Aronson - Rozdział 14, E. Aronson - Psychologia społeczna


Rozdział 14

Zdrowie i środowisko

Poznajcie kobietę nazwiskiem Beatrice Cole. Pani Cole miała bardzo udane ubiegłe dziesięć lat swego życia — te między osiemdziesiątką a dziewięćdziesiątką. Pani Cole, teraz w dziewięćdziesiątym pierwszym roku życia, błogosławi każdy dzień „jako dar, na który cieszę się z góry, i żyję każdego dnia tak, jakby to był mój dzień ostatni" (Cole, 1991, s. 20). Ma bardzo wypełniony porządek dnia, a wstaje wcześnie rano, by zabrać Pierre'a, swego psa, na długi spacer. Po powrocie do apartamentu na Manhattanie zjada duże śniadanie, czyta gazetę i trochę sprząta. Następnie zwykle zaprzęga Pierre'a do wózka na zakupy i idzie na rynek. Jeden dzień w tygodniu spędza przy pracy jako wolontariuszka w lokalnej synagodze, inny zaś w czytelni muzeum. Każdego wieczoru przygotowuje czterodaniowy obiad, usługując sobie, jakby była gościem. I regularnie zaprasza znajomych, przyjmując ich wymyślnym obiadem i grając z nimi w scrabbie [gra polegająca na tworzeniu słów z losowo dobranych liter — przyp. tłum.]. Życie pani Cole nie jest wolne od kłopotów. Ostatnio zauważyła, że prosi ludzi o powtórzenie tego, co powiedzieli, i zdała sobie sprawę, że jej słuch się pogarsza. Kiedy miała osiemdziesiąt osiem lat, skręciła nogę w kostce, a innym razem upadła z powodu uszkodzenia nerwu w rdzeniu. Co jednak charakterystyczne, potraktowała owe nieszczęśliwe przypadki jako umiarkowane niewygody. „Głuchota nie jest takim strasznym upośledzeniem — mówi. — W nocy, gdy odkładam aparat słuchowy, cisza jest wspaniała" (s. 21). Po wzmocnieniu nogi klamrą i z pomocą laski jest prawie tak ruchliwa jak wcześniej. Regularnie jeździ autobusami po Manhattanie i często podróżuje poza miasto, by odwiedzić przyjaciół i rodzinę. Zgodnie z jej osobistą filozofią należy zawsze patrzeć na jasną stronę zdarzeń i nigdy nie dumać nad czymś dłużej niż dwadzieścia minut. Jakie odczucia towarzyszą pani Cole w związku z tym, że jej życie zbliżą się do końca? Daleko jej do poczucia przygnębienia czy zalęknienia, do swojej nieuchronnej śmierci podchodzi z charakterystycznym optymizmem: To jeszcze jedna przygoda przede mną, największe doświadczenie ze wszystkich — jedyny doskonały stan w życiu, bez zadzierzgniętych więzów i bez porzuconych zakończeń. Całkowita doskonałość. Taka jest śmierć. Myślę o niej jako o doskonałym końcu długiego, szczęśliwego życia. (Cole, 1991, s. 21) Beatrice Cole nie jest typową starszą osobą, nieprawda? W jaki sposób udaje jej się pokonywać stres związany z postępującą starością i chorobą somatyczną (jak również stres wynikający z życia w wysoce zurbanizowanym środowisku) z takim optymizmem i cierpliwością? Czego możemy się dowiedzieć od psychologów społecznych o naszym zdrowiu i środowisku, by zwielokrotnić nasze szansę na bycie w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat kimś takim jak Beatrice Cole?

Rola stosowanej psychologii społecznej

W toku tej książki mieliśmy okazję zaobserwować, jak wiele wyników badań psychospołecznych może znaleźć zastosowanie w rozwiązywaniu rzeczywistych problemów. Jako przykłady można podać zapobieganie błędom w rozumowaniu (rozdz. 4), zmienianie niepożądanych postaw (rozdz. 8), doskonalenie metod podejmowania decyzji grupowej (rozdz. 9), wzmacnianie zachowań prospołecznych (rozdz. 11), zmniejszanie agresji (rozdz. 12) czy usuwanie uprzedzeń (rozdz. 13). W ostatnich dwóch rozdziałach zajmiemy się bardziej szczegółowym omówieniem innych jeszcze zagadnień psychologii stosowanej, które dotyczą życia nas wszystkich, a mianowicie zdrowia i środowiska (rozdz. 14) oraz prawa i biznesu (rozdz. 15). Każde z nich dotyczy obszarów obejmujących interesujące zagadnienia psychologiczne. Bardzo niewielu ludzi bowiem zaprzeczy, że psychika i ciało tworzą jedność i to, jak spostrzegamy i interpretujemy świat, ma ważne konsekwencje dla naszego zdrowia somatycznego. Badania psychologiczne dotyczące zdrowia, środowiska, prawa i biznesu rozwinęły się w ostatnich latach, przekształcając się w samodzielne dziedziny w obrębie psychologii. Są znane jako: psychologia zdrowia (Pennebaker, 1982; Taylor, 1985), psychologia ekologiczna (Darley, Gilbert, 1985; Stokols, Altman, 1987), prawo i psychologia (Wrightsman, 1987) oraz psychologia organizacji i psychologia konsumencka (Cafferata, Tybout, 1989; Kolb, Rubin, Mcintyre, 1984). Każda z nich obejmuje wiele dyscyplin psychologicznych, takich jak psychologia kliniczna, społeczna, psychologia osobowości, rozwojowa, poznawcza czy fizjologiczna. Co psychologowie społeczni mają im do zaoferowania? Po pierwsze, jak przedstawialiśmy to w książce, są przekonani, że dla zrozumienia zachowania społecznego często znacznie ważniejsze jest zbadanie, na czym zasadza się sytuacja społeczna, niż określenie właściwości danej osoby. Tak więc psychologowie społeczni sądzą, używając słów Judith Rodin, że „to nie źli ludzie, lecz złe sytuacje stwarzają problemy społeczne" (Rodin, 1985, s. 808). Co więcej, jak podkreślaliśmy w rozdziale l, to nie obiektywne, lecz subiektywne sytuacje uruchamiają nasze zachowania. To znaczy, że aby zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej w danych warunkach, musimy patrzeć na tę sytuację ich oczami, rozumieć, jak oni ją pojmują i interpretują. Zasadą ta będzie ważna dla zrozumienia wielu zastosowań psychologii społecznej, którym się przyjrzymy w tym oraz w następnym rozdziale. W tym rozdziale zastanowimy się, jak ludzie interpretują i rozumieją sytuacje społeczne, które bezpośrednio dotyczą ich zdrowia, a przy tym stwarzają zagrożenia dla środowiska. Rozważmy jedną z nich, mianowicie wstrząsy przeżywane w związku z rozwodem. Czy tak istotna zmiana w życiu może zwiększyć podatność ludzi na choroby somatyczne? Odpowiedź, jak zobaczymy, zależy od tego, jak jest interpretowane i spostrzegane to wydarzenie. Równie ważna dla zdrowia i środowiska jest zdolność zmiany postawy i zachowania. Namówienie nas, byśmy pomagali swemu zdrowiu, na przykład nie palili, jest na pewno korzystne. Nakazem chwili jest także skłonienie ludzi do zachowań, które są mniej szkodliwe dla środowiska. Jak widzieliśmy, gdy chodzi o wpływanie na postawy i zachowania, to właśnie psychologowie społeczni są tymi, których się prosi o pomoc (patrz rozdz. 7-10). Obecnie przyjrzymy się, w jaki sposób psychologowie społeczni zmieniają zachowania społeczne związane ze zdrowiem i środowiskiem.

Psychologia społeczna a zdrowie

Dlaczego Beatrice Cole żyje tak długo, a życie sprawia jej tyle radości? Czy została po prostu obdarowana dobrymi genami oraz szczęściem? Albo czy fakt, że nie poddaje się i jest optymistycznie nastawiona, jest ważniejszy niż szczęście lub zbieg okoliczności? Sporo badań wskazuje, że istnieje silny związek między spostrzeganiem społecznym ludzi — sposobem, w jaki rozumieją samych siebie i świat społeczny — a ich zdrowiem somatycznym.

Spostrzeganie społeczne a zdrowie: interpretowanie negatywnych wydarzeń życiowych

Istnieje mnóstwo anegdotycznych dowodów na to, że przekonania dotyczące świata mogą mieć doniosłe znaczenie dla naszego fizycznego samopoczucia. Przyjrzyjmy się przykładom przedstawionym przez psychologa W.B. Cannona (1942). Po zjedzeniu porcji owoców Nowozelandka dowiaduje się, że pochodzą one z zarezerwowanej dostawy przeznaczonej wyłącznie dla szefa. Jest przerażona, podupada na zdrowiu, a następnego dnia umiera. Człowiek w Afryce je śniadanie z przyjacielem, zjada wszystko z apetytem, a następnie wyrusza w drogę. Rok później dowiaduje się, że jego przyjaciel przygotował potrawę z dzikiej kury, żywności ściśle zakazanej w jego kulturze. Natychmiast zaczyna drżeć i umiera w ciągu dwudziestu czterech godzin. Po rzuceniu przez australijskiego czarownika uroku na pewnego człowieka stan jego zdrowia się pogorszą, a ulega poprawie dopiero wówczas, gdy urok zostaje odczyniony. Przykłady te są łatwe do zbycia jako dziwaczne opowieści podobne do sensacji, jakie możemy przeczytać w rubrykach świątecznych gazet poświęconych niezwykłym wydarzeniom. Choć są to krańcowe przypadki, odkrywają bliski związek ciała i umysłu. Pomyśl o położeniu starego człowieka, który przez długi czas przebywa w zakładzie opiekuńczym w Stanach Zjednoczonych. W wielu takich placówkach mieszkańcy mają niewielką kontrolę nad swym życiem. Nie mogą wybierać, co zjeść, w co się ubrać, a nawet kiedy pójść do łazienki. Często więc są pasywni i wycofują się, gasną i umierają. Zupełnie inaczej niż Beatrice Cole na początku dziesiątej dekady swego życia! Przykłady powyższe świadczą, że nie tylko zarazki i choroby wpływają na nasze zdrowie; musimy także uwzględnić psychologiczne reakcje na to, co się wydarza w naszym życiu. Owe zaś psychologiczne reakcje będą w dużym stopniu zależały od naszego rozumienia i interpretacji świata społecznego. Dwóch ludzi może doświadczyć tego samego wydarzenia — jak utrata słuchu lub rozwód — lecz w sposób całkowicie odmienny. Jest to oczywiście podstawowe założenie psychologu społecznej, co przedstawiono w rozdziałach l i 5. Poniżej omówimy trzy elementy określające rozumienie przez ludzi świata społecznego, a mające wielkie znaczenie dla zdrowia: a) jak widzą stresujące wydarzenia; b) stopień kontroli, którą — jak sądzą — mają nad swoim środowiskiem; c) sposób, w jaki wyjaśniają przyczyny negatywnych zdarzeń.

Związek między stresem a zdrowiem. Z całą pewnością życie bywa trudne, a im jest trudniejsze, tym trudniej się z nim uporać. Ci, którzy żyją w stanie silnego napięcia (śmierć ukochanej osoby, utrata pracy, rozwód) mogą być bardziej podatni na chorobę niż ci, którzy nie mają takiego obciążenia. Nie jest jednak tak, że choruje każdy, kto jest narażony na niebezpieczeństwo choroby. Niektórzy chwytają każde przeziębienie, podczas gdy inni przez całe lata nie opuszczą nawet jednego dnia pracy. Czy stres wpływa na nasz system immunologiczny, czyniąc nas bardziej podatnymi na chorobę? Hans Selye (1956, 1976) był jednym z pierwszych badaczy skutków stresu, który zdefiniował je jako fizjologiczną reakcję ciała na zagrażające wydarzenia. Późniejsi badacze natomiast koncentrowali się na tym, co powoduje, że niektóre sytuacje życiowe stają się zagrażające dla naszego zdrowia. Holmes i Rahe (1967) na przykład wskazują, że stres jest to stopień, w jakim ludzie muszą zmienić i przystosować swoje życie do wydarzenia zewnętrznego. Im większej to wymaga zmiany, tym silniejszy wyzwala stres. Jeżeli umiera współmałżonek czy partner, to zaburzony zostaje prawie każdy obszar życia danej osoby, co prowadzi do powstania potężnego stresu. Taka definicja stosuje się również do szczęśliwych wydarzeń, jeżeli zmuszają do zmiany codziennego trybu życia. Na przykład szczęśliwym wydarzeniem jest ukończenie college'u, które jednak może być stresujące, gdyż niesie ze sobą sporo zmian w dotychczasowym życiu. By zmierzyć zmiany w życiu, Holmes i Rahe (1967) zbudowali skalę, nazwaną skalą do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego (patrz tab. 14.1). Niektóre wydarzenia, takie jak śmierć współmałżonka albo partnera, zawierają wiele „jednostek zmiany życia", ponieważ dotyczą większości spraw w codziennym trybie. Inne, jak mandat drogowy, mają w sobie względnie mało owych jednostek.

