EKONOMIA
Ekonomia jest to dysponowanie ograniczonymi środkami w celu osiągnięcia maksymalnego efektu.
Te ograniczone środki to czynniki produkcji (zasób siły roboczej, zasób kapitału).
Kapitał jest to majątek, który służy pomnażaniu bogactwa.
Ekonomię można podzielić na:
Mikroekonomię - dotyczy zachowań konsumenta i producenta na rynku, pojedynczych podmiotów rynkowych.
Makroekonomię - dotyczy analizowania gospodarowania w skali całego społeczeństwa.
Ekonomię można dzielić na nurty:
Pozytywny - obiektywne twierdzenia typu: jeśli stanie się coś, to wtedy coś…
Normatywny - mamy tu do czynienia z ocenami, z zaleceniami, co w danym przypadku zrobić (z korzyścią dla jednych, co oznacza często szkodę innych).
W ekonomii kluczowe jest pojęcie równowagi.
Najprostsze jest pojęcie równowagi w mikroekonomii:
Jest to pojęcie cząstkowej równowagi rynkowej.
Cząstkowej, bo odnoszące się tylko do rynku konkretnej usługi czy produktu.
Jest to relacja między popytem a podażą (rys.1)
Jeśli cena spada, to zazwyczaj jesteśmy skłonni kupować danego dobra więcej.
Jeżeli z kolei cena danego dobra jest wyższa, to wraz z ceną rośnie podaż:
Jeżeli dane dobro kosztowało 10 zł, producenci byli w stanie dostarczać go w danej ilości x.
Jeżeli teraz kosztuje 15 zł, będą go mogli dostarczać więcej.
Dlatego, że zwiększenie produkcji wiąże się ze zwiększeniem kosztów:
Dotychczas koszt jednej sztuki wynosił 10 zł.
Ale gdy cena wzrosła, producent może np. poprosić pracowników, żeby pracowali po godzinach za wyższą stawkę.
I będą produkować więcej za większą cenę.
Jest to wyjaśnienie nachylenia krzywej podaży.
W miejscu przecięcia się krzywej podaży i popytu znajduje się punkt cząstkowej równowagi rynkowej.
Cały popyt jest zaspokojony.
A jednocześnie wszystko, co trafia na rynek, z tego rynku znika.
Kluczową wartością jest tu cena: można nazwać ją ceną równowagi.
Ten punkt może zmieniać swoje położenie:
Jeśli np. dzięki nowej technologii spadną koszty wyprodukowania danego dobra.
Spadną wtedy koszty jednostkowe.
I producenci będą tę samą ilość dostarczać przy niższej cenie.
I wzrośnie popyt.
Dotyczy to równowagi w mikroekonomii.
W makroekonomii mówi się o ogólnej ®ównowadze ®ynkowej.
Ogólna równowaga rynkowa:
O ile wcześniej rozpatrywaliśmy podaż i popyt danego dobra, to tu mówić będziemy o popycie globalnym i podaży globalnej.
Popyt globalny - wielkość wszystkich, dobrowolnie wykonywanych wydatków na zakup towarów lub usług; jest to strumień wydatków, który płynie do gospodarki.
Wykonywanych dobrowolnie:
Jeżeli producent wyprodukował 1000 telewizorów, a sprzedał 900…
To, można powiedzieć, że tych 100, które zostały w magazynie, sam “kupił”.
To nie zalicza się do popytu globalnego.
Jeżeli przyjąć, że cała gospodarka składa się wyłącznie z tej jednej firmy, i każdy telewizor kosztuje złotówkę, to:
Produkt w tej gospodarce wynosi 1000 zł.
Wydatki dobrowolne / popyt globalny 900 zł.
Podaż globalna - łączna wartość wszystkich towarów i usług, które w danym czasie oferowane są na rynku (po bieżących cenach rynkowych).
Przyjmijmy, że ogólna równowaga rynkowa jest spełniona.
Czy w takim stanie możliwe jest bezrobocie?
Jeżeli tak, to warto wprowadzić nowy termin:
Ogólna równowaga gospodarcza - jest to ogólna równowaga rynkowa + pełne wykorzystanie czynników produkcji (czyli brak bezrobocia).
Czy możliwa jest równowaga rynkowa?
W gospodarce wytworzone zostają dobra za 1000 zł, które trafiają na rynek.
Jeżeli na rynek trafiły produkty za 1000 zł, to jednocześnie mamy dochód w wysokości 1000 zł.
Oznacza to, że każdy jest jakimś współwłaścicielem jakiejś części tych dóbr, czerpie dochód z tego, co trafiło na rynek.
Jeżeli na rynek trafiają produkty o wartości 1000 zł, to do nas trafia 1000 zł, żebyśmy mogli to wszystko kupić.
Jeżeli okaże się, że wszystkiego nie kupiliśmy, to znaczy, że część zaoszczędziliśmy.
Na gospodarkę można patrzeć tak, jak byłaby ona ograniczona od strony podaży lub popytu:
Podaży: mamy zasoby siły roboczej, kapitału, dzięki którym wytwarzamy jakiś maksymalny produkt, czyli podaż - i zostaje tylko kupować ten produkt.
Popytu: to, ile trafia na rynek, czyli jaka jest podaż globalna, zależy tylko od tego, ile kupujemy, od popytu.
To rozróżnienie dzieli ekonomię na szkoły.
Aby odpowiedzieć na pytanie o możliwość uzyskania równowagi rynkowej, przeanalizujmy ruch okrężny w gospodarce:
W gospodarce krążą towary, usługi, istnieje przepływ pieniądza itd.…
Przyjmijmy, że mamy dwie kategorie podmiotów w gospodarce:
Przedsiębiorstwa.
Gospodarstwa domowe.
Przedsiębiorstwa dysponują w procesie gospodarczym czynnikami produkcji, które należą do gospodarstw domowych (praca i kapitał), (rys. 2).
Członkowie gospodarstw domowych, ludzie, pracują w przedsiębiorstwach, czy też przekazują tym przedsiębiorstwom swój kapitał (np. kupując akcje) - jest to świadczenie w naturze.
Robią to po to, by uzyskać dochód - i w drugą stronę, od przedsiębiorstw do gospodarstw domowych, płynie strumień świadczeń, tym razem finansowych.
Gospodarstwa domowe przeznaczają swój dochód na wydatki, kupując to, co wytworzyły przedsiębiorstwa - płynie kolejny strumień finansowy, skierowany do przedsiębiorstw.
Czyli dochód, który trafił do gospodarstw domowych, wraca do przedsiębiorstw w postaci wydatków tych gospodarstw.
A w zamian za te wydatki, do gospodarstw płyną towary i usługi.
Czemu jest równy dochód gospodarstw domowych?
W jakimś przedsiębiorstwie wyprodukowano telewizor, który jest wart 1000 zł - tyle kosztuje na rynku.
Na ten 1000 zł składają się:
Koszty wyprodukowania:
Koszt pracy.
Koszt kapitału.
Zysk przedsiębiorcy.
Każdy grosz z tej sumy 1000 zł komuś przypada: robotnikowi, prezesowi, akcjonariuszom (nawet jeśli nie dostaną go do ręki, to pozostaje on przecież w przedsiębiorstwie, które z kolei należy właśnie do akcjonariuszy), firmom produkującym układy scalone itp.…
Więc mając na rynku podaż w wysokości 1000 zł, mamy też dochód, wynoszący również dokładnie 1000 zł.
W jedną stronę płynie strumień towarów o pewnej wartości, a w drugą - strumień dochodów o wartości identycznej.
Jeżeli wszystkie te towary były równe np. milion złotych, to do wszystkich podmiotów zaangażowanych w procesie produkcji, trafiły dochody również w wysokości miliona złotych.
I podmioty, które uzyskały te dochody (czyli gospodarstwa domowe), mogą nabyć cały ten strumień towarów i usług.
Mogą więc z samej definicji kupić to wszystko, i ponadto nic więcej.
Rozumując w ten sposób, osiemnastowieczny francuski ekonomista Say doszedł do błędnego wniosku, że niemożliwe jest, aby gospodarka nie pozostawała w równowadze.
Prawo Saya mówi, że: każda podaż kreuje równy sobie co do wartości strumień dochodów (do tego miejsca jest to prawda), a zatem także równy im strumień wydatków, tak że jest zachowana równowaga rynkowa.
Dlaczego to prawo jest nieprawdziwe?
Można rozdzielić w czasie uzyskanie dochodu i dokonanie wydatków.
Jedną z funkcji pieniądza jest przechowywanie wartości.
Można po prostu zaoszczędzić i wydać mniej, niż wyniósł dochód.
Wydatki można podzielić na konsumpcyjne i inwestycyjne.
Z definicji ta część dochodów, która nie jest wydatkowana na konsumpcję (c), stanowi oszczędności.
Można ponadto dokonywać wydatków niekonsumpcyjnych - będą to wydatki inwestycyjne (np. zmiana maszyn).
Z tego wynika, że warunek ogólnej równowagi rynkowej nie będzie zachowany: wydatki nie będą równe dochodom, a zatem i podaży globalnej (inaczej podaży zagregowanej).
Bo coś z tego rachunku ucieka (oszczędności) i coś do niego dopływa (inwestycje).
Muszą to być jednak dobra nowowytworzone (w innym przypadku jest to raczej po prostu zamiana, a nie inwestycja - z punktu widzenia makroekonomii).
Warunek ten spełniony będzie tylko wtedy, gdy oszczędności będą równe inwestycjom (s = i).
W zamian za czynniki produkcji otrzymaliśmy dochód, który jest równy podaży, i z tego dochodu część wydatkujemy na konsumpcję, a część oszczędzamy.
Jeżeli oszczędności nie wydamy, nasze wydatki będą mniejsze od dochodu, czyli również mniejsze od podaży - i równowaga nie będzie zachowana.
Ale jeśli to, co zaoszczędzimy, w całości wydamy na inwestycje, to wydatki będą równe dochodom i równe podaży.
O tym, czy ten warunek będzie spełniony, decyduje rynek pieniężno-kapitałowy.
Należą do niego: banki, giełda papierów wartościowych…
To, czy rynek ten jest w stanie zapewnić istnienie tej równości, decyduje swoista cecha tego rynku, jaką jest stopa procentowa.
W zależności od stopy procentowej zależy, czy ludzie oszczędzają, czy nie oszczędzają.
Wysoka stopa procentowa skłania do oszczędzania - jeśli za rok oszczędzania mam dostać 100% więcej - będę żył o chlebie i wodzie.
Jeśli mam dostać tylko 1% więcej - oszczędzanie mnie nie interesuje.
Stopa procentowa decyduje też o inwestycjach:
Jeżeli decyduję się zainwestować w budowę przedsiębiorstwa, szacuję, ile wyniesie zysk: powiedzmy, że 10%.
Ale tę inwestycję decyduję się sfinansować kredytem.
Teraz od relacji między tym, ile na inwestycji zarobię, a tym, jaki procent muszę płacić od kredytu (stopa procentowa!), zależy opłacalność i sens całej operacji.
