują istnienie dwutorowego ruchu między psychoseksualną energią libido i zewnętrznym światem. Libido, jak się twierdzi, może poruszać materię niczym duch. Może być rewitalizowane i manipulowane przez narkotyki, rytuały lub psychiczne zabiegi.

10. Eliksir życia.

Podwójnym celem alchemii było odkrycie kamienia filozoficznego, dzięki któremu możliwe byłoby zamienienie metalu w złoto, i eliksiru, który daje wieczne życie. Jego poszukiwanie zafascynowało dwie z najbardziej dziwnych postaci w tym królestwie magicznej chemii. Osiągnęły one rzekomo spektakularne rezultaty.

"Zawsze pijany i zawsze przytomny" tak biograf opisał Theophrastusa Bombastusa von Hohenheim (około 1493-1541), który nadał sobie imię "Paracelsus" (co znaczy: "podobny Celsusowi", a było to imię starożytnego fizyka rzymskiego). Podczas swojej niezwykłej kariery studiował magię u Hansa von Trittenheima w Wurzburgu w Niemczech, pracował przez rok w kopalni srebra i warsztatach metalurgicznych w Sigismund Fugge w Tyrolu, podróżował po Niemczech, Włoszech, Francji, Niederlandach, Anglii, Skandynawii i Rosji, służył jako chirurg wojskowy we Włoszech, gdzie ukończył też studia medyczne na Uniwersytecie w Ferrarze. W 1526 roku Paracelsusa mianowano lekarzem miejskim w Bazylei w Szwajcarii, co uczcił słynną mową na rynku miejskim. Wcześniej do miedzianego rondla wypełnionego rozżarzonymi węglami wepchnął dzieła Avicenny, arabskiego filozofa z XI wieku, i Galena, greckiego autorytetu w kwestiach medycznych w II wieku. Następnie rozpryskał nad nimi siarkę i saletrę i podczas gdy spalały się w olbrzymich płomieniach, mówił głośno:

"Gdyby wasi lekarze tylko wiedzieli, że ich książę Galen - nikogo innego tak nie nazywają - cierpi w piekle, z którego przysłał do mnie list, z własnej woli uczyniliby znak krzyża nad sobą. Wasz Avicenna też siedzi w przedsionku piekła. Prowadziłem z nim dysputę na temat jego... tynktury filozofów, jego kwintesencji i kamienia filozoficznego... i o wszystkim innym, O wy hipokryci, którzy gardzicie prawdami, których nauczyli was wielcy fizycy (myślał o sobie samym)... Podejdźcie więc i słuchajcie, oszuści, którzy triumfujecie tylko dzięki autorytetowi waszej wysokiej pozycji! Po mojej śmierci, pojawią się moi uczniowie, którzy wyciągną was na światło dnia i zdemaskują wasze niecne leki, za pomocą których doprowadzacie książęta do śmierci..."

Mimo pełnych samouwielbienia wypowiedzi Paracelsus wywarł duży wpływ na rozwój nauk farmaceutycznych. Był jednym z pierwszych, którzy dostrzegli, że procesy alchemiczne oparte były głównie na tej samej zasadzie, co gotowanie - nawet zaszczycił człowieka, który zapalał i podtrzymywał ogień, tytułem "alchemika". Zastąpił cztery elementy Arystotelesa (ziemię, wodę, powietrze i ogień) trzema "hipostatycznymi elementami" - rtęcią, siarką i solą. Termin hipostatyczny oznaczał, że nie były to zwykłe substancje znane pod swoimi nazwami, lecz trzy idealne substancje, które siedemnastowieczny tekst opisuje następująco:

"Rtęć to ostra, przenikająca, eteryczna i bardzo czysta ciecz, dzięki której powstają odżywianie, zmysły, ruch, siła, kolory i następuje spowalnianie procesu starzenia się. Czerpie się ją z powietrza i wody, jest pożywieniem życia...

Siarka to słodki, oleisty i lepki (kleisty) balsam konwersujący naturalną temperaturę części organizmu, instrument wszelkiej wegetacji (instynktowna aktywność roślin i zwierząt, taka jak asymilacja pożywienia), wzrostu i przemiany oraz fundament i początek wszystkich barw. Jest łatwo palna, a mimo to posiada wielką moc łączenia (zlepiania) najbardziej ekstremalnych związków.

Sól jest suchym, słonym ciałem chroniącym mieszaniny przed gniciem, posiada cudowną moc rozpuszczania, stężania, oczyszczania, opróżniania, nadawania trwałości, konsystencję, smak i temu podobne. Przypomina ziemię, nie dlatego, żeby była zimna i sucha, lecz mocna i niewzruszona".

Paracelsus traktował te trzy elementy w kategoriach ducha (rtęć), ziemi (siarka) i ciała (sól). Jak stwierdził w jednym ze swoich dzieł poświęconych alchemii:

"Lecz tak jak istnieje wiele gatunków owoców, tak istnieje wiele gatunków siarki, soli i rtęci. Inna siarka występuje w złocie, inna w srebrze, inna w ołowiu, żelazie, cynie etc. Inna w szafirze, szmaragdzie, inna w rubinie, chryzolicie, ametyście, magnesie etc. Inna wreszcie w kamieniach, krzemieniu, solach, źródłach etc..."

Podążając za ta myślą Paracelsus rozpoczął poszukiwanie kwintesencji każdego materiału, tego subtelnego i oczyszczonego ekstraktu, który był zasadniczą częścią materiału. Przypuszczalnie określał go za pomocą reakcji rtęci na daną substancję. Podczas publicznego wystąpienia w Bazylei przeciwstawił otrzymane za pomocą destylacji kwintesencje różnych metali powszechnie dostępnym, "podłym" lekom.

Innowacyjna alchemia

Koncepcja hipostatycznej roli rtęci, siarki i soli nadała rozmachu badaniom alchemicznym. Paracelsus osiągnął znaczny sukces w leczeniu za pomocą niektórych ze swoich kwintesencji. Były to prawdopodobnie słabe roztwory kwasowe, doprawione niekiedy odrobiną alkoholu.

Poglądy Paracelsusa zachęciły także do poszukiwań eliksiru życia. Ta nadzwyczajna substancja miała rzekomo zapewniać nieśmiertelność. Poszukiwanie takiego środka od dawna interesowało chińskich alchemików, którzy proponowali zażywanie specjalnych medykamentów, często złożonych z minerałów. Również w Europie w różnych epokach krążyły pogłoski, że alchemikom udało się osiągnąć nieśmiertelność. Jednym z nich był Nicolas Flamel, pracowity i oszczędny skryba i kopista w czternastowiecznym Paryżu. W 1357 roku kupił bardzo starą, pięknie iluminowaną księgę.

"Jej okładki były z mosiądzu, mocno złączone, z wygrawerowanymi literami i dziwnymi figurami... Wiem, że nie mógłbym ich odczytać, nie były bowiem literami łacińskimi czy francuskimi... Co do spraw, które były w niej opisane, wygrawerowano je (tak przypuszczam) żelaznym ryśnikiem lub wyryto je... na kartach z kory i osobliwie pokolorowano..."

Na pierwszej stronie złote litery głosiły: "Żyd Abraham, Kapłan, Książę, Lewita, Astrolog i Filozof do Narodu Żydowskiego rozproszonego Gniewem Boga we Francji, życzy zdrowia". Później Flamel odwołując się do tej księgi nazywał ją "Księgą Żyda Abrahama". Po dedykacji następowały złorzeczenia pod adresem każdego, kto nie był kapłanem lub skrybą i kto mógłby przeczytać tę księgę. Ponieważ Flamel był skrybą, mógł ją czytać dalej.