TABELA 14.1. Skala do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego. Im większej liczby „jednostek zmian życia" obecnie doświadczasz, tym większe prawdopodobieństwo, że zapadniesz na chorobę somatyczną (zaczerpnięto z: Holmes, Rahe, 1967)

A oto, jak działa ta skala: badani zaznaczają wszystkie wydarzenia, które im się przytrafiły w minionym roku, uzyskany zaś w ten sposób wynik określa całkowitą liczbę jednostek zmiany życia wywołanych tymi wydarzeniami. Jest to następnie korelowane z częstotliwością chorób lub dolegliwości somatycznych. Z wielu ustaleń wynika, że im większa liczba zmian w czyimś życiu, tym większe prawdopodobieństwo, że osoba ta zachoruje (Elliot, Eisdorfer, 1982). Wiążą się z tym jednak dwa problemy. Po pierwsze, jak to już zapewne odkryłeś, jest to ustalenie poczynione na podstawie korelacji, a nie wynik eksperymentalny. To, że zmiany w życiu są skorelowane z problemami zdrowotnymi nie oznacza, że zmiany życiowe spowodowały problemy zdrowotne (zobacz omówienie korelacji i przyczynowości w rozdziale 2). Czy potrafisz przedstawić inne interpretacje tych ustaleń? Niektórzy badacze wnioskowali o istnieniu „trzeciej zmiennej", takiej jak neurotyzm, bowiem ludzie neurotyczni częściej dochodzą do wniosku, iż są chorzy i boleśniej doświadczają zmiany w życiu (Schroeder, Costa, 1984; Watson, Pennebaker, 1989). Według tych badaczy to nie zmiany w życiu wywołują problemy zdrowotne, lecz neurotyzm, który wpływa na obie zmienne. Powstaje kolejny problem, ponieważ pomiar zaistniałych obiektywnych zdarzeń — takich jak ślub lub utrata pracy — gwałci podstawową zasadę psychologii społecznej, mianowicie, że sytuacje subiektywne mają większy wpływ na ludzi niż sytuacje obiektywne (Griffin, Ross, 1991). Ważne jest, by ustalić, jak spostrzegamy i interpretujemy dane zdarzenie. Niektórzy spostrzegają mandat jako bolesne wydarzenie, podczas gdy inni traktują to jako drobny incydent. Są tacy, którzy określają zasadnicze zdarzenia życiowe, takie jak rozwód, jako oswobadzającą ucieczkę od niewłaściwego związku, podczas gdy dla innych jest to niszczące osobiste niepowodzenie. Richard Lazarus (1966) w swej pionierskiej pracy na temat stresu stwierdził, że to subiektywny, a nie obiektywny stres rodzi problemy.

stres: negatywne uczucia i przekonania, które się pojawiają, gdy ludzie mają poczucie, że nie radzą sobie z wymogami środowiska

Jakieś wydarzenie tylko wtedy jest stresujące, jeśli zinterpretujemy je jako stresujące — co zdarza się zawsze wtedy, gdy ludzie czują, że nie potrafią stawić czoła wymogom środowiska (Lazarus, Folkman, 1984). Przyjrzyjmy się sytuacji dziewięćdziesięcioletniej Beatrice Cole. Gdyby wypełniła skalę do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego, stwierdziłaby, że najwłaściwsza dla niej jest pozycja szósta, „zranienie lub choroba", co wskazywałoby, że doświadczyła wielu kłopotów ze zdrowiem. Otrzymałaby więc dużą liczbę jednostek zmian życia. Zgodnie z teorią powinno w jej przypadku pojawić się wysokie ryzyko następnych chorób z powodu stresu wywołanego utratą słuchu i problemami z kręgosłupem. Jest jednak w tym wszystkim pewien haczyk, mianowicie pani Cole nie przejmuje się tym szczególnie. Z charakterystycznym dla siebie optymizmem przyjmuje jasną stronę zdarzeń i wita z zadowoleniem fakt, że głuchota nie dopuszcza do niej niepożądanych dźwięków, gdy śpi. Ponieważ spostrzega wydarzenia jako takie, z którymi względnie łatwo można sobie poradzić, nie pasują one do naszej definicji stresu. By wykazać, że kluczem do stresu jest sposób interpretacji danego zdarzenia, Richard Lazarus (1966) przeprowadził serię klasycznych badań. W jednym z nich poprosił badanych, by uważnie obejrzeli film z zakresu bezpieczeństwa pracy, przeznaczony dla pracowników tartaków, a prezentujący kilka przerażających wypadków. Jednemu z nieostrożnych pracowników piła odcięła palec; inny mężczyzna, który nieprawidłowo obsługiwał piłę tarczową, spowodował, że obrabiana deska wyrwała się i uderzyła śmiertelnie współpracownika. Czy byłoby ci przyjemnie oglądać takie sceny? Mamy tutaj, jak się wydaje, do czynienia z obiektywnym wydarzeniem, które każdy uznałby za — przynajmniej umiarkowanie — stresujące. Lazarus (1966) wykazał jednak, że wszystko zależy od tego, jak zostanie zinterpretowane to doświadczenie. Poinstruował niektórych badanych, by oglądali film z intelektualnym dystansem, koncentrując się na stosunkach między robotnikami, a więc obserwując sposób, w jaki brygadzista przekazuje informację o ważności przestrzegania przepisów bezpieczeństwa. Inni oglądali film bez owych dodatkowych instrukcji. Zgodnie z oczekiwaniem osoby z drugiej grupy były bardziej poruszone, co objawiło się znacznym wzrostem częstotliwości uderzeń serca podczas projekcji. Ci, którzy intelektualizowali owo doznanie, odczuli to słabiej. Tak jak reakcja lekarza na krew i rany różni się zasadniczo od reakcji większości z nas, tak ci badani przyswoili sobie bardziej chłodne, kliniczne spojrzenie na pokazane w filmie wypadki, przekształcając stresujące wydarzenie w sytuację względnie neutralną. Badanie Lazarusa dowodzi, że sposób, w jaki interpretujemy nieprzyjemne wydarzenia, wpływa na to, jak dalece zaburzającymi je spostrzegamy. Nie stwierdza jednak, by istniał związek między subiektywnie zinterpretowanym stresem a chorobą somatyczną. Został on jednak ostatnio wykazany przez Sheldona Cohena, Davida Tyrrella i Andrew Smitha (1991) w badaniu osób, które zachorowały na grypę. Gdy wirus grypy zaatakuje, zapada nań od 20% do 60% zakażonych. Czy jest możliwe, by stres był jednym z detenninantów, który decyduje o tym, kto znajdzie się wśród tych 20-60%? Aby to sprawdzić, Cohen wraz ze współpracownikami poprosił ochotników, by spędzili tydzień w ośrodku badawczym na południu Anglii. Aby zmierzyć stres, polecono badanym przygotować listę wypadków, które im się ostatnio przytrafiły, a które miały negatywny wpływ na ich życie. Zgodnie z naszą definicją stresu wymienili tylko te wydarzenia, które odczuwali jako trudne do pokonania. Następnie podano im albo krople do nosa, które zawierały wirus grypy, albo tylko fizjologiczny roztwór soli. Następnie zostali izolowani, tak że nie mieli kontaktu z innymi. Czy ci, którzy doznali większego stresu w ostatnim okresie, byli bardziej podatni na zachorowanie na grypę niż osoby, które doznały go mniej? Jak możesz sprawdzić na rycinie 14.1, otrzymane wyniki zdecydowanie to potwierdzają. Spośród tych, którzy mówili o mniejszym stresie, jedynie 27% zapadło na grypę. Wskaźnik ten wzrastał w sposób ciągły, proporcjonalnie do wzrostu stresu, aż do wielkości wskaźnika bliskiej 50% w grupie, która doświadczyła najsilniejszego stresu.

RYCINA 14.1. Stres a prawdopodobieństwo zachorowania na grypę. Badanych poddano działaniu wirusa grypy, a następnie izolowano. Im większy stres, którego doświadczali, tym większe prawdopodobieństwo zachorowania (zaczerpnięto z: Cohen i in., 1991)

(Wpływ stresu objawił się nawet wówczas, gdy pod uwagę wzięto wiele innych czynników, które ułatwiają zarażenie grypą, takich jak pora roku, wiek, waga czy płeć). Badanie to dostarcza jednego z najlepszych dowodów na to, że stres może obniżać odporność ludzi na infekcje. Zatem można stwierdzić, że im większy przeżywamy stres, tym mniejsza jest nasza odporność na choroby (Cohen, Williamson, 1991; Krantz, Grunberg, Baum, 1985; 0'Leary, 1990). Tak więc to subiektywny, a nie obiektywny stres prowadzi do kłopotów ze zdrowiem. Jest to ważne stwierdzenie, niemniej zmusza do postawienia zasadniczego pytania: co sprawia, że jedna osoba łatwo sobie radzi z jakimś zdarzeniem, podczas gdy dla innej jest ono stresujące? Przejdźmy obecnie do dwóch kluczowych determinantów stresu: a) czyjegoś przekonania o tym, jak dalece kontroluje swoje środowisko; b) w jaki sposób wyjaśnia przyczyny zdarzenia. Rozważmy najpierw kontrolę spostrzeganą.

Ważność kontroli spostrzeganej. Uderzającą właściwością życia Beatrice Cole jest to, że miała ona nad nim znaczną kontrolę. Jest odpowiedzialna za opiekę nad swoim psem Pierre'em, to ona decyduje, kiedy zaprosić gości, i ona określa, kiedy wybrać się na wycieczkę za miasto czy odwiedzić przyjaciół lub rodzinę. Czy jest możliwe, że właśnie owo poczucie kontroli nad swym życiem w pewnym stopniu decydowało o jej odporności? Badania nad przewlekle chorymi sugerują, że tak właśnie jest. Na przykład Shelley Taylor wraz ze współpracownikami (1984) przeprowadziła wywiady z kobietami, które miały nowotwór piersi, i stwierdziła, iż wiele z nich było przekonanych, że potrafi wpłynąć na to, czy nastąpi nawrót choroby. A oto jak pewien mężczyzna charakteryzował swoją żonę: „Kupuje książki, broszury, studiuje je, rozmawia z pacjentami dotkniętymi nowotworem. Ze wszystkim, co jej się przydarza, walczy. Jest w ciągłym stanie wojny. Nazywa to "zabieraniem tego do tajnego miejsca i ogradzaniem^' (cyt. za: Taylor, 1989, s. 178). Badacze stwierdzili, że kobiety, które wierzą, iż mają kontrolę nad chorobą, były lepiej psychologicznie przystosowane niż te, którym tego przekonania brakowało. Istnieją dowody, że ludzie starający się kontrolować samą chorobę i proces jej leczenia, żyją nieco dłużej od tych, którzy tego nie czynią (Taylor, 1989). Koniecznie trzeba zauważyć, że przeświadczenia przynajmniej części chorych kobiet co do możliwości kontrolowania nowotworu, nie miały w rzeczywistości racji bytu. Jedna z nich, pracownica sklepu odzieżowego, powiedziała, że całymi latami na lewym ramieniu przenosiła ubiory ze stelażami do przymierzalni, co powodowało, że uciskała sobie lewą pierś. Gdy rozwinął się tam nowotwór, przypuszczała, że powodem był długotrwały ucisk tego samego miejsca. Od tego momentu ubranie wraz ze stelażem przesuwała po podłodze. Według specjalistów uciski na pierś nie są przyczyną raka. Niemniej kobieta ta dzięki swemu rozumowaniu uzyskała poczucie kontroli wierząc, że poznała przyczynę choroby i robiła coś, co sądziła, że jej pomoże. To sugeruje, iż złudzenie kontroli może być równie ważne jak rzeczywista kontrola. Trzeba zaznaczyć, że w badaniach nad spostrzeganym stopniem kontroli u osób przewlekle chorych z konieczności wykorzystuje się metody korelacyjne, a nie eksperymentalne.

kontrola spostrzegana: przekonanie, że możemy wywierać wpływ na nasze środowisko w sposób, który decyduje o tym, czy doświadczamy pozytywnych czy negatywnych wyników

Wiedza o tym, że ma się lekarstwo w zasięgu ręki, jest często równie skuteczna jak samo lekarstwo.

— F. Anstey, 1900

Badacze mierzą wielkość kontroli, której ludzie doświadczają, i korelują to z ich psychologicznym i somatycznym przystosowaniem do choroby. Poczynione w ten sposób ustalenia nie dowodzą, że poczucie kontroli wpływa na polepszenie stanu zdrowia; jest możliwe, że to poprawa powoduje, iż ktoś odczuwa wzrost stopnia kontroli. Stawiając pytanie o to, czy poczucie kontroli wywiera pożądany i przyczynowy wpływ, trzeba przeprowadzić badania eksperymentalne, w ramach których ludzie zostaną losowo przypisani do grup o „wysokim" i „niskim" stopniu spostrzeganej kontroli. Szczęśliwie się składa, że wykonano ich wiele. Interesujące jest, że ten kierunek badań koncentrował się początkowo na zwierzętach, a nie na ludziach. Martin Seligman i jego współpracownicy poczynili serię klasycznych doświadczeń nad spostrzeganym przez psy stopniem kontroli (Overmeier, Seligman, 1967; Seligman, Maier, 1967). Część psów została umieszczona w klatkach i poddana obserwacji dla ustalenia, ile czasu im zajmie zorientowanie się, że naciśnięcie nosem guzika wyłączy emitowany wstrząs elektryczny. Większość wyuczyła się tego bardzo szybko. W drugiej wersji eksperymentu czworonogi również otrzymywały bodźce o tej samej sile i tym samym czasie trwania z tym wyjątkiem, że naciskanie nosem guzika nie dawało żadnych efektów. Tak więc owo obiektywne wydarzenie — liczba i natężenie wstrząsów elektrycznych — było dokładnie takie samo dla obu grup psów. Natomiast psychologicznie to, czego doświadczały, było całkowicie odmienne, ponieważ pierwsza grupa mogła kontrolować wstrząsy (kończyć je, naciskając przycisk nosem), podczas gdy psy z drugiej grupy nie mogły tego uczynić (wstrząsy pojawiały się i zanikały bez ich udziału). Następnie wprowadzono zwierzęta w nową sytuację, kiedy wszystkie mogły się nauczyć unikać wstrząsów. Zostały umieszczone w wielkim pudle ze ścianami, które obniżały się pośrodku. Po dziesięciu sekundach od podania sygnału następowało uderzenie prądem, jeśli pies nie przeskoczył ponad barierą na drugą stronę pudła. Jak zareagowały psy w warunkach wysokiej kontroli w porównaniu z niską? Te, które wcześniej doświadczyły wstrząsów elektrycznych i mogły je kontrolować, zupełnie dobrze nauczyły się unikać nowych. Nawet wykonanie w tej grupie było nieco lepsze niż wśród psów, które przedtem nigdy szoków nie doznały (patrz ryć. 14.2). Jednakże psy, które wcześniej nie mogły kontrolować otrzymywanych wstrząsów, reagowały zupełnie odmiennie: nie potrafiły kontrolować również nowej sytuacji i większość z nich bezradnie je znosiła, nie próbując znaleźć sposobu, by szoków uniknąć; po prostu wydawało się, że się poddały (patrz ryć. 14.2). Podobne reakcje na utratę kontroli zostały zaprezentowane w przypadku innych gatunków, takich jak szczury, koty i ryby (Richter, 1957; Seligman, 1975). Wiele eksperymentów pokazuje, że poczucie kontroli jest korzystne również dla ludzi. Albert Bandura (1986) wraz ze współpracownikami stwierdził, że wzmacnianie w nas przekonania, iż możemy kontrolować negatywne wydarzenia, miało pozytywny wpływ na nasz system odpornościowy. W jednym z badań osoby, które bały się węży, brały udział w sesjach, podczas których uczono je kontroli zachowań w obecności żywego węża. Najpierw obserwowały kogoś, kto pokazywał, jak bez strachu zbliżyć się do zwierzęcia, a następnie z pomocą owej modelowej osoby stopniowo same uczyły się to czynić. W trakcie takich ćwiczeń ludzie doświadczali poczucia panowania nad swym strachem. Przed i po sesjach treningowych badacze mierzyli reakcje odpornościowe u badanych na podstawie próbek krwi. Stwierdzono, że im lepiej wyuczyli się oni kontrolować swój strach, tym korzystniejsza była ich reakcja odpornościowa. Świadczy to jednoznacznie, iż im większy odczuwamy stopień kontroli nad stresującym wydarzeniem, tym skuteczniej nasze ciała będą się bronić przed chorobą (Wiedenfeid i in., 1990).