Jeżeli zysk wyniesie 10%, a od kredytu będę musiał płacić 5%, to OK.
Ale jeśli zysk wynosi 10%, a stopa procentowa 15% - to na razie!
Do tego ruchu wprowadzić można (rys.3):
Import:
Gospodarstwa domowe wydatkują dochody na dobra, które wcale nie zostały wytworzone przez przedsiębiorstwa krajowe.
Wydatki te nie są dochodami przedsiębiorstw krajowych.
Export:
Przedsiębiorstwa krajowe uzyskują przychody, które nie mają odzwierciedlenia w wydatkach gospodarstw domowych.
Wydatki zagranicy na nasze towary i usługi.
Czyli dla zachowania równowagi potrzebne są dwa warunki:
Oszczędności = inwestycje (s = i) - to już było.
Export = import (ex = im) - nowość.
Państwo (G):
Nakłada podatki dochodowe (bezpośrednie) (Tb):
Jeśli przedsiębiorstwo wypłaca dochód, to od tego dochodu trzeba zapłacić państwu podatek.
I dopiero z tego, co zostanie po zapłaceniu podatku, można dokonywać wydatków konsumpcyjnych lub oszczędzać.
Dokonuje transferów:
Świadczenia, w zamian za które nic nie chce (z):
Zasiłki.
Opieka społeczna.
Trafiają do gospodarstw domowych.
Zbiera podatki pośrednie (Tp):
Np. VAT, akcyza.
Dokonuje zakupów (g):
Czołgi, szkoły itp.
Jak teraz sformułować warunek zachowania równowagi?
Suma wartości wypływających z obiegu musi być równa sumie wartości wpływających do obiegu.
Państwo jest tu traktowane jako coś,w stosunku do tego obiegu, zewnętrznego.
Z obiegu ucieka:
Import (Im).
Oszczędności (s).
Podatki bezpośrednie (Tb).
Podatki pośrednie (Tp).
Do obiegu wpada:
Export (ex).
Inwestycje (i).
Transfery publiczne (zasiłki) (z).
Wydatki publiczne (g).
Czyli:
Im + s + Tb + Tp = Ex + i + z + g
(Im -Ex) + (Tbp - g - z) = i - s
(saldo handlu zagranicznego) + (dochody i wydatki państwa) = bilans sektora prywatnego.
Różne przypadki:
W danej gospodarce sektor prywatny (gospodarstwa i przedsiębiorstwa) dużo inwestuje i inwestycje przekraczają jego oszczędności - po prawej stronie mamy +.
Państwo ma zrównoważony budżet, wydatki = dochodom - czyli 0.
Czyli w pierwszym nawiasie musi być +; musi być nadwyżka importu nad exportem.
I jest równowaga.
Interpretacja: jeśli chcemy wydawać więcej, niż wynosi nasz dochód, to znaczy, że musimy to “więcej” skądś uzyskać: importujemy.
Jeżeli mamy nadwyżkę inwestycji nad oszczędnościami (czyli deficyt sektora prywatnego),
I państwo ma nadwyżkę (wyższe dochody i wydatki)…
To chyba bilans handlu zagranicznego musi być = 0.
DRUGI WYKŁAD
Wracamy do pierwszego sformułowanego warunku utrzymania równowagi, czyli s = i, czyli oszczędności = inwestycje.
Jeżeli będziemy oszczędzali dużo, a perspektyw do inwestowania nie będzie…
Bo stopa procentowa nie będzie stanowiła tej cechy (cały czas wydaje mi się, że on mówi: ceny), która zapewni równość inwestycji i oszczędności…
Wydatki będą niewielkie…
Co wtedy?
Odpowiedź 1:
Wtedy cała ta produkcja, która trafiła na rynek (czyli podaż globalna), nie będzie mogła znaleźć zbytu.
I wtedy spadną ceny…
A po niższych cenach ludzie kupią zalegający towar.
I rynek osiągnie równowagę na innym poziomie cen.
Kiedy towar zalega, to możemy to potraktować jako inwestycję producenta w zapasy (własnych wyrobów).
Takie niechciane inwestycje w zapasy własnych wyrobów uwzględnia się, licząc wielkość PKB.
Bo to, co wydamy + to, co hipotetycznie wydamy na to, co wyprodukowaliśmy, a czego nie udało się sprzedać = temu, co w rzeczywistości wyprodukowaliśmy.
Odpowiedź 2:
Jeśli producenci nie są w stanie sprzedać swoich wyrobów, to nie będą skłonni powiększać swoich niechcianych zapasów, i zaczną produkować mniej.
A jak zaczną produkować mniej, to zmniejszą też własne zakupy i zmniejszą zatrudnienie…
I to spowoduje pojawianie się w gospodarce niewykorzystanych mocy produkcyjnych.
I gospodarka albo powinna:
Ustabilizować się na niższym poziomie.
Uruchomić mechanizm, który pomoże utraconą równowagę przywrócić.
W XIX w. postrzegano gospodarkę przez pryzmat szkoły klasycznej:
Gospodarka była wtedy prawdziwie wolnokonkurencyjna.
Tzn. duża ilość konkurujących ze sobą na rynku podmiotów powodowała, że cena była parametrem, na którą podmioty te nie miały praktycznie żadnego wpływu.
Cena była dana na rynku - produkując buty, nie można było zażądać za nie, ile się chciało, tylko tyle, ile takie buty na rynku kosztowały (droższych nikt by nie kupił, tańsze - nieopłacalne).
Taka sytuacja powodowała istnienie doskonale elastycznych cen, które mogą się wahać w górę, jak i w dół, równoważąc tym samym rynek dóbr i usług.
Taka sama sytuacja panowała na rynku kapitałowym (gdzie stopa procentowa zapewnia równość oszczędności i inwestycji)…
I na rynku pracy, gdzie doskonale elastyczna płaca zapewnia pełne zatrudnienie.
Ewentualni bezrobotni wywieraliby presję na rynku pracy, w wyniku której płace by spadały, i wszyscy chętni znaleźliby zatrudnienie.
Sprowadzić można tę wizję gospodarki do samo naprawiającego się mechanizmu rynkowego.
W takiej interpretacji nie ma miejsca na niedostateczne wydatki - sytuację, w której popyt byłby mniejszy od podaży.
Zostałyby one automatycznie wyrównane.
Przede wszystkim spadłby poziom cen na rynku.
Jeżeli natomiast ten niski popyt wynikałby ze zbyt wysokich oszczędności…
To oszczędności byłyby tak duże, że stopa procentowa by spadła, zniechęcając do oszczędzania, a zachęcając do zaciągania kredytów.
W praktyce jednak, jak zauważono, ten mechanizm samoregulacji zawodził, i gospodarka ulegała cyklicznie powtarzającym się kryzysom.
Pojawiła się szkoła, która chciała to wyjaśnić: szkoła marksowska.
Marks również wskazał na niedostateczny popyt.
O ile jednak wcześniej źródła popytu upatrywano się w arystokracji, o tyle Marks spojrzał na społeczeństwo nie przez pryzmat feudalizmu, a kapitalizmu:
Robotnicy zarabiają na tyle mało, że wszystko, co zarobią, muszą wydać.
Ale wydają niewiele, bo i niewiele zarabiają.
Kapitaliści przejmują dużą część wartości produktu, ale ze swej istoty wiele nie konsumują.
Dlatego, że są pod presją konkurencyjną.
Ich powołaniem jest inwestować.
Ile jednak można inwestować, nie mając co robić z ciągle powstającymi, nowymi produktami?
Ponownie na ograniczenia popytowe zwrócono uwagę w latach 30. XX w.
Wielki kryzys ostatecznie podważył teorię samoregulującego się mechanizmu gospodarczego, powracającego do równowagi przy osiągnięciu pełnego zatrudnienia.
John Maynard Keynes, w której wskazywał na znaczenie ograniczenia popytowego w gospodarce, i proponował rozwiązania pozwalające na uniknięcie kryzysu i podtrzymywanie gospodarki na wyższym poziomie.
Klasycy uważali, że gospodarka powraca do równowagi po osiągnięciu pełnego zatrudnienia…
A Keynes powiedział, że gospodarka może powrócić do równowagi, owszem, ale przy niepełnym zatrudnieniu (wykorzystaniu mocy produkcyjnych), przy wysokim bezrobociu, przy niskim poziomie dochodów, i w tym stanie równowagi może trwać.
Można to PROSTO zilustrować poniższym wykresem:
Oś pionowa: popyt globalny.
Oś pozioma: podaż globalna / wielkość dochodu.
Równowagę gospodarczą obrazują tu wszystkie punkty leżące na półprostej wychodzącej z początku układu pod kątem 45 stopni.
Czyli równowaga ma miejsce, gdy podaż = popytowi.
Zaznaczamy konsumpcję, która jest funkcją dochodu (c = a + b Y).
Do tego dokładamy inwestycje ( i niech to dla uproszczenia wyczerpuje wszystkie wydatki).
W ten sposób mamy stan równowagi rynkowej R1.
Gdy wśród inwestorów zmienią się nastroje i zmniejszą inwestycje,…
Poziom wydatków spadnie…
Przy niższych wydatkach mamy niższy dochód, dla którego jest spełniony warunek równowagi rynkowej.
W ten sposób mamy równowagę rynkową przy niższym poziomie wydatków, dochodów, przy wyższym bezrobociu…
popyt X
inwestycje
inwestycje obniżone
konsumpcja (c)
R2 R1 Y podaż / poziom dochodów
Keynes stwierdził, że gospodarka sama nie wyjdzie z tego stanu, bo:
Ceny nie są elastyczne w dół - nie spadną…
Bo gospodarka nie jest już wcale wolnokonkurencyjna: lata 30. to gospodarka monopolistyczna.
W takiej sytuacji można skorzystać z mechanizmów zewnętrznych (państwo).
Wyobraź sobie, że oprócz konsumpcji i inwestycji są na wykresie jeszcze wydatki rządowe.
Gdy inwestycje spadają, spada także dochód.
Można więc zwiększyć wydatki publiczne, żeby uratować dotychczasowy popyt.
Podniesienie tych wydatków może ekspansji monetarnej - większej podaży pieniądza.
Jeśli się zwiększy podaż pieniądza, to spadnie stopa procentowa.
Wtedy inwestorzy będą zapewne chętniej zaciągać kredyty na sfinansowanie inwestycji (niższa stopa = niżej oprocentowane kredyty).
W tym modelu pomija się zupełnie inflację - u Keynesa ceny są stałe.
W ten sposób państwo ustanawia równowagę przy wyższej aktywności gospodarczej, przy wyższym dochodzie.
Jest to interwencjonizm, czyli działania państwa ukierunkowane na kształtowanie koniunktury gospodarczej (poziom zatrudnienia, dochodu, stopień wykorzystania czynników produkcyjnych…).
Przykłady interwencjonizmu: nowy ład ekonomiczny w USA w latach 30., zbrojenia III Rzeszy.
