Zarys Historii Chrześcijaństwa, CHRZEŚCIJAŃSTWO - RELIGIE - KOŚCIOŁY


ZARYS HISTORII CHRZEŚCIJAŃSTWA

Kalendarium wydarzeń z historii chrześcijaństwa

2 r. p.n.e. - Narodzenie Jezusa w Betlejem

33 r. n.e. - Pięćdziesiątnica: zstąpienie ducha świętego na wierzących w Jerozolimie.

35 - Nawrócenie Saula z Tarsu na drodze do Damaszku.

36 - Ogłoszenie po raz pierwszy Ewangelii poganom (która ciągle szeroko głoszona jest pomiędzy Żydami).

40 - Kościół Antiocheński zaczyna odgrywać czołową rolę w głoszeniu Ewangelii Żydom i poganom.

44 - Jakub ginie zgładzony przez króla Heroda Agryppę I.

47- 49 - Pierwsza podróż misyjna Apostoła Pawła; razem z Barnabaszem zostaje wysłany z Antiochii na Cypr i do Azji Mniejszej.

49 - Cesarz Klaudiusz wypędza Żydów z Rzymu, aby stłumić nieporozumienia wywoływane dyskusjami na temat Jezusa; chrześcijanie zyskują oparcie w mieście.

50 - Jerozolimska narada Piotra, Pawła, Jakuba, Barnabasza i innych; poruszona została kwestia obrzezania i innych wymagań prawa żydowskiego w odniesieniu do wierzących pogan.

51- 53 - Druga podróż Apostoła Pawła z Sylasem, a później Tymoteuszem; zostają założone zbory w Grecji: w Filippi, Tesalonikach, Berei i Koryncie.

53 - 56 - Trzecia podróż Apostoła Pawła; przez dłuższy czas usługuje on w Efezie wraz z Akwilą i Pryscyllą; miasto staje się wiodącym centrum chrześcjańskiego świata.

58- 60 - Obrona Apostoła Pawła przed Feliksem, zarządcą Judei, a później przed jego następcą Festusem i królem Herodem Agryppą II w Cezarei.

61- 63 - Uwięzienie Pawła w Rzymie; areszt domowy pozwala mu na prowadzenie pewnej działalności ewangelicznej.

64 - Oskarżenie chrześcijan w Rzymie o spowodowanie pożaru; prześladowania Nerona; męczeńska śmierć św. Pawła.

66 - Ucieczka chrześcijan z Jeruzalemu do Pelli wkrótce po wybuchu powstania żydowskiego.

67 - Józefus poddaje siły żydowskie Rzymianom; chroni go i ułaskawia Wespazjan, który później zostanie cesarzem.

70 - Zniszczenie Jerozolimy przez Rzymian; świątynia legła w gruzach z wyjątkiem “Muru Płaczu”; zniesienie kapłaństwa i rozwiązanie Sanhedrynu; rozproszenie Żydów.

- Wczesne opisy ewangeliczne i listy Pawła pojawiają się w obiegu w Syrii, Egipcie i Azji Mniejszej.

75 - Powstanie pierwszych sekt, takich jak: Docetyści, Nikolaici, Nazarejczycy i Ebionici.

93 - Prześladowanie chrześcijan przez cesarza Domicjana.

95 - List Klemensa, rzymskiego prezbitera, do kościoła w Koryncie; prośba o jedność i dyscyplinę.

96 - Powstanie Księgi Objawienia. 100 - Śmierć Jana, ostatniego z dwunastu Apostołów.

I w. - Prawda utrzymywana jest w czystości i prostocie; konflikty z wierzeniami żydowskimi i fałszywymi nauczycielami; intensywne rozprzestrzenianie się Prawdy w świecie śródziemnomorskim i imperium rzymskim; rozpoczynają się okresowe prześladowania inicjowane przez rzymskich cesarzy.

67- 110 - Ignacy, biskup Antiochii; powstanie listów wyrażających wczesne przekonania i zasady wiary; podkreśla się rolę biskupów jako okręgowych przywódców Kościoła, godnych szacunku i posłuszeństwa; chrześcijanie giną na arenach w Rzymie pod rządami cesarza Trajana.

69- 156 - Polikarp, biskup Smyrny, uczeń św. Jana, sprzeciwia się działalności rzymskiego biskupa Anicetusa, który usiłuje zmienić zwyczaj obchodzenia eucharystii 14. dnia; umiera śmiercią męczeńską w wieku 86 lat.

100- 167 - Justyn Męczennik; błyskotliwy mówca, pisarz i obrońca wczesnego chrześcijaństwa przed wpływem pogańskich filozofów; podkreśla moralną naukę Jezusa; ginie zabity w Rzymie.

180 - Celsus, wpływowy przeciwnik chrystianizmu; krytykuje pacyfizm i niechęć do popierania imperium.

130- 200 - Ireneusz, biskup Lyonu; broni tradycji apostolskiej; broni chrześcijaństwo przed naporem poglądów gnostyckich i filozofii greckiej; pierwsze usystematyzowanie przekonań chrześcijańskich; powstrzymuje biskupa rzymskiego Wiktora I przed zmuszaniem chrześcijan z Antiochii do przestrzegania Paschy w terminie świąt wielkanocnych, powołując się na wartość starożytnego obyczaju.

II w. - Wiara rozprzestrzenia się głównie pomiędzy nieżydowskimi mieszkańcami miast; pojawiają się pierwsze błędy doktrynalne; chrześcijanie zwracają na siebie powszechną uwagę, opuszczając świątynię, odrzucając pogańskie święta i demonstrując surowe obyczaje moralne; doprowadza to do okrutnych prześladowań i ostracyzmu.

160- 220 - Tertulian; nawrócony prawnik staje się nadzwyczajnym teologiem i obrońcą wiary; odrzuca wszystkie filozofie i herezje; oczekuje na rychłe wtóre przyjście Chrystusa; podważa prawo kapłanów do odpuszczania grzechów, a głosi post i modlitwę.

185- 254 - Orygenes; najbardziej wykształcony przedstawiciel wczesnego Kościoła; w swych obszernych pismach cytuje dwie trzecie Nowego Testamentu; broni pacyfizmu; umiera na skutek tortur.

250 - Zakrojone na szeroką skalę prześladowania cesarza Decjusza; próbuje on przywrócić religijne obyczaje starożytnego Rzymu.

III w. - Gwałtowny rozwój chrześcijaństwa rywalizującego z Cesarstwem; zniekształcenie nauk; kler zdobywa tytuły i prestiż; ceremoniom nadaje się niezwykle wystawny charakter; pojawiają się jeszcze sporadycznie prześladowania.

303- 313 - Cesarz Dioklecjan doprowadza do intensywnych dziesięcioletnich prześladowań chrześcijan; ostateczne próby ożywienia starej religii i przywrócenia siły Cesarstwa.

312 - Ariusz, presbiter Aleksandrii w Egipcie; broni wczesnego poglądu, wedle którego Chrystus jest Synem Bożym, a nie współistotną i wieczną istotą równą Ojcu.

313 - Edykt Mediolański; ustanawia religijną tolerancję dla wszystkich; przywraca mienie skonfiskowane chrześcijanom.

325 - Sobór Nicejski; zwołany przez Konstantyna, aby rozwiązać “kwestię ariańską”; pod naciskiem cesarza stwierdza się tam, że Chrystus i Bóg są równi; Ariusz zostaje wyklęty i wygnany.

264- 340 - Euzebiusz, biskup Cezarei, ojciec Kościoła; płodny pisarz; przyczynia się do ustalenia kanonu ksiąg Nowego Testamentu; doprowadza do umiarkowanego stanowiska soboru w Nicei.

(?)- 342 - Euzebiusz z Nikomedii; popiera poglądy Ariusza; przewodzi partii dwudziestu biskupów na Soborze Nicejskim; zostaje patriarchą Konstantynopola.

334 - Przeniesienie Stolicy Cesarstwa z Rzymu do Konstantynopola; zwiększenie prestiżu rzymskiego biskupa, który staje się obrońcą ludu w miejsce cesarza.

375 - Wprowadzenie kultu aniołów i zmarłych świętych.

380 - Teodozjusz wprowadza przymus chrześcijaństwa i burzy pogańskie świątynie; budowa wspaniałych kościołów.

340- 420 - Św. Hieronim; wykształcony naukowiec katolicki; autor Wulgaty, łacińskiego tłumaczenia Biblii z języków oryginalnych; pomija księgi apokryficzne.

354- 430 - Św. Augustyn; wybitny biskup z Północnej Afryki; najbardziej wpływowy z teologów, który w największym stopniu przyczynił się do ukształtowania doktryny Kościoła; jego rozprawa “Państwo Boże” przyczynia się do powstania hierarchii pod kontrolą papieską.

431 - Sobór w Efezie; nazywa Marię “Matką Bożą”; usuwa Nestoriusza, biskupa Konstantynopola.

440- 461 - Panowanie papieża Leona (Wielkiego), założyciela średniowiecznego papiestwa, który wynosi je do znaczącej pozycji; uważa herezję za “zbrodnię przeciwko społeczności”, godną śmierci.

445 - Cesarz Walentynian III uznaje rzymskiego biskupa za głowę Kościoła Zachodniego.

476 - Upadek Rzymu; koniec istnienia Zachodniego Cesarstwa.

V w. - Wydarzenia polityczne doprowadzają do zwiększenia prestiżu biskupa Rzymu.

500 - Księża katoliccy zaczynają przywdziewać wyróżniające ich szaty.

533 - Cesarz Justynian uznaje biskupa rzymskiego za głowę wszystkich kościołów.

554 - Potwierdzenie prawa do doczesnej władzy papieża przez Justyniana.

590- 604 - Pontyfikat Grzegorza I (Wielkiego); uważany za pierwszego rzeczywistego papieża sprawuje kontrolę nad wszystkimi zachodnimi kościołami i doprowadza do skonsolidowania władzy papieskiej w Europie; usystematyzowanie teologii i udoskonalenie liturgii; wprowadzenie doktryny o czyśćcu.

VI w. - Okoliczności nadal sprzyjają wzrostowi cywilnej i religijnej władzy papiestwa.

732 - Bitwa pod Tours we Francji; ostateczne pokonanie Muzułmanów; uchronienie Europy przed islamizacją.

754 - Pepin, król Franków, pokonuje Longobardów; poprzez nadanie ich ziem (większości terenów Italii) papieżowi wywyższa go do rangi króla doczesnego “Państwa Kościelnego”, które przetrwa aż do 1870 r.

786 - Wprowadzenie kultu obrazów i krzyży.

800 - Papież Leon III koronuje Karola Wielkiego na “Cesarza Rzymu”; jego panowanie nad Rzymianami i Frankami zostało pobłogosławione w zamian za uznanie “Państwa Kościelnego”; silne rządy cesarza i obustronne związki wynoszą papiestwo do rangi mocarstwa; początek “papieskiego millenium”.

858 - Chełpliwy pontyfikat papieża Mikołaja I; rości sobie on prawo do sprawowania kontroli nad władzami cywilnymi i religijnymi.

870- 1050 - “Północ ciemnych wieków”; łapówkarstwo, korupcja, niemoralność i rozlew krwi czynią ten okres najczarniejszym w historii papieskiej degradacji.

1000 - Millenium od przypuszczalnej daty narodzenia Chrystusa; w krajach chrześcijańskich wzrasta strach przed sądem ostatecznym i końcem świata.

1054 - Podział chrześcijaństwa na Wschód i Zachód na tle przywództwa w Kościele; patriarcha Konstantynopola odrzuca roszczenia papieża Rzymu.

1073 - Ponytfikat papieża Grzegorza VII (Hildebranda); papieża uznaje się za absolutnego suwerena świata i zwierzchnika wszystkich klas; próba reformy kleru, szczególnie w zakresie niemoralności i symonii (nabywania urzędów za pieniądze); wprowadzenie celibatu kapłaństwa.

1090 - Wprowadzenie różańca - modlitwy z paciorkami.

1096- 1291 - Wyprawy krzyżowe; usilne próby wyswobodzenia Ziemi Świętej spod panowania islamskiego; wszystkie warstwy społeczne odpowiadają pozytywnie na wezwanie papieża Urbana II do wzięcia udziału w wyprawach; początkowo krzyżowcy odnoszą sukcesy, lecz nie potrafią stawić trwałego oporu Muzułmanom i wycofują się do Azji Mniejszej.

1122 - Konkordat w Wormancji doprowadza do kompromisu władzy między papiestwem a przywódcami cywilnymi.

1157 - Początek ruchu Waldensów (Francja); wzywają oni do powrotu do prostoty życia ewangelicznego; krytykują przepych, bogactwo i nie biblijne zwyczaje Kościoła; później przeciwstawiają się całemu systemowi kapłańskiemu.

1160 - Za sprawą Waldo powstaje pierwsze tłumaczenie Biblii na język współczesny (francuski).

1163 - Sobór w Tours; uchwała, że heretycy mają być ścigani i więzieni, a ich dobra konfiskowane.

1179 - Trzeci Sobór Laterański; ogłoszenie klątwy przeciwko herezji Albigensów; krytyka Waldo za rozsyłanie świeckich kaznodziejów.

1184 - Sobór w Weronie; uchwała, że tak heretycy jak i ci, którzy ich ochraniają, mają być skazani i wygnani, a ich dobra skonfiskowane.

1198- 1216 - Pontyfikat Innocentego III, najpotężniejszego z papieży; rości sobie prawa do tytułu “Namiestnika Chrystusa” i do detronizacji królów; podporządkowuje sobie wszelkie władze cywilne tamtego czasu; obrona dogmatów Kościoła i zakaz czytania Biblii w językach narodowych; Innocentego uznaje się za ojca Inkwizycji - kościelnego sądu do wykrywania i karania herezji; nakaz masowej eksterminacji Albigensów.

1229 - Sobór w Tuluzie; uprawomocnienie papieskiej Inkwizycji; usankcjonowanie prześladowań protestantów; katolików zobowiązuje się do energicznych prześladowań herezji; prawo umożliwia niszczenie miejsc spotkań, uznawanie anonimowych oskarżeń, używanie tortur w celu wydobycia zeznań, konfiskatę dóbr oraz uśmiercanie mieczem lub ogniem; ludziom świeckim zabrania się posiadania Biblii.

1231 - Papież Grzegorz IX nakazuje, aby heretycy byli wydawani władzy świeckiej w celu “należytego ukarania” - śmiercią na stosie; pokutujący heretycy mają być dożywotnio więzieni.

1305 - Papież Klemens V nadaje władzę inkwizytorską królowi francuskiemu Filipowi IV, który wykorzystuje ją do prześladowań i ostatecznego zniszczenia zakonu Templariuszy.

- Dante, wstrząśnięty tym, co zastaje w Rzymie, nazywa Watykan “bagnem korupcji” i przeznacza dla papieża tamtych dni najniższe partie piekła.

1366 - Wycliffe publicznie potępia nadużycia papiestwa i jego mieszanie się do świeckich spraw państwa.

1377 - Papież Grzegorz XI oskarża Wycliffe'a o herezję na skutek jego publikacji i wykładów w Oxfordzie, nieustannie atakujących cały rzymski system; później Wycliffe zostaje nazwany zaszczystnym mianem “porannej gwiazdy Reformacji”.

1378 - Początek “Wielkiej Schizmy”, która na 39 lat podzieliła Kościół Katolicki; powołano dwóch rywalizujących papieży: Urbana VI i Klemensa VII; każdy z nich rościł sobie prawo do zwierzchniej roli.

1388 - John Purcey kończy dzieło tłumaczenia Biblii rozpoczęte przez Wycliffe'a; jest to pierwsze tłumaczenie całej Biblii na język angielski.

1401 - W Anglii powstaje pierwsze prawo przeciwko herezji, głównie przeciwko Lollardom (zwolennikom nauki Wycliffe'a).

1408 - Jan Hus (Czechy) otwarcie występuje przeciwko odpustom i nadużyciom hierarchii kościelnej; Kościół pozbawia go prawa do nauczania, jednak broni go lud.

1409 - Papież Aleksander V nakazuje zniszczenie wszystkich dzieł Wycliffe'a; arcybiskup Czech publicznie pali 200 ksiąg.