Autor zamierzał udzielić żyjącym w rozproszeniu Żydom pomocy w spłaceniu ich długów wobec władz rzymskich, ucząc ich, jak zamienić metal w złoto. Instrukcje były jasne i łatwe, lecz na nieszczęście dotyczyły jedynie późniejszych etapów tego procesu. Jedyna wskazówka odnosząca się do wcześniejszego etapu znajdowała się, jak twierdził autor, w ilustracjach zamieszczonych na czternastej i piętnastej stronie księgi. Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu Flamel, mimo iż rysunki były wyraźnie namalowane, stwierdził, iż: "żaden człowiek nie będzie mógł ich zrozumieć bez dobrej znajomości kabały, która jest ciągiem starych tradycji i była przedmiotem dogłębnych studiów w ich (tj. Żydów - przyp. tłum.) księgach".

Przez dwadzieścia jeden lat Flamel bezskutecznie próbował znaleźć kogoś, kto wyjaśniłby mu te ilustracje. W końcu jego żona, Perenelle, zasugerowała, aby udał się do Hiszpanii i odszukał wykształconych Żydów, którzy być może rzuciliby światło na tę historię. Flamel zdecydował się odbyć pielgrzymkę do słynnego sanktuarium Świętego Jakuba w Composteli. Wyruszył więc piechotą ku swemu przeznaczeniu uzbrojony jedynie w laskę pielgrzyma, kapelusz o szerokim rondzie i niosąc ze sobą starannie wykonane kopie tajemniczych ilustracji.

Tajemny proces

Po modlitwach w sanktuarium udał się do Leon w północnej Hiszpanii, gdzie przypadkowo zawarł znajomość z Mistrzem Canchesem, wykształconym żydowskim lekarzem. Kiedy Canches zobaczył ilustracje "zachwycił się i zdumiał ogromnie", gdyż rozpoznał w nich część księgi, którą przez długi czas uważał za zaginioną. Natychmiast postanowił wrócić z Flamelem do Francji; niestety, zmęczony i stary dotarł tylko do Orleanu, gdzie zmarł. Po jego pogrzebie Flamel samotnie powrócił do Paryża.

"Miałem teraz pierwotną materię, pierwsze reguły, ale nie pierwotny preparat, który jest rzeczą najtrudniejszą ze wszystkich rzeczy na świecie... W końcu znalazłem to, czego pragnąłem, a co było mi znane dzięki swojemu silnemu zapachowi i woni. Kiedy już to miałem, łatwo poznałem Tajemnicę. Przy pierwszej transmutacji posłużyłem się rtęcią, którek pół funta (227 gram), czy mniej więcej tyle, zamieniłem w czyste srebro, lepsze niż w kopalni. Osobiście przeprowadziłem wiele prób. Stało się to w poniedziałek, 17 stycznia około południa w moim domu, w obecności jedynie Perenelle, w roku odnowienia rodzaju ludzkiego - to jest w 1382".

Trzy miesiące później Flamel dokonał pierwszej zamiany metalu w złoto. Wraz z Perenelle przeznaczyli zdobyty w ten sposób majątek na zbożne cele. Ufundowali "czternaście szpitali, trzy kaplice i siedem kościołów w Paryżu, które zbudowaliśmy od podstaw i obdarzyliśmy wielkimi darami i dochodami, remontując ich dziedzińce. Prawie tyle samo co w Paryżu uczyniliśmy w Boulogne, nie wspominając działalności charytatywnej, którą prowadziliśmy szczególnie na rzecz ludzi biednych, zwłaszcza wdów i sierot..."

Po śmierci Flamela w 1419 roku zaczęły krążyć plotki. Przekonani, że kamień filozoficzny może być ciągle ukryty w jednym z jego domów, ludzie przeszukiwali je, zamieniając z czasem w kupę gruzów. Pojawiły się też pogłoski, że Perenelle i Nicolas nadal żyją, że ona wyjechała do Szwajcarii, a on pochował drewnianą kłodę w jej grobie i że później to samo zrobił na swoim "pogrzebie". W następnych stuleciach żywe były opowieści, że bogatemu alchemikowi udało się przechytrzyć śmierć.

Siedemnastowieczny podróżnik Paul Lucas podczas pobytu w Azji Mniejszej spotkał szacownego tureckiego filozofa. Powiedziano mu, że prawdziwi filozofowie znali tajemnicę przedłużania życia aż o tysiąc lat. "W końcu pozwoliłem sobie wymienić nazwisko szanownego Flamela, który, jak mówiono, posiadał kamień filozoficzny ale z pewnością nie ma go już wśród żywych. Turka rozbawiła moja prostota i spytał: <<Czy rzeczywiście w to wierzysz? Nie, nie, mój przyjacielu, Flamel żyje, ani on, ani jego żona nie skosztowali śmierci. Nie minęły jeszcze trzy lata odkąd opuściłem oboje... w Indiach; jest jednym z moich najlepszych przyjaciół>>".

Oszukać śmierć

W 1761 roku rozeszły się pogłoski, że Flamel z żoną bywają w paryskiej operze. Później też ich rzekomo widywano. Jak więc mamy traktować na przykład informacje w "Le Corbeau Menteur" dziewiętnastowiecznego pisarza Niniana Bresa?

"Był nieco mniej niż średniego wzrostu, przygarbiony pod ciężarem lat, lecz jego chód był nadal pewny, oko jasne, a jego cera była gładka i przejrzysta jak doskonały alabaster. Oboje, on i towarzysząca mu kobieta - wyraźnie jego żona, chociaż sprawiała wrażenie trochę starszej i bardziej zdecydowanej z ich dwojga - ubrani byli w stylu, który wyszedł z mody zaledwie przed kilku laty, a mimo to miał w sobie trudną do zdefiniowania aurę starożytności. Stałem nieco zasłonięty niewielkim łukiem arkady na końcu Boulevard du Temple; ręce miałem poplamione kwasem, a mój płaszcz cuchnął paleniskiem. Kiedy para przeszła ramię w ramię obok miejsca, gdzie stałem, Flamel obrócił się w moją stronę i zdawało się, że chce przemówic, ale Perenelle odciągnęła go szybko i momentalnie zgubili się w tłumie.

Spytacie, skąd mam pewność, że był to Nicolas Flamel? Powiem wam, że spędziłem wiele godzin w Bibliotece Narodowej ślęcząc nad "Księgą Żyda Abrahama". Spójrzcie uważnie na bok piętnastej strony i tam, w dolnym prawym rogu wśród tych, którzy poszukują złota w ogrodzie, zobaczycie twarz, która zwróciła się ku mojej tego wieczoru na Boulevard du Temple i która od tamtej pory nawiedzała moje sny".

11. Tajemnice alchemii.

TAJEMNICE ALCHEMII

W XX wieku wiedza pozwoliła spełnić marzenia alchemików

o transmutacji pewnych elementów. Mimo to nowocześni

alchemicy nadal tradycyjnymi metodami starają się osiągnąć

swój nadrzędny cel - złoto i eliksir życia.

Rozwój nauk eksperymentalnych w XVIII i XIX wieku, pra-ce wielkich chemików, takich jak Antoinc-Laurent Lavoisier, Joseph Priestley i Humphrey Davy, stworzenie przez Johna Daltona teorii atomistyki i późniejsze odkrycia wielu naukowców we wszystkich dziedzinach chemii i fizyki powinny ogłosić zgon alchemii. Ale tak się nie stało.

Prawdą jest, że w XIX i XX wieku alchemicy wycofali się do mistycznych, spirytualnych aspektów swoich badań. Wielu przyciągnął okultyzm takich stowarzyszeń, jak Złoty Świt i Ordo Templi Orientis (OTO), co spowodowało połączenie nieuporządkowanych strzępów filozofii Wschodu z tradycją magii w zachodniej Europie.