Jeżeli na rynek wpadnie jakiś dolar na rynek na zakup np. czołgu, to na tym nie kończy się wzrost wydatków.
Państwo kupiło czołg za ten dolar, który trafił do kieszeni robotnika.
Robotnik kupił za 70 centów cukierki dla córki.
Cukiernik wydał z tego 63 centy na bułkę na śniadanie.
A piekarz znowu…itd.
W ten sposób płynie przez gospodarkę (gasnący) strumień wydatków.
W jakim tempie on zgaśnie, zależy od pewnej wielkości (tu 0.7).
Wielkość tę nazywamy skłonnością do konsumpcji.
Jak wzrośnie dochód, jeżeli państwo wrzuci na rynek tego dolara, można obliczyć:
Mnożąc ten pierwotny wydatek państwa (1$) przez tzw. mnożnik keysowski: 1/1 - 0.7.
TRZECI WYKŁAD
Pieniądzem może być wszystko, co spełnia pewne funkcje:
Pieniądz jest powszechnie akceptowanym środkiem wymiany (pozwala uwalniać się od zobowiązań).
Pieniądz jest środkiem tezauryzacji (przechowywania wartości).
Z tego wynika problem oszczędności.
Pieniądz jest miernikiem wartości.
Najwcześniejszy pieniądz to pieniądz towarowy (specyficzny towar):
Sól.
Płótno, (dlatego “płacić”).
Muszelki, itp.
Następnym etapem był pieniądz kruszcowy (właściwie też forma pieniądza towarowego).
Złoto zaczęto zastępować papierem.
Ludzie, posiadając w złocie duży majątek, często powierzali go tym, którzy umieli się z tym złotem obchodzić i u kogo to złoto było bezpieczne, - czyli złotnikom.
Złotnicy prowadzili działalność po trosze bankową - przyjmowali depozyty, i wydawali świadectwa o ich wysokości.
Z czasem przestano wyciągać złoto z depozytu, dokonując płatności “kwitami”.
Mimo, że była to jakaś zmiana, to jeszcze nie rewolucyjna: posługiwano się “kwitami”, ale za tymi kwitami cały czas stało złoto - każdy “kwit” miał pokrycie w złocie.
Prawdziwa zmiana przyszła wówczas, gdy bankierzy (złotnicy) zorientowali się, że ludzie właściwie nigdy nie chcą naraz całego swojego złota.
Zawsze w kasie trochę tego złota było.
Aby nie leżało bezczynnie, można je komuś pożyczyć.
A w końcu taka pożyczka też mogła przybrać formę papierową.
W ten sposób pieniądz uległ “cudownemu rozmnożeniu”.
Wartość tych “kwitów”, które pojawiły się na rynku, zaczęła przewyższać wartość zdeponowanego złota.
Nazywa się to kreacją pieniądza w systemie bankowym (zwiększenie ilości pieniądza w obiegu w stosunku do kwoty środków, które stanowią rezerwę w bankach).
Czyli pieniądz jest złoty, ale w obiegu funkcjonują banknoty (bank noty - zaświadczenia bankowe).
Należy uwzględnić jeszcze jeden czynnik - państwo.
Pieniądzowi, niezależnie od tego, że stanowił swego rodzaju towar, nadawano moc wynikającą z obowiązującego prawa.
Gdy pieniądz był złoty, to te kawałki złota opatrywano pieczęcią państwa / władcy.
Te pieniądze nie traciły swojej wartości za granicą - nadal były kawałkiem złota.
Często władcy, którzy mieli monopol na bicie monety, ulegali pokusie “psucia” monety - dolewali np. miast czystego złota - cyny.
Prawo dotyczące wypierania lepszego pieniądza przez gorszy sformułowała Kopernik.
Dzięki państwu banknoty banku państwowego miały wyższą rangę, niż weksle jakiegoś tam banku komercyjnego.
Nawet, jeżeli całe złoto leży zgromadzone w banku, który emituje banknoty, i nikt tego złota na oczy nie ogląda, bo wszyscy przecież posługują się banknotami, to ciągle jest to pieniądz złoty.
Bo to złoto ciągle “stoi” za tym pieniądzem.
Dlatego oferowano na żądanie możliwość wymiany banknotów na złoto…
Mimo, że przecież nie było tego złota tyle, co banknotów.
Czyli pieniądz złoty może występować w formie złota, banknotów lub pieniądza skrypturalnego.
Pieniądz skrypturalny nie występuje w formie materialnej, a tylko w formie zapisu.
Wyobraźmy sobie bank…
Różni klienci tego banku wpłacili 100 zł w gotówce.
Czyli bank przyjął od nich depozyty, zapisał po stronie pasywów, i jest jakby winny swoim klientom 100 zł. (1)
I na razie nie jest to jeszcze bank, tylko przechowalnia pieniędzy.
Ale ponieważ klientów jest dużo, nigdy nie chcą swoich pieniędzy na raz…
Bank może udzielić kredytu.
Przyjdzie klient, poprosi o kredyt 10 zł…
I poprosi, by mu te pieniądze wpłacić na jego rachunek.
Co to zmienia?
Bank jest klientowi winny jeszcze 10 zł (2).
Jak przyjdzie, i zażąda 10 zł z kredytu, którego mu bank udzielił, to trzeba będzie mu te 10 zeta wypłacić.
Ale jednocześnie bank ma te jego 10 zł - to jest kredyt, którego mu udzielił.
Można to zapisać po obu stronach, bo, można powiedzieć, bank włożył ten jego depozyt w kredyt dla niego (trochę mąci…)
A sto złotych leży…
Takich klientów może być jeszcze wielu (tu 89), tak, że suma depozytów może wynosić np. 1000 zł, podczas, gdy bank ciągle ma w gotówce tylko 100 zł. (3)
AKTYWA (ma) PASYWA (winien)
Jaką postać nadał bank
temu, co przyjął. To, co bank przyjmuje.
1 100 zł (w gotówce) 100 zł
2 10 zł (kredyt) 10 zł (depozyt)
3 1000 zł 1000zł
W takim przypadku 900 zł to jest pieniądz skrypturalny - w gotówce jest tylko stówa..
Ten przykład pokazuje:
Kreację pieniądza w systemie bankowym - ze 100 zł zrobiło się 1000 zł.
Istotę pieniądza skrypturalnego - który nie ma żadnej materialnej postaci.
W tym przypadku depozyty klientów są pokryte w gotówce w 10% -to jeszcze nie tak źle.
Z czasem pieniądz będący w obiegu miał coraz mniejsze pokrycie w złocie.
W okresie międzywojennym niektóre waluty nie miały pokrycia w złocie - miały natomiast pokrycie w walutach, które miały bezpośrednie pokrycie w złocie.
Współczesny pieniądz nazywamy pieniądzem papierowym:
To znaczy, że nie ma on zabezpieczenia w niczym, a w szczególności w złocie - nic za nim nie stoi.
Jest pieniądzem na mocy prawa.
Wymienialność:
Pieniądz złoty był wymienialny na złoto, co gwarantowało jednocześnie wymienialność walut między sobą.
Pieniądz papierowy oznacza tylko ewentualną wymienialność jednej waluty na inną.
Po wojnie tylko dolar był wymienialny na złoto - do 1971 r.
BANK CENTRALNY
Jest to szczególny bank w systemie każdego kraju.
Nie jest bankiem komercyjnym czy handlowym, tzn. nie prowadzi działalności na rzecz podmiotów gospodarczych czy ludności, nie udziela kredytów i nie przyjmuje depozytów.
Jest bankiem emisyjnym:
Emituje pieniądz.
Zapewnia stabilność pieniądza.
Odpowiada za to, ile jest gotówki (w uproszczeniu).
Zasadniczo jego operacje to operacje z bankami komercyjnymi:
Zazwyczaj są to operacje kredytowe.
Bank Centralny jest bankiem banków.
Banki komercyjne mogą zaciągać u niego kredyty komercyjne.
Bank Centralny może ułatwiać tym bankom, poprzez swoje kredyty, zachowanie płynności (zachowanie odpowiedniego poziomu rezerw) czy też wypłacalności (sprostanie żądaniom), - ale nie musi tego robić.
Bank centralny prowadzi rachunki państwa (w szczególności rządu).
Jednak rząd nie ma prawa zaciągać kredytów w Banku Centralnym, a ten z kolei nie ma prawa finansować instytucji publicznych.
Daje mu to pewną niezależność.
Nie musi być jednak bankiem państwowym - może być prywatny (USA).
Podlega szczególnym regulacjom.
Jego celem nie jest przecie osiąganie najwyższych zysków.
Pełni funkcje nadzorcze i kontrolne nad innymi bankami:
Ustala reguły prowadzenia działalności bankowej.
Funkcja emisyjna:
Powróćmy do tabelki, obrazującą kreację pieniądza w systemie bankowym:
W tym przykładzie jest gotówka, która jest złotem, przyniesionym do tego złotnika - bankiera.
Można sobie wyobrazić, że to złoto leży w Banku Centralnym, który emituje banknoty, mające zabezpieczenie w złocie…
I to te banknoty, ta gotówka leży sobie w naszym przykładowym banku komercyjnym.
Teraz z kolei można sobie wyobrazić, że za tymi banknotami nie ma żadnego złota.
Gotówka ta jest pieniądzem papierowym, nie mającym nic wspólnego ze złotem.
To oznacza, że klient, który chce swoich pieniędzy, dostaje gotówkę.
Żeby jednak zabezpieczyć się na wypadek ewentualnych żądań klientów dotyczących gotówki, trzeba tę gotówkę (pieniądz emitowany przez BC) mieć w rezerwach.
Za składnik tych rezerw bank taki nie może uznać swojego depozytu w innym banku.
Bo ten inny bank może zawsze paść - nie można tego depozytu nazwać gotówką.
Inna sytuacja jest wtedy, gdy nasz bank ma jakieś pieniądze należne mu od Banku Centralnego.
Wtedy mogą one być składnikiem tych rezerw.
Bo ze względu na to, że BC jest bankiem emisyjnym, wszelkie środki na rachunku w BC są równie dobre, równie pewne, jak gotówka.
Czyli składnikiem rezerw w banku komercyjnym może być zarówno gotówka, jak i środki na rachunku w Banku Centralnym.
Wielkość emisji gotówki, jak i środków, które banki komercyjne utrzymują w Banku Centralnym, zasadniczo pozostaje w zakresie oddziaływania Banku Centralnego.
Te dwie kategorie środków można nazwać:
Pieniądzem Banku Centralnego.
Bazą monetarną.
Pieniądzem wielkiej mocy.
Pieniądz Banku Centralnego, którym BC zasila jakby gospodarkę, nie stanowi jednak całości pieniądza, jaki jest w gospodarce - jest to jego niewielka część:
Baza monetarna stanowi podstawę, na której dokonuje się kreacja pieniądza w systemie bankowym.
To są właśnie te rezerwy banków komercyjnych.