1415 - Sobór w Konstancji; potępienie Wycliffe'a (30 lat po jego śmierci); Jan Hus skazany na śmierć przez spalenie na stosie.

1450 - papież Mikołaj V upoważnia Portugalczyków do “atakowania, podbijania i traktowania jako wiecznych niewolników Saracenów, pogan i innych wrogów Chrystusa”.

1453 - Zdobycie Konstantynopola przez Turków; upadek Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego pozbawia papieża poważnego rywala; rozproszenie drugiej fali zagrożenia muzułmańskiego dla Europy w bitwie pod Wiedniem (1683 r.).

1456 - opublikowanie Biblii przez Jana Gutenberga w Mainzu; była to w Europie jedna z najwcześniejszych pozycji wydanych drukiem.

1476 - Papież Sykstus IV przyznaje władzę inkwizytorską Ferdynandowi i Izabelli z Hiszpanii; dominikanin Tomasz de Torquemada podejmuje to dzieło z gorliwością i wyróżnia się okrucieństwem; papież Innocenty VIII w 1487 r. nazywa go Wielkim Inkwizytorem.

1491 - Savonarola, mnich i polityk florencki, krytykuje korupcję kleru; w 1497 atakuje zbrodnie papieża Aleksandra VI i odrzuca ofertę kardynalskiego kapelusza; w 1498 zostaje spalony na stosie.

1514 - Sobór Laterański rozpoczyna dzieło naprawy nadużyć kościelnych; obwieszcza zwycięstwo nad wszystkimi herezjami.

1517 - Luter ogłasza w Wittenberdze 95 tez - “iskrę, która zapaliła Europę”; późniejsze kazania i publikacje dobitnie potępiają papiestwo i doprowadzają do powstania i szerokiego rozpowszechnienia ruchu protestanckiego.

1521 - Sejm w Wormancji potępia Lutra jako heretyka; papież Leon X przyznaje Henrykowi VIII, królowi Anglii, tytuł “Obrońcy wiary”, za przeciwstawienie się Lutrowi.

1534 - Król Henryk VIII oddziela się od Kościoła Rzymskiego na skutek odmowy unieważnienia jego pierwszego małżeństwa.

1536 - Torturowanie i zabijanie anabaptystów w Muenster.

- William Tyndale, angielski tłumacz Biblii, zostaje potępiony przez papiestwo i stracony na stosie.

1537 - Działalność Menno Simonsa, przywódcy ruchu Mennonitów; zabrania on składania przysiąg i zabijania; odrzuca niebiblijną terminologię.

1541 - Jan Kalwin, wygnany z Paryża, czyni Genewę centralnym punktem protestanckiej Europy.

1545- 1563 - Sobór Trydencki rozpoczyna reformę Kościoła pod wodzą Jezuitów; przyjmuje poprawione credo i powołuje katolicką “komisję reformacyjną”; stawia tradycję ojców Kościoła na równi z Biblią i oficjalnie dodaje do kanonu księgi apokryficzne.

1555 - Pokój augsburski; ugoda pozwalająca księciom decydować o wyznaniu panujących na ich terytorium.

1556 - Tomasz Cranmer, arcybiskup Canterbury, spalony na stosie za wystąpienie z kościoła rzymskiego.

1559 - Papież Pius IV zachęca do eksterminacji Hugenotów francuskich (około 400 tys. protestantów, którzy przyjęli nauki Lutra).

1563 - Kościół Anglikański przyjmuje credo “trzydziestu dziewięciu artykułów” - mieszaninę protestanckich dogmatów i katolickiej liturgii.

1572 - Francuscy katolicy dokonują masakry 70 tys. Hugenotów w Paryżu, w dzień św. Bartłomieja (23 sierpnia); papież Grzegorz XIII celebruje na tę okazję mszę dziękczynną, ogłasza jubileusz i upamiętnia to wydarzenie nowym medalem i malowidłem w pobliżu kaplicy sykstyńskiej.

1598 - Edykt Nantejski, po czterdziestu latach nieustannych prześladowań, gwarantuje Hugenotom francuskim swobodę przekonań (edykt został wydany w 1685 r., skłaniając 500 tys. Hugenotów do ucieczki do krajów protestanckich).

XVI w. - Szeroko rozprzestrzeniony ruch reformacyjny podejmuje wysiłki w celu odnowienia prawd biblijnych; doprowadza do powstania kościołów protestanckich i pierwszego poważnego cofnięcia papiestwa; przywódcami Reformacji są Luter, Zwingli, Kalwin i Knox; kończy się Średniowiecze i zmienia się sytuacja w Europie.

1611 - Opublikowanie w Londynie Biblii króla Jakuba; to dzieło 47 naukowców przetrwa 300 lat jako jedyne protestanckie tłumaczenie Biblii w krajach używających języka angielskiego; najbardziej wpływowe dzieło w historii świata.

1641 - Katolicy irlandzcy dokonują masakry 30 tys. protestantów.

1648 - Pokój Westfalski kończy wojnę trzydziestoletnią i ustanawia granicę pomiędzy państwami protestanckimi i katolickimi.

1703- 1791 - John Wesley wygłasza kazania do tłumów gromadzących się na polach i ulicach; porusza zagadnienie moralności.

1795 - Szerokie rozpowszechnienie poglądów antypapieskich, wywołane ruchami nacjonalizmu i oświecenia we Francji i Anglii.

1789- 1799 - Rewolucja Francuska; otwarcie ery zagrożenia dla religii, a szczególnie dla pozycji papiestwa; Napoleon Bonaparte upokarza papieża Piusa VI, doprowadzając do jego śmierci we francuskim więzieniu w 1799 r.; jest to moment przełomowy, który oznacza drugie poważne cofnięcie papiestwa.

1806 - Napoleon ogłasza koniec “Świętego Cesarstwa Rzymskiego”, które istniało od 800 r. n.e.

1799- 1829 - Religijne przebudzenie w Europie i Ameryce daje nowy impuls do zainteresowania się Biblią i ujawnia konieczność oczyszczenia z błędów przeszłości; powstają nowe grupy religijne; towarzystwa biblijne zaczynają szeroko rozpowszechniać Biblie, tanio i w tłumaczeniach na języki narodowe.

1846 - Sojusz Ewangelicki (Londyn) - zaczątek ruchu ekumenicznego, konsoliduje wierzenia kościołów ewangelickich, podkreśla znaczenie doktryn fundamentalnych; dyskredytuje nie podporządkowujące się grupy religijne.

1854 - Ogłoszenie przez papieża Piusa IX dogmatu o niepokalanym poczęciu Marii Panny.

1859 - Karol Darwin w swym dziele O pochodzeniu gatunków popularyzuje teorię ewolucji; zrewolucjonizowanie myślenia i osłabienie wpływów religijnych.

1870 - Król Włoch Victor Emanuel pozbawia papiestwo wszelkich pozostałości doczesnej władzy w Rzymie i “Państwie Papieskim”; moment ten wyznacza trzecie cofnięcie papiestwa.

1870 - Sobór Watykański I ogłasza dogmat o nieomylności papieża w zakresie wiary i moralności.

Koniec XIX w. - “Wyższa Krytyka” - ruch naukowy, rozwijający się głównie w Niemczech, który poddaje Biblię literackiej i historycznej analizie; pomimo twierdzeń o zamiarze konstruktywnej identyfikacji źródeł i metod autorów biblijnych, doprowadza on do istotnego podważenia autorytetu i natchnienia Pisma Świętego.

Początek XX w. - Spór między modernizmem a fundamentalizmem tj. między radykalnym osłabieniem wpływów wierzeń tradycyjnych a ponownym podkreśleniem znaczenia ortodoksji; pierwsi zaprzeczają cudom, upadkowi człowieka, potrzebie pojednania i zmartwychwstaniu; drudzy próbują zdefiniować podstawy wiary i zdemaskować teorię ewolucji, “Wyższą Krytykę” i “kulty”; kontrowersje te przetrwają aż do czasów nam współczesnych.

1914 - Wybuch I Wojny Światowej; pogrzebanie nadziei na zbudowanie współczesnego społeczeństwa bez wojen; obalenie rządzących domów w Europie świadczy o upadku teorii o “boskim upoważnieniu królów”.

1925 - “Małpi” proces Johna Scopesa, nauczyciela biologii z Dayton, Tenessee; szeroko rozpowszechniona próba sprawdzenia legalności prawa stanowego zabraniającego nauczania ewolucji w szkołach publicznych; tak oskarżyciel William J. Bryan (wybitny mąż stanu), jak i obrońca Clerence Darrow (słynny prawnik) byli ochotnikami; Scopes został uniewinniony, jednakże wiara w stworzenie została tak ośmieszona, że prawo stanowe okazało się być niemodne.

1929 - Traktat Lateranski; Włochy uznają międzynarodową suwerenność Stolicy Apostolskiej z papieżem jako doczesnym władcą Państwa Watykańskiego (44 hektary powierzchni); papiestwu wynagrodzono wcześniejszą utratę “Państwa Kościelnego”; doprowadziło to do ustanowienia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Watykanem a wszystkimi ważniejszymi rządami, z wyjątkiem USA i ZSRR.

1929- 1930 - Papież Pius XI zawiera 18 konkordatów z władzami krajów europejskich, aby zapewnić duchową zwierzchność rzymskiego Kościoła nad katolikami w krajach ich zamieszkania oraz uwolnić się spod kontroli prawa świeckiego.

1939 - Wybuch II Wojny Światowej, która doprowadza do globalnych zniszczeń i powoduje załamanie moralne społeczeństw na skutek osłabienia wpływów religii.

1948 - Powołanie Światowej Rady Kościołów (Amsterdam); kolejne konferencje odbyły się w: Evanston (1954), New Delhi (1961), Uppsala (1968), Nairobi (1975) i Vancouver (1983); społeczność ponad 250 kościołów protestanckich, anglikańskich i grekokatolickich z 90 krajów organizuje dyskusje na temat palących problemów współczesnego chrześcijaństwa; nadaje to ogromny impet ruchowi ekumenicznemu.

Połowa XX w. - Papiestwo osiąga prestiż światowy porównywalny ze średniowiecznym, poprzez rozwój więzów dyplomatycznych, publikację przyciągających powszechną uwagę encyklik oraz działalność w środkach masowego przekazu.

1962- 1965 - Drugi Sobór Watykański (Rzym); barwne, szeroko rozreklamowane zgromadzenie biskupów katolickich z całego świata, zainicjowane przez papieża Jana XXIII; modernizuje zarząd Kościoła, praktyki i liturgię; w dramatyczny sposób zmienia swój poprzedni negatywny stosunek do ekumenizmu i kładzie podwaliny pod dialog z ugrupowaniami protestanckimi, zwanymi teraz “odłączonymi braćmi”.

1963 - Papież Jan XXIII ogłasza encyklikę “Pacem in terra”, która przez przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ została określona jako “światło przewodnie w świecie usilnie poszukującym zgody i zrozumienia”.

1965 - Entuzjastyczne przyjęcie papieża Pawła VI na forum ONZ w Nowym Jorku; jego apel: “Nigdy więcej wojny, precz z wojną!” ugruntował obraz papieża jako głównego wyraziciela stanowiska chrześcijaństwa wobec spraw międzynarodowych.

1968 - Encyklika Pawła VI zabrania sztucznej kontroli urodzeń; wywołuje to ogólnoświatową wrzawę wśród katolików i otwiera dyskusję nad innymi spornymi kwestiami, w tym także nad nieomylnością papieża i celibatem księży; papieżowi Pawłowi VI nie udaje się uspokoić tej sytuacji w czasie swego pontyfikatu.

1970 - Fala fundamentalizmu; kościoły, podkreślając wagę nauk biblijnych i tradycyjnych wartości, pozyskują coraz więcej członków, zaś ruchy modernistyczne ponoszą straty; podejmuje się wysiłki w celu wprowadzenia nauczania kreacjonizmu w szkołach publicznych; do 1980 r. ruch ten osiągnął znaczną siłę polityczną i wpłynął na prezydenturę Reagana.

1979 - Papież Jan Paweł II rozpoczyna serię światowych pielgrzymek dobrej woli, które czynią go najczęściej podróżującym papieżem w historii; w Istambule (dawniej Konstantynopol) w Turcji proponuje on Dimitriosowi I, patriarsze panującemu nad 150 mln chrześcijan wschodnioortodoksyjnych, ponowne zjednoczenie wschodniego i zachodniego chrześcijaństwa; jest to próba zakończenia najstarszej chrześcijańskiej schizmy (od 1054 r.).

1982 - Doktrynalne propozycje Światowej Rady Kościołów; kompromis w sprawie chrztu, eucharystii i służby stanowi ukoronowanie wieloletnich wysiłków w celu scharmonizowania nie dających się pogodzić poglądów; w razie jego przyjęcia byłoby to największe osiągnięcie w sprawie jedności od czasów przedreformacyjnych.

- historyczna podróż papieża Jana Pawła II do Anglii; proponuje on ponowne zjednoczenie Kościoła Anglikańskiego (65 mln) z Rzymskokatolickim (764 mln) pod przywództwem papieża; kościoły te rozdzieliły się w 1534 r.

1984 - Stany Zjednoczone ustanawiają formalne stosunki dyplomatyczne z Watykanem, pomimo sprzeciwu fundamentalistów.

PRZYKŁADY BOŻYCH LUDZI, KTÓRZYnie umiłowali życie swego tak, by raczej je obrać niż śmierć” WE WCZSNYM KOŚCIELE

Żaden z chrześcijańskich czytelników czterech ewangelii ani przez chwilę nie wątpi, że za opozycją do Jezusa i Jego Ewangelii, kryje się wrogość i nienawiść szatana, księcia świata i demonicznych sił poddanych jego kontroli. Pismo opisuje go jako „diabła i jego aniołów” (Mat. 25:41). Koniec Biblii pokazuje jak ziemia staje się polem bitewnym, na którym zmagają się dwie armie. Lud Boży prowadzony przez „Kapitana ich zbawienia” i zastępy ciemności prowadzone przez „smoka starodawnego węża, którym jest diabeł i szatan” (Obj. 20:2).

Od początku do końca Pisma, nie tylko w czterech ewangeliach, czytamy, że zbuntowane anioły toczą bez wytchnienia wojnę przeciwko Królestwu Bożemu. Normalnie szatan planując swoją kampanię działa przez ludzkich przedstawicieli. W czasie, kiedy Jezus wykonywał swoją ziemską służbę, widzimy szatana werbującego uczonych w piśmie, starszyznę, faryzeuszy i saduceuszy do swojej służby. Pośród pogan wykorzystywał fałszywe religie, które mają „wielu bogów i wielu panów” (1 Kor 8:5). I kiedy te fałszywe religie powszechnie są przyswajane przez władze, jeżeli nie nawet założone przez nie, to stwierdzamy, że bardzo często królowie i zarządcy działali jako narzędzie prześladowania usiłując uniemożliwić praktykowanie prawdziwej wiary. Demoniczna aktywność powiązana z fałszywą religią poprowadziła apostoła Pawła do ostrzeżenia Koryntian (a to też koniecznie stosuje się do wszystkich chrześcijan następnych wieków) przed utrzymywaniem społeczności z diabłami, przed „piciem z kielicha diabłów”, i „byciem uczestnikami stołu diabłów) (1 Kor. 10:20-21). Mocne słowa pasujące jednak do okoliczności. Oczywiście zarówno pomiędzy Żydami jak i poganami tym, którzy odrzucili zwiastowanie, że Jezus z Nazaretu był zarówno Panem i Chrystusem, byli ludzie wściekli na wierzących. Poprzez fałszywe oskarżenia wzbudzali „moce, które były przeciwko nim”.

Jak już spostrzegliśmy, większość z informacji, które przetrwały o chrześcijanach we wczesnych wiekach naszej ery, dotyczyły ich cierpień. Władcy i zarządcy tego okresu historii, często chętnie używali najbardziej nieludzkich metod, aby usunąć chrześcijaństwo. Dziesiątki tysięcy wczesnych chrześcijan przypieczętowało swoją wiarę swoją krwią. Byli ścinani, paleni na stosie, rzucani na pożarcie dzikim zwierzętom, wrzucani do gotującego oleju. Ich ciała były poddane torturom na tak wiele sposobów, ile tylko nienawiść wobec ich wiary mogła wymyślić. Mimo to ich wiara często jaśniała jak kosztowny kamień, kiedy stawiali czoła swoimi prześladowcom. Niektórzy z nich wypowiadali słowa, które odbijały się szerokim echem poprzez całe wieki.