Wówczas to, w 1919 roku, znany brytyjski fizyk Ernest Rutherford ogłosił, iż udało mu się dokonać transmutacji jednego elementu w drugi; zmienił azot w tlen. Przyznajmy jednak, że ilość uzyskanego tlenu, około dwudziestu części na milion, była minimalna. Użyta przez niego technika, a także promieniowanie o dużej mocy, w niczym nie przypominała procedur stosowanych przez alchemików. Mimo to jego eksperymenty obaliły twierdzenia większości naukowców, iż transmutacja jest absolutnie niemożliwa. Wszyscy aspirujący do roli alchemików mogli odetchnąć z ulgą. Wiadomo było już bowiem, że w naturze może dojść do transmutacji - w radioaktywnych minerałach, takich jak uran. Rutherford odwrócił ten proces, bombardując azot szybko poruszającymi się nukleinami helu, wytwarzając tlen i wodór.

Eksperyment można łatwo przedstawić w liczbach atomowych. Chemiczne właściwości każdego pierwiastka są określone przez jego liczbę atomową, która odpowiada liczbie protonów w jego jądrze. A zatem N(7) + He(2) = O(8) + H(l).

Alchemicy zastanawiali się teraz nad tym, czy podobny wzór może być wykorzystany do zamiany ołowiu (o liczbie atomowej 82) w złoto (79). A może inny pierwiastek okaże się lepszym punktem wyjścia? Jednym z tych, których zainspirowały rezultaty tego eksperymentu, był 36-letni pomocnik chemika z Monachium Franz Tausend. Rozwinął teorię struktury pierwiastków, która była szczególną mieszaniną poglądów własnych i nauki Pi-tagorasa - greckiego matematyka i filozofa żyjącego w VI wieku p.n.e. - który traktował wszechświat jako kombinację harmonii „muzycznej" i odkryć nowoczesnej chemii.

Tausend opublikował pamflet zatytułowany 180 Elements, Their Atomie Weight, and Their Incorporation in a System of Harmonie Peńods -180 Pierwiastków, Ich Ciężar Atomowy i Ich Wcielenie Do Systemu Harmonijnych Okresów. Uważał, że każdy atom ma pewną częstotliwość wibracji związaną z ciężarem jądra atomu i grup elektronów krążących wokół niego. Późniejsze badania udowodniły, że przynajmniej ta część jego teorii była zasadniczo słuszna. Tausend zasugerował jednakże, że materię można zapisać w różny sposób, tak jak utwór muzyczny, przez odpowiednie „zinstrumentowanie" - np. poprzez dodanie odpowiedniej substancji do pierwiastka. Dzięki temu można by zmienić częstotliwość wibracji jądra atomu tego pierwiastka na wibrację jądra atomu w innym pierwiastku. I oczywiście znaleźli się tacy, którzy próbowali zbić na tym kapitał.

W 1924 roku, kiedy Adolfa Hitlera skazano na karę więzienia za próbę zorganizowania zbrojnego puczu, jeden z jego współtowarzyszy w tym spisku, generał Erich Ludendorff został uniewinniony i rok później ubiegał się w wyborach o stanowisko prezydenta Rzeszy Niemieckiej. Po druzgocącej porażce z narodowym bohaterem Paulem von Hindenburgiem, Ludendorff skierował swoją uwagę na młodą partię nazistowską i zajął się zbieraniem dla niej funduszy. W kręgach rządowych krążyły tymczasem pogłoski, że niejakiemu Tausendowi udało się uzyskać złoto za pomocą transmutacji. Ludendorff zebrał grupę przemysłowców i biznesmenów, która miała bliżej przyjrzeć się całej sprawie.

Zgodnie z instrukcjami Tausenda jeden z uczestników grupy, handlarz o nazwisku Stremmel zakupił niezbędne materiały - głównie tlenek żelaza i kwarc. Stopiono je razem w tyglu, który Stremmel zabrał do swojego pokoju hotelowego na noc, aby nikt nie mógł nim manipulować. Rankiem Tausend podgrzał tygiel w elektrycznym piecu w obecności gości, a następnie do stopionej masy dodał niewielką ilość białego proszku. Kiedy tygiel ostygł, otworzono go, a w środku znaleziono kawałek złota ważący około jednej czwartej uncji (7 gram).

Ludendorffa ogarnęła wielka radość. Natychmiast zaczął tworzyć firmę, której nadał nazwę „Spółka 164" - liczba ta to podwójna liczba atomowa ołowiu. Ludendorff miał otrzymać 75 proceśt zysków, a Tausend - 5 procent. Zaczęły napływać fundusze od inwestorów i w ciągu roku generałowi udało się skierować około czterystu tysięcy marek na fundusz partii nazistowskiej. Jednak w grudniu 1926 roku zrezygnował, pozostawiając długi na głowie Tausen" da. Mimo to Tausend nadal zbierał pieniądze. 16 czerwca 1928 roku rzekomo wyprodukował 25 uncji (708 gram) złota podczas je* nej operacji. Podbudowany tym mógł wydać serię obligacji. Ate kiedy w ciągu ponad roku nie udało mu się wyprodukować ani kawałka złota, aresztowano go za fałszerstwo. 5 lutego 1931 roku jStj sensacyjnym procesie uznano go winnym i skazano na cztery I więzienia. Oczekując na proces rzekomo wyprodukował złoto pod

surowym nadzorem Monachijskiej Mennicy - ale dowody tego doświadczenia zostały zakwestionowane w sądzie i nie uratowały go.

Kwarc na złoto

Ten sam los spotkał polskiego inżyniera o nazwisku Dunikowski. W tym samym roku, w którym skazano Tausenda, Dunikowski ogłosił w Paryżu, że odkrył nowy rodzaj promieniowania - określił go mianem „promienie Z" - który miałby zamieniać kwarc w złoto. Minerał rozrzucony na miedzianych płytkach został stopiony za pomocą elektrycznego wyładowania o napięciu 110 tysięcy wolt, a potem napromieniowany promieniami Z. Świat był przyzwyczajony już do nowego rodzaju promieniowania o ciekawych właściwościach, kilka dziesięcioleci wcześniej odkryto bowiem promienie Roentgena. Wyodrębniono także trzy rodzaje promieniowania -alfa, beta i gamma - wywodzącego się z radioaktywnych substancji. Stwierdzono także, że Ziemię bombarduje potężne „kosmiczne" promieniowanie.

Promienie o tak cudownych właściwościach były głównym tematem futurystycznych fikcji, opinia publiczna gotowa więc była uwierzyć w istnienie promieni produkujących złoto. Mimo że Dunikowski nieporadnie tłumaczył ich naturę, inwestorzy wpompowali dwa miliony franków w ten projekt. Gdy jednak w ciągu kilku miesięcy nie pojawiło się złoto, został osądzony i uznany winnym oszustwa. Spędził dwa lata w więzieniu, zanim adwokatowi udało się uzyskać jego zwolnienie. Potem Dunikowski wraz z rodziną przeniósł się do San Remo we Włoszech, gdzie podjął na nowo swoje eksperymenty.

Kiedy wkrótce pojawiły się pogłoski, że zarabia na życie sprzedając od czasu do czasu grudki złota, do San Remo wyruszył jego prawnik w towarzystwie znanego chemika Alberta Bonna, żeby zbadać tę sprawę. Po przybyciu na miejsce stwierdzili,

że używany przez Dunikowskiego kwarc zawiera niewielkie ilości złota, lecz gdy zwykłe metody wydobywania złota z kwarcu dawały zaledwie dziesięć cząstek złota na milion cząstek kwarcu, metody Dunikowskiego przynosiły efekt sto razy lepszy. W każdym eksperymencie stosowano jednak wręcz śladowe ilości kwarcu, tak iż ilość pozyskanego złota była mikroskopijna.