Żeby Bank Centralny mógł, poprzez kształtowanie podaży własnego pieniądza (bazy monetarnej) oddziaływać na ilość pieniądza w gospodarce, musi być określona relacja pomiędzy rezerwami w bankach komercyjnych, a ilością pieniądza, jaka może powstać w wyniku kreacji pieniądza w systemie bankowym.
Jeżeli powstanie ograniczenie mówiące, że rezerwy muszą być na poziomie 10%…
Banki będą mogły wykreować mniej pieniądza, niż gdyby obowiązkowe rezerwy mogły wynosić tylko 5%.
Dlatego banki komercyjne muszą utrzymywać konkretne rezerwy ze względu na:
Zachowanie bezpieczeństwa systemu bankowego.
Utrzymanie odpowiedniej ilości pieniądza w gospodarce.
Dlatego Bank Centralny ustanawia obowiązkowe stopy rezerw.
Podsumowując:
Ilość pieniądza w gospodarce jest większa ( w wyniku kreacji pieniądza w systemie bankowym) niż wielkość bazy monetarnej.
Relacja pomiędzy wielkością bazy monetarnej a podażą pieniądza w gospodarce nazywa się mnożnikiem kreacji pieniądza.
Bank Centralny jest bankiem banków, bo m.in. udziela kredytów bankom komercyjnym.
To oznacza, że automatycznie banki komercyjne mają środki na rachunkach w banku centralnym (które są równie dobre, co gotówka).
A to oznacza, że każdy kredyt udzielony bankowi komercyjnemu powoduje zwiększenie bazy monetarnej.
Dlatego podlega to twardym regulacjom.
Istnieją warunki, po spełnieniu których bank komercyjny może zawsze dostać kredyt w Banku Centralnym.
Jednym z takich sposobów jest redyskonto.
Oznacza to, że bank komercyjny może zwrócić się do BC o wykup weksli, które są w jego posiadaniu:
BC przyjął weksel od swojego klienta.
Termin płatności jest np. za pół roku.
BC przyjmując taki weksel wydał gotówkę.
Czyli jest to tak, jakby udzielił kredytu.
Wolałby odzyskać środki, by nie obniżać swoich rezerw.
Bo to uniemożliwia mu rozwinięcie działalności kredytowej w inny sposób.
Dlatego chętnie sprzeda taki weksel bankowi komercyjnemu (oczywiście tak, żeby się to każdemu opłacało).
Od tego, ile BC za taki weksel zażąda, będzie zależało, czy banki komercyjne będą zainteresowane takim sposobem uzyskania środków z BC.
To redyskonto można określić w kategoriach stopy procentowej, i powiedzieć, że jest to stopa redyskonta.
Jest to pewna stopa BC, po której BC oferuje bankom komercyjnym skup weksli…
Czyli jakby udzielenie kredytu.
Banki komercyjne mogą też zaciągnąć kredyt w BC pod zastaw pewnych papierów wartościowych (np. bonów skarbowych).
Jest to kredyt lombardowy, dosyć drogi.
Bank Centralny może wpływać jeszcze w inny sposób na ilość własnego pieniądza w gospodarce.
Są to tak zwane operacje otwartego rynku.
O ile ustalanie obowiązkowej stopy rezerw jest działaniem władczym banku…
O ile ustanowienie lombardowej i redyskontowej stopy procentowej jest ustaleniem pewnych stosunkowo trwałych zasad, na jakich banki komercyjne mogą zaciągać kredyty…
O tyle operacje otwartego rynku są bieżącym, rynkowym działaniem banku centralnego.
Dlatego przypominają trochę interwencję, i dlatego stopa procentowa, po której są zawierane te transakcje, nazywana jest stopą interwencyjną.
Polegają one na sprzedaży lub zakupie papierów wartościowych przez Bank Centralny od banków komercyjnych.
Są to papiery Skarbu Państwa lub samego Banku Centralnego (bony pieniężne - dłużne papiery BC).
Wyobraźmy sobie:
BC oferuje do sprzedaży papiery skarbowe.
Banki komercyjne kupują.
To oznacza, że spadł poziom rezerw w bankach komercyjnych.
Mają papiery, ale nie mają tego, czym zapłaciły…
Czyli umniejszyły stan swoich środków na rachunkach w Banku Centralnym.
Bo kiedy kupiły te papiery, to BC odpisał im tę kwotę z ich rachunków.
A skoro zmniejszyły się rezerwy banków komercyjnych…
Bank Centralny ograniczył podaż własnego pieniądza…
I podaż możliwości kreacji pieniądza w ogóle.
Czyli sprzedając papiery wartościowe, BC ściąga własny pieniądz i wpływa tym samym na zmniejszenie podaży pieniądza w gospodarce.
Może być i odwrotnie: skupując papiery wartościowe, płaci własnym pieniądzem, i zwiększa bazę monetarną i przyczynia się do wzrostu podaży pieniądza w ogóle (poprzez kreację pieniądza w systemie bankowym).
Są to trzy narzędzia polityki pieniężnej.
Polityka pieniężna jest to polityka prowadzona przez Bank Centralny, której przedmiotem jest kształtowanie podaży pieniądza.
Cele Banku Centralnego:
Gwarancja stabilności pieniądza.
A stabilność pieniądza to stabilne ceny (niska inflacja).
MODEL UWZGLĘDNIAJĄCY ZNACZENIE WIELKOŚCI PODAŻY PIENIĄDZA W GOSPODARCE DLA POZIOMU WYDATKÓW.
Ponieważ będzie to model keynsowski, to ta wielkość podaży pieniądza będzie przekładała się się na wielkość nominalnych wydatków i wielkość realnego dochodu (czyli PKB).
Mówiąc o kształtowaniu podaży pieniądza, można analizować to zjawisko z dwu punktów widzenia:
Aktywności gospodarczej - sposób keynsowski (deficyt budżetowy jako sposób na pobudzanie koniunktury gospodarczej - nie daj Boże).
Traktować wzrost podaży pieniądza jako czynnik, który powoduje wyższe wydatki, a zatem wyższy dochód.
Jednak można oderwać się od tej keynsowskiej perspektywy, i stwierdzić, że wyższe wydatki to nie wyższy dochód, ale wyższa inflacja.
W szczególności, gdy te wyższe wydatki wynikają z emisji pieniądza.
Można to przedstawić wzorkiem, który wraz z interpretacją stanowi istotę ilościowej teorii pieniądza.
Ta teoria wiąże ilość pieniądza w gospodarce z poziomem cen.
Pieniądz w gospodarce służy do obsługi transakcji.
Zatem jeśli w gospodarce mamy pewną sumę transakcji, to potrzebujemy pewnej ilości pieniądza, która pozwoli nam te transakcje zawierać w sposób nieskrępowany.
Można przyjąć, że wielkość popytu, zapotrzebowania na pieniądz w gospodarce zależy od tego, ile tych transakcji jest dokonywanych.
Zatem w pewnym stopniu zależy od wielkości produktu krajowego.
Produkt krajowy / dochód (Y) przedstawiamy w kategoriach realnych - w cenach stałych.
Przejść na kategorie nominalne można, mnożąc to przez poziom cen (P).
Np. w gospodarce produkuje się tyle, ile się produkuje, czyli Y jest stałe, ale ceny wzrosną średnio dwukrotnie, to nominalnie dochód wzrośnie dwukrotnie.
Jeśli natomiast ceny będą stałe, a dochód realnie wzrośnie o 10%, to nominalnie też wzrośnie o 10% itp.
Mamy więc dochód nominalny wyrażony jako iloczyn cen stałych i dochodów realnych.
Przy danym dochodzie nominalnym potrzebujemy pewnej ilości pieniądza dla obsługi transakcji (M).
Ten pieniądz krąży w gospodarce, uczestnicząc w transakcjach…
I każda, przeciętna jednostka monetarna uczestniczy w okresie roku ileś tam razy w zawieraniu takiej transakcji.
Tę ilość oznaczymy V - jest to prędkość obiegu pieniądza.
V M = P Y
Jeśli mamy więc jakiś tam dochód nominalny i mamy pewien zasób pieniądza, to możemy statystycznie wyliczyć, ile razy średnia jednostka pieniężna uczestniczy w transakcjach w ciągu danego okresu czasu.
Przyjmijmy jednak, że ta prędkość obiegu pieniądza (V) jest stała - jest jakąś cechą gospodarki.
Przyjmijmy też (na razie), że produkt krajowy / dochód (Y) też jest stały.
Z perspektywy keynsowskiej Y nie jest stały - zależy od poziomu wydatków (więcej wydajemy, to rośnie nasz dochód)
Ale z perspektywy szkoły klasycznej dochód jest określony naszymi możliwościami wytwórczymi (zasobem kapitału, siły roboczej itd.) i w danym czasie jest, jaki jest.
Jeśli więc V jest stałe, Y jest stałe, to co stanie się, gdy wzrośnie podaż pieniądza?
Wzrosną ceny.
- ^ ^ -
V M = P Y
Czyli wzrost podaży pieniądza spowodował wzrost poziomu cen, czyli inflację.
Ilość pieniądza decyduje o poziomie cen.
Czy to oznacza, że podaż pieniądza nigdy nie może rosnąć?
Przede wszystkim, z roku na rok, w sprzyjających okolicznościach rośnie Y (produkt krajowy / dochód) w kategoriach realnych.
Wtedy podaż pieniądza nominalnie też może wzrosnąć, nie wywołując wzrostu cen.
Dlatego Bank Centralny nie prowadzi radosnej twórczości w zakresie:
Emisji pieniądza.
Kredytowania banków komercyjnych.
Udzielania kredytów rządowi.
Finansowania deficytu budżetowego itd.
Bo oznaczałoby to, że nie spełnia swojego podstawowego zadania - nie zapewnia stabilności waluty.
Można na to spojrzeć z innej strony:
Odrzućmy interpretację, zachowując sam wzór ilościowej teorii pieniądza.
Popatrzmy na to od strony keynsowskiej:
Przyjmijmy, że prędkość obiegu pieniądza jest stała.
Przyjmijmy za punkt wyjścia wzrost podaży pieniądza (Y).
Uchylamy w ten sposób założenie, że Y (PKB / dochód) jest stały.
Mamy teraz nieczynne moce wytwórcze, bezrobocie itd.
W takim razie wzrost podaży pieniądza (M) nie stoi w sprzeczności ze wzrostem dochodu (Y) przy stałych cenach (P).
Ponieważ gospodarka jest w stanie zapaści, zwiększamy podaż pieniądza (M).
To powoduje dodatkowy strumień wydatków w gospodarce .
Wtedy dochód rośnie (Y).
Przy założeniu stałych cen (P).
- ^ - ^
V M = P Y
Aktualna jest pierwsza interpretacja wzoru, stanowiąca wraz z nim ilościowej teorii pieniądza.
I BC ma na celu przede wszystkim dbałość o stabilny poziom cen, poprzez kontrolę podaży pieniądza, a nie ożywianie gospodarki poprzez wzrost podaży pieniądza.
MODEL IS - LM
Jest to model keynsowski.