Nowy Testament nie zawiera zapisków ze śmierci apostołów Chrystusa, za wyjątkiem Jakuba, brata Jana, który został zabity mieczem na rozkaz króla Heroda Agrypy I, potomka Heroda Wielkiego (Dz. Ap. 12:1-2). Niewątpliwie jednak, że większość, jeżeli nie wszyscy apostołowie byli męczennikami. W ich miejsce pojawiła się grupa często nazywana „Ojcami Apostolskimi”. Najlepiej znanymi z nich są Hermas, Ignacy z Antiochii, Polikarp ze Smyrny. Hermas zasłynął jako autor książki pod tytułem „Pasterz”, która była dobrze znana i często czytana we wczesnym Kościele. Została ona określona mianem „Wędrówki Pielgrzyma”, wczesnego Kościoła i od czasu do czasu była czytana na chrześcijańskich zgromadzeniach.

Ignacy został męczennikiem na początku drugiego wieku. Przez około czterdzieści lat był biskupem Kościoła a Antiochii (w Syrii) i za wyjątkiem swojej gwałtownej śmierci, jest pamiętany z powodu sześciu listów, jakie napisał do Kościołów. Starożytna, lecz niepotwierdzona tradycja mówi, że był on dzieckiem, które Jezus wziął na swoje ramiona (Mat. 18:2), mówiąc: „Ktokolwiek uniży się jak małe dziecię, ten będzie największy w Królestwie Niebios”.

Kiedy Ignacy był starym człowiekiem, rzymski Cesarz Trajan, który panował od roku 98 do 117, odwiedził Antiochię, jedno z największych miast Wschodu. Kiedy opowiedziano mu o biskupie pogardzanych i znienawidzonych chrześcijan, zażyczył sobie zobaczyć się z nim. Nie dlatego, aby Trajan miał jakikolwiek szacunek wobec chrześcijańskiej wiary! Przeciwnie, użył surowych słów, kiedy przemówił do Ignacego:

Trajan: ty jesteś tym niegodziwym diabłem, zwodzicielem ludzi!

Ignacy: Nie jestem złym duchem, ale mam Jezusa Chrystusa w swoim sercu.

Trajan: Jezus Chrystus w tobie? Masz na myśli tego, który został ukrzyżowany przez Poncjusza Piłata?

Ignacy: Tak, został ukrzyżowany za moje grzechy.

Dalej niemiłosierny Cesarz, bez dalszej procedury prawnej nakazał, aby został doprowadzony do Rzymu i rzucony dzikim zwierzętom. „Zarżnięty, aby sprawić Rzymianom święto!”

Zatem Ignacy został doprowadzony do amfiteatru w Rzymie, znanego później jako Koloseum. Była to niemal okrągła budowla z siedzeniami w trzech sektorach, mieszczącymi 45 tysięcy widzów. Niemal codziennie tłumy przychodziły, aby wspólnie się radować z różnego rodzaju przedstawień, występów i gier.

Od czasu do czasu mieli wielką przyjemność być świadkami śmierci chrześcijańskich męczenników. Jakże często sycili swoje oczy widowiskami takimi jak te, kiedy Ignacy stanął przed nimi wszystkimi. Kiedy Trajan go skazał, odpowiedział: „Dziękuję Tobie, Panie, że dałeś mi ten przywilej!” I znowu stojąc twarzą w twarz ze śmiercią rzekł: „Jestem Bożym nasieniem, które ma być zmielone między zębami dzikich zwierząt, tak abym mógł się stać świętym zaczynem dla Pana”. Wkrótce po tym jak zostały na niego wypuszczone zwierzęta, nie pozostawało nic prócz kilku poszarpanych kości. Kiedy przyjaciele w żałobie wzięli te kości, aby je pochować wiedzieli, że Ignacy był z Chrystusem, „bo to daleko lepiej”, (Fil. 1:23).

Około roku 155 sędziwy chrześcijański pastor Polikarp także został męczennikiem. Był on uczniem apostoła Jana i został wiodącym chrześcijaninem w Kościele w Smyrnie, jednym z „siedmiu kościołów w Azji”, wymienionych w rozdziale pierwszym i drugim Księgi Objawienia. W połowie drugiego wieku Kościół przeszedł gwałtowne prześladowane. Polikarp znalazł schronienie na zewnątrz miasta, lecz został zdradzony przez niewiernego sługę i wpadł w ręce wrogów. Spokojny i pełen godności, poddał się słowom: „Niech się stanie wola Boża!” Potem nakarmiwszy głodnych prześladowców wylał swe serce przed Panem. Modlił się o siebie, o przyjaciół, o Kościół w Smyrnie i o swoich wrogów.

Zwyczajowym testem, któremu byli poddawani chrześcijanie było zmuszanie ich do nazwania cesarza, imperatora, „Panem”, tak jak gdyby był boską osobą. Odmowa tego, oznaczała wyrok śmierci. Od Polikarpa zażądano przysięgi, że czci Cesarza w ten sposób. Jednak nieugięcie odmawiał. „Mam dzikie zwierzęta” - rzekł konsul, - „jeżeli odmówisz, rzucę cię im”. „Poślij po nie” - odrzekł Polikarp.

,„Jeżeli gardzisz dzikimi zwierzętami, poślę cię w ogień” - rzekł konsul. „Rzuć klątwę, a wypuszczę cię. Przeklnij Chrystusa”

„Osiemdziesiąt sześć lat służyłem Chrystusowi” - odpowiedział Polikarp - „i On nie uczynił nic złego. Jakże, zatem mogę bluźnić przeciwko mojemu Królowi, który mnie zbawił? Ty grozisz mi ogniem, który płonie przez godzinę, a potem jest zgaszony. Ale nie znasz ognia sądu, który nadejdzie i ognia wiecznej kary. Weź, który wolisz”.

Konsul był zdumiony i posłał herolda, aby ogłosił ludowi, że Polikarp wyznał, że jest chrześcijaninem. Kiedy pochodnia została przyłożona do drzewa, a dym i ogień otoczyły go, znowu się pomodlił: „Panie Boże, Ojcze naszego błogosławionego Zbawiciela, dziękuję Ci, że zostałem uznany za godnego, aby przyjąć koronę męczennika, i że mogę umrzeć dla ciebie i Twojej sprawy.

Jest zanotowane, że cały tłum „był zdziwiony różnicą pomiędzy niewierzącymi a wybranymi”.

Zobaczyli, co oznacza posłuszeństwo chrześcijan, gdyż Jezus powiedział: „Bądź wierny do śmierci, a dam tobie koronę żywota” (Obj. 2:10).

Należy nadmienić także Baladynę, niewolnicę z południowej Francji, fizycznie słabą, lecz bohaterkę wiary. Jest powiedziane, że dzikie zwierzęta nie dosięgły jej. Zatem została wzięta w ogień, a potem zawieszona w sieci, rzucana przez wściekłego byka, w końcu zmarła, kiedy podcięto jej gardło.

W Kartaginie, północnej Afryce, mieszkała Vivia Perpetua, młoda matka, której wczesne życie zostało związane ze starym ojcem i jej niemowlęciem. „Ten, który miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie nie jest mnie godzien! A ten, który miłuje syna lub córkę bardziej niż mnie nie jest mnie godzien!” I dlatego oddała wszystko Jezusowi i straciła swe życie, aby je znowu zyskać.

Jednym ze znaczniejszych męczenników był Cyprian z Kartaginy, czcigodny nauczyciel retoryki, który nawrócił się do Chrystusa w późniejszych latach swojego życia. Jego wzrost w łasce i w poznaniu swego Pana był zadziwiająco szybki i w ciągu trzech lat został biskupem rodzinnego miasta. Był on wspaniałym przykładem chrześcijańskiego życia i służby wobec swojej trzody. Od czasu do czasu szalało prześladowanie i w końcu Cyprian został skazany na śmierć przez prokonsula Galeriusza.

Galeriusz: „To ty jesteś Tacjusz Cyprianus?”

Cyprian: „Ja jestem”

Galeriusz: „Ustanowiłeś się biskupem ludzi, którzy nie służą naszym rzymskim bogom”.

Cyprian: „Tak”.

Galeriusz: „Rozważmy”.

Cyprian: „Uczyń, czego się domagasz uczynić. W tak prostej sprawie, nie ma nic do rozważania”

Galeriusz: „Twoje życie długo było świętokradztwem. Ustanowiłeś siebie wrogiem bogów Rzymu i ich świętych czcicieli. Byłeś pocztem sztandarowym ohydnych zgorszeń. Będziesz na swojej własnej osobie lekcją dla tych, którzy byli związani z tobą. Naszym upodobaniem jest, aby Tacjusz Cyprianus był stracony przez miecz”.

Cyprian: „Dzięki niech będą Bogu!”

Otoczony przez ogromny tłum, setnik odciął jego kark jednym uderzeniem. Ale „krew męczenników Jezusa nie była przelana na daremnie” (Obj. 17:6).

Od początku pierwszego wieku wielu rzymskich chrześcijan znalazło schronienie w tym, co zostało nazwane katakumbami, słowo, które pojawiło się, aby określić „zejście do groty”. Było ich wiele w okolicy Rzymu i pierwotnie prawdopodobnie były cmentarzami z wieloma podziemnymi przejściami. Kiedy prześladowanie szalało, te przejścia i pieczary prowadzące do nich, stały się miejscem schronienia. Wiele z nich przetrwało do obecnych czasów. A napisy, malowidła, chrześcijańskie symbole - na przykład, gołębica, ryba, chleb, gałązka palmowa, ciągle można oglądać jako przypomnienie czasu, kiedy takie przebywanie było konieczne dla chrześcijan, których życie było zagrożone. Często tam odbywały się nabożeństwa.

Mimo to tysiące umarło jako ludzie wierni Chrystusowi. Ale tak jak napisał wczesny historyk Kościoła: „Krew męczenników jest nasieniem Kościoła”. Wieki później pewni zwiedzający Rzym oglądali Koloseum. Ich przewodnik opowiadał im o śmierci w tym miejscu wielu chrześcijan. Spytali go czy można nadal zdobyć relikwie z tamtych dni. Zwracając się do nich rzekł: „Zbierzcie proch z Koloseum, jest cały z męczenników”.

POPRZEDNICY REFORMACJI

1.WALDENSI

Na początku XII wieku żył w Lionie, w mieście w dolinie Rony we Francji bogaty kupiec, który nazywał się Piotr Waldo. Około roku 1170 zatrudnił księdza, aby przetłumaczyć z łaciny na francuski „Cztery Ewangelie wraz z pewnymi innymi księgami Biblii”. Dzięki łasce Bożej zobaczył prawdy Bożego Słowa i zapragnął praktykować je. Zaczął zdawać sobie sprawę, że jedynie Pismo jest podstawą dla wiary, a nie słowo jakiejkolwiek ludzkiej istoty, czy to księdza, czy biskupa lub papieża. Dowiedział się, że jest tylko jeden Pośrednik, że świętych nie należy czcić i że dwa sakramenty i tylko dwa - chrzest i Wieczerza Pańska - zostały ustanowione przez Pana Jezusa Chrystusa. Waldo przyjął te i inne prawdy i w 1177 roku zorganizował społeczność mężczyzn i kobiet, którzy chcieli pomóc mu przynieść biblijną prawdę dla swych bliźnich. Członkowie tej społeczności są znani w historii Kościoła pod nazwą Waldensi lub Waldensianie. Nazwani są tak od swego wybitnego nauczyciela i przywódcy. Są także zwani jako „ubodzy z Lionu”. Dotarło do nich wezwanie jak kiedyś do siedemdziesięciu: „Idźcie, oto ja posyłam was jako jagnięta pośród wilków. Nie miejcie ani trzosa ani obuwia...”(Łuk. 10:1-17). Posłuszni temu przykazaniu, wyruszyli, po dwóch do każdego miasta i miejscowości. Czasami byli nazywani Sabotati, ponieważ nosili drewniane buty (sabots).

Waldensi byli „niewinni jak gołębice”, lecz również, „mądrzy jak węże”, gdyż przebrani jako handlarze przemierzali kraj próbując sprzedawać ozdóbki. Nigdy jednak nie opuścili domu nie zaoferowawszy „perłę wielkiej ceny”. Atakowali fałszywe nauki księży i tradycje Kościoła szczerze i otwarcie. A gdziekolwiek znaleźli słuchające ucho, głosili Słowo Boże śmiało i bez lęku.

Odwiedzili wszystkie części południowej Francji, dotarli do Szwajcarii i północnych Włoch. Zazwyczaj byli dobrze przyjmowani przez ludzi. Zbierali podobnie myślących ludzi, aby odprawiać nabożeństwa w odosobnionych miejscach. Odwiedzali ich w ich domach, zawsze pozostawiając przetłumaczone części Biblii i pobożną literaturę.

Z początku władze kościelne były wobec nich pobłażliwe, lecz kiedy zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa ruchu dla nich samych, obłożyli Waldensów klątwą. Sobór w Wenecji (1229) zabronił osobom, które nie były kapłanami czytać Biblię, czy to po łacinie czy w rodzimym języku. Jedynym wyjątkiem było posiadanie „Psałterza lub brewiaża dla nabożeństwa”, lub „godzinek do błogosławionej Maryji”, ale tylko po łacinie. Sama Biblia została umieszczona w Indeksie Ksiąg Zakazanych.

Wkrótce wybuchły wszelkiego rodzaju prześladowania przeciwko Waldensom, a także innym sektom, które protestowały przeciwko zepsuciu w Kościele. Zwrócono się do inkwizycji i przez wiele lat była prowadzona mordercza kampania przeciwko nim. Zabito wiele tysięcy z nich. Wielu torturowano z wielkim okrucieństwem. Ich kraj okresowo był zamieniany w pustynię. Nawet matki z dziećmi były zrzucane ze skały. Działo się to w szczególności, w okolicy Piedmontu. Wierzący uciekali w góry dla ochrony. W jednym czasie czterysta kobiet z dziećmi ukryło się w jaskini, podczas gdy mężczyźni byli daleko. Gdy to ukryte miejsce zostało odkryte przez wrogów, podłożyli ogień przy wejściu do groty i wszyscy, którzy byli wewnątrz zginęli. Dominikańscy mnisi zostali wyznaczeni przez papieża Grzegorza IX (1227-41) do pracy w trybunałach inkwizycji. Popełnili wiele aktów okrucieństwa przeciwko Waldensom, za które są odpowiedzialni.

Kiedy Piotr Waldo mieszkał w południowej Francji, była to na początku, główna okolica objęta świadectwem Waldensów. Hrabiowie Tuluzy i Foix dali im ochronę. Ale kiedy wybuchło prześladowanie, wielu z nich uciekło do Hiszpanii, Saroy i Piedmontu. Chociaż wkrótce wygnani z Hiszpanii, przetrwali we Francji do XVI wieku. Niektórzy uciekli do południowych Włoch, ale tam nie zostali przyjęci. Zachodni Piedmont w południowych Alpach, był okolicą gdzie znaleźli główne schronienie. Założyli tam osobny Kościół, który wolny od prześladowań przetrwał do dzisiejszych czasów. Nawet w samym mieście Rzymie teraz mają swój zbór. Ich najgorliwsi prześladowcy nigdy nie mogli zaprzeczyć czystości ich moralności i szczerości ich przekonań.

Ci, których świat nie był godny, nie umiłowali swego życia aż do śmierci. Przez wiarę podbili świat i dobrze zrobimy jak zapamiętamy ich świadectwo prawdy i wytrwałości w czasie okrutnego prześladowania, które charakteryzowało ich życie.

Prześladowanie Waldensów stało się sławne dzięki sonetowi napisanemu przez Johna Miltona, sekretarza Oliwiera Cromwella. To gwałtowny protest Cromwella i groźba militarnej akcji marynarki, doprowadziły do zakończenia prześladowania.

Ku pamięci ostatniej masakry w Piedmoncie (1655)

Pomnij o Panie twych zabitych świętych kości,

Które leżą w zimnych górach Alp rozrzucone.