RYCINA 14.2. Osłabianie wpływu braku kontroli na uczenie się. Po doświadczeniach z brakiem wstrząsów elektrycznych, z możliwością kontrolowania ich wystąpienia lub z brakiem takiej możliwości, stworzono sytuację, w której psy musiały się nauczyć nowego sposobu unikania nieprzyjemnych doznań. Te, które doświadczyły sytuacji braku możliwości ich uniknięcia, rzadziej potrafiły wyuczyć się, jak uciec od nowych wstrząsów (zaczerpnięto z: Seligman, Maier, 1967)

Stopień posiadanej kontroli u ludzi w podeszłym wieku. Wykazano, że wzrost poczucia kontroli ma szczególnie poważne konsekwencje w przypadku ludzi w podeszłym wieku znajdujących się w domach opieki społecznej. Wielu z nich, dożywających swych dni w takich placówkach oraz w szpitalach, odczuwa, że utraciło kontrolę nad własnym życiem (Raps i in., 1982). Są oni często skazywani na długotrwałą opiekę wbrew swym życzeniom i niewiele mają do powiedzenia na temat tego, czym się chcą zająć, z kim spotkać czy co zjeść. Ellen Langer i Judith Rodin (1976) pokazały, że byłoby z korzyścią dla takich podopiecznych wzmóc w nich poczucie kontroli. W trakcie eksperymentu dyrektor jednego z domów opieki w Connecticut zebrał razem niektórych mieszkańców i powiedział im że, choć sądzą inaczej, sami ponoszą odpowiedzialność za to, co się dzieję z ich życiem. Oto fragment jego wypowiedzi: Byłem zdumiony dowiadując się, że [...] wielu z was nie zdaje sobie sprawy, że będąc tu, wciąż macie wpływ na swe życie. Pomyślmy przez chwilę o decyzjach, które możecie i powinniście podejmować. Na przykład, jesteście odpowiedzialni za dbanie o siebie, decydujecie o tym, czy chcecie czy też nie, by uczynić ten dom takim, byście byli z niego dumni i czuli się w nim szczęśliwi. To wy macie decydować o tym, w jaki sposób ma być urządzony wasz pokój — czy chcecie, by pozostał taki, jaki jest, czy też pragniecie, by personel pomógł wam go przemeblować. Powinniście też decydować o tym, jak chcecie spędzać czas [...] Jeśli jesteście z czegoś niezadowoleni, to możecie to zmienić. Od was zależy, czy poznamy wasze życzenia i propozycje zmian. To wy macie nam powiedzieć, co chcielibyście zmienić, czego oczekujecie. Jest to zaledwie kilka przykładów spraw, o których możecie i powinniście decydować i myślcie o tym teraz i później, każdego dnia. (Langer, Rodin, 1976, s. 194-195)

Innym razem dyrektor poinformował, że przez kolejne dwa wieczory będzie wyświetlany film i że powinni sami zdecydować, którego dnia chcą go obejrzeć. Na koniec każdemu podopiecznemu ofiarował roślinę doniczkową podkreślając, że teraz od nich zależy, jak się nią będą opiekować. Dyrektor zwrócił się także z odpowiednią przemową do innych mieszkańców ośrodka, traktowanych jako grupa porównawcza. Różnica była jedna, ale zasadnicza — zostały usunięte wszystkie odniesienia mówiące o podejmowaniu decyzji i ponoszeniu za siebie odpowiedzialności. Dyrektor podkreślił, że chce, by mieszkańcy byli szczęśliwi, lecz nie powiedział nic, że mogą kontrolować swe życie. Poinformował, że w przyszłym tygodniu dwukrotnie zostanie wyświetlony film, jednak nie dodał, że sami mają zdecydować, kiedy go obejrzą. Dał im również rośliny doniczkowe, ale zaznaczył, że opiekować się nimi będą pielęgniarki. Wydaje się, że nie jest to znacząca ingerencja w życie mieszkańców tego ośrodka. Mieli oni okazję wysłuchać jednej przemowy o odpowiedzialności za swe życie, którą mają przejąć, i ofiarowano im roślinkę do podlewania. Prawda, że nie wydaje się to zbyt silnym oddziaływaniem? Trzeba jednak koniecznie pamiętać, że dla osoby skazanej na opiekę instytucji, czującej, że jest bezradna i ograniczana, uzyskanie nawet niewielkiej dozy kontroli może mieć istotne znaczenie. Najbardziej wstrząsające było to, że owa interwencja zwiększająca poczucie kontroli spowodowała poprawę stanu zdrowia rezydentów tego ośrodka oraz zmniejszenie ich śmiertelności (Rodin, Langer, 1977). Osiemnaście miesięcy po przemówieniu dyrektora zmarło 15% osób z grupy, u której zwiększono poczucie kontroli, w porównaniu z 30% w grupie porównawczej (zobacz lewy wykres na rycinie 14.3). Richard Schulz (1976) także przebadał związek poczucia kontroli ze zdrowiem ludzi w podeszłym wieku; wzmacniał on w różny sposób owo poczucie u mieszkańców domów opieki. Schulz rozpoczął swój program w domu pomocy w Karolinie Pomocnej, gdzie studenci odwiedzali badanych raz w tygodniu przez dwa miesiące. W warunkach wzmacniania poczucia kontroli badani mogli decydować, kiedy mają się odbyć i jak długo trwać owe wizyty. W losowo dobranej próbie porównawczej rozstrzygali o tym nie mieszkańcy, lecz studenci. Tak więc, w obu sytuacjach mieszkańców wizytowano, lecz tylko w jednej to do nich należała decyzja o częstotliwości i czasie trwania owych spotkań. Różnica może się wydać niewielka, lecz stworzenie ludziom pozoru kontroli nad ich życiem miało znaczący skutek. Po dwóch miesiącach ci, którym zwiększono poczucie kontroli, byli szczęśliwsi, zdrowsi, bardziej aktywni i zażywali mniej leków niż osoby z grupy porównawczej.

RYCINA 14.3. Spostrzegany stopień kontroli a umieralność. W dwóch badaniach mieszkańców w podeszłym wieku z domów opieki społecznej zwiększono poczucie kontroli nad własnym życiem. W jednym eksperymencie (Rodin, Langer, 1977) interwencja była trwała, toteż badani mieli stałe poczucie kontroli. Jak widać po lewej stronie wykresu, interwencja wpłynęła na zmniejszenie wskaźnika umieralności: ci, którzy uzyskali takie poczucie, żyli osiemnaście miesięcy dłużej od tych, którzy go nie mieli. W innym badaniu (Schulz, Hanusa, 1978) interwencja była tylko czasowa. Kiedy się zyskuje kontrolę, a następnie jest ona odbierana, wówczas zwiększa to wskaźnik umieralności, jak widać po prawej stronie wykresu (zaczerpnięto z: Rodin, Langer, 1977; Schulz, Hanusa, 1978)

Schulz powrócił kilka miesięcy później do tego samego ośrodka, by oszacować długotrwałe skutki swej interwencji, również te dotyczące wskaźnika umieralności. Sugerując się wynikami badania Langer i Rodin (1976), moglibyśmy oczekiwać, że osoby, które mogły kontrolować wizyty studentów, będą zdrowsze i bardziej żywotne niż te, które takiej możliwości nie miały. Istnieje jednak między tymi badaniami zasadnicza różnica, która mogła wpłynąć na trwałość skutków oddziaływania. U badanych w eksperymencie Langer i Rodin wytworzono trwałe poczucie sprawowania kontroli. Mogli oni nadal wybierać, w którym dniu uczestniczyć w jakich zajęciach, nadal opiekowali się swoimi roślinkami i dalej mieli poczucie, że mogą wpływać na to, co im się przydarzy — nawet wówczas, gdy program został zakończony. Odmiennie było w badaniu Schulza — gdy się zakończyło, studenci zaprzestali swoich wizyt. Ci, którzy mogli wpływać na odwiedziny studentów, nagle utracili możliwość takiej kontroli. Powstaje pytanie, co się dzieje, gdy ludzie uzyskują poczucie kontroli, lecz wkrótce się ją im odbiera? Niestety, interwencja Schulza miała niezamierzony efekt: z upływem czasu ludzie, u których wytworzono poczucie kontroli, funkcjonowali coraz gorzej (Schulz, Hanusa, 1978). W porównaniu z osobami z grupy kontrolnej, ich zdrowie szybciej się pogarszało i częściej umierali (zobacz prawy wykres na rycinie 14.3). Badanie to wywarło duży wpływ na wiele programów, w których dobrowolnie uczestniczyli studenci, odwiedzając mieszkańców domów opieki, więzień i szpitali psychiatrycznych. Były to programy korzystne na krótką metę, jednak czyniły więcej złego niż dobrego po ich zakończeniu.

Bycie zniechęconym często oznacza poddanie się niepowodzeniu,

- Daniel Defoe „Dola i niedola stawnej Moll” Fianders, 1722

W sumie więc mogliśmy się przekonać, że poczucie kontroli nad tym, co się nam przydarza, jest korzystne i pomaga radzić sobie ze światem, który jest często nieobliczalny i brutalny. Świadomość kontroli ma związek z korzystniejszą adaptacją do przewlekłej choroby, większą odpornością na nią, a wśród mieszkańców domów opieki — z lepszym zdrowiem i przystosowaniem (Rodin, 1986; Taylor, Brown, 1988). Badanie Schulza (1976) sugeruje, że konsekwencje stopnia spostrzeganej kontroli są tak ważne, że powinniśmy być bardzo ostrożni z wprowadzaniem jej, a następnie odbieraniem. Skutki posiadania kontroli i jej utraty nie różnią się od jej braku. Kończymy ten fragment ostrzeżeniem. Choć istnieje związek między spostrzeganą kontrolą ą zdrowiem somatycznym, to nie należy go jednak przeceniać. Jak zauważyła Susan Sontag (1978, 1988), gdy społeczeństwo zostaje dotknięte plagą śmiertelnej, lecz słabo rozpoznanej choroby, takiej jak gruźlica w XIX w., a AIDS dziś, jest to często traktowane jako kara za ludzką niedoskonałość, jak brak wiary, słabość moralna czy złamane serce. W rezultacie ludzie często obwiniają siebie za chorobę, nawet do tego stopnia, że nie poszukują skutecznego jej leczenia. Rozmiar, w jakim poczucie kontroli wywiera wpływ na zdrowie somatyczne, jest do pewnego stopnia paradoksalny. Z jednej strony jest korzystne dla ludzi, gdy odczuwają, że kontrolują swą chorobę, tak jak w przypadku wcześniej opisanych pacjentów z nowotworem. Z drugiej jednak strony związane z tą strategią ryzyko polega na tym, że jeśli komuś się nie powiedzie, to może obwiniać siebie i mieć poczucie porażki. Tragiczne jest, że choroby, takie jak rak, mogą być śmiertelne, niezależnie od tego, jak silny jest stopień odczuwanej kontroli. Wzmaga to jedynie tragedię, jeżeli poważnie chorzy mają poczucie moralnej słabości i obwiniają siebie za chorobę, która była nie do uniknięcia. Tak więc, nawet jeśli istnieje psychologiczny składnik choroby, najlepiej jest unikać samoobwiniania i poszukiwać najlepszego z dostępnych sposobu leczenia.

Wyjaśnianie negatywnych wydarzeń: wyuczona bezradność. Przekonaliśmy się, że wydarzenia życiowe są spostrzegane jako bardziej stresujące, gdy człowiek odczuwa, że ma małą kontrolę nad nimi lub w ogóle jej nie ma. Drugim ważnym czynnikiem warunkującym stres są przyczyny owego wydarzenia, jakich dopatrują się ludzie. Weźmy na przykład dwójkę studentów pierwszego roku, którzy otrzymali oceny niedostateczne ze swego pierwszego kolokwium. Studentka wyjaśnia sobie: „Założę się, że ten profesor celowo przygotował tak trudne zadania, by zmobilizować nas do lepszej pracy. Muszę się więcej pouczyć. Jeśli naprawdę przygotuję się porządnie do następnego kolokwium, to z pewnością je zdam". Student natomiast mówi do siebie: „No nie, myślę że naprawdę nic nie potrafię! Martwiłem się, że nie jestem dostatecznie mądry, by dać sobie radę w college'u, ale czy kiedykolwiek zrobiłem coś dobrze!" Jak sądzisz, komu powiedzie się na następnym kolokwium? Oczywiście studentce, ponieważ wyjaśniła swą słabą ocenę w sposób bardziej sobie pochlebiający i dający jej poczucie większej kontroli. Natomiast inaczej jest w przypadku studenta, który ma tendencję sytuować siebie w stanie wyuczonej bezradności, wierząc, że nie może nic zrobić, by poprawić swą ocenę. Wyuczona bezradność jest pesymistycznym, nie prowadzącym do przystosowania sposobem wyjaśniania negatywnych zdarzeń (Abramson, Seligman, Teasdale, 1978). Trzy sposoby wyjaśniania mogą prowadzić do pesymizmu, mianowicie spostrzeganie przyczyn niepomyślnego wydarzenia jako a) stabilnego (długotrwałego) w odróżnieniu od niestabilnego (krótkotrwałego); b) wewnętrznego (coś związanego z tobą) w przeciwieństwie do zewnętrznego (to nie dotyczy ciebie); c) globalnego (coś, co wpływa na ciebie w wielu rozmaitych sytuacjach) w odróżnieniu od specyficznego (oddziałuje na ciebie w jednej tylko sytuacji). Zgodnie z teorią wyuczonej bezradności czynienie stabilnych, wewnętrznych i globalnych atrybucji w odniesieniu do negatywnych wydarzeń prowadzi do depresji, zniechęca do wysiłku i utrudnia uczenie się (patrz ryć. 14.4). Student wierzy, że przyczyna jego złej oceny jest stabilna (brak inteligencji będzie trwał zawsze), wewnętrzna (przyczyna wstydu tkwi w nim) i globalna (brak inteligencji ujawnia się w wielu rozmaitych sytuacjach, a nie tylko przy rozwiązywaniu zadań). Ten rodzaj wyjaśnień prowadzi do wyuczonej bezradności, powodując depresję, zmniejszenie chęci do jakichkolwiek wysiłków oraz niezdolność do uczenia się nowych rzeczy. Studentka zaś sądzi, że przyczyna jej złej oceny jest niestabilna (następne kolokwium będzie łatwiejsze, a ona bardziej przyłoży się do nauki) i specyficzna (jest mało prawdopodobne, by to, co spowodowało złą ocenę, mogło wpłynąć na coś innego, np. na wynik testu z angielskiego). Ludzie, którzy wyjaśniają niepomyślne wydarzenia w ten bardziej optymistyczny sposób, są mniej podatni na depresje i jest bardziej prawdopodobne, że lepiej wykonują różnorodne zadania (Peterson, Seligman, 1984; Sweeney, Andersen, Bailey, 1986). Bez trudu możesz zauważyć, że teoria wyuczonej bezradności jest mocno związana z teorią atrybucji, którą omawialiśmy w rozdziale 5. Teoretycy atrybucji zakładają, że postawy i zachowania zależą od sposobu, w jaki interpretujemy przyczyny zdarzeń. Zauważ, że nie znamy rzeczywistej przyczyny, z powodu której nasi hipotetyczni studenci nie zdali kolokwium. Bardziej — według teorii wyuczonej bezradności — ważne jest, jak ludzie spostrzegają owo niepowodzenie. Rzeczywiste przyczyny nie są, oczywiście, obojętne. Jeżeli studentom brak zdolności matematycznych, to prawdopodobnie w przyszłości również wypadną źle w rozwiązywaniu zadań matematycznych. Natomiast często w życiu to, co aktualnie powoduje nasze zachowanie, nie jest tak jasne ani tak jednoznaczne. W podobnych sytuacjach dokonywane przez ludzi atrybucje przyczyn ich problemów mogą być bardzo ważne.