To znaczy, że rozpatrujemy w nim gospodarkę, w której mamy:
Niepełne wykorzystanie czynników produkcyjnych.
Dochód poniżej możliwego do osiągnięcia.
Założenie stałych cen - nie obchodzi nas inflacja.
Jest to, w postaci graficznej, wykres, na który składają się dwie proste: IS i LM.
Aby go przedstawić, można wyjść od wykresu zwanego ”krzyżem keynsowskim”:
równowaga
popyt
V1
B
V0
A
Y0 Y1 Y podaż / dochód
(V0) jest to krzywa, obrazująca poziom wydatków w zależności od dochodu przy danej stopie procentowej.
Składają się na nią: konsumpcja, inwestycje, wydatki publiczne
Jeżeli stopa procentowa spadnie, poziom wydatków wzrośnie.
Bo spadnie nasza skłonność do oszczędzania: po co oszczędzać w banku, skoro odsetki są coraz mniejsze?
Wzrosną wydatki inwestycyjne (to już było).
(V1) nowy poziom wydatków w zależności od dochodu przy mniejszej stopie procentowej.
Będzie to oznaczało ostatecznie inny poziom dochodu w warunkach równowagi rynkowej.
A teraz drugi wykres, na którym na poziomej osi mamy nadal dochód, ale na pionowej stopę procentową:
Stopa %
A`
R0
B`
R1
IS
Y0 Y1 dochód
Dla pierwszego dochodu (Y0) mamy stopę R0, a dla drugiego (Y1) - R1.
Punkt A` na tym wykresie odpowiada punktowi A na tamtym, analogicznie B` i B.
Punktów takich można narysować nieskończenie wiele, a wszystkie one składają się w rezultacie na krzywą IS.
Krzywa IS pokazuje (I) inwestycje i (S) oszczędności, czyli ten najprostszy warunek równowagi na rynku dóbr i usług.
Wszystkie te punkty, znajdujące się na krzywej IS są punktami równowagi, i odpowiadają punktom znajdującym się na poprzednim wykresie, leżącym na półprostej równowagi popytu globalnego i podaży globalnej.
Więc krzywa IS stanowi zbiór wszystkich punktów, obrazujących taką kombinację stopy procentowej i dochodu, dla których spełniony jest warunek równowagi rynkowej.
Druga krzywa ma ukazywać spełnienie równowagi na rynku pieniądza.
1.Na osi poziomej mamy podaż pieniądza (M), a na osi pionowej stopę procentową (R).
Przyjmijmy, że podaż pieniądza jest, jaka jest (jest w danym momencie stała) i na wykresie obrazuje ją po prostu pionowa linia - nie zależy od stopy procentowej.
Stopa % Stopa %
LM to jest ta krzywa, co poszła
D w dół
R1
R0 e
Y1
Y0
1. Podaż pieniądza M 2. Y0 Y1 Dochód Y
Uzasadnienie tego zjawiska wykracza poza możliwości naszej percepcji - dlatego należy po prostu przyjąć, że Y0 oznacza popyt na pieniądz w zależności od stopy procentowej przy danym dochodzie.
Popyt ten zależy również od dochodu: jeśli dochód jest większy, to zapotrzebowanie na pieniądz, który ma obsłużyć transakcje przy danym dochodzie, też jest większy.
Krzywa Y1 obrazuje popyt na pieniądz przy wyższym dochodzie.
Wtedy stopa procentowa będzie wyższa.
Gdy dochód się zmienia, poruszamy się między punktami d i e.
Jest wyższy dochód realny, większy produkt, więcej transakcji,
więc, skoro ta sama ilość pieniądza ma obsłużyć te transakcje,
to pieniądz staje się coraz bardziej dobrem rzadkim, staje się coraz droższy,
czyli stopa procentowa rośnie.
Punkt te możemy przenieść na drugi wykres, na którym mamy Y (dochód) i R (stopę procentową).
2. Dla stopy procentowej R0 mieliśmy dochód Y0, a dla R1 - wyższy dochód Y1.
Na podstawie tych dwu punktów możemy wyznaczyć krzywą LM.
Krzywa LM jest zatem zbiorem wszystkich punktów, obrazujących takie kombinacje stopy procentowej i dochodu, dla których zachowana jest równowaga na rynku pieniądza.
Krzywe te możemy umieścić na jednym wykresie, ponieważ mamy te same wielkości na osiach.
Stopa % LM
R
LM po zwiększeniu podaży pieniądza.
IS
Dochód Y
Możemy się teraz tymi krzywymi trochę pobawić:
Co się stanie w przypadku tego modelu (czyli przy założeniu sztywnych cen i elastycznego dochodu), jeśli zwiększymy podaż pieniądza?
Na razie przenosimy się do pary wcześniejszych wykresów:
Okazuje się, że dla każdego poziomu dochodu będzie niższa stopa procentowa.
Dla dochodu Y0 będzie stopa nie R0, tylko niższa od R0…
A dla dochodu Y1 nie R1, tylko niższa od R1.
Oznacza to, że dla każdego dochodu stopa procentowa, przy której będzie równowaga, w warunkach wyższej podaży pieniądza, będzie niższa.
A to oznacza, że krzywa LM poszła w dół.
Teraz przenosimy się do powyższego rysunku:
W miejscu przecięcia dotychczasowej krzywej LM z IS był punkt, będący spełnieniem równowagi na rynku pieniądza i rynku towarów i usług, a dla nowej podaży pieniądza punkt ten przesunął się wraz z krzywą LM.
Punkt ten różni się od poprzedniego niższą stopą procentową i wyższym dochodem (bo przy niższej stopie procentowej są wyższe wydatki).
Można w ten sposób zilustrować opisywany wcześniej przypadek, gdy w ramach keynsowskiego postrzegania gospodarki polityce pieniężnej można przypisać funkcję pobudzania aktywności gospodarczej - jednak to tylko bajka, bo nie uwzględniamy tu inflacji.
Podobnie można rozpatrywać wzrost wydatków budżetowych:
To też pokazywał na wcześniejszych wykresach, ale już nie wiem, których…
Wzrost wydatków budżetowych oznaczałby, że dla każdej stopy procentowej poziom wydatków jest coraz wyższy.
Jeżeli dla danej stopy procentowej wydatki są wyższe, to dochód też jest wyższy (to jest istota tego interwencjonizmu keynsowskiego, o którym było wcześniej).
To oznacza, że dla każdego poziomu stopy procentowej poziom wydatków i poziom dochodu jest wyższy.
Oznacza to w każdym razie przesunięcie krzywej IS:
Stopa %
IS1
IS2
Dochód Y
Wyższe wydatki spowodowały wzrost dochodu…
I pewien wzrost stopy procentowej, skoro podaż pieniądza się nie zmieniła…
A wiemy, że popyt na pieniądz zależy od dochodu, to skoro dochód wzrósł, a pieniądza nie przybyło, to stopa jest wyższa.
Jeszcze jedna sprawa, którą można zobrazować modelem IS LM:
Skoro wzrosną wydatki budżetowe,
I wzrośnie deficyt budżetowy,
Bez wzrostu podaży pieniądza,
To ten deficyt musi być jakoś pokryty - skądś rząd musi wziąć te pieniądze, które zamierza wydać.
Pożycza je, a to oznacza dodatkowy popyt na rynku pieniężnym.
Oznacza to, że stopa procentowa rośnie.
Rząd zwiększył swoje wydatki, dzięki czemu wzrósł dochód,
Ale towarzyszy temu wzrost stopy procentowej.
Oznacza to, że prywatne wydatki będą niższe.
Ostatecznie, (jak widać z wykresu, che, che , che…) poziom ogólnych wydatków będzie wyższy,
Ale poziom wydatków prywatnych będzie niższy - w szczególności wydatków inwestycyjnych, tak zależnych od stopy procentowej.
Ten efekt nazywamy efektem wypierania:
Rząd, dokonując wydatków, zwiększając deficyt budżetowy, i zgłaszając popyt na środki, które zapewnią finansowanie tego deficytu, sprawia, że wyższa stopa procentowa wywołuje spadek wydatków prywatnych - w tym także inwestycyjnych.
Rząd zaczyna w ten sposób wypierać wydatki prywatne z rynku.
Uderza w ten sposób w rozwój sektora prywatnego, który jest istotą gospodarki rynkowej.
Gdybyśmy przyjęli perspektywę, w której dochód nie może wzrosnąć, to efekt wypierania byłby pełny.
Im więcej rząd wyda, o tyle mniej wyda sektor prywatny.
P
NIE ZMIENIAJ KROJU ANI ROZMIARU CZCIONKI!!!!
Dotychczas koncentrowaliśmy się na popytowym ograniczeniu gospodarki, co odpowiadało podejściu keynesowskiemu.
Szkoła keynesowska powstawała w latach Wielkiego Kryzysu, w okresie międzywojennym, gdy problemem było uruchomienie nieczynnych zasobów, a nie inflacja.
Widać to wyraźnie np. w “krzyżu keynesowskim”, który obrazuje, jak dochód zmienia się w zależności od popytu (to już było).
Nie było tam ograniczeń podażowych , tak jak i w modelu IS-LM.
Dzisiaj będziemy się zastanawiać nad tym, co określa podaż globalną.
Najprostsza odpowiedź: podaż globalna jest określona zasobami czynników produkcji w warunkach ich pełnego wykorzystania.
My posuniemy się dalej, tworząc obraz gospodarki z produkcją maksymalną, czyli przy pełnym wykorzystaniu czynników produkcji.
Nie jest to gospodarka keynesowska, która może trwać w równowadze w warunkach, kiedy dochód jest niski, a taka, która powraca do stanu maksymalnej produkcji, maksymalnego dochodu.
Spróbujmy uwzględnić w naszej analizie zmienność poziomu cen.
W tym celu skonstruujemy dwie krzywe:
Makroekonomiczną Krzywą Popytu.
Makroekonomiczną Krzywą Podaży.
Na pierwszym spotkaniu omawialiśmy różnice pomiędzy mikro- i makroekonomią.
Mikroekonomiczna Krzywa Popytu pokazuje relację między ceną jakiegoś dobra a wielkością popytu na to dobro.
W przypadku Makroekonomicznej Krzywej Popytu mamy relacje między poziomem cen (jest to coś bliskiego cenie) a popytem globalnym (w przypadku Makroekonomicznej Krzywej Podaży - podażą globalną).
Wyjdziemy od modelu IS-LM.
stopa
% r LM (dla poziomu cen P)
LM`(dla poziomu cen P`, który spadł)
Dochód Y
Mimo, że teoretycznie w keynesowskim modelu IS-LM ceny są stałe, pozwolę sobie te ceny tu ruszyć z miejsca.
Możemy uznać, że spadek cen jest równoważny wzrostowi realnej podaży pieniądza.
Jeśli jest pewna podaż pieniądza na rynku, przy danych cenach, to jest go ileś tam.