Tych, którzy strzegli Twe stare prawdy, ogniem oczyszczone

Kiedy nasi ojcowie czcili słupy, kamienne marności.

Nie zapomnij, w Księdze zapisz ich wołanie

Twych owiec, które w swej owczarni zebrane

Zabijane przez krwi chciwych Piedmontynczyków.

Ze skał zrzucane matki z niemowlętami w dół,

Ich konanie doliny rozniosły, to bólu wołanie.

2.JOHN WICKLIFFE (1328 -1384)

John Wicliffe przyszedł na świat w roku 1328 w miejscowości Hipswell, w hrabstwie Yorkshire. Wykształcenie odebrał w Balliol College, na Uniwersytetu w Oxfordzie i został doktorem teologii w roku 1372. Popularności zyskał w roku 1374 podczas sporu króla Edwarda III z papiestwem o płatność jednej z wielu danin dla Rzymu. Wycliffe napisał kilka traktatów broniących prawa króla i parlamentu do ograniczenia ziemskich roszczeń kościoła.

.

W 1366 roku Wycliff zwrócił uwagę na króla Edwarda III w związku z odmową przez króla płacenia daniny papieżowi. Napisał pamflet zawierający argumenty, których siedmiu lordów użyło w Parlamencie, kiedy sprawa była poddana dyskusji.

Wycliff argumentował, że papież nie ma prawa domagać się od króla, aby pieniądze zebrane od Kościoła w Anglii były wysyłane do Rzymu. Papież był prawdopodobnie rozzłoszczony, ponieważ Anglia od dawna zaprzestała płacenia corocznej daniny tysiąca marek, które papież Innocenty III wymusił na królu Janie w 1213r. Papież Urban V próbował odzyskać zaległości. Wtedy Edward III skonsultował się z Parlamentem. Rezultatem była zdecydowana i ostateczna odmowa płacenia daniny.

W roku 1374 Wycliff reprezentował swój kraj i króla na spotkaniu z papieskimi urzędnikami w Brugii, czym zyskał sobie królewską wdzięczność. W tym samym roku został mu dany przez koronę dożywotni urząd w Lutterworth w hrabstwie Leicter. Ale jeżeli król był wielbicielem Wycliffa, to nie odnosiło się to do wielu z kleru i żebrzących mnichów, którzy nienawidzili go żarliwie i próbowali sprowadzić na niego upadek. Ostatnio krytykował mnichów za lenistwo, ich zwyczaj żebrania i ich deprawację religii. Czczenie obrazów nazywał głupotą i w niezaowalowany sposób odrzucił sprzedawanie odpustów, msze za zmarłych, procesje i pielgrzymki. Papieża ogłosił antychrystem „pyszny światowy kapłan Rzymu, najbardziej przeklęty wystrzygacz owiec i sakiewki-krętacz (złodziej)”.

W roku 1376 Wycliffe ogłosił, że wszelka władza jest przekazywana bezpośrednio przez łaskę Boga, a osoba będąca w stanie grzechu śmiertelnego traci te uprawnienia. Było to wyzwaniem dla nauki kościoła rzymskokatolickiego, który utrzymywał, że jego duchowni mają moc udzielania sakramentów i sprawowania duchowej władzy niezależnie od tego jak sami żyją. Rozgniewany papież Grzegorza XI, skierował kilka bulli przeciwko Wycliffe'owi, oskarżając go o herezję.

Biskupi Anglii byli wielce zaalarmowani i wezwali Wycliffa by stawił się przed zgromadzeniem kościoła w St. Paul w Londynie w roku 1377. Uczynił to, lecz w dziki sposób został zaatakowany przez swych przeciwników, jednak chroniony był przez syna króla Jana z Gaunt, księcia Lancaster. W tym samym roku papież wydał pięć Bulli (dekretów) przeciwko niemu i potępił go na podstawie dziewiętnastu różnych zarzutów wziętych z jego pism.

Jednakże największy kryzys w życiu Wycliffa nadszedł cztery lata później, gdy zaatakował doktrynę o transubstancji, to znaczy nauczanie, że w Eucharystii (Wieczerzy Pańskiej) chleb i wino są przemienione w ciało i krew Chrystusa. Jako że wszyscy księża twierdzili, że mają moc, aby czynić ten tak zwany cud, umieszczało ich to w opinii Kościoła ponad książętami. Postawa Wycliffa w tej sprawie wzbudziła wielki sprzeciw. Król zaczął wycofywać swoje poparcie. W Oxfordzkim Uniwersytecie, przywódcy i członkowie różnych College'ów byli też przeciwko niemu. Był jednak tak popularny pośród prostego ludu, że wrogowie obawiali się napastować go. Być może doprowadziłby do lepszego stanu rzeczy w Kościele, gdyby działał powściągliwiej i posiadał więcej cierpliwości. Ale on chciał jednym uderzeniem rozbić fałszywe nauki Rzymu i ustanowić na nowo czystą i nie rozwodnioną Ewangelię. Mimo to odkrył, że reformacji nie można przeprowadzić w rok lub nawet w dziesięć lat. Wymaga ona długiego wysiłku i wiele cierpliwości.

Pozycja Wycliffa stała się trudniejsza z powodu buntu chłopskiego w 1381r. On i jego naśladowcy zostali obwinieni zań, chociaż nie byli za to w żaden sposób odpowiedzialni. Pałac Jana Gaunt w Saroy (Londynie) został zaatakowany. W końcu młody król Ryszard II pojawił się osobiście, aby stawić czoła rebeliantom, którzy zostali rozbici i zniszczeni. Jan Gaunt poradził Wycliffowi porzucenie dzieła reform. Zamiast dostosować się do tego opublikował dalsze wyznanie wiary.

W tej sprawie Parlament poprosił Arcybiskupa Canterbury, aby wezwał Synod Kościoła, żeby zając się omówieniem sprawy. Tak uczyniono i ten Synod stał się znany jako Synod Trzęsienia Ziemi, z powodu trzęsienia, jakie się wydarzyło, kiedy odbywało się jego posiedzenie. Naśladowcy Wycliffa uważali to za znak Bożej interwencji w ich sprawie. Mimo to nauka Wycliffa została potępiona. Bardzo szybko został wezwany, aby stawić się przed papieżem, ale odmówił pójścia do Rzymu. W rzeczywistości w tamtym czasie było dwóch papieży, z których jeden nazywał drugiego antychrystem.

Zginąć na stosie można było nawet za samo posiadanie fragmentów Pisma Świętego, takich jak Dziesięć Przykazań, czy modlitwa Ojcze Nasz. O Wycliffie tak pisał w roku 1412 arcybiskup Arundel w liście do papieża Jana XXIII: ,,ten wstrętny i zapowietrzony osobnik o złym imieniu - John Wycliffe, syn starodawnego węża, prawdziwy zwiastun i dziecię antychrysta ... aby dopełnić miary swej złości, postanowił zabrać się za nowe tłumaczenie Pism na język ojczysty."

Chociaż naśladowcy Wycliffa i jego przyjaciele cierpieli prześladowanie, on sam pozostał nietknięty. Wycofał się do Lutterworth i żył tam spokojnym lecz aktywnym życiem aż do swej śmierci w ostatni dzień roku 1384.

Przy końcu swego życia Wycliffe zorganizował Zakon Ubogich Księży lub Kaznodziei, którzy szerzyli jego nauki między ludem. Żaląc się nad niewiedzą i duchową ślepotą usiłował przynieść prawdę Ewangelii poprzez tych kaznodziei, którzy podróżowali po kraju ubrani w długie czerwonawo-brązowe suknie. Kler drwił z nich, lecz oni stali się niewiarygodną siłą wobec swoich przeciwników. W rezultacie ich pracy wielu stało się wierzącymi.

Jednakże największe ze wszystkich dzieł dokonanych przez Wycliffa jeszcze nie zostało wymienione. Przetłumaczył Biblię na angielski tak, że wszyscy, którzy umieli czytać lub słuchać Słowa Bożego, mogli dowiedzieć się prawdy Bożej.

Z Księgi, która była zapieczętowaną Księgą, usunął klapki, aby naród z oczami niezwiązanymi mógł przejrzeć i znaleźć zbawienie.

Kościół rzymskokatolicki używał tylko łacińskiej Biblii, nazywanej Wulgatą i zabraniał tłumaczenia jej na języki narodowe. Wycliff nie znał ani hebrajskiego, ani greki - oryginalnych języków Pisma. Musiał dokonać swego tłumaczenia z łaciny. Nie było ono tak dokładne, jak sobie by tego życzył, ale nadal jest błogosławieństwem dla ludzi. Oczywiście wszystkie Pisma musiały być zapisane ręcznie, gdyż nie było wtedy prasy drukarskiej. Ubodzy kaznodzieje brali ze sobą fragmenty Pisma w swoje podróże i czytali je ludziom w miastach gdziekolwiek mogli znaleźć słuchaczy. Tłumaczenie Wycliffa było pierwszym tłumaczeniem całej Biblii na język angielski. Prawdopodobnie miał pomocników w swoje pracy, ale nie jest to dokładnie znane.

Na początku następnego stulecia, dwa przerażające kroki zostały uczynione przez Parlament i Kościół. Zostało wydane prawo o spaleniu heretyków (znani również pod nazwą -Lollardzi - Wycliffianie byli nazwani heretykami). Nie pozostało ono martwą literą, najbardziej znanym męczennikiem był Sir John Oldcastle (Lord Cobham) w 1417r. Synod Kościoła potępił również tłumaczenie Biblii Wycliffa.

Nienawiść kościoła rzymskokatolickiego jest chyba najbardziej uwidoczniona poprzez wydarzenie, które miało miejsce około czterdzieści lat po jego śmierci. Z rozkazu Soboru w Konstancji (1415) kości reformatora miały być wykopane z grobu i spalone. Zostało to wykonane w 1428 roku, kiedy to biskup Lincolnu spalił szczątki i rozrzucił proch po wodach rzeki Swift płynącej przez Lutterworth. Można powiedzieć, że tak jak prochy były uniesione przez Swift do Avonu, przez Avon do Severen, przez Severen do „wąskich mórz”, a z „wąskich mórz” do oceanu, tak nauki reformatora ogarnęły całą Anglię, a z Anglii odległe kraje. Zaprawdę Wycliff był „Poranną Gwiazdą” reformacji, która zaczęła się w XVI wieku.

I chociaż kości jego z grobu rozrzucone

Długo po tym jak jego życie było zakończone

To dźwięk jego słów niósł się w czasy nienarodzone

Jak wezwanie trąby z góry, na ziemię rzucone.

3.JAN HUS (ok.1362 -1415)

Jan Hus był najważniejszym poprzednikiem Reformacji na kontynencie Europejskim. Urodził się w rodzinie chłopskiej w około 1362r w wiosce Husiniec (stąd prawdopodobnie wywodzi się jego nazwisko) w Czechach.

W czasie dzieciństwa Husa, w Czechach były czytane książki Johna Wycliffa i wywarły tam silny wpływ. Dzięki opatrzności Bożej, w 1382r król Anglii Ryszard II poślubił Annę z Czech. Posiadała ona wyjątkową miłość do Słowa Bożego. Ich małżeństwu towarzyszyło wejście pism angielskiego reformatora do Czech. Husowi nigdy nie udało się ogarnąć prawdy, co było cechą Wycliffa, lecz tęsknił on za oczyszczeniem Kościoła swoich dni i z powrotem wprowadzenie Nowotestamentowych nauk.

Ojciec Jana Husa umarł, gdy jego syn był jeszcze bardzo młody. Jego wczesna edukacja zatem, dobyła się pod przewodnictwem matki. Była ona w swoim ubóstwie wspomagana przez bogatego szlachcica, którego serce Bóg poruszył, aby zapłacić za wszystkie szkolne wydatki młodego studenta. Jego scholastyczne uzdolnienia były tak duże, że odpłata nadeszła suta i obfita, kiedy został wyznaczony w wieku trzydziestu czterech lat na rektora Uniwersytetu w Pradze. Świat się wydawał być u jego stóp.

Nie było jednak wolą Bożą, aby Hus zadowalał się akademicką sławą. Jako że był wiernym studentem Słowa Bożego, jego umysł niepokoiło wiele rzeczy. Nieustannie korzył się z powodu grzechów znanych tylko jemu i Panu. Był on zaniepokojony nawet z tego powodu, że kiedy grał w szachy miał skłonności do pofolgowania swym emocjom. Czytał pisma Johna Wycliffa, a dodatkowo był silnie pod wrażeniem dwóch rysunków. Jeden z nich przedstawiał Pana Jezusa noszącego koronę z cierni, a papieża noszącego koronę ze złota i ubranego w purpurę i jedwab. Drugi rysunek pokazywał obrazek kobiety, do której Jezus powiedział: „Twoje grzechy są ci przebaczone”. Na drugiej jego stronie papież sprzedawał ludowi odpusty. Prawdy, które te rysunki przedstawiały miały taką wymowę, że otwarły oczy Husowi na opłakany stan Kościoła.

W Pradze znajdowała się kaplica znana jako Kaplica Betlejem. Została ona wybudowana po to, aby dać ludziom możność słuchania poselstwa chrześcijańskiego w ich własnym języku, zamiast po łacinie, którą oczywiście nie wielu rozumiało. W tej Kaplicy Hus został kaznodzieją. Ze szczerą gorliwością, wystawiał na jaśnię zabobon ludzi i grzech kleru i karmił głodnych chlebem żywota. Wielu z tych, którzy zobaczyli tego bladego, szczupłego człowieka z poważnym obliczem i było zaznajomionymi z jego czystym surowym życiem, było przekonanych, że był on prawdziwym posłańcem Bożym. Ale biskup Pragi sprzeciwiał się mu silnie i odrzucał jego i Wycliffa książki. Te książki zostały zebrane i ręką samego arcybiskupa został podłożony pod nie ogień. Spalono je na dziedzińcu jego pałacu. Gdy płonęły, przy tej okazji zostało odśpiewane Te Deum przez obecny kler.

Hus został zapytany czy jest gotów przestrzegać przykazań papieża. „Tak - odpowiedział - tak długo jak zgadzają się z nauką Chrystusa, lecz kiedy widzę przeciwieństwo nie będę im posłuszny. Nawet, jeżeli spalicie moje ciało. Słowo „przeciwieństwo” użyte tutaj jest bardzo ważne. Było to nauką Wycliffa, że jeżeli papież lub kler lub jakikolwiek inny człowiek „sprzeciwiają” się Chrystusowi, to wtedy są wrogami Chrystusa i należy im stawić opór. „Sprzeciwianie się Chrystusowi” było wyrażeniem tak bardzo częstym na ustach Wycliffa naśladowców, gdyż posłuszeństwo Chrystusowi było w samym sercu ich nauki.

W końcu papież ekskomunikował Husa, a na miasto Pragę nałożył interdykt tak długo jak będzie dawało schronienie heretykowi i jego poplecznikom. Hus więc przeniósł się do innej miejscowości, ale prześladowanie trwało nieprzerwanie. W 1414 roku odbywał się Sobór powszechny w Konstancji. Hus został wezwany, aby pojawić się na nim w celu zbadania sprawy. Cesarz Sigismund obiecał mu bezpieczny pobyt, zatem wyruszył do Konstancji. Sobór miał bardzo uroczystą formę. Uczestniczyli w nim: Cesarz, królowie, magnaci cesarstwa, prałaci, biskupi i księża. Miesiąc po swym przybyciu Hus został aresztowany i uwięziony w lochu, w pobliżu ujścia miejskich ścieków. Wkrótce zaczął się proces. Sprawa jednak skomplikowała się z powodu ucieczki z miasta papieża Jana XXIII, który obawiał się dociekliwych pytań dotyczących jego nietolerancyjnego i niegodziwego życia i uczynków.