wyuczona bezradność: stan pesymizmu, który wynika z wyjaśniania negatywnego wydarzenia jako spowodowanego przez stabilne, wewnętrzne i globalne czynniki; wyuczona bezradność powoduje depresję, zniechęca do wysiłku i utrudnia uczenie się nowego materiału

atrybucja stabilna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia jest spowodowana przez czynniki, które nie zmienią się wraz z upływem czasu (np. twoja inteligencja), przeciwne do czynników niestabilnych, które zmieniają się w czasie (np. wysiłek włożony w wykonanie zadania)

atrybucja wewnętrzna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia jest spowodowana twoimi właściwościami (np. zdolności lub wysiłek), przeciwnymi do czynników, które są względem ciebie zewnętrzne (np. trudność zadania)

atrybucja globalna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia zależy od czynników, które występują w wielu różnych sytuacjach (np. inteligencja, która wpływa na wykonanie różnych zadań w wielu dziedzinach), przeciwstawne do przeświadczenia, że przyczyna jest specyficzna i dotyczy tylko ograniczonej liczby sytuacji (np. zdolności muzyczne, które wpłyną na wykonanie zadań w trakcie kursu gry na jakimś instrumencie, ale nie w innych dziedzinach)

RYCINA 14.4. Teoria wyuczonej bezradności

By zbadać związek między wyuczoną bezradnością a osiągnięciami akademickimi, Timothy Wilson i Patricia Linville (1982) przeprowadzili badanie z udziałem studentów pierwszego roku. Przypuszczali, że wielu z nich ma trudności w nauce ze względu na niszczący wzorzec przypisywania przyczyn. Trudności z przystosowaniem się do nowego akademickiego i społecznego środowiska sprawiają, że w pierwszym roku nauki w college'u prawie każdy napotyka jakieś przeszkody. Wynika to z tego, że na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak powszechne są problemy z przystosowaniem się, a zamiast tego przypisuje się za nie winę swoim indywidualnym właściwościom, nie bardzo dającym się zmienić — jest to więc ten rodzaj atrybucji, który prowadzi do wyuczonej bezradności. Próbowaliśmy zwalczyć ten pesymizm, dostarczając studentom obiektywną informację na temat niestabilnej natury problemów związanych z początkiem życia akademickiego. W Duke University studenci pierwszego roku, których akademickie funkcjonowanie analizowano, wzięli udział w ankiecie, o której sądzili, że jest badaniem związanym z wyższą uczelnią. W warunkach eksperymentalnych, kiedy starano się wywrzeć zamierzony wpływ, powiedziano im, że otrzymają wyniki wcześniejszych badań tego samego rodzaju, by zapoznali się z zadawanymi im później pytaniami. Przeglądali więc dane statystyczne pokazujące, że na pierwszym roku osiągnięcia na uczelni są dość skromne, ale później poprawiają się. Dodatkowo eksperymentator pokazywał nagrane na taśmie wideo wywiady z czterema studentami wyższych lat, którzy opowiadali o swoich słabych ocenach w pierwszym roku nauki, a które od tamtego czasu znacząco się poprawiły.

RYCINA 14.5. Zwalczanie wyuczonej bezradności u studentów pierwszego roku. W tej części eksperymentu, w której wywierano zamierzony wpływ, studenci dowiadywali się, że przyczyny słabych osiągnięć na pierwszym roku mogą być tylko czasowe. Prowadziło to do polepszenia ich przeciętnych ocen i zmniejszało prawdopodobieństwo rezygnacji ze studiów (zaczerpnięto z: Wilson, Linville, 1982)

Krótko mówiąc, przesłanie do badanych zmierzało do uświadomienia im, że przyczyny słabych ocen są często tylko czasowe. Zakładano, że ten prosty komunikat pomógłby zapobiec wyuczonej bezradności, wzmagając motywację do większego wysiłku i likwidując niepotrzebne zamartwianie się brakiem zdolności. Sądząc po przyszłych osiągnięciach studentów, oczekiwanie to zostało zrealizowane. W porównaniu z osobami z grupy kontrolnej, które brały udział w badaniu, lecz nie oglądały danych statystycznych ani nie wysłuchały nagranych wywiadów, studenci z grupy eksperymentalnej poprawili swoje oceny jeszcze bardziej w roku następnym i byli mniej skłonni do rezygnacji ze studiów (patrz ryć. 14.5). Podobne rezultaty uzyskano w późniejszych badaniach na University of Virginia (Wilson, Linville, 1985) oraz ze studentami belgijskimi (Van Overwalle. De Metsenaere, 1990). Ponieważ dokonywane atrybucje nie były bezpośrednio mierzone w badaniu Wilsona i Linville (1982), możemy jedynie wnioskować, że studenci poprawili swe oceny dzięki korzystnym zmianom w swych atrybucjach. Niemniej w wielu innych badaniach dokonano bezpośrednich pomiarów tworzonych w nich atrybucji i stwierdzono, że ludzie wyjaśniający niekorzystne wydarzenia w sposób optymistyczny cieszą się lepszym zdrowiem oraz mają większe osiągnięcia szkolne i zawodowe. Peterson, Seligman i Vaillant (1988) przebadali dane mężczyzn, którzy ukończyli Harvard University w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat. W 1964 r., mając dwadzieścia pięć lat, wypełnili kwestionariusz dotyczący swych doświadczeń z czasów drugiej wojny światowej. Badacze oznakowali wydarzenia, w odniesieniu do których odpowiedzi odzwierciedlały pesymistyczny styl atrybucji udzielanych odpowiedzi (tzn. przypisywali negatywne wydarzenia działaniu stabilnych, wewnętrznych i globalnych przyczyn), w odróżnieniu od optymistycznego stylu atrybucji (tzn. przypisywania negatywnych wydarzeń działaniu niestabilnych, zewnętrznych i specyficznych przyczyn). Interesujące było, że mężczyźni, którzy w wieku dwudziestu pięciu lat ujawniali styl pesymistyczny, częściej zapadali na zdrowiu w wieku czterdziestu, pięćdziesięciu i sześćdziesięciu lat (patrz także Nolen-Hoeksema, Girgus, Seligman, 1986; Scheier i in., 1990; Seligman, Schulman, 1986; Snyder, Irving, Andersen, 1991). Konkludując, stwierdziliśmy, że kiedy ludzie doświadczają początkowo zdarzeń negatywnych, takich jak niepowodzenie w teście, to dwa rodzaje spostrzegania społecznego określają, na ile stresujące będzie to wydarzenie: a) stopień kontroli, który ich zdaniem mają nad danym wydarzeniem; b) sposób, w jaki wyjaśniają przyczyny wydarzenia. Poczucie kontroli i optymistyczny styl atrybucji są związane z lepszym przystosowaniem psychologicznym i somatycznym. Ci, którzy mają poczucie braku kontroli lub wyjaśniają przyczyny zdarzeń w kategoriach pesymistycznych (tzn. doznają wyuczonej bezradności), są bardziej skłonni do zapadania na zdrowiu oraz doświadczają kłopotów w życiu akademickim i zawodowym. Władza naszej psychiki nad ciałem jest oczywiście ograniczona. Niemniej badania pokazują, że zarówno spostrzeganie zdolności do kontrolowania, jak i brak wyuczonej bezradności są korzystne i ułatwiają radzenie sobie z trudnościami, których dostarcza życie.

Wykorzystanie ustaleń psychologii społecznej do doskonalenia nawyków zdrowotnych

Niezwykle korzystne byłoby skłonienie ludzi do zmiany nawyków związanych ze zdrowiem, jak rzucenie palenia, pozbycie się nadwagi, stosowanie zdrowszej diety i tak dalej. Jak już wspomnieliśmy wcześniej, jest to obszar, w którym psychologia społeczna jest szczególnie pomocna, ujawniając to, co wiemy o wpływie społecznym i interakcji społecznej. Amerykanie osiągnęli niekwestionowany sukces, doskonaląc niektóre ze swych nawyków związanych ze zdrowiem. W 1993 r. ankietowe badania Harrisa pokazały, że jedynie 24% dorosłych pali papierosy, co jest najniższym wskaźnikiem, jaki kiedykolwiek zanotowano („USA Today", March 12,1993). Ludzie są dziś bardziej niż jeszcze kilka lat temu skłonni unikać żywności zawierającej dużo cholesterolu, a także więcej kobiet aniżeli dawniej poddaje się obecnie badaniom wykorzystującym rozmaz w celu wykrycia raka. Jednakże w wielu innych ważnych obszarach związanych ze zdrowiem nasze działanie nie jest tak skuteczne. To samo badanie Harrisa ustaliło, że 66% Amerykanów ma nadwagę — więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Inne badania ujawniły, że ludzie piją więcej alkoholu, mniej ćwiczą i mniej czasu poświęcają na sen niż pięć lat temu („Scientific American", September, 1986). Wreszcie, ostatnie takie badania ujawniły, że zagrożeni AIDS nie stosują wystarczających zabezpieczeń, aby zapobiec chorobie. Spośród tych, którzy stwierdzili, że w ubiegłym roku mieli więcej niż jednego partnera seksualnego, zdecydowana większość nie używała prezerwatyw przynajmniej przez jakiś czas. Jedynie 17% potwierdziło, że stosowało ją w czasie każdego stosunku („Science News", August 31, 1991). W jaki sposób przekonać ludzi do zmiany nawyków związanych ze zdrowiem? Pomyśl — wykorzystując to, czego się wcześniej dowiedziałeś — jak byś próbował to zrobić. Jednym ze sposobów zmiany postaw, jak to przedstawiliśmy w rozdziale 8, jest próba zastraszenia, by zostały przyswojone nawyki służące zdrowiu. Na przykład moglibyśmy pokazać realistyczne obrazy osoby, która umiera z powodu AIDS, dołączając informację, że każdemu, kto nie będzie uprawiać seksu w sposób bezpieczny, może się to przytrafić. Jak pokazano w rozdziale 8, apele nastawione na wzbudzenie strachu mogą działać, przynajmniej w pewnym zakresie, jeśli towarzyszy im ubezpieczająca informacja o tym, jak najlepiej poradzić sobie z danym problemem. Kiedy jednak przychodzi zmienić oporne, silnie zakorzenione nawyki związane ze zdrowiem, wtedy apele wywołujące strach mogą odnieść ograniczony efekt. Wielu palaczy dostrzegło ogłoszenia usiłujące ich zastraszyć i skłonić do wyrzucenia papierosa, jednak ciągle mają z tym trudności. Kłopot polega na tym, że w przypadku wielu problemów zdrowotnych trzeba radykalnie zniszczyć potężne bariery. Weźmy pod uwagę stosowanie prezerwatyw. Większość ludzi jest świadoma tego, że AIDS jest poważnym problemem i że stosowanie prezerwatyw stwarza pewne zabezpieczenie przed zakażeniem. Ciągle jednak zadziwiająco mało osób je stosuje. Wielu uważa, że prezerwatywy są niewygodne i pozbawiają współżycie romantyzmu, jak również przypominają o chorobie — czymś, o czym nie chcą pamiętać, gdy uprawiają seks. Gdy pojawia się zachowanie seksualne, odzywa się silna tendencja do zaprzeczania — w tym przypadku, do uznania, że choć AIDS jest poważnym problemem, to jednak nam nie zagraża. Co można zrobić, by zmienić tę potencjalnie śmiertelną postawę? Jedną z najważniejszych wskazówek, którą daje psychologia społeczna, jest, że aby zmienić czyjeś zachowanie, trzeba zmienić jego samoocenę w taki sposób, by działała na jego korzyść — psychologicznie — by zmieniała zachowanie. Czyniąc tak, mają o sobie dobre mniemanie, podtrzymują swoją samoocenę. Brzmi to znajomo? Jest to podstawowa zasada teorii dysonansu poznawczego, omówionego w rozdziale 3. Jak możesz sobie przypomnieć, jeden z autorów pokazał ostatnio, że zasady teorii dysonansu poznawczego mogą być zastosowane do stworzenia nawyków korzystniejszych dla zdrowia, takich jak częstsze stosowanie prezerwatyw. Aronson, Fried i Stone (1991; Stone, Aronson, Crain, Winslow, Fried, w druku) poprosili studentów college'u o przygotowanie mowy na temat niebezpieczeństw związanych z AIDS i uzasadniającej stosowanie prezerwatyw „za każdym razem, gdy uprawiasz seks". Studenci wygłaszali je przed kamerą wideo, wiedząc, że nagranie to zostanie odtworzone uczniom szkoły średniej. Czy wygłoszenie tego referatu wystarczyło do zmiany ich zachowań i sprawiło, że sami chętniej stosowali prezerwatywy? Jak się mogliśmy przekonać w rozdziale 3, odpowiedź jest twierdząca tylko wówczas, gdy studenci również przypomnieli sobie swoje niepowodzenia związane ze stosowaniem prezerwatyw. Stwierdzali, że szczególnie trudne, zawstydzające, czy „niemożliwe" było użycie prezerwatywy. Ci byli najbardziej świadomi własnej hipokryzji — to znaczy tego, że zalecali uczniom szkół średnich zachowania, których sami nie realizowali. Ponieważ nikt nie lubi się czuć hipokrytą, stąd badani musieli wykonać działania stabilizujące ich zaburzoną samoocenę. Prostą drogą było praktykowanie tego, co zalecało się innym. Właśnie to ustalił Aronson i jego współpracownicy: studenci w fazie badań zmierzającej do wywołania uczucia hipokryzji okazywali największą chęć do stosowania w przyszłości prezerwatyw i rzeczywiście zaczęli kupować ich dużo więcej niż studenci, u których nie wywołano uczucia hipokryzji. Badanie Aronsona i jego współpracowników (1991) nad stosowaniem prezerwatyw jest jeszcze jedną ilustracją znanego zjawiska, że czasem najlepszym sposobem na zmianę czyjegoś zachowania jest zmiana interpretacji samego siebie i sytuacji społecznej. Nie poczyniono żadnej próby bezpośredniej zmiany zachowania badanego (stosowania przez nich prezerwatyw). Nie byli nagradzani za ich stosowanie, nie podano im także żadnej informacji, która by mówiła, co się zdarzy, jeśli nie będą tego robić. Zamiast tego, badacze zmienili sposób, w jaki badani zinterpretowali swoje niepowodzenie w użyciu prezerwatyw. W warunkach wyzwalających poczucie hipokryzji niestosowanie prezerwatyw uzyskało nowe znaczenie. Wcześniej studenci prawdopodobnie traktowali używanie prezerwatyw jako niezbyt istotne; niezależnie od wszystkiego z pewnością nigdy nie zaraziliby się AIDS. Po przygotowaniu przemówienia dla uczniów szkoły średniej i zastanowieniu się nad własnym zachowaniem w przeszłości, niestosowanie zabezpieczeń nabrało zupełnie nowego znaczenia: stało się pozbawionym skrupułów, pełnym hipokryzji działaniem i — już wkrótce! — studenci zdecydowali o częstszym stosowaniu prezerwatyw. Nie możemy nie docenić tego ważnego psychospołecznego przesłania: jednym z najlepszych sposobów rozwiązywania praktycznych problemów jest zmiana interpretacji danej sytuacji. Obecnie zastanowimy się, jak to przesłanie można wykorzystać względem innego ważnego źródła wpływów na nasze zdrowie i dobre samopoczucie — mianowicie do środowiska, w którym żyjemy.