Jeżeli ta sama podaż globalna będzie po cenach o połowę niższych, a tego pieniądza pozostanie tyle samo, to będzie się wydawało, że jest go jakby dwa razy więcej.
Nominalnie pieniądza jest tyle samo, ale realnie jest go więcej.
Teraz rzutujemy to na drugi wykres:
ceny
P p
p`
y y` Y MDS Makroekonomiczna Krzywa Popytu.
Na pierwszym wykresie: dla poziomu cen P (krzywa LM) mieliśmy dochód y.
Dla niższego poziomu cen P` mieliśmy dochód y` (większy od y).
Krzywa MDS pokazuje nam, że przy danej nominalnej podaży pieniądza, im niższy poziom cen, tym wyższy popyt (?).
Teraz druga krzywa - Makroekonomiczna Krzywa Podaży:
Zaczniemy od analizowania rynku pracy.
Popyt na pracę zależy od płacy.
Im niższa płaca, tym pracodawcy są skłonni zatrudnić więcej pracowników.
Chodzie o płacę realną, a nie nominalną.
To znaczy płacę w odniesieniu do poziomu cen.
Jak to uzasadnić?
Mamy pewien określony zasób kapitału - małą fabryczkę.
Rusza ona, jak zatrudnimy 100 pracowników.
Każdy pracownik wytwarza wtedy jakąś wartość, jakiś produkt.
Jeżeli zatrudnimy 101. pracownika:
Produkcja nieco wzrośnie.
Ten przyrost wartości produkcji nazwiemy krańcowym przychodem.
Jeżeli zatrudnimy 102. pracownika, produkcja znowu nieco wzrośnie.
I dla każdego, kolejnego zatrudnionego pracownika produkcja wzrasta, z tym, że wzrasta ona nieco mniej.
Przyrost wartości produkcji jest coraz to mniejszy, a w pewnym momencie produkcja nawet może zacząć spadać, bo taki 170. pracownik będzie się kręcił tylko pod nogami i wkładał palce tam, gdzie nie trzeba.
Czyli produkt krańcowy jest odpowiedni dla każdego krańcowego pracownika - najpierw wysoki, potem zacznie spadać, aż w końcu może stać się ujemny.
Wyobraźmy sobie, że 105. pracownik w naszej fabryczce pozwala zwiększyć produkcje o 100 zł.
A więc produkt krańcowy pracy tego pracownika wynosi 100 zł.
A jego dniówka wynosi 80 zł.
Więc jest sens zatrudniania tego pracownika.
A produkt krańcowy 106. pracownika wynosi 80 zł - tyle, co dniówka.
Więc 107 już się nie opłaca zatrudniać.
Produkt krańcowy pracy jest równy przyrostowi produkcji wynikającemu z zatrudnienia dodatkowego pracownika przy danym zasobie kapitału rzeczowego.
A więc popyt na pracę zależy od płacy realnej.
AJ LF
Płaca realna w
E
LD
Zatrudnienie.
Pierwsza krzywa obrazować będzie wielkość siły roboczej w zależności od płacy realnej.
Siła robocza to są zatrudnieni wraz z zarejestrowanymi bezrobotnymi.
Wielkość ta stosunkowo w niewielkim stopniu zależy od rzeczywistej płacy.
Bo ludzie tylko czasami się rejestrują jako bezrobotni po to, żeby dostać pracę, a częściej, żeby dostać zasiłek.
On już gada jak potłuczony i nie mogę go słuchać, więc piszę z Begga:
Krzywa popytu na pracę LD wskazuje, że przedsiębiorstwa zatrudnią tym więcej pracowników, im mniejsza jest płaca realna.
Z przebiegu krzywej LF wynika, że zasób siły roboczej (podaż pracy) zwiększa się przy wzroście płacy realnej.
Bo jak więcej płacą, to więcej ludzi idzie do pracy lub rejestruje się jako bezrobotni poszukujący pracy.
Jest ona tak stroma, bo…
Krzywa AJ pokazuje, ile osób faktycznie podjęłoby tę pracę przy każdej (do mnie to lepiej dociera, jeśli mówię sobie: przy jakiejś) płacy realnej - czyli faktyczną skłonność do podjęcia pracy.
Położenie i nachylenie krzywej LF wynika ze sposobu dystrybucji zasiłków.
Podobnie i krzywej AJ - też zależy od wysokości zasiłków: po co mam pracować za 100 zł, jeżeli 95 dostanę nic nie robiąc.
Jest to wpływ czynników instytucjonalno-prawnych.
Jeśli zasiłki będą rozdawane hojnie, to wiele bezrobotnych się zarejestruje, a więc krzyw siły roboczej pójdzie w prawo.
A krzywa akceptacji pracy pójdzie w lewo - bo mniejszej ilości osób będzie chciało się pracować, jak będą takie wysokie zasiłki.
Równowaga na rynku pracy istnieje w punkcie E, gdzie spotykają się linie LD i AJ.
Czyli: liczba oferowanych miejsc pracy przy danej płacy realnej i liczba osób, które za tę kasę poszły do pracy.
Pamiętając, że LF obrazuje podaż pracy, można dojść do wniosku, że odległość między AJ i LF obrazuje poziom bezrobocia dobrowolnego przy każdej płacy:
Czyli równowaga na rynku pracy oznacza taką sytuację, w której wszyscy akceptujący obowiązujący obowiązującą stawkę płacy mogą znaleźć pracę.
I w warunkach równowagi na rynku pracy mamy bezrobocie.
Co by się stało, gdyby płaca realna wzrosła?
Liczba siły roboczej (razem z bezrobotnymi - leniuchami, którzy chcą tylko zasiłków) troszkę by wzrosła.
Liczba rzeczywiście chętnych do podjęcia pracy wzrosłaby znacznie.
Ale skłonność pracodawców do zatrudnienia pracowników zmalałaby.
Pojawiają się zatem ludzie, którzy nie tylko chcą wisieć na listach w Urzędzie Zatrudnienia i odbierać zasiłek, ale naprawdę chcą iść do pracy za tę, wyższą już, płacę, ale nie mogą - bo pracodawcy przy wyższej płacy są skłonni zatrudnić mniej pracowników.
Powstaje więc zupełnie inna kategoria bezrobotnych:
Bezrobocie przymusowe obejmuje osoby, które chciałyby mieć pracę przy danej płacy realnej, ale nie mogą jej znaleźć.
Wracając do stanu równowagi - nazywa się on stanem równowagi przy pełnym zatrudnieniu, ale w rzeczywistości w takiej sytuacji nie znika całe bezrobocie: znika bezrobocie przymusowe, a pozostaje dobrowolne.
W warunkach równowagi na rynku pracy zawsze występuje pewne bezrobocie:
Pierwsze jest to bezrobocie dobrowolne: to są ci, co się rejestrują, żeby dostawać zasiłek, bo im się nie chce za proponowaną kasę pracować.
Drugie to bezrobocie chwilowe: ktoś się zwolnił i jeszcze do nowej pracy nie poszedł, kogoś wylali, ktoś ma za miesiąc podpisać umowę itd.
Sumę tych bezroboci (!) możemy nazwać bezrobociem naturalnym: jest to wielkość bezrobocia w warunkach równowagi na rynku pracy.
Teraz wracamy do Makroekonomicznej Krzywej Podaży.
Wielkość podaży zależy między innymi od tego, ile pracujemy.
Wracając do naszej fabryczki:
Im więcej ludzi pracuje, tym większa jest produkcja.
W tym momencie obrazuje ona gospodarkę narodową, a w takim przypadku niemożliwym jest fakt, aby kolejna zatrudniona osoba przeszkadzała pozostałym.
Więc im więcej osób podejmuje pracę przy pewnym zasobie kapitału, tym ta produkcja jest większa - wielkość produkcji zależy od wielkości zatrudnienia.
Przyjmijmy kilka założeń co do funkcjonowania rynku pracy:
Pracownicy i pracodawcy kierują się wielkościami realnymi, a nie nominalnymi: nie ważne, ile to jednostek pieniężnych, ale ile można za to kupić.
Płace realne i nominalne są w pełni elastyczne w górę i w dół oraz zawsze kształtują się tak, że przywracają równowagę na rynku pracy.
Jeżeli związki zawodowe wynegocjują wzrost płac, ci, którzy pracują, są z tego bardzo zadowoleni.
Ale zadowolonych jest mniej, bo pojawili się tacy, którzy dotychczas zarabiali, ale teraz są bezrobotni - a chcieliby pracować.
I ta presja podażowa sprawi po jakimś czasie, że płace spadną.
Przyjmując, że płace są elastyczne, to mamy zawsze do czynienia z równowagą na rynku pracy…
A zatem z pewną konkretną wielkością zatrudnienia.
Wielkość zatrudnienia przesądza o wielkości produkcji.
A więc skoro gospodarka zawsze oscyluje wokół tego zatrudnienia odpowiadającemu równowadze na rynku pracy, to również produkcja oscyluje wokół odpowiedniego poziomu.
Mamy pewien zasób kapitału, i zawsze z tym zasobem wiążemy pewną ilość pracy…
I tę wielkość produkcji można określić terminem: produkcja potencjalna.
W Beggu: Produkcja potencjalna to wielkość produkcji wytwarzana przy pełnym zatrudnieniu (bez bezrobocia przymusowego).
Dotychczas stosowany był termin: produkcja maxymalna dla pokazania tego ograniczenia podażowego…
W przypadku produkcji potencjalnej są jeszcze bezrobotni, ale żeby oni pracowali, to trzeba by ich do tego zmusić - więc w rzeczywistości jest to produkcja maksymalna.
Teraz można rysować Makroekonomiczną Krzywą Podaży.
Makroekonomiczne Krzywe Popytu i Podaży pokazują zależność między poziomem cen a makroekonomicznym popytem lub makroekonomiczną podażą.
Ą jak wielkość produkcji zależy od poziomu cen?
On twierdzi, że z tego, co powiedział, wynika, że nie zależy.
Płace nie zależą od nominalnych zmian, pracownicy i pracodawcy kierują się wartościami realnymi.
Płaca realna będzie powracała do poziomu równowagi niezależnie od tego, co będzie się działo z poziomem cen.
Taka płaca oznacza określone zatrudnienie, a zatrudnienie - określoną produkcję.
Skoro tak, to produkcja nie zależy od poziomu cen, i jest to pop prostu pionowa prosta.
AS - Krzywa Podaży.Globalnej (Zagregowanej).
Poziom cen p
E
Yp
Produkcja
Wielkość produkcji i poziom cen zależą od połączenia tych dwu krzywych i punktu równowagi E.
Wracamy do przykładu, w którym wzrósł zasiłek dla bezrobotnych.
Skłonność do podjęcia pracy wówczas spadnie.
Punkt równowagi na rynku pracy pójdzie w lewo.
A zatem zatrudnienie w warunkach równowagi spadnie, zatem poziom produkcji (odpowiadający zatrudnieniu) również spadnie.
Jeżeli poziom produkcji Yp spadnie, to krzywa podaży zagregowanej pójdzie w lewo.