Kiedy zaczął się proces Husa i reformator poskarżył się na swoje uwięzienie, pomimo obiecanego przez cesarza bezpiecznego pobytu, Sigismund zwiesił swoją głowę i zaczerwienił się ze wstydu. Wkrótce stało się jasne, że potępienie Husa już uprzednio zostało wyznaczone. Kiedy zaczął mówić, został zakrzyczany, że sam siebie nie mógł słyszeć. W jednym punkcie został oskarżony o potworne bluźnierstwo, że ogłosił się czwartą osobą Trójcy Świętej. „Niech zostanie nazwana osoba, która złożyła dowód przeciwko mnie” - rzekł reformator. Jednak żadna odpowiedź nie została przedstawiona. Na próżno przedstawiał swoją wiarę w ortodoksyjną chrześcijańską doktrynę. Został wydany wyrok na niego. On i jego książki miały być publicznie spalone. Uklęknąwszy w obecności wszystkich, Hus modlił się: „Panie Jezu, przebacz moim wrogom z powodu Twego miłosierdzia. Ty wiesz, że fałszywie mnie oskarżyli, przyprowadzając fałszywych świadków i układając fałszywe oskarżenia przeciwko mnie. Przebacz im z powodu twojego nieskończonego miłosierdzia”.

Arcybiskup Mediolanu i sześciu innych biskupów zostało wyznaczonych do wykonania ceremonii zdjęcia Husa z urzędu kapłana. Gdy to uczyniono zabrzmiały słowa: „Powierzamy twoją duszę diabłu”. „A ja powierzam ją Panu Jezusowi Chrystusowi!” - zawołał więzień. Kiedy pośpieszali z nim na miejsce spalenia, „na jego głowę została nałożona korona bluźnierstwa, ze słowami: „To jest heretyk”. Namalowano na niej obrazek ukazujący diabłów rozdzierających jego duszę. Upadając na swoje kolana Hus powtarzał ciągle: „W Twoje ręce o, Panie, powierzam mojego ducha”. Chrystus cudownie go wzmocnił. „Jestem gotów” - rzekł - „cierpliwie znieść tą straszną, haniebną i okrutną śmierć z powodu Ewangelii i głoszenia Słowa”.

Drzewo i słoma zostały ułożone wokół niego, kiedy nadal głośno wzywał Boga. Wkrótce jego życie się zakończyło, gdyż udusił go dym. Oficerowie zabrali proch, wykopali ziemię wokół słupa, aby szczątki nie zanieczyściły ziemi. Szczątki, proch i ziemię wrzucili do rzeki Ren, tak jak kilka lat wcześniej prochy Wycliffa zostały wrzucone do angielskiego potoku.

Czeska delegacja powróciła do Konstancji zagniewana. W ich opinii Hus został zamordowany. Niedługo po tym szlachta Czech poprowadziła uzbrojone tysiące swych rodaków pod dowództwem Żiżki, jednookiego męża, gotowi użyć siły, aby zdobyć wolność. W historii są oni znani jako Husyci. W Pradze domagali się tolerancji religijnej i wyswobodzenia swych przyjaciół, którzy byli wrzuceni do więzienia. Gdy tego im odmówiono wyrzucili trzynastu członków rady miasta przez okna. Wybuchła wojna trwająca piętnaście lat. Husyci mieli swoją główną kwaterę na górze, którą nazwali Tabor. Cesarz Sigsimund jednakże miał pod ręką co najmniej osiemdziesiąt tysięcy uzbrojonych mężów. Ale nawet wtedy Żiżka i jego armia zdawała się być niezwyciężona. Lecz w roku 1421 Żiżka umarł i wybuch ostry spór między Husytami. Niektórzy z nich byli gotowi na kompromis z papiestwem. Tak oto wojna się zakończyła.

Jednak wielu Husytów zachowało swoją wiarę. Najpierw nazywani Taborytami, później zostali Czeskimi lub Morawskimi Braćmi. (będziemy jeszcze o nich czytać). Hus po czesku zwany „gęś” i jego wrogowie czasami używali tego, aby drwić z niego. Przy pewnej sposobności odpowiedział im: „Zamiast głupiej gęsi, Prawda odtąd pośle orły i jastrzębie z przeszywającym spojrzeniem”. Do tego doszło w XVI-wiecznej Reformacji.

"Proroctwo" Husa

Poggius Florentini, rzymskokatolicki ksiądz będący świadkiem egzekucji, tak opisał ostatnie chwile Husa w liście do swojego przyjaciela Leonarda Nikolai:

Następnie Hus zaśpiewał wersem, zachwyconym głosem, jak psalmista w trzydziestym pierwszym psalmie, czytając z kartki w ręce:

"W Tobie, Panie, składam moją nadzieję, nakłoń Twoje ucho ku mnie." Z taką chrześcijańską modlitwą Hus przybył do stosu, patrząc na niego bez strachu. Wspiął się na niego, potem dwóch pomocników kata zdarło z niego jego ubrania i ubrało go w koszulę nasączoną smołą. W tym momencie jeden z elektorów, książę Ludwik z Palatynatu, podjechał i nalegał na Husa, by odwołał swoje błędy, tak aby mógł uniknąć śmierci w płomieniach. Lecz Hus odpowiedział: "Dzisiaj upieczecie chudą gęś, ale za sto lat od teraz usłyszycie śpiewającego łabędzia, którego zostawicie nieupieczonego i żadna pułapka ani sieć nie złapie go dla was." Pełen litości i przepełniony wielkim podziwem, książę odszedł. "Hus" w języku czeskim oznaczało "gęś". Sto lat później wystąpił Marcin Luter, który w swoim herbie miał łabędzia.

4.SAWANAROLA (1452 - 1498)

Jan Wycliff był Anglikiem, Jan Hus, Czechem, a Jerome Sawanarola, kolejny z poprzedników Reformacji, pochodził z Włoch. Podczas gdy Wycliff i Hus byli zaangażowani w atakowanie niebiblijnych nauk Kościoła rzymskokatolickiego, Sawanarola nie był doktrynalnym reformatorem. Był on człowiekiem, który atakował złe życie i niemoralne zwyczaje wielu współrodaków. Bóg użył pism Augustyna z Hippony, aby otworzyć jego oczy na moralne odstępstwo Kościoła. Będąc człowiekiem wpływowym z powodu swojej pozycji i intelektualnych zdolności, zaczął rozmyślać o konieczności reformacji.

Urodzony we Włoskim mieście Ferrara w 1452r. Sawanarola już jako chłopiec doświadczał głębokich, poważnych przemyśleń. Przez jakiś czas mieszkał w Dominikańskim klasztorze, a w wieku trzydziestu ośmiu lat przybył do miasta Florencja, centrum nauki i sztuki, lecz ogarniętego duchową ciemnością. Tu zaczął głosić i dawać wykłady. Ale jego głos był szorstki i niemuzykalny tak, że nie wielu zwracało nań uwagę. W zadziwiający jednak sposób, niedługo po tym został zdolnym mówcą. Znaczne tłumy gromadziły się, aby słuchać jego piętnowania zepsucia, które panowało zarówno wśród kleru jak i laikatu. Ogromne tłumy zapełniały majestatyczną katedrę miejską, nigdy nie męcząc się słuchaniem o pokucie z grzechów, którą Sawanarola głosił z płomienna gorliwością. Wielu zatwardziałych grzeszników zostało pobudzonych i poprowadzonych do odwrócenia się od złego życia. Florencja stała się centrum wielkiego przebudzenia, nawet wtedy, gdy ciągle panowały nauki Rzymu, a reformator został na jakiś czas idolem mieszkańców miasta. Jego wpływ wydawał się być nieograniczony.

W tamtych dniach Florencja znajdowała się pod rządami domu Medicich. Dokładniej pod władzą Lorenzo de Medici, który obawiał się wzrastającej mocy śmiałego kaznodziei. To pod rządami Lorenzo, zwanego Wspaniałym, kwitnął nowy ruch zwany Renaissance. Były to nowe narodziny sztuki, literatury i filozofii, a Florencja była jej wielkim kulturalnym centrum. Kiedy Lorenzo miał czterdzieści cztery lata zachorował. Kiedy zdał sobie sprawę, że koniec jest blisko, posłał po Sawanarolę. Ale gdy ten stwierdził, że on nie ma żadnych skłonności do pokuty za grzechy, odmówił mu błogosławieństwa, co było jego zwyczajem wobec umierających. Lorenzo został zastąpiony przez swego syna, ale lud odrzucił go i Sawanarola został jednomyślnie wybrany na władcę Florencji. Przyjął tą godność myśląc, że łatwiej przyjdzie mu wykonywanie reform, ale tu był w błędzie. Przez trzy lata Sawanarola rządził Florencją i z pewnością były to dobre rządy. Jednak wielu ludzi zaczęło czuć niechęć do surowości nowego władcy. Tak jak Sawanarola zamierzył, miasto stało się przykładem chrześcijańskiej wspólnoty, w której Bóg był władcą, a Jego Ewangelia suwerennym prawem. Miejsca występu zostały usunięte, gry hazardowe wyjęte spod prawa, próżność ubioru zarówno kobiet jak i mężczyzn ograniczona, a pobożne życie promowane. Karty, kości do gry, kostiumy używane w karnawałach, rozpustne książki i obrazki miały być zniszczone w „ogniskach próżności”. Jednakże ludzie, którzy kochali te rzeczy wkrótce zaczęli tworzyć opozycję i podburzać lud przeciwko przywódcy. Raczej głupio, Sawanarola twierdził, że ma dar prorokowania i rzeczywiście przepowiedział, że pewne rzeczy się wydarzą. Lecz jego proroctwa nie spełniły się i nawet jego zwolennicy przestali mu ufać. W konsekwencji jego wpływ zanikł.

W tym samym czasie papież, człowiek notorycznie złego życia, który nazywał się Aleksander Borgia (był on szóstym papieżem Aleksandrem) przeprowadził atak na reformatora Florencji. Był on Hiszpanem i jednym z najbardziej niegodziwych ludzi jacy kiedykolwiek zajmowali „tron Piotra”. Kiedy został papieżem miał pięcioro dzieci i celem jego było użycie swej władzy, aby zapewnić im doczesny dobrobyt. Mówiono „jak papież postąpi w sprawie małżeństw, wyposażenia i awansu swoich dzieci, to stanie się sprawą mającą wpływ na politykę w całej Europie”. Nie miał żadnych moralnych zasad, które stanęłyby na przeszkodzie w osiągnięciu jego celów. Był on całkowicie pozbawiony skrupułów i był gotów zaangażować się w morderstwo i użyć trucizny, jeżeli przez to jego plany posunęłyby się na przód.

Najpierw Aleksander VI próbował przekupstwa. Ofiarował uczynienie Sawanaroli kardynałem. Kardynałowie byli zaraz za papieżem jako najwyżsi dygnitarze kościoła rzymskokatolickiego. Papież jest wybierany przez nich i z pośród nich. Jednakże Sawanarola odrzucił błyskotliwą nagrodę mówiąc: „Ja nie pragnę żadnej innej korony, poza koroną męczennika”.

Papież, zatem użył innej taktyki, aby umniejszyć władzę reformatora. Mnisi zostali namówieni, aby przemawiać przeciwko niemu i podważyć jego autorytet. Wtedy papież ekskomunikował i uwięził go. Obywatele, którzy wcześniej wybrali go, teraz pozwolili go torturować, po to, aby zmusić go do wyrzeczenia się jego nauk. W końcu przyłączyli się do krzyku potępienia. Ale Sawanarola pozostał nieporuszony. Nie mógł być wzruszony w swych przekonaniach, a kiedy ból zadany przez inkwizycję, stał się nie do zniesienia, jego usta wyszeptały w bólu: „Wystarczy Panie, teraz zabierz moją duszę”.

W maju 1498 roku reformator został skazany na śmierć przez spalenie. Wielkie tłumy zgromadziły się na centralnym placu Florencji. Razem ze swymi dwoma przyjaciółmi został poprowadzony na stos. Tak jak Hus, został publicznie obdarty ze swych kapłańskich szat, podczas gdy tłum zawył: „Teraz proroku pokaż twoją moc i uczyń cud”. Lecz Sawarola został spokojny. Czyż Zbawiciel nie zniósł tego samego upokorzenia i odrzucenia? Biskup Kościoła teraz zbliżył się do niego i rzekł przypochlebiającym tonem: „Oddzielam cię od Kościoła wojującego i tryumfującego”. „Wojującego tak, ale nietryumfującego” - odrzekł reformator, „gdyż ty nie masz mocy, aby oddzielić mnie od Kościoła tryumfującego, do którego idę”. I tak oto w wieku czterdziestu pięciu lat umarł Sawarola. Kilku z ogromnego tłumu, przecisnęło się do przodu, aby zebrać, jeżeli to możliwe, relikwie męczenników. Ale strażnicy nie przepuścili ich i mieli instrukcje od władzy, aby szczątki ofiar (trzech zostało skazanych na śmierć) wywieźć i wrzucić do rzeki Arno, która płynęła przez miasto.

Luter uznawał Sawanarolę za pioniera Reformacji. Jednak jest jasne, że jego dzieło jest ograniczone do reformacji publicznych morali. Nie ma żadnych powiązań z reformą doktryny, która zaczęła się, chociaż nie we Włoszech około dwadzieścia lat później po jego śmierci.

REFORMACJA - MARCIN LUTER (1483 - 1546)

Marcin Luter, reformator, należał do chłopskiej rodziny z Saksonii. Mój ojciec, dzidek i pradziadek, wszyscy moi przodkowie byli chłopami - mówił Luter. Jego ojciec nosił imię Hans, a jego matka Greta. Mieszkali w Eisleben, gdzie Hans Luter zarabiał na życie górnictwem, w szczególności wydobywając miedź, której było dużo kryły okoliczne wzgórza. Ich syn urodził się 10 października 1483r, a jako że w następnym dniu było święto św. Marcina obchodzone przez Kościół Rzymsko-Katolicki, został nazwany od świętego. Półtora roku po jego narodzinach, rodzina przeprowadziła się do Mansfield, około sześć mil od Eisleben.

W domu i w szkole mały Marcin był wychowywany na prostych, ale surowych zasadach. Czasami było widać w jego domu szorstkość i gniew. Przy pewnej okazji matka wychłostała go za kradzież orzecha laskowego, aż poleciała krew. W szkole jego nauczyciel rządził klasą żelazną ręką. Marcin bystry i gorliwy chłopiec był także pełen chłopięcej swawoli. Czuł, że czasami był karany nierozumnie i z nadmierną surowością. Raz, wspomina jak to został wychłostany piętnaście razy w ciągu jednego poranka za nie swoją winę. Zaiste w późniejszych latach mówił o szkole jako o „czyśćcu Mansfield”.

W wieku czternastu lat został posłany do szkoły w Magdeburgu. W następnym roku do Eisenach, gdzie rodzice spodziewali się, że znajomości jego matki dostarczą mu utrzymanie i kwaterę. Czasami śpiewał ze swymi przyjaciółmi od drzwi do drzwi, aby otrzymać jedzenie. „Byłem kiedyś biednym żebrakiem” - mówił później „Poszukując chleba w ludzkich domach, szczególnie w Eisenach, moim drogim Eisenach!” Pewna dobra niewiasta, która nazywała się Ursula Kota, zlitowała się nad nim, zaprosiła go do swego stołu i wywarła dobry wpływ na jego duszę. Został wprowadzony do wytwornego kręgu jej rodziny i nauczył się poruszać w towarzystwie wyższej sfery od tej, do której należeli jego rodzice.

W wieku osiemnastu lat Luter wstąpił na Uniwersytet w Erfurcie, gdzie bardzo się wyróżniał w nauce. Wesoły, pełen radosnego życia człowiek, niewiele zdawał sobie sprawy z tego, że nawet w tym czasie, Bóg przygotowywał go. Miał swoją aktywnością zadziwić Europę i wstrząsnąć dumnym, zanieczyszczonym Kościołem aż do jego fundamentów. Ale Boże wybrane naczynia są często ukrywane w mroku aż do czasu ich „objawienia się Izraelowi”. Pewnego dnia w czasie studiów w Effurcie, Luter natknął się przypadkowo na egzemplarz Biblii. Nigdy wcześniej na nią nie skierował oczu, lecz w miarę jak czytał, był głęboko poruszony. Historia o Samuelu, a nade wszystko wezwanie Samuela, wywarły na nim głębokie wrażenie.