Psychologia społeczna a środowisko

We wcześniejszej części tego rozdziału omawialiśmy wpływy stresu na zdrowie ludzi i ustalaliśmy, co takiego jest w danym wydarzeniu, że czyni je stresującym. Gdy zasiedlamy Ziemię w alarmującym tempie, nasz świat staje się miejscem stwarzającym nam coraz więcej trudności. Czy kiedykolwiek znalazłeś się w korku ulicznym i rozładowałeś swój gniew i frustrację, naciskając klakson? Albo czy drażnił cię hałas samochodów, samolotów, a także głośnych przyjęć? Jeśli tak, to właśnie środowisko było źródłem twego stresu. Co zatem sprawia, że identyczne zjawiska — takie jak głośna muzyka — raz mogą dostarczać przyjemności, a innym razem wywołują rozdrażnienie? Zapewne znasz już odpowiedz na to pytanie. Otóż zależy to od tego, jak ludzie spostrzegają i interpretują swoje środowisko — a więc, na przykład, w jakim stopniu w swoim przekonaniu kontrolują muzykę i panują nad nią. Jednocześnie z analizą poświęconą związkom psychologii społecznej i zdrowia zajmiemy się rolą spostrzegania społecznego w określaniu tego, czy środowisko jest dla nas źródłem stresu, podobnie jak w przypadku roli spostrzeganej kontroli. W uzupełnieniu rozważań poświęconych wpływom środowiska istotne jest jednak, by omówić wpływy wywierane nań przez ludzi. Niewiele problemów wymaga tak pilnej interwencji, jak szkody, które wyrządzamy otaczającemu nas światu, a mianowicie: zatruwanie powietrza i wody, odpady toksyczne, przeludnienie, globalne ocieplenie czy niszczenie lasów podzwrotnikowych. Podobnie jak omawialiśmy sposoby postępowania psychologów społecznych prowadzące do zmiany naszych nawyków związanych ze zdrowiem, przedstawimy sposoby zastosowania techniki wywierania wpływu społecznego, skłaniające nas do harmonijnego współbrzmienia z wymogami środowiska.

Spostrzeganie społeczne a środowisko: interpretowanie stresorów środowiskowych

W pewnym sensie środowisko zawsze było dla nas źródłem stresu. Zapominamy czasem, siedząc w wygodnych, dobrze ogrzanych domach, jedząc żywność kupioną w sklepie spożywczym, jak cienka jest nić naszego istnienia. Naszym przodkom nie był obcy głód — wystarczyły złe zbiory lub nieudany sezon łowiecki. Surowe zimy obficie zbierały ofiary, podobnie jak choroby, które rozprzestrzeniały się w sposób nie kontrolowany, czy to z powodu zakażenia wody do picia, czy złych warunków sanitarnych. U progu XXI w. potrafimy już opanować większość środowiskowych niebezpieczeństw, które niegdyś dziesiątkowały naszych przodków (choć, paradoksalnie, w wielu rejonach świata głód i możliwe do uniknięcia choroby są główną przyczyną śmierci). Stało się jednak tak, że gdy ludzie uczyli się poskramiać środowisko, jednocześnie je niszczyli. Jak zobaczymy w dalszej części tęgo rozdziału, rasa ludzka systematycznie zatruwa planetę, istnieje więc pilna konieczność powstrzymania owego procesu dewastacji. Wraz z postępem cywilizacji tworzymy nowe stresory tzw. cywilizacyjne, z którymi nasi przodkowie nigdy się nie spotkali. Rozważmy życie plemienia Mabaan, które żyje w Sudanie w Afryce, niedaleko równika. Podczas badań w 1962 T., wykonanych przez Samuela Rosena i jego współpracowników, była to kultura prawie nie tknięta przez współczesną cywilizację. Ludzie mieszkali w bambusowych szałasach, ubierali się skąpo, a ich pożywieniem było ziarno, ryby i drobna zwierzyna. Ich środowisko było spokojne i nie zatłoczone, wolne od stresorów znanych we współczesnym życiu. Nie było więc zakłócających sen hałasów wywoływanych przez klaksony i ciężarówki, korków ulicznych trwających do końca dnia ani zagrożenia przestępstwem. Rosen i jego koledzy stwierdzili, że w porównaniu z dorosłymi w Stanach Zjednoczonych, u członków Mabaan rzadziej występowało nadciśnienie, zaobserwowano mniejszą otyłość, a zdecydowanie lepszy słuch. Nie możemy być oczywiście pewni, że brak współczesnych stresorów środowiskowych, takich jak problemy ze zurbanizowanym życiem, decydował o doskonałym stanie zdrowia członków plemienia Mabaan. Nawet jednak gdyby tak było, możemy nie wierzyć, iż życie we współczesnych zurbanizowanych rejonach jest zawsze stresujące i pociąga za sobą problemy zdrowotne — wystarczy przypomnieć sobie Beatrice Cole, która doskonale funkcjonowała w samym centrum Nowego Jorku. Jak już zauważyliśmy, to samo obiektywnie zdarzenie, takie jak niezdarne egzaminu, jest w pewnych sytuacjach doświadczane jako stresujące, natomiast w innych nie. W jakich zatem warunkach czynniki związane ze współczesnym środowiskiem, jak hałas i zatłoczenie, będą powodować stres? Psychologowie społeczni przeprowadzili wiele badań, by znaleźć odpowiedź.

Hałas. Michael i Jeanne Schatzki postanowili uciec od pośpiechu i krzątaniny życia w mieście. Po długim poszukiwaniu znaleźli w końcu zakątek, który wydawał się idealnym miejscem — dom stojący na końcu ślepej uliczki w przepięknym, odosobnionym sąsiedztwie Far Hilis w New Jersey. „Nadeszła wiosna — mówi pan Schatzki — i siedzieliśmy na ławeczce z tyłu domu. Powiedziałem do Jeanne: »Wiesz, coś cholernie dużo tych samolotów w górze«. Spojrzałem do góry, a tam sunął jeden po drugim" („New Yorker", October 21, 1991, s. 31). Okazało się, że Federalna Administracja Lotnictwa Cywilnego (FAA) zmieniła właśnie schemat lądowań na lotnisku w Newark, trzydzieści pięć mil stamtąd. Podczas gdy samoloty lądujące i startujące z lotniska w Newark latały zwykle w pewnej odległości od Far Hilis, obecnie trzysta odrzutowców dziennie przelatywało bezpośrednio nad domem Schatzkich. Dobrze wiadomo, że powtarzający się hałas prowadzi w końcu do utraty słuchu. Samuel Rosen i jego współpracownicy (1962) przypisywali nadzwyczajny słuch członków plemienia Mabaan częściowo temu, że środowisko, w którym żyli, było w porównaniu ze współczesnym zurbanizowanym rejonem nadzwyczaj ciche. Czy głośne hałasy są zawsze stresujące dla człowieka? Odpowiedz, jak można wnioskować na podstawie naszej wcześniejszej analizy poświęconej stresowi i zdrowiu, zależy od tego, jak ludzie interpretują hałas i jaki stopień kontroli nad nim odczuwają. Wielu z nas dobrowolnie idzie na koncerty rockowe, gdzie muzyka jest nadzwyczaj głośna, głośniejsza niż dźwięk przelatującego odrzutowca. Inni uciekają przed pośpiechem, krzątaniną i hałasem panującymi w zurbanizowanym życiu, zaszywając się w zaciszu swego mieszkania. W przeciwieństwie do nich Michael i Jeanne Schatzki nie mieli wyboru i nie mogli uciec od ryku odrzutowców przelatujących nad ich domem. Mimo tych przekonujących przykładów nie możemy mieć pewności, że wielkość spostrzeganej kontroli eliminuje stresowe konsekwencje hałasu. Należałoby przeprowadzić dobrze kontrolowane eksperymenty. Szczęściem taką właśnie serię badań wykonali David Glass i Jerome Singer (1972). Typowy eksperyment wyglądał następująco: badanym dano do rozwiązania kilka zadań, jak złożone dodawanie czy zrobienie korekty. Podczas pracy słyszeli wybuchy hałasu, które były podobne do odgłosów, jakie wydaje powielacz czy maszyna do pisania. Natężenie wynosiło 108 decybeli, a więc odpowiadało hałasowi pracującej nitownicy lub hałasowi startującego dużego pasażerskiego odrzutowca. W jednej z faz eksperymentu emisje hałasu miały nieprzewidywalną długość i nie dające się przewidzieć przerwy w okresie dwudziestopięciominutowej sesji. W drugiej fazie badani słyszeli tę samą sekwencję hałasów, lecz mieli poczucie kontroli nad nimi. Eksperymentator powiedział im, że w każdej chwili mogą powstrzymać hałas, naciskając przycisk. „To, czy naciśniesz ten przycisk czy nie, zależy tylko od ciebie — wyjaśnił. — Wolelibyśmy, byś tego nie robił, jednak decyzja należy do ciebie" (Glass, Singer, 1972, s. 64). Ważne jest to, że w rzeczywistości nikt nie skorzystał z przycisku. Tak więc w tej fazie badani słyszeli ten sam hałas co w fazie uniemożliwiającej kontrolę; jedyna różnica polegała na tym, że byli przekonani, iż mogą się od niego uwolnić, kiedy tylko zechcą. Eksperyment zawierał również trzecią fazę, w której jego uczestnicy rozwiązywali swoje zadania w ciszy i spokoju. Badani, pracujący dotychczas w tych zróżnicowanych warunkach, rozwiązywali teraz nowe problemy bez udziału dźwięków z zewnątrz. Znaczące jest to, że hałas wywierał mały wpływ w czasie trwania owej początkowej dwudziestopięciominutowej sesji. Jak długo zadanie nie było zbyt skomplikowane, tak długo badani znosili czy wręcz ignorowali nieprzyjemne hałasy, wykonując zadanie tak samo dobrze, jak ci, którzy pracowali w ciszy. Natomiast inny obraz reakcji się pojawił w drugiej sesji, gdy każdy mógł wybierać między zgiełkiem a ciszą. Jak możesz zobaczyć na rycinie 14.6, ci, którym aplikowano nie kontrolowane hałasy, popełniali tu znacząco więcej błędów niż ci, którzy w czasie pierwszej sesji nie doświadczyli takich zakłóceń. A co w przypadku ludzi, którzy słyszeli te hałasy, lecz byli przekonani, że mogą je kontrolować? Jak pokazuje rycina 14.6, ci wykonywali swoje zadania prawie tak dobrze jak badani, którzy w ogóle nie słyszeli hałasu. Gdy wiemy, że w każdej chwili możemy go wyłączyć, to jest on znacznie łatwiejszy do tolerowania i nie wpływa na naszą pracę — nawet wówczas, gdy badani nigdy z tej możliwości nie skorzystali. Dlaczego hałas pogarsza efekty wykonywanego zadania wówczas, gdy już się zakończył i dlaczego tak się dzieje tylko wtedy, gdy nie można go kontrolować? Odpowiedź jest zawarta w tym, cośmy wcześniej mówili w odniesieniu do teorii wyuczonej bezradności. Jak wykazaliśmy, gdy badani są wcześniej poddani oddziaływaniu nie kontrolowanych, negatywnych wydarzeń, to często próbują się z nimi uporać najlepiej, jak potrafią. Ludzie, którzy mieszkali w okolicy lotniska w Newark, gdzie wprowadzono nową organizację lądowań, początkowo walczyli z tym, nachodząc urzędników FAA, by protestować przeciwko ogłuszaniu przez odrzutowce. Jak długo czuli, że jest w ich staraniach jakiś postęp, hałas był prawdopodobnie mniej stresujący. Tak samo w badaniu przeprowadzonym przez Glassa i Singera (1972) ludzie początkowo kontrolowali dokuczliwe skutki hałasu, wytrzymując go i koncentrując się tak, jak tylko potrafili. Jeśli jednak negatywne, nie kontrolowane wydarzenia trwają nadal mimo naszych najszczerszych wysiłków, by im zaradzić, wtedy pojawia się bezradność (Abramson i in., 1978; Wortman, Brehm, 1975). Jedną z konsekwencji wyuczonej bezradności jest zmniejszenie chęci do wysiłku oraz trudność w uczeniu się nowego materiału. Tak więc badani, którzy nie umieli kontrolować hałasu w eksperymencie Glassa i Singera (1972), potrafili sobie z tym poradzić i początkowo dobrze rozwiązywać zadany im problem, jednak brak kontroli, którego doświadczyli, zebrał w końcu swoje żniwo powodując, że działali gorzej przy drugim zadaniu. W przeciwieństwie do nich, badani, którzy sądzili, że mogą kontrolować hałas, nigdy nie doświadczyli wyuczonej bezradności i dlatego mogli działać efektywnie w drugiej fazie działania.