W październiku 1936 roku Dunikowski zademonstrował swoją metodę grupie naukowców. Zachował wprawdzie w tajemnicy konstrukcję swojej aparatury, lecz udzielił teoretycznych wyjaśnień przypominających najprostsze podstawy alchemii. Zasugerował, że wszystkie minerały zawierają „atomy-embriony", przechodzące transformację, która w naturze trwa wiele tysięcy lat. Twierdził, że jego proces jedynie przyspiesza naturalny wzrost „embrionów" złota w kwarcu.

Pokaz Dunikowskiego wzbudził duże zainteresowanie. Utworzono anglo-francuski syndykat, którego zadaniem było sprowadzanie piasku z Afryki i dostarczanie go do potężnego, nowego laboratorium na południowym wybrzeżu Anglii. Wybuchła jednak II wojna światowa i słuch po Dunikowskim zaginął. Krążyły plotki, że założył fabrykę na granicy szwajcarsko-francuskiej, mówiono też, iż kiedy Niemcy okupowali Francję, produkowali złoto, żeby podtrzymać swoją upadającą gospodarkę - ale nie ma na to dowodów.

W XX, wieku pojawiło się znacznie więcej osób praktykujących alchemię. Jednym z nich był Archibald Cockren; zginął od wybuchu bomby, która uderzyła w jego malutkie laboratorium podczas niemieckich nalotów na Londyn w 1940 roku. Był szanowanym osteopatą, który praktykował terapię złotem, badał tam tymony metalu, potem zwrócił swoją uwagę w stronę żelaza, miedzi, srebra, rtęci i złota. W książce Alchemy Rediscovered and Restored Cockren wyjaśnia:

„Rozpocząłem nowy etap eksperymentowania z metalem... z którym nie miałem żadnych wcześniejS2ych doświadczeń. Ten metal, po zredukowaniu do jego soli i po specjalnych przygotowaniach i destylacji, dostarcza Rtęci Filozofów, Aqua Benedicta, Aqua Celestis, Wodę Raju. Pierwszą oznaką mojego zwycięstwa, było gwałtowne syczenie, kłęby pary kipiące z retorty do zbiorniczka jak kule z karabinu maszynowego, potem potężna eksplozja; jednocześnie laboratorium i jego otoczenie wypełnił bardzo mocny, choć subtelny zapach..."

Jakiekolwiek byłyby prawdziwe osiągnięcia Cockrena, nie-mal wszystkie jego odkrycia przepadły w chwili wybuchu bomby, która go zabiła. Ciecz, którą nazwał „olejem złota", używana była później do celów medycznych.

Alchemia powojenna

Po II wojnie światowej centrum działalności alchemicznej stała się Francja. Poza Eugene Canselietem, którego pracę w laboratorium pokazano w telewizji, byli też inni praktycy, tacy jak pisarz Roger Caro i malarz Louis Cattiaux.

Lecz bez wątpienia największą indywidualnością był Armand Barbault. Jego działalność polegała głównie na zbieraniu rosy z prześcieradeł każdego ranka między 21 marca a 24 czerwca. Nie jest to nowy pomysł; ukazany został w pozbawionej słów księdze sztychów znanej jako Mutus Liber (Księga Milczenia) i zalecany przez Salmona w jego Polygraphica: „Jeśli jesteś rzeczywiście artystą, możesz dzięki temu zamienić wszystkie meta-le w ich pierwotną materię". Barbault opisał swoją „pierwotną materię" - materię, której użyto do stworzenia kamienia filozoficznego - jako zarodek, który rósł w czarnej ziemi.

Tak więc w doniesieniach o alchemikach istnieje jakaś cząstka prawdy. Czy kompetentni siedemnastowieczni naukowcy -

tacy jak Jan van Helmont i Robert Boyle - byli rzeczywiście świadkami transmutacji zwykłego metalu w złoto? Czy Archibaldowi Cockrenowi udało się w odosobnieniu uzyskać idealną „rtęć" i „siarkę" poszukiwane przez alchemików? I czy Tausend i Dunikowski rzeczywiście wyprodukowali złoto z kwarcu?

Chociaż starożytni alchemicy prawdopodobnie nie mieli dostępu do źródeł energii wystarczającej do dokonania transmutacji Rutherforda, być może posiadali jakąś intuicyjną wiedzę na temat tego, co mogłoby się zdarzyć. W takim razie być może rzeczywiście odnieśli sukces.

12. Polowanie na czarownice w Salem.

POLOWANIE NA

CZAROWNICE

W SALEM

Termin „polowanie na czarownice" to symbol bezsensownego,

histerycznego ścigania niewinnych. Z pewnością wiernie

oddaje ohydę wydarzeń, jakie rozegrały się w amerykańskim

miasteczku Salem.

Tuż po Bożym Narodzeniu 1691 roku siedem młodych dziewcząt z Salem, miasteczka leżącego w hrabstwie Essex w stanie Massachusetts, postanowiło zająć się wróżbiarstwem, żeby jakoś spędzić długie zimowe miesiące. Jajko włożone do kieliszka na wino pełniło rolę kryształowej kuli. Dziewczyny próbowały wywołać wizerunki swoich przyszłych mężów, lecz zamiast tego, jak stwierdził później wielebny John Hale z pobliskiego Beverly: „Pojawiła się trumna, to znaczy widmo podobne do trumny".

Okazało się to znaczącym omenem. Zaledwie dziesięć miesięcy później, jako bezpośredni rezultat eksperymentów dziewcząt, niewielka wspólnota purytanów legła w gruzach. Dwadzieścia osób stracono za czary, ponad sto innych gniło w więzieniu; ich własność skonfiskowano, a nazwa Salem stała się synonimem bezsensownych i okrutnych prześladowań. Handlarz z Bostonu Thomas Brattle napisał proroczo: „Obawiam się, że wieki nie zetrą tej hańby i piętna, jakie te sprawy odcisną na naszym kraju".

W porównaniu z wielkimi polowaniami na czarownice w Europie prześladowania w Salem nie miały szerokiego zasięgu. Na przykład w połowie XVII wieku tylko w Bamburgu spalono około 900 czarownic, a 5 tysięcy w Alzacji. W angielskim hrabstwie Essex — od którego wziął swoją nazwę okręg w stanie Massachusetts — Matthew Hopkins, „główny łowca czarownic", wysłał na szubienicę co najmniej dwa razy tyle ofiar, ile stracono w Salem. Lecz koszmar w Salem polega na tym, że był to ostatni tak znaczący przypadek, aby trzeźwe, racjonalne i rozwijające się gospodarczo społeczeństwo uległo rozkładowi z powodu ogromnego lęku przed Diabłem. Obfitość szczegółowych informacji, jak do tego doszło, zawarta jest w obszernych aktach sądowych: ponad pięćdziesięciu spisanych przyznaniach się do winy, kościelnych dziennikach i ówczesnych listach. Mimo analiz historycznych trwających dwa stulecia, nadal skazani jesteśmy tylko na domysły, co było powodem, że w Salem doszło do przerażających rządów terroru.

„Kiedy nieszczęścia się zaczęły - pisał wielebny Samuel Parris — co nastąpiło najpierw w mojej własnej rodzinie, choroba panowała już od wielu tygodni, nim zaczęto podejrzewać, że kryją się za nią diabelskie czary".