W wieku dwudziestu dwóch lat zaczął swoje szkolenie na Uniwersytecie i wtedy nadszedł punkt zwrotny w jego życiu. Jeden z jego najlepszych przyjaciół został zabity w studenckiej awanturze. Luter nie mógł powstrzymać się od zadania sobie pytania: „Cóż by się stało gdybym to ja został zabity zamiast mojego przyjaciela?” Przy innej sposobności, gdy podróżował do domu z Erfurtu, rapier, który nosił przypadkowo, przeciął mu jedną z głównych żył w nodze. Wzywał Dziewicę Maryję na pomoc, podczas gdy przyjaciel pobiegł po pomocników, którzy zawiązali mu ranę i uratowali jego życie. Jeszcze przy innej sposobności, straszliwy piorun uderzył ponad jego głową. Przerażony upadł rozpostarty twarzą do ziemi, wołając: „Pomóż Anno, ukochana święta, zostanę mnichem”

Luter dotrzymał swego przyrzeczenia. Po zebraniu swoich przyjaciół na swawolę i śpiew, na pożegnalnym spotkaniu, następnego dnia stawił się u drzwi augustyńskiego klasztoru i poprosił o przyjęcie. Został przyjęty z otwartymi ramionami, gdyż jego uniwersyteckie wykształcenie rekomendowało go na przełożonego klasztoru. Lecz jego ojciec był zagniewany. Spodziewał się, że Marcin, jego najstarszy syn, zdobędzie wysoką prawniczą pozycję. Jako mnich nie miał szans na osiągnięcie sławy i światowego bogactwa.

Luter chciał pokoju z Bogiem. Wzdychał i pragnął jego. Stwierdził, że świat nie zaspokoi pragnienia jego serca i miał nadzieję, że znajdzie je w klasztornej celi. Z pewnością zrobił, co mógł, aby je spotkać. Skrupulatnie przestrzegał monastycznych zasad. Wykonywał najbardziej służebne posługi i chodził po okolicy żebrząc w sprawie klasztoru. Był chyba najszczerszym świadomym mnichem, który próbował w prawdziwej gorliwości zasłużyć sobie na zbawienie ludzkimi wysiłkami. Nawet stał się dumny ze swej pokory! „Dumny święty”, oznajmił później opisując swój stan w tamtym czasie. Aby zyskać zbawienie poświęcił wszystko. Przestrzegał każdego szczegółu dyscypliny klasztornej. Modlił się, pościł, czuwał, wyznawał swoje grzechy, dosłownie torturował swoje ciało. Wszystko po to, aby otrzymać pokój swojej duszy.

Jednak nie udało mu się znaleźć pokoju i odpocznienia. Nauczył się, że nie jest możliwe zasłużyć sobie na przychylność Bożą takimi środkami. Niemal stracił nadzieję zbawienia, a jego fizyczne zdrowie zaczęło podupadać. Jego mnisi, towarzysze, nie mogli mu pomóc, gdyż byli duchowo ślepi i nie mogli zobaczyć krzyczących potrzeb swojego młodszego brata. Nie mogli mu też pomóc zmarli święci. Odwoływał się do dwudziestu jeden z nich. Kierował swe modlitwy do trzech każdego poranka, tak, aby zaliczyć ich wszystkich w ciągu całego tygodnia. Często, jak Luter wspominał, przeżywał taką agonię umysłu, że gdyby trwała pół godziny a nawet pięć minut, zmarłby pod wpływem zmagania. Raz na dwa tygodnie, ani nie jadł, ani nie pił, ani nie spał. Ale nadal pokój nie nadchodził.

Był jednak ktoś kto przyniósł pomoc i pociechę udręczonemu człowiekowi. Johan von Staupitz, przełożony Zakonu Augustianów w Niemczech, od czasu do czasu odwiedzał Erfurcki klasztor. Pomiędzy nim a Lutrem zawiązała się przyjaźń. „Och, moje grzechy! Moje grzechy!” - wołał młody mnich do Staupitza. „Pamiętaj, że Chrystus przyszedł na świat przebaczyć nam nasze grzechy” - odpowiedział tamten. Innym razem wszelka myśl Chrystusa przerażała Lutra, gdyż myślał o Panu, przede wszystkim jako o tym, który karze za grzech. „Twoje myśli nie są według Chrystusa, Chrystus nie przeraża, Chrystus pociesza” - powiedział mu Staupitz. „Spójrz na rany Chrystusa i tam zobaczysz jasno świecący Boży zamiar wobec ludzi. Nie możemy zrozumieć Boga poza Chrystusem”. Takie słowa zapadały w umyśle Lutra. Stopniowo światło prawdy zajaśniało nad nim.

Główne zmaganie Lutra dotyczyło zdania „sprawiedliwość Boża”. Był przekonany, że słowa z Listu do Rzymian 1,17 i podobne gdziekolwiek indziej w Piśmie, odnoszą się do strasznej świętości Boga i jego niezmiennej nienawiści wobec grzechu i grzeszników. Jednakże on, Marcin Luter, czy kiedykolwiek będzie mógł osiągnąć ten rodzaj świętości, który odwróciłby gniew Boży skierowany przeciwko niemu?

Jednakże nie zrozumiał słów Pawła z Listu do Rzymian, że Ewangelia jest zbawiająca każdego, kto wierzy, ponieważ objawia sprawiedliwość Bożą, która jest niczym innym jak doskonałym posłuszeństwem Chrystusa wobec woli Ojca w życiu i śmierci. „Nawet aż na śmierć krzyżową” - posłuszeństwo, które Bóg uważa za należące do tych wszystkich, w których miejsce Chrystus umarł.

Tak jak ukaranie za grzech wierzącego zostało poniesione przez Chrystusa, tak też z powodu sprawiedliwości Chrystusa, ten sam wierzący, chociaż sam w sobie bezbożny, jest ogłoszony sprawiedliwym przed Bożym obliczem. W ten sposób Paweł mówi, wiara przyjmuje Bożą sprawiedliwość: „Ten kto nie spełnia uczynków, lecz wierzy temu, który usprawiedliwia bezbożnych, jego wiara jest poczytana za sprawiedliwość”. (Rzym. 4:5).

Kiedy Duch Święty objawił to Lutrowi i on dowiedział się, że tylko przez wiarę może być zbawiony, a nie ze swych dobrych uczynków, prawda zajaśniała takim blaskiem i przyniosła takie wyswobodzenie do jego ducha, że poczuł, że słowa Pawła: „Sprawiedliwy będzie żył poprzez wiarę”, były bramą samego raju. I tak oto ta wielka prawda SPRAWIEDLIWY BĘDZIE ŻYŁ POPRZEZ WIARĘ... stała się fundamentalną prawdą Reformacji. Innymi słowy, cudowna reformacja dotarła do Lutra osobiście, zanim Bóg użył go jako instrumentu Reformacji w Europie.

Staupitz przekonał Lutra, aby został rzymskokatolickim księdzem. Zarekomendował go Fryderykowi Mądremu, Elektorowi Saksonii, jako człowieka odpowiedzialnego do stanowiska profesora teologii, na Uniwersytecie, który Fryderyk założył w Wittenberdze. Na tym stanowisku Luter odnalazł wielkie szczęście. Jego umysł był jasny, a jego serce zaspokojone. Radował się zbawieniem nie z powodu uczynków prawa wykonywanych przez grzesznika, nie przez ceremonie i umartwiania i tym podobne przepisy nakazane przez rzymskokatolicki kościół, lecz przez życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Nowe światło zostało rzucone na Biblię, która stała się dla niego Księgą Życia, pociechy i mądrości z góry. Wszystkie błogosławieństwa i korzyści odkupienia przez „kosztowną krew Chrystusa” przyszły do niego. Oddychał świeżym powietrzem Bożej odkupieńczej miłości.

Luter chciał teraz przelać na wszystkich ludzi zbawiającą prawdę, która wyprowadziła go z ciemności do światła. Pragnął głosić usprawiedliwienie przez wiarę szeroko wszędzie i stopniowo stawał się świadom wielkiej pracy jaka czekała na niego. Trudności obfitowały, ale on nauczył się mówić tak jak apostoł Paweł: „Mogę uczynić wszystko przez Chrystusa, który wzmacnia mnie”. Przyszłość, choć zaciemniona, w tym samym czasie jaśniała nadzieją.

Chociaż Luter był teraz profesorem na Uniwersytecie w Wittenberdze nadal mieszkał w klasztorze. W 1510 roku polecono mu udać się do Rzymu w sprawach zakonu Augustianów. Był zachwycony tą misją gdyż aż do tego czasu był przekonany, że kościół rzymskokatolicki był kościołem, że papież świętym następcą Chrystusa na ziemi i że Rzym „wieczne miasto” był najwyższą siedzibą świętości. Został jednak okrutnie rozczarowany. Im bardziej przybliżał się do „świętego miasta”, tym więcej niegodziwości obserwował z każdej strony. A gdy był w Rzymie słyszał o podłych uczynkach papieży i innych wysokich dygnitarzy.

W dodatku Luter odkrył w czasie swej podróży, że wszędzie, od klasztoru do klasztoru, księża byli godnymi pożałowania nieukami, poddanymi największym zabobonom a wielu z nich było nawet niewierzącymi i bluźniercami. Spędził cztery tygodnie w Rzymie. Juliusz II, papież będący w tamtym czasie, był nikim innym, jak tylko planującym politykiem, chciwym zysku i chcącym osiągnąć cele czy to przez prawe, czy to przez nieuczciwe sposoby. Był także zaangażowany w wojnę z Francuzami. Luter chodził tu i tam szukając błogosławieństwa „Pamiętam- mówił - że kiedy przybyłem do Rzymu, biegałem wokoło jak szalony do wszystkich miejsc godnych uwagi. W prostocie wierzyłem każdej opowieści o nich wszystkich i wszystkiemu, co ludzkie oszustwo wynalazło. Odprawiłem tuzin mszy i niemal żałowałem, że mój ojciec i matka nie są umarli tak, abym mógł skorzystać z możliwości wyciągnięcia ich dusz z czyśćca, poprzez tuzin lub więcej mszy lub innych dobrych uczynków podobnie nakazanych. Czyniliśmy te rzeczy nie znając niczego lepszego. W papieża interesie leży zachęcanie do takich kłamstw”.

Powróciwszy do Wittenbergii. Luter wkrótce otrzymał stopień naukowy z teologii, a w roku 1515 zaczął głosić w Kościele parafialnym. To sprawiło, że nawiązał bliski kontakt z ludźmi, którzy chcieli słuchać go. Zaczął on odkrywać chrześcijańską prawdę jak żaden inny ksiądz czy kaznodzieja w ich życiu. Bóg w swojej mądrej radzie kierował tak ludźmi i wydarzeniami, że sumienie Lutra wkrótce przymusiło go do zdecydowanego protestu przeciwko błędom i zwodniczym taktykom Kościoła. Stało się to w następujący sposób.

Papieże zdecydowali, że w Rzymie należy wybudować Bazylikę świętego Piotra. W celu pobudzania przypływu pieniędzy do Rzymu, miały być sprzedawane specjalne odpusty. Tetzel, mnich z Lipska, był jednym z tych, którzy podróżowali po Niemieckich państwach, aby uskutecznić swoją sprzedaż. Miał on zróżnicowaną skalę opłat, zależną od pozycji społecznej i popełnionych grzechów. Niektórzy ludzie byli nawet przygotowani do zakupu odpustów, (aby zabezpieczyć swe uwolnienie od lat spędzonych w czyśćcu) za grzechy, których jeszcze nie popełnili w czasie zakupu. Ludziom także mówiono, że mogą dokonać opłat, które wybawią ich umiłowanych, którzy umarli, z czyśćcowych mąk. „W chwili, gdy dźwięczący pieniążek do mej skrzynki wędruje” - mawiał Tetzel - „Już w tymże czasie, dusza z czyśćca wyskakuje”.

Gniew Lutra nie znał granic. Gwałtownie głosił przeciwko Tetzelowi i jego kościelnym towarom. Wkrótce jednak zdecydował się na bardziej zdecydowaną akcję, gdyż ludzie, ogólnie nie mieli świadomości tego zła i nie sprzeciwiali się kupowaniu odpustów, które gwarantowały wykupienie z czyśćcowych udręk. Luter, zatem napisał dziewięćdziesiąt pięć tez dokładnie zwięźle określających zło odpustów. 31 Października w godzinie południowej, przybił je do drzwi Zamkowego Kościoła w Wittenberdze.

To był początek Reformacji. 31 październik jest dniem jej narodzin. Następnym dniem był dzień „Wszystkich Świętych”, kiedy tłumy zapełniały Kościół. Tezy przyciągnęły wielką publiczną uwagę. Były one czytane, kopiowane, drukowane i rozprowadzone po całych Niemczech. Wkrótce jak na skrzydłach zostały rozniesione po całej Europie. Wielu radowało się z odwagi Lutra i miało nadzieję, że z tego wyjdzie dobro.

Przepaść pomiędzy nim a papieżem stale się powiększała i w miarę jak mijały miesiące stawała się większa. Kolejny przedstawiciel papieża doniósł do Rzymu, że reformator jest bardzo uparty i niebezpiecznie heretycki. W końcu papież ekskomunikował go. Bulla (po łacinie bulla - pieczęć) datowana na 15 czerwca 1520r. została wydana z Rzymu, potępiająca reformatora i nakazująca spalenie jego pism. Luter ze swej strony formalnie odrzucił papiestwo, paląc kopie papieskiej bulli w obecności wielkiego tłumu, w którym znajdowali się studenci i profesorowie. Kiedy wrzucił bullę do ognia rzekł: „Jako że ty (papież) rozgniewałeś świętego Pańskiego (Chrystusa) niech wieczny ogień pochłonie ciebie”. Wkrótce w swych pismach odrzucił papieża jako antychrysta. Reformacja miała się dobrze i prawdziwie rozwijała się.

Kiedy Dawid był prześladowany przez króla Saula, to znalazł prawdziwego przyjaciela w Jonatanie, który oddał wielką przysługę udręczonemu uciekinierowi. W podobny sposób w dniach zmagania i prześladowań, Filip Melanchton był Jonatanem Lutra. Był tak w pełni przekonany o prawdach wyjaśnianych i głoszonych przez Lutra, że ich dwie dusze zostały razem złączone w

przyjaźni na resztę ich życia. Lecz Melanchton był bardzo skromnym człowiekiem. Nie miał nic z odwagi i śmiałości Lutra. Mimo to był on wielką pomocą dla reformatora gdyż był człowiekiem wielkiej wiedzy. W wieku szesnastu lat opublikował grecką gramatykę. Pięć lat później został profesorem Greki na Uniwersytecie w Wittenberdze, tym samym miejscu gdzie nauczał Luter. Być może długo wahałby się zanim przyznałby się, że był przyjacielem i wielbicielem Lutra. Jednak Boża opatrzność wypchnęła go do przodu jako świadka prawdy.

Największym monarchą tamtego czasu był cesarz Karol V. Został wybrany na tron Świętego Cesarstwa Rzymskiego w roku 1513 w wieku dziewiętnastu lat. Był on wnukiem Izabeli i Ferdynanda, władców Kastylii i Aragonii z osobna. Wysuwali oni roszczenia do znacznej części Nowego Świata Ameryki i rozległych obszarów Europy. Jako że był oddanym synem kościoła rzymskokatolickiego, został poproszony, aby zajął się sprawą Lutra na sejmie, który miał się odbyć w mieście Wormacji. I cesarz wyraził swą zgodę. Rozkazał Lutrowi, aby stawił się przed nim. Przyjaciele reformatora ostrzegali go, aby nie szedł, przypominając mu, że list żelazny dany ponad sto lat wcześniej Janowi Husowi, nie został uczczony. Luter odpowiedział im: „Jeżeli w Wormacji byłoby tyle diabłów ile dachówek na dachach domów, nie zatrzymało by mnie to przed pójściem”. Najsłynniejszy hymn, jaki Luter kiedykolwiek napisał, (a skomponował wiele hymnów) niektórzy mówili, że został napisany z okazji pójścia do Wormacji, ale jest to błędne. Niemniej strofy są tak typowe dla tego człowieka i tak odpowiednie dla Sejmu w Wormacji, że podajemy tu pierwszą i ostatnią zwrotkę.

„Warownym grodem jest nam Bóg, orężem nam i zbroją! On nas wybawi z błędnych trwóg, co nas tu niepokoją. Stary, chytry wróg czyha by nas zmógł, moc i złości rój on na nas wiedzie w bój; Na ziemi któż mu sprosta?