RYCINA 14.6. Hałas a spostrzeganie możliwości kontrolowania. Ludzie, którzy byli przekonani, że mogą kontrolować dokuczliwe dźwięki, pracowali prawie równie dobrze jak osoby, które w ogóle nie doświadczały hałasu w czasie badań (zaczerpnięto z: Glass, Singer, 1972)

Niestety we współczesnym, zurbanizowanym życiu głośne dźwięki często nie poddają się kontroli i trwają znacznie dłużej niż początkowe dwudziestopięciominutowe sesje w badaniu Glassa i Singera (1972). Sheldon Cohen i jego współpracownicy pokazali, że ludzie narażeni na takie hałasy w rzeczywistym życiu reagują na nie tak jak osoby w fazie braku możliwości kontrolowania hałasu w badaniach Glassa i Singera (1972). Badali oni dzieci mieszkające w wieżowcach w Nowym Jorku, niedaleko ruchliwej autostrady (Cohen, Glass, Singer, 1973). Dzieci, które mieszkały na niższych piętrach, a więc były narażone na silniejszy uliczny hałas, czytały gorzej niż mieszkające na wyższych piętrach. W kolejnym badaniu Cohen wraz ze współpracownikami (1980,1981) przebadał dzieci, które chodziły do szkól w obrębie korytarza powietrznego lotniska w Los Angeles. Ponad trzysta odrzutowców przelatywało tam każdego dnia, powodując niezwykle wysoki poziom hałasu. W porównaniu z dziećmi, które uczęszczały do cichych szkół (z uwzględnieniem rasy, grupy etnicznej, zamożności i klasy społecznej), dzieci z hałaśliwych miejsc miały wyższe ciśnienie krwi, łatwiej się dekoncentrowały i łatwiej się poddawały podczas pracy nad trudnymi zadaniami. Wiele z tych trudności istniało nadal, kiedy przebadano dzieci powtórnie rok później, co sugeruje, że długotrwałe przebywanie w zasięgu głośnego, nie kontrolowanego hałasu może wywołać poważne problemy u dzieci. Częściowo z powodu tych badań podjęto ostatnio próby zmniejszenia natężenia hałasu oddziałującego na ludzi — na przykład, przez wykładanie ścian budynków materiałami dźwiękochłonnymi i instalowanie odpowiednich urządzeń w silnikach odrzutowców, by mniej hałasowały.

Zatłoczenie. Ziemię zamieszkuje 5,4 miliarda ludzi — jest to więcej niż ogólna liczba żyjących do tej pory. Każdego dnia populacja zwiększą się o ćwierć miliona. Przy tym wskaźniku wzrostu liczba ta podwoi się przed upływem 2025 r. i będzie się podwajała w coraz krótszych odcinkach czasu. Dwieście lat temu angielski duchowny Thomas Malthus ostrzegał, że liczba ludzi rośnie tak szybko, iż wkrótce zabraknie żywności, by wszystkich nakarmić. Pomylił się jedynie co do daty, głównie dlatego, że postęp technologiczny w uprawie ziemi pozwolił kolosalnie powiększać zbiory. Dostawy żywności jednak maleją, a liczba ludzi niedożywionych wzrasta (Sadik, 1991). Wielu naukowców żywi obawę, że przewidywania Malthusa któregoś dnia się sprawdzą. Nawet gdy wystarczy żywności, by każdego nakarmić, nadmierne zatłoczenie może być źródłem poważnego stresu — tak dla zwierząt, jak i dla ludzi. Gdy zwierzęta zostają stłoczone, niezależnie czy w swoim naturalnym środowisku, czy w laboratorium, zmniejsza się ich rozrodczość, niewłaściwie opiekują się młodymi i stają się bardziej podatne na choroby (Calhoun, 1973; Christian, 1963). Badania nad wpływem zatłoczenia na ludzi wykazują podobnie negatywne skutki. Gdy na przykład wzrasta zatłoczenie w więzieniu, wzrasta również liczba problemów dyscyplinarnych, samobójstw oraz wskaźnik śmiertelności (Paulus i in., 1981). Badania w akademikach ujawniają, że studenci mieszkający w przeludnionych budynkach (np. z długimi korytarzami ze wspólną łazienką i świetlicą) mniej się angażują społecznie i częściej ujawniają sygnały wyuczonej bezradności niż ich koledzy z mniej przepełnionych domów studenckich (np. z mniejszymi pokojami i z własną łazienką; Baum, Valins, 1977, 1979). Co sprawia, że zatłoczenie jest tak przykre? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy najpierw zdać sobie sprawę z tego, że obecność innych nie zawsze jest nieprzyjemna. Wielu z nas — takich jak Beatrice Cole, kobieta, którą przedstawiliśmy na początku tego rozdziału — uwielbia życie w wielkim mieście, a kiedy nadchodzi sobotni wieczór, jest gotowych przyłączyć się do swych przyjaciół, by wspólnie się zabawić, czując, że im więcej ludzi ich otacza, tym weselej. Prawidłowość ta skłania badaczy do rozróżnienia dwóch kategorii. Pierwsza z nich to gęstość, która jest neutralnym terminem, odnoszącym się do liczby osób znajdujących się w danej przestrzeni. Klasa, w której przebywa dwudziestu uczniów, ma mniejszą gęstość niż ta sama sala z pięćdziesięcioma uczniami w środku. Zatłoczenie natomiast jest definiowane jako subiektywne poczucie, że w danej przestrzeni znajduje się za dużo osób. W pewnych okolicznościach klasa z dwudziestoma uczniami może być doświadczana jako bardziej zatłoczona niż ta sama klasa z pięćdziesięcioma uczniami. Kiedy gęstość zmienia się w zatłoczenie? Jednym z takich czynników jest to, w jaki sposób ludzie interpretują obecność innych, co obejmuje kontrolę, jaką mają, ich zdaniem, nad warunkami powodującymi stłoczenie (Baron, Rodin, 1978; Schmidt, Keating, 1979; Sherrod, Cohen, 1979). Jeżeli obecność innych obniża nasze poczucie kontroli — a więc powoduje, że odczuwamy, iż jest nam trudniej się poruszać, niż byśmy tego chcieli, lub trudniej uniknąć spotkania z tymi, których właśnie nie chcielibyśmy spotkać — to jest prawdopodobne, że odczujemy tłum jako stresujący. Jeśli zaś czujemy, iż mamy kontrolę nad sytuacją — na przykład, jeśli wiemy, że każdej chwili możemy to miejsce opuścić i znaleźć ulgę w jakimś zaciszu — jest wówczas mało prawdopodobne, by powstało odczucie stresu. Aby zweryfikować tę hipotezę, Drury Sherrod (1974) zrealizował badanie bardzo podobne do przeprowadzonego przez Glassa i Singera (1972), a dotyczące wpływu hałasu. Prosił uczniów szkoły średniej o wykonanie pewnego zadania w pokoju pełnym ludzi. W jednej fazie eksperymentu mówił im, że w każdym momencie mogą stamtąd wyjść. „Poprzednio niektórzy z waszych kolegów wyszli stąd — powiedział — jednak nie wszyscy. Wolelibyśmy, byście i wy tego nie robili, jednak zależy to wyłącznie od was" (Sherrod, 1974, s. 176). Uczniowie w drugiej fazie eksperymentu pracowali w warunkach identycznego zatłoczenia, jednak nie mogli wyjść w trakcie jego trwania. Wreszcie, ci w trzeciej fazie pracowali w pokoju nie zatłoczonym. Po pracy nad początkowym zbiorem zadań badani zostali przeniesieni do pokoju nie zatłoczonego, gdzie pracowali nad serią trudnych zagadek. Wyniki są odbiciem tego, co uzyskali Glass i Singer (1972). Po pierwsze, uczniowie, którzy byli stłoczeni — niezależnie od tego, czy mieli poczucie kontroli — rozwiązali tyle samo zadań co ci, którzy nie doznali warunków zatłoczenia. Początkowo potrafili się skoncentrować, ignorując obecność innych. Jednak w fazie, w której nie mogli wyjść z pokoju, brak kontroli wziął w końcu górę. Jak widać na rycinie 14.7, uczniowie, którzy w trakcie pierwszej sesji nie mieli kontroli nad warunkami powodującymi zatłoczenie, w trakcie drugiej sesji rozwiązywali znacząco mniej zagadek w porównaniu z uczniami z innych faz. Badani, którzy mieli poczucie, że mogą kontrolować warunki, w których pojawia się zatłoczenie, rozwiązali prawie tę samą liczbę trudnych zagadek, co ci, którzy w ogóle nie doznali zatłoczenia. Oznacza to, że skutki hałasu i zatłoczenia wydają się podobne. Jeżeli czujemy, że kontrolujemy warunki środowiskowe, to nie przysparzają nam one szczególnych kłopotów. Jeśli nie mamy nad nimi kontroli, to potrafimy, na krótką metę, skoncentrować się na zadaniach i zlekceważyć nieprzyjemne skutki działania stresorów. W końcu jednak skutki te uzyskują przewagę, osłabiając naszą zdolność do zaradzenia im.

gęstość: liczba ludzi, którzy zajmują daną przestrzeń

zatłoczenie: subiektywne odczucie nieprzyjemności spowodowane obecnością innych ludzi

przeciążenie sensoryczne: sytuacja, gdy bodźce pochodzące ze środowiska przekraczają możliwość poświęcenia im uwagi lub uniemożliwiają ich przetworzenie

RYCINA 14.7. Zatłoczenie a spostrzegana kontrola. Ludzie, którzy byli przeświadczeni, że mają kontrolę nad warunkami w sytuacji zatłoczenia, prawie w takim samym stopniu starali się rozwiązać zadanie, co osoby, które w ogóle nie zaznały tłoku (zaczerpnięto z: Sherrod, 1974)

W kwestii stopnia spostrzeganej kontroli należy jeszcze dodać, że również inne czynniki mają wpływ na to, jak dalece nieprzyjemna jest dla ludzi sytuacja zatłoczenia. Dobrze na przykład wiadomo, że obecność innych osób powoduje wzrost pobudzenia (Zajonc, 1965). Jak stwierdziliśmy w innym miejscu tej książki, pobudzenie może mieć jednak interesujące konsekwencje. Czasem prowadzi do zupełnie różnych emocji, zależnie od tego, jakie atrybucje czynimy w odniesieniu do ich źródła (Schachter, Singer, 1962). Tak więc, jak można oczekiwać, ważnym determinantem tego, jak nieprzyjemne może być zatłoczenie, jest istota atrybucji, które ludzie tworzą w odniesieniu do pobudzenia wywoływanego zatłoczeniem. Jeżeli wiążą swoje pobudzenie z obecnością innych, to zinterpretują je jako znak, że w danych warunkach panuje nadmierne zatłoczenie i będą odczuwali niezadowolenie, skrępowanie i irytację. Jeśli przypiszą pobudzenie innemu czynnikowi, to nie poczują się stłoczeni (Aiello, Thompson, Brodzinsky, 1983; Schmidt, Keating, 1979). Jeśli studentka na zajęciach, w których bierze udział trzysta osób, przypisuje swoje pobudzenie ciekawemu wykładowi, którego słucha, to będzie miała poczucie mniejszego zatłoczenia aniżeli słuchacz znudzony treścią wywodu, który przypisuje swoje pobudzenie temu, że czuje się jak sardynka w puszce. Zatłoczenie budzi niechęć, jeżeli prowadzi do przeciążenia sensorycznego (Cohen, 1978; Milgram, 1970). Jest to termin określający sytuację, w której jesteśmy bombardowani stymulacją pochodzącą ze środowiska w stopniu przewyższającym nasze możliwości przetworzenia. Ponieważ to inni są głównym źródłem stymulacji, stąd jedynym przypadkiem, w którym przeciążenie sensoryczne może się pojawić, jest sytuacja, gdy wokół nas jest tak wiele osób, że nie na wszystkich możemy zwrócić uwagę. Na przykład, jeżeli w czasie rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie pracy pytało cię dziesięć osób, to czułeś się zobowiązany zwrócić uwagę na to, co każda z nich powiedziała. Rezultat? Jest to dla twej uwagi surowy wymóg — i najprawdopodobniej wynikają z tego dla ciebie negatywne konsekwencje. Gdy nasza rasa się rozwijała, uczyła się jednocześnie opanowywać wiele niebezpieczeństw niesionych przez środowisko, jednak w toku tego procesu stworzyła także liczne nowe zagrożenia, takie jak hałas czy zatłoczenie. Ludzie szkodzą swemu fizycznemu środowisku na wiele różnych sposobów. Konieczne są zmiany postaw i zachowań, by uniknąć katastrofy środowiskowej. Jak wskazywaliśmy wcześniej, psychologowie społeczni przebadali wiele technik wykorzystania wpływu społecznego i interakcji społecznych, które by skłaniały ludzi do traktowania swojego środowiska bardziej przyjaźnie.