P
AS
P`
p
MDS - krzywa popytu…
Y` Y
Drugim efektem będzie wzrost poziomu cen.
Ekonomia keynesowska jest ukierunkowana na zarządzanie popytem globalnym.
Jeśli za mało wydajemy i przez to jest niski dochód, to musimy zrobić coś, żebyśmy więcej wydawali.
Wystarczy więc tylko więcej kupować, i przez to dochód będzie większy - będziemy więc de facto bogatsi.
Więc u Keynesa uwaga jest skoncentrowana na popycie, i jest to istotą interwencjonizmu państwowego.
W tym natomiast ujęciu zarządzanie popytem dla zmiany wielkości produkcji nie ma sensu.
Bo produkcja i tak będzie oscylowała wokół poziomu produkcji potencjalnej.
Można się zastanawiać, co będzie, jeżeli będziemy zwiększali popyt.
Jeżeli krzywa popytu MDS pójdzie w górę, produkcja pozostanie ta sama, a wzrosną ceny.
Czyli zarządzanie popytem w tym przypadku niczemu nie służy.
Można jednak jakoś tę krzywą poruszyć, ale nie zarządzając bezpośrednio popytem, a poprzez instytucjonalno-prawne regulacje (“zarządzanie podażą”).
Czyli to jak państwo działa w zakresie zasiłków, podatków i innych podobnych czynników, wpływa na wielkość produkcji potencjalnej.
Działania w tym zakresie nazywają się łącznie ekonomią podażową.
Ekonomia podażowa to zbiór koncepcji mających na celu pobudzenie aktywności gospodarczej, ale nie przez wzrost wydatków (jak w szkole keynesowskiej), tylko poprzez poprawę instytucjonalnych warunków prowadzenia tej działalności.
Zastanówmy nad skutkami wzrostu podaży pieniądza.
W tym celu wyjdźmy jeszcze raz od modelu IS-LM.
Stopa r LM (P)
LM (P`)
Y
Ceny p
MDS
MDS`
Y
Jak wyprowadzaliśmy tę krzywą t założyliśmy, że zmieniamy poziom cen…
A teraz zakładamy, że poziom cen (jak to w modelu IS-LM) się nie zmienia, a wzrasta poziom pieniądza.
Stąd mamy LM`, ale dla tego samego poziomu cen.
Mamy w tym przypadku wyższy dochód, i dlatego nasza krzywa popytu pojechała w prawo.
Czyli:
Wzrost podaży pieniądza powoduje spadek stopy procentowej, a przy niższej stopie procentowej i danym poziomie cen wzrosną wydatki (w szczególności inwestycyjne).
Zatem przy wyższej podaży pieniądza i przy tym samym poziomie cen, wysokość wydatków - wysokość popytu globalnego jest wyższa.
Przenieśmy teraz ten wniosek na wykres Makroekonomicznej Krzywej Popytu i Podaży.
P
MDS`
MDS
Yp
MDS czyli krzywa popytu jedzie wtedy w górę, czego rezultatem jest wzrost poziomu cen.
Nie oznacza to jednak inflacji - jednorazowy wzrost podaży pieniądza spowodował jednorazowy wzrost cen.
Czyli:
O ile w keynesowskim modelu IS-LM wzrost podaży pieniądza spowodował wzrost dochodu / produkcji poprzez wzrost wydatków,…
…o tyle w tym ujęciu wzrost podaży pieniądza, przyczyniając się do wzrostu wydatków, wzrostu popytu globalnego, sprawił, że wzrosły ceny.
Więc o ile u Keynesa można się upierać przy pobudzaniu gospodarki poprzez wyższą podaż pieniądza , o tyle w tym modelu, klasycznym, jest to działanie szkodliwe.
Wzrost podaży pieniądza mógłby być celowy wtedy, gdyby następowały w gospodarce inne procesy wzrostu, byłaby wtedy potrzeba większej ilości smaru do nasmarowania większej maszyny.
Jeżeli dochód by wzrósł, można byłoby zwiększyć podaż pieniądza, i nie oznaczałoby to wzrostu cen, tylko ten dodatkowy pieniądz obsługiwałby dodatkowy dochód.
Czyli wzrost podaży pieniądza powinien odpowiadać realnemu wzrostowi gospodarczemu.
To samo wynika zresztą z wzoru, który nazwaliśmy ilościową teorią pieniądza.
Czyli:
Jeśli wzrośnie podaż pieniądza przy danym dochodzie, to wzrośnie poziom cen.
Chyba, że rośnie dochód realny - wtedy rosnąca podaż pieniądza może oznaczać zachowanie stałego poziomu cen.
To była polityka pieniężna, a teraz będzie polityka fiskalna:
R LM
IS` (P`)
IS (P)
P Y
MDS`
MDS
Y
Poziom cen jest stały, tylko PO PROSTU rząd zwiększył deficyt budżetowy, i krzywa MDS idzie do góry - co oznacza wzrost popytu dla każdego poziomu cen.
Bo jeżeli ktoś przy danym poziomie cen zaczął więcej wydawać, to w ten sposób wzrósł popyt.
Czyli ekspansja fiskalna przekłada się na przesunięcie MDS w prawo - czyli ekspansja fiskalna powoduje również wzrost cen.
Czyli działania, które w szkole keynesowskiej stanowiły istotę interwencjonizmu, w szkole klasycznej są szkodliwe i nie mają żadnego sensu.
W tym modelu następuje pełny efekt wypierania (znany ze szkoły keynesowskiej):
Poprzez wzrost wydatków publicznych następował wzrost dochodu, któremu jednak towarzyszył spadek wydatków prywatnych.
Jednak w szkole keynesowskiej wydatki prywatne spadały wolniej, niż wydatki publiczne wzrastały,…
A tu nie ma żadnego ogólnego wzrostu poziomu wydatków: wydatki prywatne spadają o tyle, o ile wzrastają wydatki publiczne.
Tu jednak dokonało się to inaczej - przez mechanizm wzrostu cen.
Na skutek tego wzrostu cen spadły nasze wydatki realne
Sytuację analizowaną przez teorię keynesowską możemy rozpatrywać, biorąc pod uwagę pewien spadek popytu globalnego (np. na skutek zmniejszenia wydatków inwestycyjnych, czego przyczyną było pogorszenie nastrojów wśród inwestorów).
Jeżeli w modelu keynesowskim dopuścimy taki spadek popytu, to będzie to oznaczało spadek produkcji - stąd te stałe kryzysy.
Coś podobnego widzimy w dzisiejszym modelu:
W modelu keynesowskim ceny są sztywne - przesunięcie krzywej popytu oznaczałoby, że z punktu równowagi A przeszlibyśmy do punktu B.
P AD
A
B
C MDS
MDS`
Y
Czyli mielibyśmy ten sam poziom cen, ale niższą produkcję i niższe zatrudnienie.
W tym modelu jednak gospodarka stale pozostaje w pobliżu produkcji potencjalnej, co wynika z licznych, przyjętych przez nas założeń (a w szczególności z założenia elastyczności cen),…
… i w takim razie znajdziemy się w warunkach produkcji potencjalnej w punkcie C.
Jeśli popyt spadnie, poziom cen też spadnie, produkcja będzie ostatecznie na poziomie produkcji potencjalnej - całe dostosowanie jest tu po stronie cen.
Z jednej strony nie jest to jednak rozumowane w pełni realistyczne, a z drugiej - niekoniecznie deflacja musi być korzystna.
Jedną z płaszczyzn porozumienia między różnymi szkołami jest koncepcja długiego i krótkiego okresu w gospodarce.
Długi okres jest tu określany jako czas, w którym mogą zajść procesy cenowe, pozwalające na powrót gospodarki do równowagi.
płace AD
nominalne
p 0 D
C
B
1
2 MDS`
3 A
MDS
yp Y
Dotychczas powiedzieliśmy, że poziom produkcji zależy od płacy realnej, która wraca do poziomu równowagi…
…ale może też zależeć od płacy nominalnej.
Wyobraźmy sobie, że wzrósł popyt - krzywa MDS poszła w prawo > do MDS`.
Przedsiębiorcy doświadczają tego wzrostu popytu.
Chcieliby z tego skorzystać, więc proponują swoim pracownikom nadgodziny, które są lepiej płatne.
Rośnie więc i produkcja, i płaca.
Jest więc jakaś taka zależność między płacą nominalną a produkcją - ale jest to zależność w krótkim okresie.
Wyższy popyt, zgodnie z tym, co dotychczas mówiliśmy, powinien oznaczać wyższy poziom cen.
Ale właśnie zgodnie z tym, co powiedzieliśmy sobie przed chwilą, w przypadku wyższego popytu pracodawcy mogą być skłonni zapłacić więcej swoim pracownikom, żeby zwiększyć produkcję - i znajdziemy się w punkcie B
Te nadgodziny składają się na podaż pracy, a więc jest to jednocześnie krótkoterminowa krzywa globalnej podaży.
Produkcja potencjalna nie jest w ścisłym, fizycznym znaczeniu produkcją maksymalną:
Pracownicy zostaną po godzinach, bo im pracodawca zapłaci więcej - będzie większa produkcja.
Jest pewien poziom płacy realnej, który odpowiada równowadze na rynku pracy.
…punkt nie odpowiada takiej sytuacji.
Gdybyśmy mieli do czynienia z pewnym wzrostem płacy, który będzie odpowiadał temu zwiększonemu popytowi na pracę, doszlibyśmy wreszcie do punktu D.
Czyli przebyliśmy taką drogę: A > B > C > D.
W odpowiedzi na zwiększony popyt produkcja najpierw nieco ruszyła …
…pracowników zatrudniano po godzinach…
…pracownicy wymusili podpisanie nowych umów o pracę z nowymi stawkami…
…i ten proces doprowadził nas do punktu D.
Moglibyśmy w sposób analogiczny rozpatrywać spadek popytu:
Szlibyśmy taką drogą: 0 > 1 > 2 > 3.
I wrócilibyśmy do punktu równowagi 3 = A.
Ten wykres pokazuje krótki i długi okres:
To, co w krótkim okresie robimy z popytem, przesuwając krzywą popytu (MDS > MDS`), może być obrazem takiej interwencji keynesowskiej.
Zwiększyliśmy produkcję, ale w krótkim okresie - dopóty, dopóki nie nastąpią dostosowania cenowe w postaci inflacji.
W krótkim okresie może produkcja jest w stanie wzrosnąć, ale w długim okresie wzrosną ceny.
Jeśli mamy do czynienia z jakimś załamaniem, to można uruchomić keynesowski interwencjonizm i pobudzić gospodarkę…
…ale po co?
Ona z czasem sama dojdzie - w długim okresie.
Jeśli zaczniemy ją dopychać, to ostatecznie ją przepchniemy za bardzo - i będziemy mieli wzrost cen.
EKONOMIA III.
Na egzaminie:
Będzie ok. 10 pytań.
Nie będzie pytań problemowych.
Będą pytania o definicje, PROSTE zależności.