Niech Bożych słów nie tyka wróg! Wziąć sobie ich nie damy. Duch Boży z nami, z nami Bóg z wszechmocy Swej darami! Choć pozbawią źli żony, dzieci, czci, chytra grabież ta zysk lichy wrogom da, Królestwo naszym będzie”.

16 kwietnia 1521r. Luter przybył do Wormacji. Ulice były zatłoczone. Wszyscy oczekiwali, że zobaczą dziwnego człowieka, o którym wielu myślało, że był uosobieniem diabła. Okna, a nawet szczyty dachów były zapełnione widzami, gdyż okazja była zaiste historyczna. Pojedynczy człowiek powstał w buncie przeciwko religijnym ideom Kościoła i wszystkie siły Kościoła i Państwa zostały wezwane, aby zdławić ten bunt. Henryk VIII król Anglii osobiście zaangażował się w napisanie książki przeciwko Lutrowi. Zaiste wszystkie państwa, w których panowała rzymska doktryna patrzyły z nieukrywanym gniewem na „niemieckie zwierzę”, które rzuciło wyzwanie zarówno papieżowi jak i Kościołowi. Tłumy były tak wielkie, że 17 kwietnia, w wyznaczonym dniu pierwszego spotkania w czasie Zjazdu, Luter i jego stronnicy z wielką trudnością mogli dotrzeć do konferencyjnej sali. Przy wejściu stał bohaterski rycerz, sławny dowódca wojsk, który powiedział do niego: „Mój biedny mnichu, mój biedny mnichu, podążasz do takiego czynu, jakiego ja i wielu z moich rycerzy, nie dokonaliśmy w najbardziej z zaciętych bitew. Jeżeli jesteś przekonany o słuszności swojej sprawy, idź na przód w Imię Boże i bądź dobrej myśli, Bóg nie opuści cię”.

Większość nocy Luter spędził na modlitwie. Jeden z jego przyjaciół przekazuje nam szczegóły jego modlitwy: „O Boże, mój Boże, chroń mnie przeciwko moim wrogom ze świata. Musisz to uczynić Ty sam, gdyż we mnie nie ma żadnej siły. To jest twoja sprawa, o Boże, nie moja. Na Tobie spolegam, nie na człowieku, gdyż to byłoby daremne. O Boże, czy nie słyszysz? Nie ukrywaj Swego oblicza przede mną. Ty powołałeś mnie. Teraz bądź moim oparciem. Proszę o to w imieniu Twego Syna Jezusa Chrystusa, mojego obrońcy, mojej tarczy i mojej obrony”.

18 kwiecień 1521 rok był największym dniem w życiu Lutra. Ta okoliczność została opisana jako „jedna z najwznioślejszych scen jakiej kiedykolwiek ziemia była świadkiem i najbardziej brzemienna w błogosławieństwo”. Znowu ulice zostały zapełnione gapiami. Znowu sala została zapełniona dostojnikami. Nastąpiła dwugodzinna zwłoka zanim został doprowadzony do cesarza. I znowu dr Eck postawił pytanie czy chce bronić książek, które napisał czy wycofać je w całości lub w części. Luter odpowiedział mową, która wstrząsnęła światem, najpierw po łacinie, a potem po niemiecku, a zakończył tak:

„Dopóki nie zostanę przekonany przez świadectwa Pisma lub przez jasne argumenty, że jestem w błędzie - gdyż papieże i sobory często błądzili, zaprzeczając sobie nawzajem - nie mogę się wycofać. Jestem poddany Pismom, które cytowałem. Moje sumienie jest jeńcem Słowa Bożego. Jest rzeczą niebezpieczną czynić cokolwiek przeciwko swemu sumieniu Tak oto stoję, inaczej nie mogę. Tak mi dopomóż Bóg”.

Nie minęło wiele dni, a został ogłoszony banitą cesarstwa. Obwieszczono, że jest wyjęty spod prawa. Każdy, kto da mu schronienie, jedzenie i picie podlegał oskarżeniu o zdradę wobec cesarza.

Kiedy Luter opuścił Wormację, pośpiesznie podążał do Witembergii, wydarzyło się wtedy coś zgoła nieoczekiwanego. Na znacznym odcinku od Wormacji, droga wiodła poprzez dolinę górską, zarośniętą lasami aż do szczytów okolicznych wzgórz. Nagle z lasu wyłoniła się grupa ludzi na koniach, uzbrojonych po zęby. Otoczyli powóz, którym jechał reformator, pochwycili go i szybko umknęli. Ich podróż zakończyła się w majestatycznym zamku, odległym osiem mil od miejsca ataku. Zamek nazywał się Wartburg i był położony na szczycie wzgórza, z którego rozciągał się widok na Eisenach.

Przyjaciele Lutra, a szczególnie Fryderyk Mądry, zaaranżowali to wydarzenie. Chcieli, aby reformator został zabrany z wzburzonego i wrogiego świata. Dali mu bezpieczne schronienie w miejscu gdzie jego wrogowie nie mogli znaleźć i napastować go. Prawie na rok świat stracił z oczu Lutra nic nie wiedząc o miejscu jego pobytu. Lecz dla niego Wartburg był Wyspą Patmos.

W jaki sposób miał spędzić czas? Głównie na studiowaniu Pism, a dodatkowo na pracy tłumaczenia ich na język niemiecki. Prasa drukarska została skonstruowana w Niemczech w 1454r, a pierwszą wydrukowaną księgą Biblia Gutenberga. Ale, jako, że była po łacinie, była mało użyteczna dla rzeszy niemieckiego narodu. Dziewięć lat później drukarz w Strassburgu wykonał tak zwaną Biblię Mentela, w języku niemieckim. Miała ona jednak dwie wielkie wady. Była tłumaczeniem z tłumaczenia, to znaczy z łacińskiej Wulgaty, a nie z oryginałów Hebrajskich i Greckich. Miała też nieskładne słownictwo i częściowo była niezrozumiała.

Luter był idealnie wykwalifikowany do pracy tłumaczenia. Bardzo interesował się przez wiele lat greką i hebrajskim, był także wyjątkowo uzdolniony w używaniu swego niemieckiego języka. W tym punkcie Grecki Nowy Testament Erazma z 1516 roku okazał się niezmiernie użyteczny. Pracując w błyskotliwym tempie Luter zakończył zarys Niemieckiego Nowego Testamentu w dwanaście tygodni. A z pomocą Melanchtona poddał go dokładnej rewizji. Do roku 1522 był on w sprzedaży w niemieckich sklepach za sumę odpowiadającą tygodniowemu zarobkowi stolarza lub podobnego pracownika. Został on sprzedany w błyskawicznym tempie. Potem przyszło tłumaczenie Starego Testamentu, który był opublikowany w częściach, a ukończony w 1534 roku.

Luter był wspomagany przez swych przyjaciół Bugenhagena, Krucigera, Justusa, Jonasa i również przez Melanchtona.

W 1525 roku Luter wierzył, że nadszedł dla niego czas na małżeństwo. Wybór na żonę padł na zbiegłą zakonnicę. Katherina von Bora i dom, którym mieli, i życie rodzinne przyniosły mu wiele radości.

Dzięki licznym publikacjom Luter mógł stać się bogaty. Był znaczny popyt na jego książki w całej północnej i zachodniej Europie. Ale reformator nie oczekiwał na zapłatę w złocie. Otrzymywał tylko skromną pensję i był bardzo szczodry. Często dawał na sprawę Reformacji i biednych, więcej niż sobie mógł pozwolić. Nie rzadko, więc brakowało mu pieniędzy na zakup podstawowych produktów dla rodziny. Lecz Katarzyna i on byli w najwyższym stopniu szczęśliwi. W swoim testamencie opisał ją jako: pobożną, wierną i oddaną żonę, zawsze kochającą, cenną i piękną. Troszczyła się o jego zdrowie i ogólnie o dobre poczucie. Melanchton opowiada nam, że według jego wiedzy we wczesnych latach, Lutra łóżko nie było ścielone przez cały rok. Był zbyt zmęczony, aby to robić. Było ono przesiąknięte potem. „Byłem przemęczony - mówi Luter - i zapracowywałem się niemal na śmierć tak, że padałem na łóżko nic o nim nie wiedząc”. Katarzyna musiała pojawić się w jego życiu, jako reformator domowych spraw.

Luter pozostał zajętym człowiekiem do końca swego życia. Zdumiewające ile napisał w przeciągu dwudziestu pięciu lat. Aby przepisać jego pisma, zajęłoby to zręcznemu kopiście, całe przeciętne życie, jeżeli by pracował dziesięć godzin dziennie. Bardzo znaczącym faktem jest to, że wiele pism Lutra, zostało przetłumaczonych na język angielski i można je, wydane w 55 tomach, obecnie nabyć w Ameryce. Jego najbardziej znanymi książkami są Duży i Mały Katechizm. Oba zajmują się chrześcijańska doktryną, która znajduje się w Pismach. Pierwszy został napisany dla posługujących i głoszących słowo, drugi dla uczniów w szkole i w domu. Zostały przetłumaczone na wiele języków. Pod pewnymi względami, jego największą książką jest „O niewolnej woli”. Była ona napisana przeciwko nauczaniu Erazma, który utrzymywał z rzymskokatolickim kościołem, że wola ludzka nie jest całkowicie zepsuta przez upadek, ale jest w pewien sposób w stanie przyczynić się do zbawienia.

Luter umarł w roku 1546 w Eisleben, mieście, w którym się urodził. Powrócił do Eisleben, ponieważ dwóch braci, hrabiów Mansfield poprosiło go, aby był rozjemcą w ich rodzinnych trudnościach. Miał wielką satysfakcję, widząc hrabiów pojednanych. Chociaż wycierpiał wiele bólu z powodu złego stanu zdrowia w ciągu ostatnich kilku lat życia. Jego ostatnia choroba była krótka. Gorąco modlił się w przerwach i wykrzyknął szybko trzy razy: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam

mego ducha, gdyż Ty odkupiłeś mnie, Ty Bóg prawdy.”

ULRICH ZWINGLI (1484 -1531)

Przyjrzawszy się historii Reformacji, tak jak zaczęła się ona i czyniła postępy w Niemczech, teraz skierujemy się do okolicznych krajów. Przede wszystkim do Szwajcarii, gdzie w północnej części, ludzie byli w języku i obyczajach głównie Niemcami, w odróżnieniu od tych części, które pod pewnymi względami, geograficznie były powiązane z Francją.

Urlich Zwingli poprowadził ruch reformacyjny w północnej części Szwajcarii. Urodził się w wiosce Wildhaus w 1484r. Podobnie jak Luter, był niskiego urodzenia, lecz został wychowany w bardziej sprzyjających okolicznościach. Kształcił się w szkole w Bazylei i na uniwersytecie w Wiedniu. Był całkowicie innym typem człowieka niż Luter, lecz nauczanie Ducha Bożego, poprowadziło obu w tym samym kierunku. Zwingli coraz bardziej i bardziej przekonywał się o smutnym stanie kościoła. Jako że był pilnym i gorliwym studentem Biblii, został także przekonany, że pomiędzy wielu naukami i praktykami kościoła rzymskokatolickiego, a tymi w Biblii, rozciąga się przepaść. Kiedy kolega Tetzela, Bernardyn Samson, sprzedawał odpusty w Szwajcarii, Zwingli zaprotestował. Nie był jednak tak śmiały jak Luter, a Samson nie był gwałtowny jak Tetzel, nie było, więc tak gwałtownego starcia w Szwajcarii jak w Niemczech.

W 1519r. Zwingli (został on księdzem w 1506r) został zaproszony do Zurychu. Ofiarowano mu tam stanowisko kaznodziei i on je przyjął pod warunkiem, że będzie miał swobodę głoszenia czystej Ewangelii Chrystusa. W tym mieście wydarzyły się znaczące rzeczy. Wielkie tłumy zbierały się, aby słuchać jego kazań i ze wszystkich stron było słychać komentarze: „Takiego głoszenia bardzo potrzebujemy. Opowiada nam drogę zbawienia”. Zwingli okazał się prawdziwym pasterzem trzody. Stało się szczególnie widoczne w dniach, gdy plaga nawiedziła miasto. Była ona szczególnie dotkliwa, z całej populacji liczącej tylko siedemnaście tysięcy zabiła dwa tysiące pięćset osób. Zwingli ignorując niebezpieczeństwo zarażenia odwiedzał dotknięte nieszczęściem rodziny i pocieszał umierających. W końcu sam stał się ofiarą plagi i przez około trzy miesiące leżał bardzo chory. Wyzdrowiał i napisał słynną „chrześcijańską pieśń”, aby uczcić to wydarzenie.

Zurych zadeklarował się zdecydowanie po stronie głoszenia Zwinglego, a wpływ miasta stał się rozległy.

Luter i Zwingli zgadzali się w wielu punktach Biblijnej nauki, lecz również różnili się w pewnych ważnych punktach, włączając w to doktrynę o właściwości Wieczerzy Pańskiej. Jeden z niemieckich książąt Filip Landfraue z Hesji pragnął doprowadzić do jedności pomiędzy tymi dwoma mężami i ich poszczególnymi stronnikami. W tym celu zwołał Konferencję w Marburgu w 1529r. Jednak sukcesu nie osiągnięto. Nie jest naszym zamiarem tutaj wyjaśnianie różnic doktrynalnych pomiędzy tymi mężami. Można tylko powiedzieć, ze po obu stronach trzymano się nieustępliwie swoich poglądów. Obaj twierdzili, że trzymają się wiernie nauki Pisma. Ze łzami w oczach Zwingli rzekł: „Nie ma takich ludzi na ziemi, z którymi nie chciałbym być bardziej w zgodzie, niż Wittenbergczycy” (to znaczy naśladowcy Lutra). Lecz Luter nie chciał nakłonić się do nauczania Zwinglego i chciał przyjąć szwajcarskiego reformatora i jego naśladowców, jedynie jako przyjaciół, a nie jako braci i członków Kościoła Chrystusa. Powiedział do Zwinglego: „Masz innego ducha”.

Niezadługo szwajcarscy bracia stworzyli nową religijną organizację, którą nazwali: Kościół Reformowany, w odróżnieniu od tego, co było nazywane Kościołem Luterańskim. Teraz Reformacja uczyniła szybki postęp. Szwajcaria jest krajem podzielonym na kantony, i wiele z nich przyjęło nową doktrynę. Inne jednakże pozostały katolickie i nawet z katolicką Austrią uformowały ligę, aby zdusić Reformację. To sprawiło, że wrogowie Zwinglego wzięli górę, a do doktrynalnych dysput zostały dołożone polityczne niepokoje. Protestanci byli prześladowani i mordowani.

Cztery kantony zgromadziły wojska. Wydawało się prawdopodobnym, że Reformacja zdobędzie zwycięstwo. Lecz przed decydującą bitwą został uzgodniony kompromis. Liga z Austrią została unieważniona i katolicy obiecali tolerancję protestantom, którzy mieszkali w katolickich kantonach. Kiedy katolicy nie wprowadzili w czyn obietnicy, lecz kontynuowali starą politykę prześladowania, wybuchła kolejna wojna domowa. Wkrótce ośmiotysięczna armia katolików najechała kanton Zurychu. Zwinglanie od razu wystawili małą armię, dwa tysiące siedmiuset ludzi. Reformator przyłączył się do wojska, nie jako żołnierz, ale jako kapelan. W 1531 roku została stoczona bitwa pod Kappel, śmiertelnie zażarta i pełna goryczy. Zwingli troszczył się o rannych i umierających, wielu z jego krewnych było między nimi, włączając w to szwagra, pasierba i zięcia. Mało, która ze znanych rodzin Zurychu nie opłakiwała swoich zmarłych. Zostało zabitych około pięciuset osób.