Zastosowanie psychologii społecznej do zmieniania szkodliwych dla środowiska zachowań

Ludzie traktują Ziemię jak puszkę na śmieci, napełniając glebę, wodę i atmosferę wszystkimi rodzajami zanieczyszczeń. Na przykład zanieczyszczenie w obrębie Los Angeles jest tak znaczne, że płuca dorastających tu dzieci pracują 10-15% mniej efektywnie niż płuca ich rówieśników żyjących na mniej zanieczyszczonym obszarze (Basu, 1989). Kiedy człowiek żył w małych grupach myśliwych i zbieraczy, wolno mu było wyrzucać swe śmieci wszędzie; ponieważ jest nas teraz ponad 5 miliardów (policzonych) i wytwarzamy śmieci toksyczne, które pozostaną trujące jeszcze przez wieki, konieczna staje się zmiana naszych zachowań (Gilbert, 1990). Jak skłonić ludzi do przyjaznego traktowania środowiska? Rozpoznasz to oczywiście jako klasyczne, psychospołeczne pytanie o to, w jaki sposób możemy zmienić nasze postawy i zachowania. Przyjrzyjmy się, jakie rozwiązania proponują psychologowie społeczni wobec pilnej konieczności rozwiązania problemów ekologicznych.

dylemat społeczny: sytuacja, w której działania najbardziej korzystne dla jednostki będą miały, jeśli zostaną wybrane przez większość ludzi, wysoce szkodliwy wpływ na społeczność

Dylematy społeczne. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że zajmujemy się szczególnym rodzajem konfliktu motywacyjnego (patrz rozdz. 9), nazywanym dylematem społecznym. Dylemat społeczny pojawia się wówczas, gdy dane działanie przynosi korzyść jednostce, lecz gdyby większość z nas tak czyniła, wszyscy by ucierpieli. Przyjrzyjmy się, jak gospodaruje się zapasami wody w takich stanach, jak Kalifornia, które często doświadczają dokuczliwości jej braku. W niektórych rejonach jest taki niedostatek wody, że mieszkańcy są zobowiązani do rygoru w używaniu jej (branie bardzo krótkich pryszniców i zakręcanie kranu, kiedy np. czyszczą zęby). Polewanie trawników jest traktowane jako marnowanie cennych zasobów. Wiele społeczności zatrudnia policję wodną, która patroluje okolicę, sprawdzając, czy mieszkańcy ściśle stosują się do nakazów. Indywidualnie każdy Kalifornijczyk skorzystałby, gdyby mógł zażywać codziennej kąpieli, myć samochód tak często, jak tego pragnie, czy podlewać regularnie ogród. Jednakże czyniłby to ze świadomością, że takie działania wpłyną negatywnie na całościowy zapas wody. Cóż znaczy parę galonów wody tu czy tam? Gdyby jednak wszyscy przyjęli taką egoistyczną postawę, wówczas zabrakłoby wody i ucierpiałby każdy. Jest to klasyczny dylemat społeczny, ponieważ to, co jest dobre dla jednostki, jest złe dla grupy jako całości (Dawes, 1980; Hardin, 1968; Messick, Brewer, 1983). Stajemy w obliczu coraz poważniejszych tego typu dylematów społecznych związanych z ekologią, gdzie potrzeby i pragnienia jednostki pozostają w konflikcie z potrzebami i pragnieniami ludzi w ogóle. Jak możemy rozwiązywać dylematy społeczne? Jak możemy skłonić ludzi do porzucenia egoistycznego sposobu działania na rzecz działania mającego na celu dobro powszechne? Psychologowie społeczni opracowali interesujące gry laboratoryjne, by odpowiedzieć na to pytanie. Wyobraź sobie, że zostałeś uczestnikiem gry opracowanej przez Johna Orbella, Alphonsa van de Kragta i Robina Dawesa (1988), wspólnie z sześcioma innymi osobami, których nigdy wcześniej nie spotkałeś. Eksperymentator wręczył każdemu po 6 dolarów i powiedział, że możecie sobie zatrzymać te pieniądze. Istnieje jednak również inny wybór. Każda osoba może ofiarować swoje pieniądze na rzecz pozostałych członków grupy, dzieląc je później równo między siebie. Gdyby każdy tak uczynił, eksperymentator zwiększyłby tę sumę dwukrotnie. Na przykład, ty po oddaniu swoich pieniędzy otrzymałbyś sumę 12 dolarów. Gdyby pozostali uczestnicy gry przekazali swoje kwoty do wspólnej puli, to suma ta zostałaby również dwukrotnie zwiększona i otrzymałbyś swoją część.

Pomyśl o dylemacie, z którym się zetknąłeś. Gdyby każdy (włączając ciebie) współpracował z grupą, oferując swoje pieniądze, to suma zostałaby zdublowana i twój udział wyniósłby 12 dolarów. Jednakże takie zachowanie jest ryzykowne; jeśli będziesz jedyny, który to uczyni, skończysz z niczym, choć przyczynisz się do wzrostu nagrody dla pozostałych graczy (patrz tab. 14.2). Innymi słowy, twoje pieniądze pozwoli ci utrzymać najbardziej samolubny (i ostrożny) sposób postępowania oraz założenie, że inni ofiarują swoje. W ten sposób mógłbyś dojść do 18 dolarów — twoje sześć plus udział w kwotach, które pozostali przekazaliby do wspólnej puli. Oczywiście, jeśli każdy pomyśli w ten sposób, to zarobisz tylko 6 dolarów, ponieważ nikt nie zaoferuje pieniędzy grupie. Zauważ, że jest to dylemat podobny do tego, który spotkał Kalifornijczyków w związku z ograniczeniem korzystania z wody. Jednostki zyskują, gromadząc wodę na własny użytek, jednak jeśli każdy tak uczyni, wszyscy na tym ucierpią. Jak byś postąpił, uczestnicząc w badaniu Orbella i jego współpracowników (1988). Gdybyś był taki jak większość rzeczywistych badanych, zatrzymałbyś swoje 6 dolców. Pomijając wszystko inne, jak możesz zobaczyć w tabeli 14.2, zawsze uzyskasz więcej pieniędzy, trzymając swoje 6 dolarów niż je wydając (tzn. wygrane w górnym rzędzie tabeli 14.2 są zawsze wyższe niż wygrane w dolnym rzędzie). Jedyna trudność związana z tą strategią jest taka, że ponieważ większość ludzi ją stosuje, to każdy traci. To znaczy, ogólna suma do podziału pozostaje niska, ponieważ niewielu badanych pozwoliło eksperymentatorowi ją zdublować, ofiarowując swoje pieniądze na rzecz grupy. Jak w przypadku większości dylematów społecznych, dbamy o siebie i w rezultacie wszyscy tracimy. W jaki sposób można nas przekonać, byśmy zawierzyli pozostałym uczestnikom gry, współpracując z nimi w taki sposób, że każdy z nich skorzysta? Powszechnie znana jest trudność rozwiązywania dylematów społecznych, jak tego dowodzi choćby sprawa nakłonienia do oszczędzania wody podczas suszy, utylizacji śmieci i utrzymywania w czystości wspólnie użytkowanych części mieszkania czy akademika.

TABELA 14.2. Wielkość sumy, którą mogłeś wygrać w eksperymencie Orbella, van deragta i Dawesa. Mogłeś albo zatrzymać, albo zaoferować swoje 6 dolarów innym członkom grupy. Gdybyś je ofiarował, suma ta byłaby podwojona, tak że każdy otrzymałby 2 dolary więcej. Większość ludzi, którzy grali w tę grę, pragnęła zatrzymać pieniądze, by zmaksymalizować własne zyski. Im więcej jednak jest osób, które zatrzymują pieniądze, tym więcej każdy z nich traci (zaczerpnięto z: Orbell i in., 1988)

W innej fazie swego eksperymentu John Orbell i jego współpracownicy (1988) uzyskali zastanawiający wynik: umożliwienie grupie porozumiewania się zwiększyło liczbę osób, które przekazały do podziału swe pieniądze: z 38% aż do 79%. Wzrost liczby ofiarodawców doprowadził do powiększenia wspólnej puli, przeciętnie z 32 dolarów do 66 dolarów. Porozumiewanie się jest istotne, ponieważ pozwala każdemu stwierdzić, czy inni zamierzają współpracować czy rywalizować i zarazem wyperswadować tym drugim chęć działania na własną korzyść (np. „Ofiaruję swoje pieniądze, jeśli ty zaofiarujesz swoje"). Ustalenie jest zachęcające, lecz może się ograniczać do małych grup, w których jest możliwość porozumiewania się każdego z każdym. Co się jednak dzieje, gdy cała społeczność zostaje wciągnięta w dylemat społeczny? Jest niemożliwe, by wszyscy mieszkańcy Kalifornii zebrali się razem i dyskutowali o oszczędzaniu wody, a nawet by zebrali się wszyscy mieszkańcy tylko jednego miasta. Gdy dotyczy to wielkich grup, konieczne są inne rozwiązania. Jednym z nich jest uczynienie zachowania innych ludzi tak publicznym, jak to tylko możliwe. Jeśli mogą swoje egoistyczne zachowania realizować po cichu, bez wiedzy sąsiadów, to często tak zrobią. Jeśli jednak te działania są publiczne, wówczas pojawia się rodzaj normatywnych nacisków (patrz rozdz. 7), co powoduje, że ich zachowania stają się bardziej zgodne z normami grupowymi. Na przykład niektórzy Kalifornijczycy mieliby ochotę podlewać ogródki wężem, jeśli jednak nabiorą przekonania, że staną się pośmiewiskiem i obiektem pogardy dla swych sąsiadów, będą się od tego powstrzymywać. Inną skuteczną techniką jest zmiana sposobu, w jaki spostrzegamy samych siebie i swoje zachowanie społeczne. We wcześniejszej części tego rozdziału mieliśmy okazję zauważyć, że Aronson, Fried i Stone (1991) skutecznie skłonili ludzi do zdrowszych i społecznie bardziej odpowiedzialnych sposobów zachowania — nabywania (i, jak można przypuszczać, stosowania) prezerwatyw — przez spowodowanie, że swoje dotychczasowe zachowania zaczęli oni spostrzegać jako obłudne. Czy byłoby możliwe nakłonienie nas za pomocą podobnych technik do zachowań bardziej przyjaznych środowisku?

Oszczędzanie wody. Kilka lat temu administracja jednego z osiedli akademickich Uniwersytetu Kalifornijskiego stwierdziła, że studenci korzystający z uniwersyteckich obiektów sportowych zużywają niezwykle dużo wody. W kabinach pryszniców przy salach odpowiednie służby umieściły tablice, które apelowały do zainteresowanych, by brali krótsze natryski i zakręcali wodę podczas namydlania. Administracja była przekonana o skuteczności napisów, ponieważ zdecydowana większość studentów w tym miasteczku akademickim miała nastawienie proekologiczne. Niestety, systematyczna obserwacja wykazała, że jedynie 15% zastosowało się do apelu. Stwierdzono, że być może tablice nie zwróciły należytej uwagi korzystających z natrysków. Wobec tego każdą tablicę umieszczono na trójnogu u wejścia do kabin, tak iż studenci musieli obejść ten znak, by dostać się do środka. Spowodowało to pewien postęp (19% zakręcało kurek podczas namydlania się), lecz jednocześnie rozzłościło sporą liczbę studentów — tablica była ciągle przewracana i kopana, większość zaś nadal brała nadzwyczaj długie prysznice, wyraźnie na znak sprzeciwu wobec takich nakazów. Tablica uczyniła więcej szkody niż pożytku. Elliot Aronson wraz ze swymi studentami (Dickerson, Thibodeau, Aronson, Miller, 1992) postanowił zastosować do tej sytuacji technikę hipokryzji, którą opracowano wcześniej w badaniach nad używaniem prezerwatyw. Procedura sprowadzała się do zatrzymywania studentek, które przechodziły z basenu pod prysznic, i wprowadzania zamierzonego oddziaływania. Następnie współpracowniczka badacza udawała się do umywalni, gdzie dyskretnie mierzyła czas korzystania z natrysku. W jednej z faz eksperymentu prosiła studentki o wypełnienie krótkiego kwestionariusza dotyczącego wykorzystania wody; zadanie to zmierzało do uświadomienia im, jak marnują wodę podczas mycia się. W innej fazie studentki publicznie się zobowiązywały do popularyzowania idei oszczędzania wody. Dokładnie zaś, badane proszono o podpisanie listy, na której napisano „Bierz krótsze prysznice. Zakręcaj kurek, gdy się namydlasz. Jeśli ja mogę to zrobić, to i TY zrób to!" W fazie głównej, która zmierzała do wzbudzenia poczucia hipokryzji, badane robiły i jedno, i drugie (w ten sposób uświadamiano im marnotrawienie wody) oraz stwierdzały publicznie (na tablicy ogłoszeń), że oszczędzają wodę. Krótko mówiąc, były świadome tego, że zachęcają do zachowań, których same nie realizują. Było dokładnie tak jak w badaniu poświęconym stosowaniu prezerwatyw: te, które uświadomiły sobie własną obłudę, zmieniły swoje zachowanie, by nie wywoływało ono dalej wyrzutów sumienia, a więc by stało się zgodnie z deklaracją. Prawdę mówiąc, procedura ta była tak skuteczna, że przeciętny czas spędzany teraz przez studentki pod prysznicem został skrócony do trzech i pół minuty.

Oszczędzanie energii. Można również wykorzystać inne psychospołeczne techniki, by wywołać zachowania korzystne dla środowiska. Weźmy pod uwagę oszczędzanie energii. W Stanach Zjednoczonych zużycie energii na jednego mieszkańca jest daleko większe niż w którymkolwiek innym kraju na świecie. Dawniej sądzono, że można było z niej korzystać bez ograniczeń, zakładano bowiem, że na naszej planecie są niewyczerpane pokłady ropy, gazu oraz zapasy energii elektrycznej. Nie jest to jednak prawda. Amerykanie wyczerpali już wiele swoich narodowych rezerw ropy i obecnie muszą ją importować z innych krajów. Oszczędzanie energii jest nakazem chwili. Weźmy za przykład prywatne domy. Przyjmując takie proste sposoby, jak polepszanie izolacji sufitów, ścian i podłóg, uszczelnianie szpar, stosowanie bardziej wydajnych żarówek i utrzymywanie pieców we właściwym stanie typowy amerykański konsument energii mógł zmniejszyć jej zużycie na ogrzewanie, oświetlenie i klimatyzację swego domu o 50% do 75% (Williams, Ross, 1980). Istnieje obecnie technologia zwiększająca efektywność zużytkowania energii, a jej zastosowanie mieści się w finansowych możliwościach większości właścicieli domów. Technologia ta nie tylko zmniejszyłaby zapotrzebowanie energetyczne, lecz również pozwoliłaby właścicielom domów zaoszczędzić sporo gotówki. Pomimo że jej społeczne i finansowe korzyści zostały mocno nagłośnione, właściciele domów na ogół nie wykazali zainteresowania. Dlaczego tak się stało? Dlaczego Amerykanie tak opieszale przystępują do działania, które leży w ich dobrze pojętym interesie? Budzi to zdziwienie ekonomistów i polityków, którzy jednak nie dostrzegli, że problem ma również aspekt społeczno-psychologiczny. W rozdziale 5 zauważyliśmy, że uwaga ludzi jest zasadniczo skierowana na te elementy środowiska, które są najbardziej widoczne i jaskrawe (tzn. elementy szczególnie godne uwagi). Elliot Aronson wraz ze swymi współpracownikami (Aronson, 1990; Aronson, Yates, 1985; Coltrane, Archer, Aronson, 1986; Stern, Aronson, 1984) sądzili, że oszczędność energii nie jest w domu szczególnie istotnym problemem i dlatego nie myślimy o tym zbyt dużo. Rachunki za gaz i elektryczność przychodzą raz w miesiącu i rozkładają się na rozmaite urządzenia, skutkiem czego właściciel domu nie ma rozeznania, które z nich jest najbardziej energochłonne. Skąd można się dowiedzieć, co zrobić, by oszczędzić pieniądze? Być może, gdyby zużycie energii domowych urządzeń było wyraźniej określone, ludzie podjęliby odpowiednie działania. By zweryfikować tę hipotezę, Elliot Aronson wraz ze swymi współpracownikami (Aronson, Gonzales, 1990; Gonzales, Aronson, Constanzo, 1988) współdziałali z kilkoma audytorami energetycznymi w Kalifornii. Jak w wielu stanach tak i tu zakłady energetyczne oferują bezpłatne usługi, w tym udzielanie rad, na przykład, co zrobić, aby energia zużywana w domu była wykorzystywana efektywniej. Co za okazja! Problem polegał na tym, że mniej niż 20% osób proszących o radę rzeczywiście zastosowało się do zaleceń audytorów. Aby zwiększyć owo podporządkowanie się, zespół Aronsona wskazał im, jak to czynić. Weźmy na przykład uszczelnianie drzwi. Dla większości mała szpara pod drzwiami nie wydaje się powodem wielkiej utraty energii, toteż kiedy inspektor twierdził, że powinno się je uszczelnić, na ogół reagowano ze zdziwieniem: „Też mi wielka sprawa". Badacze zalecili audytorom przedstawiać to w sposób bardziej sugestywny: Spójrz na wszystkie te szpary wokół drzwi! Mogą d się nie wydawać zbyt duże, jednak gdybyś dodał je wszystkie razem, to uzyskałbyś otwór wielkości piłki do koszykówki. Przypuśćmy, że ktoś zrobił ci w ścianie pokoju dziurę takiej wielkości. Pomyśl, ile ciepła ucieka przez nią — to pieniądze wyrzucone w błoto. Chciałbyś ją pewnie czym prędzej zatkać, czyż nie? Dlatego właśnie zalecam ci uszczelnienie drzwi. Podobnie postąpiono i w innych sprawach, na przykład w kwestii poddasza, które pozbawione izolacji jest „nagim poddaszem". Taki dom jest jak człowiek, który „stawia czoło zimie nie tylko bez płaszcza, ale w ogóle bez ubrania". Wyniki były zaskakujące. Procent właścicieli domów, którzy postąpili zgodnie z takimi obrazowymi zaleceniami, podniósł się do 61. Dowodzi to, że ludzie mogą postępować sensownie zarówno w kategoriach celów narodowych, jak i własnego interesu. Jeśli jednak trzeba pokonać stare nawyki, to przekaz musi być wystarczająco sugestywny.