Przykłady:
Co to jest mnożnik kreacji pieniądza?
Wymień narzędzia polityki pieniężnej.
Co to są operacje otwartego rynku?
Co to jest baza monetarna?
Jakie skutki w ramach modelu IS-LM powoduje wzrost podaży pieniądza? (Spadek stopy procentowej i wzrost dochodu).
Albo to samo pytanie w modelu klasycznym (Wzrost cen).
Dzisiaj będzie o gospodarce otwartej (uczestniczącej w międzynarodowych procesach gospodarczych).
Handel zagraniczny:
Wiadomo, dlaczego sprowadzamy banany, ale dlaczego ściągamy rzeczy, które moglibyśmy wyprodukować sami?
Załóżmy, że wszystkie koszta wyprodukowania danego dobra sprowadzamy do wystandaryzowanej jednostki pracy.
Jednak nawet w tym przypadku można proces produkcji zrelatywizować - dojść do kosztów relatywnych, inaczej komparatywnych.
Pierwszym, który zwrócił uwagę na znaczenie kosztów komparatywnych, był David Ricardo (XIX w.), i jego teoria odzwierciedlała interes GB, bo sam David był Anglikiem.
Jednak wolny Hendel jest korzystny dla wszystkich i zawsze.
Wyobraźmy sobie, że są dwa kraje, które produkują to samo dobro.
Zakładamy, że każdy z tych dwu krajów dysponuje jednym tylko czynnikiem produkcji - pracą.
Kraj A Kraj B
Potencjał godzin
pracy: 200 180
Produkowane dobra: X Y X Y
Produkcja w
warunkach braku
handlu zagr.: 1x 1y 1x 1y
Ile ich to kosztuje
godzin pracy: (100) (120) (100) (80)
Dotychczas konsumpcja była równa produkcji.
Z tego wynika, że w kraju B relatywnie tańsze jest dobro Y, a w A - dobro X.
Skoro kraj B produkuje taniej dobro Y, to może na tym właśnie powinien się skoncentrować.
A kraj A - na dobrze X:
Produkcja 2,2x ----- ----- 2,25y
Godziny pracy (220) (180)
Export 1,1x ----- ----- 1,1y
Import ----- 1,1y 1,1x 1,1y
Konsumpcja 1,1 x 1,1y 1,1x 1,15y
Odbywa się to wszystko przy założeniu, że 1x = 1y.
Polega to przesunięciu swoich czynników tam, gdzie są one wykorzystywane najbardziej efektywnie.
Gdy nieco bardziej skomplikujemy teorię kosztów komparatywnych…:
Np. USA mają relatywnie dużo kapitału, a Indie - dużo pracowników.
Zatem USA powinny specjalizować się w produkcji kapitałochłonnej, a Indie - pracointensywnych (bo u nich praca jest relatywnie obfita = relatywnie tania).
Wiąże się ten wniosek z nazwiskami ekonomistów: Hechsherem i Ohlinem.
Weryfikował to Leontiew, radziecki uczony pracujący w USA, i okazało się, że w rzeczywistości USA eksportują dobra o dużym nakładzie pracy:
Nazywa się to paradoksem Leontiewa.
Wyjaśnia się to tak, że praca w USA jest czym innym, niż praca w Indiach.
Bo ta praca w USA to praca wykwalifikowana.
Polska przechodzi teraz ze struktury exportu rolniczej do przemysłowej.
Za PRL było odwrotnie, ale wtedy było to wbrew przewagom komparatywnym.
Dlaczego, w takim razie, nie mamy w rzeczywistości do czynienia z prawdziwie wolnym handlem?
A nie mamy: bo są cła, kontyngenty, bariery administracyjne…
Niektóre rozwiązanie blokują handel, a wydaje się, że promują: np. dotacje do exportu, które w rzeczywistości nie pozwalają krajom wykorzystywać ich przewag komparatywnych.
Bo czasami chodzi o utrzymanie pewnej samodzielności (np. żywnościowej), utrzymanie pewnych walorów krajobrazu, parcia grup zawodowych…
Wiąże się ze zdolnością gospodarki do restrukturyzacji - a tego nie robi się z dnia na dzień.
Ochrona pewnych sektorów przynosi społeczeństwu stratę, bo nie pozwala na czerpanie korzyści z teorii kosztów komparatywnych (to, że polski rolnik korzysta na tym, że w Polsce piecze się chleb z jego, droższego zboża, powoduje, że całe społeczeństwo na tym traci).
Jednak i tak aktualnie handel mamy dużo bardziej wolny, niż kiedykolwiek wcześniej.
Gospodarka otwarta to także waluty i przepływ kapitału:
Spójrzmy na gospodarkę od strony bilansu płatniczego:
Bilans Płatniczy:
BILANS OBROTÓW BIERZĄCYCH:
Płatności w stosunkach zagranicznych wynikają z handlu zagranicznego (saldo exportu i importu).
Transfery (nieodpłatne przepływy: polska pomoc dla Afryki)
Saldo dochodów (zagraniczny pracownik w Polsce wyjeżdża ze swoimi dochodami).
BILANS OBROTÓW KAPITAŁOWYCH:
Inwestycje bezpośrednie (podmioty polskie kupują przedsiębiorstwa za granicą i odwrotnie).
Inwestycje portfelowe (podmioty zagraniczne kupują papiery wartościowe na polskiej giełdzie i odwrotnie).
POZYCJE FINANSUJĄCE:
Zmiany stanu oficjalnych rezerw walutowych (są to rezerwy w posiadaniu Banku Centralnego).
BILANS: Musi wyjść na ZERO.
To jest struktura Bilansu Płatniczego, i myślę, że dobrze byłoby to zapamiętać.
Co się z tym robi?
W Bilansie Obrotów Bieżących mamy deficyt (Import wyższy niż eksport).
Możemy go sfinansować z Obrotów Kapitałowych.
Ale gdyby kapitału napłynęło trochę mniej i nie stykałoby…
Bank Centralny mógłby zmniejszyć stan swoich rezerw.
I bilans wyszedłby na ZERO - bo tak ma być.
Albo: Rząd kupił za granicą Lancię dla Pana Ministra.
I żeby to sfinansować, potrzebuje 100 000 euro.
Emituje w takim razie obligacje, które kupują podmioty zagraniczne.
Każdy kraj ma swoją walutę.
W PRL trzeba było mieć zgodę na kupno innej waluty - nie można było więc dokonywać tych wszystkich transakcji swobodnie.
A wiec nasza waluta nie była wymienialna.
Wymienialność waluty - prawo do zakupu danej waluty dla dokonania pewnej transakcji.
Kwestią wymienialności waluty jest to, czy ciocia Jadzia będzie mogła, siedząc na walizce złotówek, wysłać pieniądze swojemu siostrzeńcowi w USA.
Albo czy polskie przedsiębiorstwo może sobie kupić sobie wieżowiec w Paryżu (inwestycja bezpośrednia).
Albo czy niemiecka firma może kupić złote w celu zakupu polskich papierów wartościowych = czy może kupić polskie papiery wartościowe (inwestycja portfelowa).
Pozwolenie na daną transakcję to liberalizowanie transakcji.
Te transakcje są liberalizowane po trochu - tak też było z wprowadzeniem wymienialności złotego:
Gdy wprowadzono ją w 1990 r., to obejmowała tylko handel zagraniczny, teraz już obejmuje prawie wszystko.
Prawie, bo nie są zliberalizowane transakcje dotyczące zakupu polskiej ziemi.
Zaczynaliśmy od wymienialności wewnętrznej: my mogliśmy kupować walutę, ale cudzoziemcy nie mieli prawa wymiany złotych na waluty obce.
Z wymienialnością złotego wiąże się istnienie rynku walutowego:
A czym różni się on od rynku pieniężnego:
Rynek pieniężny to między innymi również rynek międzybankowy:
Wymieniają się banki złotówkami.
A na rynku walutowym operacje są dokonywane między różnymi walutami.
W 1990 r. nie był rynku walutowego, bo wszelkie wpływy walutowe trzeba było sprzedawać Bankowi Centralnemu.
Wraz z wprowadzeniem wymienialności zewnętrznej pojawiło się nowe zjawisko: np. jeden bank brytyjski może innemu bankowi brytyjskiemu sprzedać złotówki.
Czyli w zależności od zakresu wymienialności mamy do czynienia z różnym rozwojem rynku walutowego.
Rynek walutowy kształtuje kurs walut.
Co wpływa na ten kurs?
Kształtuje się on pod wpływem popytu i podaży na walutę.
Złoty został upłynniony gdzieś w kwietniu tego roku - i od wtedy kształtuje się na rynku zupełnie swobodnie.
Wcześniej było tzw. pasmo wahań: istniał pewien kurs centralny, i wokół tego kursu mógł się swobodnie wahać + / - 15 %.
Gdyby się chciał wahnąć więcej, Bank Centralny sprzedawałby lub skupował rezerwy, by kurs utrzymać w tym paśmie.
Co nie znaczy, że Bank Centralny nie może interweniować - gdyby chciał, mógłby: czyli jest to kurs płynny kontrolowany.
Czyli kurs może być:
Płynny.
W paśmie wahań.
Sztywny.
Jednak nawet kurs sztywny odzwierciedla sytuację na rynku walutowym.
Można to osiągnąć poprzez utrzymanie pewnej równowagi.
Gdyby pojawił się istotny deficyt płatniczy obrotów bieżących, i nie byłby finansowany napływem kapitału, to kurs by spadał.
Jeśli by spadał, to można byłoby ograniczyć wydatki krajowe, w tym wydatki na import.
Można osiągnąć to poprzez politykę pieniężną:
Zwiększenie stopy procentowej oznaczałoby zwiększenie oprocentowania obligacji skarbowych - i podmioty zagraniczne chciałyby te obligacje kupować (napływ kapitału).
Czyli taki kurs sztywny determinuje cała politykę pieniężną, która musi być ukierunkowana właśnie na kurs walutowy, a nie na przykład na obniżenie inflacji.
To już koniec.
Jeszcze tylko mały bonusik:
Suplement do pierwszego wykładu:
podaż
Cena
Nowa technologia
popyt
Ilość
To rys.1, czyli cząstkowa równowaga rynkowa.
A teraz rys.2:
Wydatki na dobra (na zakupy)
Dobra (zakupy)
Gospodarstwa domowe Przedsiębiorstwa
Usługi (praca)
Dochody (po prostu dochody)
I trzeci:
Legenda:
GD - gospodarstwa domowe
P - przedsiębiorstwa.
G - państwo.
Tp/b - podatki pośrednie / bezpośrednie.
Z - transfery takie jak zasiłki.
g - wydatki rządowe 9zamówienia publiczne).
Im -import.
Ex - export.
C - konsumpcja.
D - dochody.
I - inwestycje.
S - oszczędności.
C
Im Ex
Tp g
GD G P
Z Tb
D
S I
I mała erratka: w wykładzie o modelu IS-LM, na ostatnim wykresie powinno być nie S2, tylko S0
30