Parris był pastorem we wsi Salem i jak większość ówczesnych duchownych w Massachusetts, purytaninem. Jednakże purytanie w Nowej Anglii stali się do lat dziewięćdziesiątych XVII stulecia tolerancyjnym i wyważonym społeczeństwem. Duchowni i świeccy pospołu odwiedzali tawernę Ingersola we wsi Salem, ludzie „żyjący w grzechu" byli traktowani z dezaprobatą, ale pozostawiano ich w spokoju. Prawdziwa bieda niemal nie istniała. Życie intelektualne było na wysokim poziomie: Uniwersytet Harvarda na przedmieściach Bostonu, tylko 24 kilometry od południowych obrzeży wsi Salem, został założony głównie dzięki wysiłkom wielebnego Increase'a Mathera, który miał odegrać ważną doradczą rolę w procesach o czary. Samuel Sewell, który był jednym z sędziów w Salem, napisał traktat The Selling of Joseph, pierwszy wymierzony w niewolnictwo pamflet opublikowany w Ameryce.

Mimo szeroko rozpowszechnionej wiary w Diabła i jego dzieło,

rzadko ścigano tu za czary. Zaledwie pół tuzina „czarownic" powieszono w tej prowincji w ciągu całego XVII wieku, nieco więcej skazano na względnie łagodne kary chłosty, grzywny lub wygnania.

Właściwie niemal każda wieś miała swojego mędrca, do którego mieszkańcy przychodzili po lecznicze napoje i zaklęcia na miłość. Wielebny Cotton Mather, syn Increase'a, który miał zdobyć złą sławę podczas prześladowań w Salem, wykazywał tolerancyjne i niemal naukowe zainteresowanie czarami. Były student medycyny i członek Towarzystwa Królewskiego zaprosił nawet do swojego domu pewną liczbę rzekomo opętanych osób, szukając najpierw znaków „organicznych" chorób, zanim przystąpił do „leczenia" ich za pomocą modlitw i postów.

W stronę modlitwy i postów zwrócił się wielebny Parris, kie-dy jego dziewięcioletnia córka Elizabeth i jedenastoletnia sio-strzenica Abigail Williams po opisanych wyżej eksperymentach z kieliszkiem i jajkiem zaczęły mieć napady konwulsji. Choroba ogarnęła także pięć innych dziewcząt - dwunastoletnią Ann Putnam i cztery starsze dziewczyny: Elizabeth Hubbard, Mary Walcott, Mary Warren i Mercy Lewis, liczące od 16 do 20 lat. Wielebny Parris mądrze przeniósł córkę i siostrzenicę do domu przyjaciela w miasteczku Salem, leżącego 8 kilometrów od wsi o tej samej nazwie. Ale pozostałych pięć dziewcząt nadal mieszkało na wsi.

„Ich ruchy, gdy mają ataki, są sprzeczne z naturą - pisał wielebny Deodat Lawson- zarówno jeśli chodzi o o ułożenie ich ciała, które było bardzo nienaturalne, jako że dorosła osoba nie mogłaby tak skręcić swego ciała, jak i moc... znacznie przekracza ona zwy-kłą siłę tej samej osoby, gdy jest ona przy zdrowych zmysłach".

Później dziewczęta cierpiały na halucynacje, widziały „spektralne" postaci, które je biły, drapały, gryzły - często pozostawiając rzeczywiście ślady na ich ciałach — i uderzały, wywoływały u nich chwilową ślepotę, paraliż i głuchotę. Straciły także apetyt i miały ataki czkawki. Wszystkie wykazywały klasyczne objawy tego, co obecnie określa się terminem histeria - i to bardziej w klinicznym niż potocznym znaczeniu tego słowa. Jak pisze współczesny nam autor Chadwick Hansen: „Z niewielkimi wyjątkami zachowanie dziewcząt należy bardziej do historii patologii niż do historii oszustw". Lecz na praktyczną psychiatrię trzeba było zaczekać jeszcze 200 lat. Kiedy wielebny Parris zabrał dziewczęta do miejscowego lekarza Williama Griggsa, ten oświadczył, że: „ręka Złego spoczęła na nich". Innymi słowy potwierdził, że są opętane przez demona.

Zaklęcie przeciw zaklęciu

Po diagnozie medyka, świeccy ludzie z Salem nabrali przekonania, że wiedzą, co należy zrobić. Ciotka Mary Walcott, Mary Sibley odwiedziła niewolników wielebnego Parrisa, Johna i Titubę, i poprosiła ich, żeby upiekli ciasto z mięsem zmieszanym z moczem dziewcząt - było to stare zaklęcie przeciwko miesiączce. 25 lutego 1692 roku ciastem tym nakarmiono psa Parrisa. „Zaklęcie" podziałało - pies zdechł, a dziewczęta mogły ujawnić swoich dręczycieli - niewolnicę Titubę i dwie lokalne znachorki Sarah Good i Sarah Osburn.

Wielebny Parris przeraził się, gdy usłyszał o historii z ciastem - podobnie jak inni współcześni mu duchowni wierzył, że zaklęcia przeciwko zaklęciom są takim samym grzechem, jak rzucenie uroku. Powiedział, że za pomocą „ciasta czarownic" Diabeł pojawił się między nimi, a jego wściekłość jest gwałtowna i okropna i tylko Pan wie, kiedy zostanie uciszony.

Rewelacje o „nazwiskach winnych" uruchomiły maszynerię wymiaru sprawiedliwości, gdyż 29 lutego czterech gospodarzy należących do straży cywilnej ze wsi Salem zaprzysięgło nakazy aresztowania Tituby, Sarah Good i Sarah Osburn. Następnego dnia postawiono je przed dwoma sędziami, Johnem Hathornem i Jona-thanem Corwinem. Hathorne przyjął bardziej postawę inkwizytora niż sędziego, zakładając, że wszystkie są winne, zanim jeszcze w ogóle zapytano je, czy poczuwają się do winy, czy nie.

„Sarah Good - pytał - z jakimi złymi duchami byłaś w komitywie? Czy nie zawarłaś paktu z Diabłem? Dlaczego dręczyłaś te biedne dzieci?" itp. W przypadku Sarah Good mógł czuć się usprawiedliwiony, gdyż nawet jej własny mąż, William, zeznał, iż jest ona czarownicą lub też stanie się nią wkrótce, ponieważ „źle go traktowała". Zaś jej czteroletnia córeczka Dorcas twierdziła, że matka trzyma czarne i żółte ptaki, by „robiły krzywdę dzieciom i zsyłały nieszczęście na innych ludzi".

Współczesne dokumenty mówią, że kiedy dziewczęta skonfrontowano z Sarah Good, by powiedziały, czy była jedną z ich dręczycielek, wszystkie natychmiast zemdlały i „były okropnie torturowane i dręczone przez krótki czas". Po odzyskaniu sił powiedziały, że ukazało się im „widmo" Good i zadawało im katusze „chociaż ona sama znajdowała się w znacznej odległości od nich".

To wprowadzenie do, jak to określono, „spektralnego dowodu" stało się powodem spora między duchownymi a sędziami. Wśród jego największych oponentów był Cotton Mather, który wskazał, że „dziwne efekty sprowadzone na cierpiące dziewczyny przez spojrzenie lub dotyk oskarżonej są rzeczami, które Diabeł może rzucić na niewinnych ludzi, na przykład przyjmując ich postać". Innymi słowy, jeśli Diabeł dysponował mocą, by swobodnie poruszać się po Salem, miał także, mówiąc słowami Hamleta: „moc przyjmowania przyjemnych kształtów". Jak utrzymywał Mather, powinien zostać odnaleziony jedynie przekonujący dowód paktu między oskarżoną osobą a Diabłem, ponieważ w przeciwnym wypadku narazi się na szwank niewinne osoby. Ale sędziowie byli, co być może da się zrozumieć, pod głębokim wrażeniem faktu, że dziewczęta zawsze na widok „oskarżonej" osoby lub gdy zostały przez nią dotknięte mdlały.