Zmniejszanie ilości śmieci. W porównaniu z innymi problemami ekologicznymi śmiecenie może się wydawać sprawą niezbyt poważną. Choć tablice ogłoszeń błagają Amerykanów, by „zachować Amerykę piękną", większość wydaje się sądzić, iż nie jest wielką sprawą wyrzucenie papierowego kubka na pobocze drogi zamiast do kosza. Niestety owych papierowych kubków jest coraz więcej. W ostatnich pięćdziesięciu latach zaśmiecenie Kalifornii wciąż narastało, tak że obecnie każdego roku trzeba wydać z budżetu 100 milionów dolarów, by przywrócić czystość (Cialdini, Kallgren, Reno, 1991). Śmieci, których się pozbywamy, zatruwają cieki wodne, zagrażają dzikim zwierzętom i kosztują nas miliony dolarów. Śmiecenie to jeden z klasycznych dylematów społecznych. Czasem nie jest łatwo znaleźć kosz na śmieci i, z indywidualnego punktu widzenia, dodanie jeszcze jednego papierowego kubka do leżących już na poboczu nie wydaje się czynić wielkiej różnicy. Jak z wszystkimi dylematami społecznymi tak i tutaj, jeżeli każdy myśli w ten sposób, to wszyscy na tym cierpią. Jak oduczyć ludzi samolubstwa, gdy mają w ręce papierowy kubek? Według Roberta Cialdiniego, Raymonda Reno i Carla Kallgrena należy przypomnieć normy społeczne, które zakazują śmiecenia (Cialdini, Kallgren, Reno, 1991; Cialdini, Reno, Kallgren, 1990; Reno, Cialdini, Kallgren, 1993). Wyrażenie „norma społeczna", które ma w psychologii społecznej i socjologii długą historię, funkcjonuje w kilku znaczeniach. Cialdini i jego współpracownicy (1991) uważają, że spośród tych znaczeń dwa są szczególnie istotne dla zrozumienia okoliczności, w których będziemy śmiecić. Po pierwsze, istnieją normy zakazujące odnoszące się do naszego spostrzegania tego, co inni aprobują. Bez względu na to, jak ludzie naprawdę postępują, normy zakazujące dotyczą naszej wiedzy o tym, co aprobują. Możemy więc znajdować się w miejscu, gdzie inni śmiecą, mimo że istnieją normy zakazujące śmiecenia — większość tego nie aprobuje.

normy zakazujące: zachowania społecznie uznane — czyli takie, które ludzie spostrzegają jako zachowania zaaprobowane przez innych

normy deskryptywne: sposób, w jaki ludzie spostrzegają rzeczywiste zachowanie innych w danej sytuacji, niezależnie od tego, które zachowania są społecznie aprobowane

Po drugie, istnieją normy deskryptywne odnoszące się do naszego spostrzegania tego, co większość z nas rzeczywiście czyni, bez względu na to, co uważamy za właściwe postępowanie. Nawet gdyby nie było norm zakazujących śmiecenia, moglibyśmy się niechętnie odnosić do śmiecenia wiedząc, że nikt więcej tego nie czyni. W rozdziale 7 pokazaliśmy, że często obserwujemy zachowanie innych, by stwierdzić, jakie działanie jest właściwe w określonej sytuacji. Uznanie którejś z tych norm ogranicza śmiecenie. Raymond Reno wraz ze swymi współpracownikami (1993) przeprowadził eksperyment w warunkach naturalnych, by zbadać siłę norm zakazujących. Gdy czytelnicy opuszczali lokalną bibliotekę i podchodzili do samochodu na parkingu, eksperymentator zbliżał się do nich, podnosił z ziemi leżący w pobliżu papier i wrzucał do kosza. W warunkach kontrolnych na ziemi nic nie leżało, współpracownik zaś jedynie przechodził koło kolejnych osób. Gdy te podchodziły do samochodu, za wycieraczką znajdowały ulotkę. Chodziło o stwierdzenie, ile spośród nich będzie śmiecić, rzucając ulotkę na ziemię? Reno wraz ze współpracownikami założyli, że dostrzeżenie kogoś, kto podniesie papier, będzie przypomnieniem normy zakazu śmiecenia, a więc osłabi tendencję do śmiecenia. I mieli rację: w tej sytuacji jedynie 7% ludzi strącało ulotkę na ziemię, wobec 37% w warunkach kontrolnych. Jaki jest najskuteczniejszy sposób uzmysłowienia komuś norm deskryptywnych zakazujących śmiecenia? Najbardziej bezpośrednim postępowaniem, jak się wydaje, byłoby uprzątnąć z odpadków całe otoczenie, by pokazać, że tu nie ma śmieci. Z założenia jest prawdą, że im ich mniej w otoczeniu, tym ludzie mniej śmiecą (Krauss, Freedman, Whitcup, 1978; Reiter, Samuel, 1980). Od tej prawidłowości istnieje jednak interesujący wyjątek. Cialdini i jego współpracownicy (1990) wykazali, że widok jednego papierka leżącego na ziemi i psującego czyste otoczenie będzie lepszym przypomnieniem norm deskryptywnych niż widok całkowicie wysprzątanego terenu. Pojedynczy odpadek działa jak bolący palec, przypominając ludziom, że nikt tu nie śmieci — poza jedną źle wychowaną osobą. Natomiast w sytuacji, gdy dane miejsce nie jest zaśmiecone, można sobie nawet nie uprzytomnić, co jest normą deskryptywną. Tak więc, paradoksalnie, ludzie częściej śmiecą w zupełnie czystym otoczeniu niż w miejscu, gdzie leży pojedynczy odpadek. By zweryfikować tę hipotezę, badacze wypełnili skrzynki listowe studentów ulotkami, a następnie obserwowali z ukrycia, ilu wyrzuciło je na podłogę (Cialdini i in., 1990). W pierwszej fazie eksperymentu badacze posprzątali dokładnie owo pomieszczenie. W drugiej fazie na podłodze umieścili wydrążoną skórkę po melonie. W trzeciej fazie pozostawili nie tylko skórkę po melonie, lecz także rozrzucili dużo pogniecionych ulotek. Jak przewidywano, najniższy wskaźnik śmiecenia był w sytuacji, gdy na podłodze leżał tylko jeden odpadek (patrz ryć. 14.8). Pojedyncze pogwałcenie normy deskryptywnej — skórka melona — uwydatniło fakt, że większość ludzi nie śmieciła. Teraz, kiedy uwaga została skoncentrowana na normie deskryptywnej skierowanej przeciwko śmieceniu, rzeczywiście żaden ze studentów nie śmiecił.

RYCINA 14.8. Normy deskryptywne a śmiecenie. Kto najmniej naśmiecił: osoby, które nie widziały nikogo, kto by śmiecił, czy ludzie, którzy zauważyli pojedynczy odpadek na podłodze, a może ci, którzy widzieli dużo śmieci? Jak wynika z ryciny, byli to ci, którzy widzieli jeden odpadek. Widok pojedynczego śmiecia prawdopodobnie bardziej zwracał uwagę na to, że większość nie śmieci, co spowodowało, że sami byli do tego mniej skłonni (zaczerpnięto z: Cialdini i in., 1990)

Najczęściej rzucano na ziemię ulotki, gdy podłoga była już nimi zaśmiecona; było oczywiste, że istniejąca norma deskryptywna dopuszcza śmiecenie i wielu studentów zgodnie z nią się zachowało. Tak więc zwrócenie uwagi zarówno na normy zakazujące, jak i deskryptywne może ograniczać śmiecenie. Z tych dwóch rodzajów norm, zdaniem Roberta Cialdiniego i jego współpracowników, lepiej działają normy zakazujące. Normy deskryptywne funkcjonują tylko wówczas, gdy wszyscy współpracują — na przykład, utrzymując otoczenie względnie czyste. Nie jest to jednak metoda doskonała; jeśli śmieci przybywa, wówczas pojawia się norma deskryptywna: „Zobacz, tu śmieci wielu ludzi!" i śmiecenie narasta. Z kolei Raymond Reno i jego współpracownicy (1993) stwierdzili, że przypomnienie norm zakazujących działa w wielu rozmaitych sytuacjach, niezależnie od tego, jak czyste jest otoczenie. Kiedy uzmysłowimy sobie, że „ludzie nie pochwalają śmiecenia", to jesteśmy mniej skłonni do śmiecenia w wielu rozmaitych okolicznościach.

Podsumowanie

W rozdziale tym zajmowaliśmy się dwoma głównymi osiągnięciami psychologii społecznej: w dziedzinie zdrowia i środowiska. Pierwsze dotyczy podstawowej zasady psychologii społecznej, która głosi, że aby zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej w określonej sytuacji, trzeba na nią spojrzeć ich oczami i przyjąć ich interpretację. Zasada powyższa przyczynia się do rozumienia stresu. Aby zrozumieć, dlaczego zdarzenia takie, jak ożenek, choroba lub życie w warunkach zatłoczenia stają się stresujące, musimy zbadać, jak zainteresowani je interpretują i wyjaśniają. Jedna z kluczowych interpretacji podkreśla ważność stopnia spostrzeganej kontroli nad danym wydarzeniem. Im mniej ludzie maja kontroli „tym bardziej jest prawdopodobne, że dane zdarzenie spowoduje u nich zmiany somatyczne bądź psychiczne. Jeżeli człowieka w warunkach wysokiego zagęszczenia czuje, że ma mały stopień kontroli (tzn jest przekonany, że byłoby mu trudno stąd uciec w miejsce mniej zagęszczone)", to ma uczucie stłoczenia, co wywołuje negatywne skutki. Stłoczenie może być również nieprzyjemne, jeżeli prowadzi do przeciążenia zmysłów, które się pojawia, gdy inni nadmiernie forsują naszą uwagę. Ponadto sposób, w jaki wyjaśniamy przyczyny negatywnych wydarzeń, ma wpływ na to, jak dane zdarzenie zostanie zinterpretowane, a więc i na to, jak będzie ono stresujące. Kiedy przydarzy się coś złego, to tego skutkiem będzie wyuczona bezradność, wówczas ludzie tworzą stabilne, wewnętrzne i globalne atrybucje w odniesieniu do tego zdarzenia. Wyuczona bezradność prowadzi do depresji, niechęci do wysiłku oraz do trudności w uczeniu się nowego materiału. Zajmowaliśmy się także niektórymi sposobami korzystania z technik wywierania wpływu społecznego do zmiany zachowania na takie, które jest zdrowsze (np. uprawianie bezpieczniejszego seksu) oraz korzystniejsze dla środowiska (np. oszczędzanie wody i energii czy zachowanie czystości). Nawyki zdrowotne są jednak trudne do zmienienia, wiele zaś problemów środowiskowych jest rezultatem dylematów społecznych, kiedy działania korzystne dla jednostki są, jeżeli wykonuje je większość, szkodliwe dla zbiorowości. Niemniej, stosując uznane techniki zmiany postaw i zachowań, psychologowie społeczni odnieśli pewien sukces w procesie nakłamania ludzi do działania sprzyjającego zdrowiu i korzystniejszego dla środowiska. Jedna z technik polega na wzbudzaniu dysonansu poznawczego, polegającego na unaocznieniu niezgodności postępowania z głoszonymi zasadami, gdy, na przykład, mimo przekonania o konieczności oszczędzania wody bierze się długi prysznic. Inna polega na przypomnieniu o istnieniu zarówno norm zakazujących, jak i deskryptywnych, skierowanych przeciwko działaniom szkodzącym środowisku, jak np. zaśmiecanie. Zwrócenie uwagi ludzi na normy zakazujące śmiecenia — a więc na to, że rzucanie śmieci na ziemię nie jest zachowaniem aprobowanym społecznie — jest, jak się okazuje, szczególnie efektywne.

Literatura

Domachowski W. (1984). Poczucie umiejscowienia kontroli jako wymiar osobowości. W: W. Domachowski, S. Kowalik, J. Miluska, Z zagadnień psychologii społecznej. Warszawa: PWN.

Kowalik S. (1996). Psychospołeczne podstawy rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Warszawa: Interart.

Sokołowska M. (1984). Pojęcie stresu w interpretacji mechanizmów adaptacji biologicznej i społecznej. W: S. Nowak, Wizje człowieka i społeczeństwa w teoriach i badaniach naukowych. Warszawa: PWN.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aronson - Rozdział 10, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 6, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 4, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 2, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 1, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 7, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 15, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 5, E. Aronson - Psychologia społeczna
Aronson - Rozdział 12, E. Aronson - Psychologia społeczna
Elliot Aronson ,,Psychologia społeczna roździał 8 postawy
Aronson Psychologia społeczna 2006 rozdział 12, 13,9
aronson psychologia spoleczna i Nieznany (2)
Aronson Psychologia społeczna 2 egzamin
Aronson psychologia społeczna - skrypt, Psychologia
Aronson - Psychologia społeczna serce i umysł - opracowanie, Psychologia społeczna, E. Aronson - Psy
Aronson Psychologia społeczna egzamin

więcej podobnych podstron