Na próżno sędzia z pobliskiego Salisbury Robert Pikę rozsądnie wskazał, że szczytem szaleństwa ze strony osoby oskarżonej o czary byłoby twierdzić, że jest niewinna, a jednocześnie dokonywać w tym samym momencie czarów w sali sądowej wprawiając dziewczęta w stan omdlenia. „Każdy myśli najpierw o własnym interesie" — powiedział.

W przypadkach pierwszych trzech kobiet nie trzeba było specjalnego wysiłku, żeby skazać je na podstawie „spektralnego" dowodu. O Sarah Good, złośliwej starej kobiecie, wiedziano, zgodnie z zeznaniem jej własnego męża, że zawsze coś mamrocze pod nosem mijając ludzi, którzy ją irytowali. Uważano więc za pewne, że rzuca czary. Sarah Osburn przyznała, że marzyła o „kimś dużym jak Indianin, całym czarnym, który brał ją od tyłu". A to, jak powszechnie wierzono, było znakiem, że Diabeł naznaczył ją jako jedną ze swoich.

Zamaskowany Diabeł

Lecz dowody dotyczące niewolnicy Tituby były najbardziej sensacyjne ze wszystkich i wzbudziły największy niepokój; ludzie sądzili, że w ich sąsiedztwie działa zorganizowany konwent czarownic. Tituba powiedziała, że spotkała Diabła, który był pod postacią wysokiego czarnego mężczyzny o białych włosach. Czasami zjawiał się też pod postacią zwierzęcia. Przyniósł książkę i skłonił ją, żeby zrobiła w niej swój znak „czerwony jak krew" i w ten sposób przywiązał ją do siebie na sześć lat. W książce było w sumie dziewięć znaków, dwa z nich uczyniły Good i Osburn, a dwa „czarownicę" z Bostonu. Wyjawiła, że z Good i Osbum miały przyjaciół: koty, ptaki i „coś ze skrzydłami, dwoma nogami i głową kobiety". Najbardziej niepokojące ze wszystkiego było to, że Osburn miała „coś całe owłosione; całą twarz miało owłosioną, z długim nosem, nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak wyglądała jego twarz". Miało dwie nogi i „chodziło prosto jak człowiek, a ostatniej nocy stało w holu u pana Parrisa". Inną podejrzaną była Candy, czarna niewolnica z Barbadosu, która dała w sądzie pokaz swoich „mocy", wiążąc supły na ubraniu.

Kobiety zostały najpierw poddane próbie ognia, a potem wrzucone do wody; nieszczęsne dziewczęta w widoczny sposób cierpiały: jedna miała oparzoną rękę, a dwie inne „krztusiły się i brakowało im powietrza, gdy znajdowały się pod wodą".

Cotton Mather wskazał później, że pozwalając na dokonanie tych eksperymentów sędziowie sami aktywnie popełniali czarnoksięstwo, lecz w tym czasie dozwolone były wszystkie metody, żeby zwalczyć „zło", stało się ono bowiem nieomal wszechpotężne. Chociaż niektóre z oskarżonych w końcu oszczędzono, dla wielu wynikiem śledztwa była szubienica. Inne poddano torturom.

W Salem bez wątpienia działy się dziwne rzeczy. Lecz jak wielokrotnie udowadniali antropolodzy, czarnoksięstwo występuje w społeczeństwie, które wierzy w czary.

Kiedy w erze maccartyzmu rozpętano w USA antykomunistyczne „polowanie na czarownice", porównywano je pod wieloma względami z wydarzeniami w wiosce Salem. Okazało się, że mimo upływu czasu nie zamknęła własna, diaboliczna moc człowieka do szerzenia zguby wśród prawych ludzi.

13. Duch atakujący rodzinę Bellów.

DUCH ATAKUJĄCY RODZINĘ BELLÓW

Najbardziej okrutnym i bezlitosnym duchem, o jakim istnieją

doniesienia, jest z pewnością „czarownica od Bellów".

Na początku XIX wieku systematycznie prześladowała

tę rodzinę z amerykańskiego stanu Tennessee. Nie zawahała

się nawet przed morderstwem.

Duchy nie czynią fizycznej krzywdy osobom, które się z nimi zetknęły.

Często pojawiają się informacje, że sprawiają wrażenie, iż są zwykłymi ludźmi, i dopiero kiedy przechodzą przez ściany lub znikają, jakby „się wyłączyli", obserwator uświadamia sobie, co widział i zaczyna się niepokoić. Nawet najbardziej hałaśliwe duchy - których działalność obejmuje takie niebezpieczne akty jak rzucanie kamieniami, rozbijanie szkła i naczyń oraz wzniecanie pożarów - nie wyrządzają swoim ofiarom żadnej krzywdy lub najwyżej powodują nieznaczne fizyczne obrażenia.

Znany i dobrze udokumentowany jest jednak pewien przypadek związany z działaniem nadnaturalnych mocy, w którym nie tylko ofiarę zabito, lecz zrobiono to z premedytacją. Chodzi tu o tak zwany przypadek „czarownicy od Bellów".

Wroga moc, która oblegała domostwo Johna Bella i jego rodziny w hrabstwie Robertson w stanie Tennessee w 1817 roku było czymś, czego jeszcze ta chłopska lecz bogata wspólnota nie doświadczyła. Zaledwie 125 lat minęło od jedynego poważnego przypadku walki z czarownicami w Ameryce w Salem w stanie Massachusetts. Dopiero za trzydzieści lat siostry Fox z Hydesville w stanie Nowy Jork miały stworzyć podstawy nowoczesnego spirytualizmu, a termin „upiór" był w owym czasie jeszcze nieznany.

Bellowie i ich sąsiedzi byli chrześcijanami żyjącymi w zgodzie z Biblią, cechowała ich odrobina wiary w przesądy, która dorównywała wierze ich niewolników w zabobony: zarówno czarni, jak i biali konsultowali się z miejscową znachorką Kate Batt. Rzeczą naturalną jest, że powinni określać starą nazwą swój problem. Jak napisał dr Nandor Fodor, który badał tę sprawę:

„Określenie «Czarownica», jak nazywano nękającego ducha, dobrze oddawało jego charakter... współczesne upiory, niezależnie od tego, jak bardzo psocą i niszczą, powstrzymują się od morderstwa. Czarownica od Bellów nie uczyniła tego i tylko zmniejszyła swoją aktywność po otruciu Johna Bella, pana domu, którego torturowała i zabiła z bezprzykładnym okrucieństwem".

Zjawiska te zaczęły się w 1817 roku i skończyły pod koniec wiosny 1821 roku, kilka miesięcy po śmierci Johna Bella. Na krótko wystąpiły one znowu siedem lat później, najwyraźniej że-by wypełnić obietnicę daną jednemu z synów zmarłego. W czasie swojego panowania Czarownica przyciągnęła także hordy egzorcystów i łowców duchów, większość z nich koniecznie chciała udowodnić, że to wszystko jest szachrajstwem.

Młodszy syn Johna, Richard William Bell, spisał przebieg tych wydarzeń w 1846 roku, gdy miał 36 lat Wspomnieniom nadał tytuł Kłopoty naszej rodziny. Ponieważ miał zaledwie 10 lat, gdy Czarownica zrezygnowała ze swojej działalności, jego relację uzupełniają późniejsze, dokładniejsze informacje. Ostateczną wersję sporządził dopiero w 1934 roku dr Charles Bailey Bell. W 1888 roku, młody wówczas student medycyny Charles Bell rozmawiał ze swą cioteczną babką Elizabeth „Betsy" Bell o tamtych wydarzeniach. Miała ona wtedy już 83 lata, a w młodości znajdowała się w centrum wydarzeń - prawdopodobnie także nie uświadamianego sobie morderstwa.

John Bell był zamożnym plantatorem bawełny, szanowanym przez sąsiadów i przyjaciół. Jednym z nich był generał Andrew Jackson, późniejszy siódmy prezydent Stanów Zjednoczonych, świadek działalności Czarownicy. John i jego żona Luce mieszkali ze swoimi dziećmi (a mieli ich dziewięcioro) w obszernym dwupiętrowym domu. Ich służba domowa i robotnicy na plantacji byli Murzynami-niewolnikami. Tak dalece, jak na to pozwalały ówczesne obyczaje, dzieci Bellów przyjaźniły się z Murzynami uważanymi niemal za członków rodziny i przyjaciół. Wyróżniającym się, zdrowym, pogodnego usposobienia dzieckiem była 12-letnia Betsy Bell.

Dziwne zjawiska zaczęły się od pukania do drzwi i zadrapań na ścianach i oknach domu. Z czasem stały się tak częste i gwałtowne, iż pod koniec roku wstrząsały budynkiem do fundamentów. Szarpanie, drapanie i klapanie następowały na zmianę z grzechotaniem niewidzialnych kamieni po dachu, łomotaniem ciężkich łańcuchów o podłogę i nieludzkim przełykaniem, kaszlem i mlaskaniem. Pewnego dnia nieznana siła pokazała swoją potęgę ciągnąc za włosy Richarda Bella tak mocno, że podniosła go dosłownie z łóżka. Czuł, że „coś zrywa czubek jego głowy... przerażony Joel zaczął krzyczeć, później z drugiego pokoju rozległ się krzyk Elizabeth, którą, gdy położyła się do łóżka, to coś ciągle pociągało za włosy".

Do tego momentu rodzina zachowywała dla siebie te niezwykłe kłopoty, ale teraz wtajemniczyła w nie bliskiego przyjaciela i sąsiada Jamesa Johnsona. Kiedy sam stał się świadkiem tego zjawiska, Johnson doszedł do wniosku, że za tym wszystkim kryje się jakaś nieznana inteligencja. Odprawił krótkie egzorcyzmy i przez pewien czas w domu Bellów panowała cisza.

Lecz Czarownica wróciła - i to z większą energią, bijąc Betsy po policzkach, aż nabrały purpurowej barwy i ciągnąc ją gwałtownie za włosy, tak iż dziewczynka krzyczała z bólu.

John Bell i James Johnson wraz z dużą grupą sąsiadów utworzyli komitet śledczy, częściowo po to, aby dotrzymać towarzystwa udręczonej Betsy, a częściowo, by skłonić Czarownicę do mówienia.

Betsy spędziła noc z dala od domu, lecz „kłopoty podążyły za nią, z tą samą zaciętością zakłócając życie całej rodziny, nie-zależnie od tego, dokąd się ona udała; tak jak w domu nie odczuliśmy ani odrobiny ulgi", wspominał potem Richard Bell. Komitet zaś wyrządził więcej złego niż dobrego, gdyż to najprawdopodobniej za sprawą komitetu Czarownica przemówiła. Najpierw jej głos był cichy i trudny do zrozumienia - cienki, gwiżdżący dźwięk - lecz stopniowo zmienił się w słaby szept, a pod koniec stał się głośny i ochrypły. Odmiennie niż inne zjawiska fizyczne, które następowały tylko po zapadnięciu mroku, chociaż w pokojach oświetlonych lampami - głos można było usłyszeć i w dzień, i w nocy. Rozlegał się z najprzeróżniejszych kierunków. Wraz ze wzrostem siły głosu coraz brutalniejsze stawało się postępowanie Czarownicy.

Od samego początku ta dziwna moc skupiła się na Betsy. W miarę jak głos stawał się coraz lepiej słyszalny, ta zdrowa niegdyś dziewczynka zaczęła cierpieć na omdlenia i miewała trudności z oddychaniem, które trwały nawet do pół godziny. Podczas tych ataków Czarownica zachowywała milczenie, lecz ledwo Betsy doszła do siebie, znowu zaczynała mówić. Nasuwał się oczywisty wniosek, że Betsy jest brzuchomówcą. Sprowadzony do domu lekarz kładł swoją rękę na jej ustach, gdy słychać było głos, i wkrótce z zadowoleniem stwierdził, że dziewczyna w żaden sposób nie była związana z tymi głosami.

Początkowo wypowiedzi Czarownicy były raczej pobożnej natury. Głos np. powtarzał, słowo po słowie, niedzielne kazanie dwóch miejscowych pastorów, dokładnie naśladując ich intonację. Śpiewał pięknie i recytował fragmenty Biblii. Na nieszczęście był to tylko okres przejściowy. Wkrótce głos zaczął rzucać sprośnymi słowami, które były szczególnie stresujące dla rodziny głęboko związanej z naukami Biblii. Zaniepokoił ich twierdząc, że jest „duchem starej Kate Batt".

Przy wielu okazjach Duch demonstrował też swoją dziwną zdolność do tworzenia nieprzyjemnych zapachów. Pewnego razu świadkiem tego był mieszkaniec tej samej miejscowości William Porter. Duch razem z nim wszedł do łóżka i poskręcał jego pościel w sposób, w Jaki chłopiec okręciłby się kołdrą". Porter wyskoczył z łóżka i chwycił pościel, zamierzając wrzucić ją do ognia. „Poczułem, że jest bardzo ciężka, powiedział, i okropnie śmierdzi. Przeszedłem połowę pokoju, ale tobół stał się tak ciężki i cuchnął tak ohydnie, że musiałem porzucić go na podłodze i pobiec do drzwi, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Był to najbardziej wstrętny odór, jaki kiedykolwiek poczułem... nie mogłem w ogóle oddychać".

Kiedy Porter doszedł do siebie, wrócił do pokoju i strzepnął pościel. Okazało się, że nie była już tak tajemniczo ciężka - a smród wywietrzał.

Jak wiele innych demonów, także i ten Duch wyróżniał czasami kogoś. Na przykład podczas spotkań poświęconych studiowaniu Biblii, w których uczestniczyła Luce Bell, nagle nie wiadomo skąd spadał na stół lub czyjeś kolana świeży owoc. Pewnego razu, w urodziny Betsy, wyczarował olbrzymi koszyk pomarańczy, bananów, winogron i orzechów, mówiąc: „Pochodzą z Indii Zachodnich. Sam je przywiozłem". Lecz prawdopodobnie bardziej zgodny z prawdziwą naturą Ducha był brzydki dowcip z ekskrementami, jaki Duch zrobił Betsy Bell, gdy miejscowy znachor dał jej napój, który miał ją wyrwać z mocy dręczących ją sił. Była to nieprzyjemna w smaku mikstura, a znachor uprzedził uczciwie Betsy, że zrobi się jej potem bardzo niedobrze. Istotnie, zawartość żołądka gwałtownie została wyrzucona na zewnątrz, a Duch zaryczał ze śmiechu na widok pełnych zdumienia min domowników, gdy w kale Betsy znaleziono mnóstwo pinezek i igieł.

Z upływem czasu Duch złagodził fizyczne ataki na Betsy, zaczął natomiast dręczyć ją emocjonalnie. Kiedy była już nastolatką, zadurzyła się w sąsiedzie Joshua Gardnerzc, do którego, jak sądził każdy w rodzinie i sąsiedztwie, Betsy idealnie pasowała. Lecz od chwili gdy Duch rozwinął umiejętność mówienia, wyśmiewał młodzieńca i odradzał Betsy ożenek z nim. Zaczął od szeptów: „Proszę Betsy Bell, nie bierz sobie Joshua Gardnera, proszę Betsy Bell, nie poślubiaj Joshua Gardnera". W końcu stał się ostrzejszy w swoich upomnieniach, czyniąc przed przyjaciółmi młodych kłopotliwe uwagi na temat stosunków łączących tę parę, grożąc, że jeśli Betsy wyjdzie za mąż, nie zazna chwili spokoju. Wreszcie doprowadzona do histerii i zrozpaczona dziewczyna zwróciła pierścionek zaręczynowy.

Spełnione groźby

Wszystkie te wydarzenia spowodowane były nieskrywaną nienawiścią Ducha do Johna Bella, głowy rodziny. Od samego początku Duch przysiągł, że będzie dręczył starego Jacka Belia do końca jego życia - i spełnił swoje groźby.

19 grudnia 1820 roku Johna Bella znaleziono w jego własnym łóżku leżącego w głębokim odrętwieniu, z którego nie można by-ło go obudzić. Jego syn, również John, poszedł do szafki z lekarstwami, lecz zamiast przepisanego przez lekarza medykamentu natknął się na „buteleczkę z dymnego szkła, która była w jednej trzeciej wypełniona ciemnym płynem". Przybyły lekarz usłyszał jeszcze, jak Duch piał z radości: „Nie próbujcie ocucić starego Jacka. To nie ma sensu. Tym razem go dopadłem, nigdy nic podniesie się z łóżka". Spytany o dziwny lek Duch odrzekł: „Sam go tam wstawiłem. Ostatniej nocy dałem staremu Jackowi sporą dawkę, kiedy już prawie spał, a to go załatwiło".

Ani lekarz, ani żaden członek rodziny Johna Bella, nie potrafili wyjaśnić obecności tajemniczej butelki. Przeprowadzono więc test jej zawartości; lekarz zanurzył w cieczy źdźbło trawy i przejechał nim po języku ulubionego kota Bella. „Kot podskoczył i okręcił się kilka razy, wyprężył się, wierzgnął i zdechł bardzo szybko", jak stwierdza ówczesne doniesienie.

Następny ruch lekarza byłby i dziś niewybaczalny, nawet w jego epoce wywołałby podejrzenia, gdyby dokonał tego w Europie, lecz i on uległ tym razem podejrzeniom rodem z dziewiętnastowiecznych wiejskich regionów stanu Tennessee: rzucił butelkę do ognia, niszcząc na dobre wywar Czarownicy. Następnego ranka znaleziono Johna Bella martwego, a Duch uczcił jego śmierć śpiewając sprośne pieśni na pogrzebie.

Po śmierci Johna Bella energia Ducha zaczęła się ulatniać, aż w końcu - po osiągnięciu swego celu - Duch gotów był odejść. Ostatnie wydarzenie, które dla doktora Fodora było nadzwyczaj symbolicznym przyznaniem się Ducha do winy, nastąpiło kilka lal później. Pewnego dnia w kominie przetoczyło się coś jakby kula armatnia i wybuchło w kłębach dymu, zaś czysty głos zawołał: „Odchodzę i nie będzie mnie przez siedem lat".

Obietnica została spełniona, gdyż siedem lat później Duch powrócił. W tym czasie pani Bell i jej synowie Richard i Joel byli jedynymi mieszkańcami rodowej siedziby. Betsy pocieszyła się po stracie Joshua Gardnera i poślubiła innego mężczyznę. Pewnej nocy znów słyszano drapanie i widziano, jak coś kotłuje z wściekłością pościel. Rodzina postanowiła ignorować te manifestacje obecności Ducha. Po tej nocy Duch zniknął na dobre z życia Bellów, oświadczając wcześniej, że powróci znów do ich potomków za „sto i siedem lat".

Co w rzeczywistości wydarzyło się na plantacji Bellów? Nawet jeśli przyjmiemy, że z upływem czasu niektóre szczegóły uległy przekręceniu, wydaje się, że wydarzenia te rzeczywiście miały miejsce. W roku 1849 „Saturday Evening Post" zbadał tę sprawę i wydrukował artykuł, w którym utrzymywano, że 12-letnia Betsy wymyśliła całą tę sprawę, ale prawnicy rodziny Bellów wywalczyli od redakcji poważne odszkodowanie za szkody moralne, a magazyn wydrukował informację, że cofa swój poprzedni tekst. Teoria o szachrajstwie wydawała się więc całkowitym absurdem.

Jak wskazał doktor Fodor, omdlenia Betsy i sprośnie słowa, po których następował głos Ducha, przypominają do złudzenia zachowanie medium zapadającego w trans. Z drugiej strony, Duch, chociaż kiedyś opisywał samego siebie jako „ducha z całego świata", zaprzeczył, że posiada jakąkolwiek wiedzę na temat życia po śmierci.

Dr Fodor doszedł do wniosku, że Betsy Bell cierpiała na rozdwojenie osobowości i że w pewien tajemniczy sposób część jej podświadomości zaczęła żyć własnym życiem, dosłownie zadręczając jej ojca na śmierć. Psychiczne podłoże takiego rozdzielenia osobowości jest nadal tajemnicą, a podobne przypadki zdarzają się nadzwyczaj rzadko - lecz kiedy już do nich dochodzi, okazuje się zwykle, że wyzwalającym je impulsem był jakiś emocjonalny szok. Dr Fodor wysunął hipotezę, że John Bell wykorzystywał swoją córkę seksualnie, gdy była ona jeszcze dzieckiem i że okres dojrzewania i przebudzenie się jej seksualności poruszyły długo tłumione wspomnienia tamtych wydarzeń, budząc do życia Ducha Bellów.

Fodor przyznał jednak, że żaden konwencjonalny psycholog nie uznałby, tylko na podstawie zewnętrznych manifestacji i pokazów siły, rozgrywających się poza zasięgiem ciała, że doszło do rozdzielenia osobowości. W podsumowaniu stwierdził:

"W oczywisty sposób mamy tu do czynienia z faktami, których nie potrafimy wyjaśnić przekonującymi teoriami z psychologii zjawisk normalnych lub odbiegających od normy".

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prawa rządzące magią(1), TXTY- Duchowosc, ezoter, filozof, rozwój,psycholia, duchy ,paranormal
(eBook PL ezoteryka, magia, psychologia) Duchowa rEwolucja rozwoj duchowy esensja zycia fragm
Wyzwania i gotowość do zmian, Rozwój duchowy
Metoda dwupunktowa, Rozwój duchowy, Dwupunkt
Korzystaj z intuicyjnych inspiracji, Rozwój duchowy
Co to jest REIKI, Rozwój duchowy, Reiki
Przebudzenie, rozwój duchowy, Rozwój duchowy, ROZWOJ DUCHOWY- EZOTERYKA
Rozwój duchowy a świat astralny
INICJACJA, Szamanizm, rozwoj duchowy
Prosperująca świadomość, Rozwój duchowy
arkusz-swiadomosci-pieniedzy, Ezoteryka, parapsychologia, rozwój duchowy i wszystko z tym zwiazane,
Starzenie się a rozwój duchowy, psychologia religii
Rozwój duchowy i uzdrawianie, Rozwój duchowy
Najsilniejsza planeta a rozwój duchowy
Pierwsze kroki ku Miłości 5, rozwój duchowy, Rozwój duchowy, ROZWOJ DUCHOWY- EZOTERYKA
Wstyd a rozwój duchowy
Chiromancja czyli wróżenie z dłoni, Rozwój duchowy

więcej podobnych podstron