Zwingli był pomiędzy zabitymi. Zraniony w nogę dzidą i uderzony w hełm kamieniem upadł. Jeden z wrogów dobrotliwie zaofiarował wezwanie katolickiego księdza, aby go wyspowiadał na łożu śmierci. Zwingli nie będąc w stanie mówić potrząsnął głową. „Zatem módl się do Matki Bożej i wzywaj świętych, aby Bóg w swojej łasce mógł przyjąć cię” - rzekł przeciwnik. Ponownie Zwingli potrząsnął głową, w sposób, który pokazał, że jest protestantem. Nadeszło więcej wrogów, a jeden z nich znieważając Zwingliego za trzymanie się reformowanej wiary uderzył go swym mieczem i zabił. Następnie jego ciało zostało poćwiartowane przez kata i według prawa cesarstwa, jego różne części zostały zmieszane z gnojem i spalone, a prochy zostały rozrzucone na wietrze.

Zwingli miał tylko czterdzieści siedem lat, a jego śmierć wywołała głęboki smutek wśród jego następców. Luter był w wielkim szoku. Wierzył, że Bóg okazał swoją nieprzychylność Szwajcarowi za to, że chwycił za miecz, aby bronić siebie. Ale nim minęło wiele lat, reformowana wiara uczyniła znaczący postęp nie tylko w Niemieckich, ale i w Francuskich Kantonach.

Następcą Zwinglego był Bullinger i pod wpływem jego nauczania Wyznanie Wiary zostało przyjęte przez wszystkie reformowane Kantony. Było ono znane jako Helweckie Wyznanie Wiary (Helwecja była nazwą Szwajcarii za czasów starożytnego Rzymu) i zostało podpisane również przez Knoxa i innych Szkockich kaznodziejów, przez Kościoły na południe od Renu i przez reformowane Kongregacje Polski i Węgier.

JAN KALWIN (1509 -1564)

Jan Kalwin urodził się w lipcu 1509r w Noyon w Picardii we Francji. Czasami, gdy dorósł mawiał o sobie „człowiek spośród prostego ludu”. Lecz chociaż jeden z jego dziadków był przewoźnikiem na łodzi lub być może wytwórcą beczek, jego ojciec Gerard zdobył znaczącą pozycję i dzierżył urząd notariusza i kościelnego rejenta. Poślubił córkę właściciela gospody. Urodziło mu się pięć lub czworo dzieci, Jan był drugim. Wyróżniał się w szkole i kiedy miał dwanaście lat jego ojciec, który był w zażyłych stosunkach z miejscowym biskupem załatwił mu kościelny nowicjat. Został, zatem klerykiem i otrzymał Rzymsko-katolicką tonsurkę. W sposób oczywisty wyznaczono mu bycie księdzem.

We właściwym czasie młody Kalwin wyruszył, aby studiować klasykę na Uniwersytecie w Paryżu. Wkrótce jednak jego ojciec pokłócił się z biskupem z Noyon i zdecydował, że nie życzy sobie więcej, aby jego syn przygotowywał się do bycia księdzem. Pouczył go, zatem, aby opuścił Paryż i studiował prawo w Orleanie. Uczynił to, lecz w roku 1531 jego ojciec umarł i jego syn był wolny, aby wybrać sobie zawód. Powrócił do Paryża. Nieco później jednak powrócił do Orleanu, aby dokończyć studia prawa. W Paryżu opublikował swoją pierwszą literacką pracę, komentarz do książki Seneki, pisarza, którzy żył w czasach Imperium Rzymskiego, do tego czasu głęboko przesiąknął doktrynami niemieckich reformatorów. Wywarły one wielki wpływ na jego sumienie. Nie wiele wiemy o jego rzeczywistym nawróceniu, gdyż w przeciwieństwie do Marcina Lutra, rzadko wspominał o sobie w swych późniejszych pismach. Mówi jednak tyle (i niemal każde słowo jest znaczące):

„Mój ojciec przeznaczył mnie do teologii od mego wczesnego dzieciństwa... Potem zmieniając swoje postanowienie, posłał mnie na naukę prawa... Aż Bóg w końcu zwrócił mój bieg w innym kierunku przez ukryte lejce swojej opatrzności. Poprzez nagłe nawrócenie zatamował niezdolność umysłu do przyjęcia nauki, zbyt zatwardziałego przez lata, gdyż byłem wielce oddany zabobonowi papiestwa i nic innego nie wydobyłby z tak głębokiego błota”.

„Nagłe nawrócenie!” Ale słowo tłumaczone „nagłe” znaczy także „nieoczekiwane”, i Kalwin mógł mieć na myśli, że jego nawrócenie zaskoczyło jego jeszcze bardziej niż innych. Lecz z pewnością był nawrócony i to wydarzenie wywarło wielki skutek na protestanckim chrześcijaństwie.

Kalwin był młodym człowiekiem o bladej twarzy, błyszczących oczach, zrównoważony i gorliwy ponad swój wiek. W Paryżu był on tak ułożony i surowy w obyczajach, że niektórzy z jego kolegów ze studiów, przezywali go „przypadek biernika”. Najszczęśliwsze swoje godziny spędzał pomiędzy książkami. Jego osądy były prawie zawsze bezbłędne, nigdy nie dał się ponieść ekstrawagancji lub dzikiemu entuzjazmowi. Był posłuszny bardziej swojemu intelektowi niż emocjom. Jednak jego serce zostało napełnione miłością do Boga i ludu Bożego. Ze wszystkich reformatorów żaden nie przekazał większych korzyści Kościołowi Bożemu niż Jan Kalwin. Gdyż żaden z nich nie kopał tak głęboko w Pismach w modlitewnym studiowaniu lub przyniósł tak wiele czystego złota prawdy z kopalni Słowa Bożego, co on.

Teraz Kalwin otwarcie stanął po stronie pogardzanych i prześladowanych protestantów w Paryżu. Odwiedzał ich i pocieszał tyle ile mógł. Jego przyjaciel, Nicholas Kop został wybrany na rektora Uniwersytetu w tym mieście. Wydaje się, że Kalwin asystował mu w przygotowaniu przemówienia, w którym atakował rzymskokatolicki kościół i bronił reform według kształtu nadanego im przez Lutra. Kiedy wieści o tym dotarły do króla Franciszka I, zażądał on, aby heretyk został aresztowany. Cop ostrzeżony uciekł z Paryża i w końcu znalazł schronienie w Szwajcarskim mieście Bazylei, które lata temu było domem jego ojca. Co do Kalwina, po okresie wędrowania, również znalazł schronienie w Bazylei w 1535r. Było to miasto w miarę znacznej wolności i schronienia dla wielu. Erazm, który zmarł w następnym roku, też mieszkał tu, a także Henry Bullinger, William Farel i inni. Było to niemieckojęzyczne miasto. Kalwin nie mówił po niemiecku, ale było tu dość dużo francuskojęzycznej ludności, aby mógł czuć się jak w domu. Ponadto scholastycy mogli zawsze powrócić do używania łaciny.

Dwa zasadnicze zajęcia zajmowały Kalwina w tamtym czasie. Na pierwszym miejscu towarzyszył pewnemu Piotrowi Robertowi, który pracował nad tłumaczeniem Biblii na język francuski. W tym samym czasie pisał książkę znaną później jako „Instytucje Kalwina”, rozprawa o chrześcijańskiej religii. Została ona zadedykowana królowi Francji i Kalwin miał nadzieję, że przekona go ona, że prześladowanie tych, którzy przyjmowali reformowaną wiarę było błędem, głupotą i niebezpieczne. Książka została opublikowana w Bazylei w 1535r. Była ona od czasu do czasu publikowana z dodatkowym materiałem i prócz Biblii, była najważniejszą książką, jaka była wydrukowana o chrześcijańskiej wierze.

Po spędzeniu ponad roku w Bazylei, Kalwin wyruszył do Strassburga, ale dotarcie tam było trudne z powodu wojny pomiędzy Franciszkiem I, a Karolem V. Udał się w długą powrotną podróż na południe. Po drodze postanowił jedną noc spędzić w Genewie. Wieści o jego przybyciu dotarły do Williama Farela, francuskiego reformatora, który wykonywał pracę w tym mieści. Był to człowiek zdolny do użycia mocnego języka, kiedy sądził, że sprawa Chrystusa wymagała tego! Ale pozwólmy samemu Kalwinowi wyjaśnić, co się zdarzyło:

„Farel, który płonął niezwykłą gorliwością w sprawie postępu Ewangelii, natychmiast zebrał wszystkie siły, aby mnie zatrzymać. A gdy dowiedział się, że moje serce było nakierowane na poświęcenie się studiom i stwierdziwszy, że błaganie jest tu daremne, przeszedł do stwierdzenia, że Bóg przeklnie moje odosobnienie i pokój w studiowaniu, którego szukałem, jeżeli ja wycofam się i odmówię mu mojej pomocy, gdy była ku temu nagła potrzeba. Byłem tak sparaliżowany strachem, że zrezygnowałem z mojej podróży, którą planowałem. Byłem jednak tak świadomy swojej naturalnej nieśmiałości i bojaźliwości, że nie chciałem się wiązać przyjęciem jakiegoś szczególnego urzędu”.

W taki oto sposób młody Kalwin, w wieku dwudziestu dwóch lat, rozpoczął swój pierwszy pobyt w Genewie.

Farel i Kalwin byli mocarnymi głosicielami Słowa Bożego, a słuchaczy było wielu. Lecz tych dwóch mężów nie było zadowolonych, że ludzie byli jedynie słuchaczami, chcieli, aby stali się wykonawcami Słowa. Aby do tego doprowadzić, wprowadzili surową dyscyplinę, zbyt surową dla wielu. Ci, którzy oburzali się na to - byli nazwani libertynami - praktykowali swoją udawaną wolność bardziej niż chrześcijańskie cnoty. W końcu zdobyli Radę Miasta dla swoich poglądów i w konsekwencji Farel i Kalwin zostali wkrótce wygnani z miasta. Wydawało się, że dzieło Reformacji zakończy się niesławnym upadkiem.

Opuściwszy Genewę, Kalwin powrócił do Strassburga, gdzie został pastorem Kongregacji francuskich uchodźców. Czynił wszystko, co było w jego mocy, aby zorganizować Kościół według nauk Nowego Testamentu. Zebrał Księgę Psalmów, która zawierała francuskie miarowe tłumaczenia uczynione przez Klementa Marot i niektóre jego własne tłumaczenia. To rozpoczęło popularyzację śpiewania psalmów w reformowanych Kościołach. Następnie również był zaangażowany w pisaniu komentarzy do Pisma i w walkę o wiarę na różnych konferencjach. Zdecydował się również na poślubienie niewiasty jego wyboru, wdowy Idelette de Bure. Później urodził im się syn Jacques, ale żył tylko kilka dni.

Kalwin mieszkał w Strassburgu przez około trzy lata. W tym czasie rzymskokatolicki kościół próbował odzyskać kontrolę nad Genewą. Jednak dzięki Bożej opatrzności, niektórym z przyjaciół Kalwina, udało się zdobyć kontrolę nad Radą Miasta Genewy i zdecydowano zaprosić z powrotem Kalwina. Był niechętny, aby to uczynić, nie, dlatego, że została zraniona jego duma z powodu wcześniejszego wygnania z miasta, ale ponieważ wątpił czy był odpowiednim człowiekiem, jakiego wymagała sytuacja. Został powitany z wielką radością i przystąpił do wprowadzenia obywatelskiego i religijnego życia w mieście pod dyscypliną Słowa Bożego. Nauczanie młodych zostało podjęte z wielką energią. Na początku dwa razy w niedzielę i trzy razy w ciągu tygodnia, lecz od 1549r. głosił dwa razy w niedzielę i każdego dnia, co drugi tydzień.

Wynagrodzenie Kalwina zostało ustalone na pięćset florenów na rok. Była to znaczna suma, pożądana przez niego, aby mógł gościć pewnych gości przejeżdżających przez miasto. Zostały mu także wydzielone: pszenica, wino i ubranie. Dano mu także dom i ogród. Jednak Kalwin zwracał niewiele uwagi na zewnętrzny poklask i dobra tego życia.

Powrót Kalwina do Genewy miał miejsce we wrześniu 1541r. Było to wydarzenie wielkiej wagi w historii Reformacji. Przyoblekł on jak gdyby płaszcz, który Luter wkrótce miał zdjąć, a wpływ jego pracy i jego pism szybko rozprzestrzeniał się po całej Zachodniej Europie.

Od połowy XVI wieku Jan Kalwin był dominującą postacią protestanckiej Reformacji. Po śmierci Lutra w 1546r. wszyscy, którzy zostali przekonani o błędach rzymskokatolickiego kościoła, oczekiwali prowadzenia i pouczenia Kalwina. Geograficzne położenie Genewy, wzrost reformowanego ruchu w wielu częściach Europy, spowodowały, że miasto i jego przywódca były uważane za punkt zbiorczy. Miało to szczególne miejsce w przypadku tych, którzy uciekli przed prześladowaniami. Genewa stała się przystanią schronienia dla tych, których życie było zagrożone. Jej bramy były zawsze otwarte, aby dostarczyć uchodźcom schronienia. Jedną z takich osób był John Knox ze Szkocji. Młodzi ludzie często przybywali do Genewy, aby przygotowywać się do dzieła posługiwania Ewangelią w Centralnej i Zachodniej Europie.

To w Genewie kilku angielskich i szkockich uchodźców podjęło się dzieła przygotowania nowego tłumaczenia całej Biblii na język angielski. Pierwsze wydanie zostało opublikowane w 1560r. i wkrótce stało się ulubioną wersją protestantów w Anglii i Szkocji. Oczywiście Kalwin nie był bezpośrednio zaangażowany w jego wytworzenie ale, jako, że miał wielki wpływ na tych, którzy byli odpowiedzialni za to, w pośredni sposób, on i jego nauki odnosiły się do tego, szczególnie do marginalnych przypisów znajdujących się w Biblii. Tłumaczenie miało potężny wpływ na promowanie wzrostu Purytanizmu w Anglii. Nawet wtedy, gdy ukazała się w 1611r. słynna autoryzowana wersja (Króla Jakuba), minęło kolejne trzydzieści lat zanim genewska Biblia przestała być drukowana.

Nigdy przed Kalwinem żadne Europejskie miasto nie zostało tak całkowicie zorganizowane dla religijnych celów. Celem było uregulowanie przez Kościół życia jego członków i całego życia wspólnoty miejskiej. Z wielką regularnością „niemal całe miasto schodziło się razem, aby słuchać Słowa Bożego”. Genewa została podzielona na trzy parafie. Pięciu kaznodziejów i trzech asystentów kaznodziejów zostało wyznaczonych, aby prowadzić posługi o świcie, w południe i po południu w niedzielę. Dodatkowo nabożeństwa odbywały się w poniedziałek, wtorek i środę. Siedemnaście kazań w ciągu tygodnia w mieście liczącym trzynaście tysięcy ludzi.

Kalwin sam, jak wcześniej nadmieniliśmy, głosił regularnie w katedrze. Wieczerzę Pańską obchodzono, co kwartał. Uczestnictwo w nabożeństwach było wymuszone przez grzywny za unikanie obecności i byli wyznaczeni ludzie, którzy zajmowali się delikwentami.

Edukacja młodych była dokładnie zaplanowana. Bardzo młodych uczono katechizmu i przygotowano dla nich lekcje w Kościele. Potem była szkoła, gdzie nie tylko uczono łaciny, greckich klasyków wraz z logiką, a nawet retoryką. Wszyscy, którzy byli zdolni do tego byli uczeni Greckiego Nowego Testamentu. Naturalnie większość uwagi zwracano na doktrynę chrześcijaństwa. Było regularne pouczanie z Pisma, wiele śpiewania psalmów i gorliwe uczestnictwo na kazaniach i rozlicznych wykładach.

Poza szkołą była akademia lub uniwersytet, korona edukacyjnego systemu. Dawano każdego tygodnia dwadzieścia siedem wykładów. Jej głową był rektor, który w istocie odpowiadał za cały edukacyjny system. Byli profesorowie łaciny, greki, hebrajskiego, sztuk i teologii. Zdobywano stopnie, gorliwość i skuteczność spotykały się z pochwałą. Nie ma wątpliwości, że w czasach Kalwina, i wiele lat później Genewa wyszkoliła tuziny, jeżeli nie setki wysoko wykształconych ludzi.

Co do ogółu obywateli duża różnorodność praw regulowała ich jedzenie i picie, kupowanie i sprzedawanie, ubiór i ich morale. Musimy przy tym pamiętać, że wszystkie te prawa były bez przymusu ustanawiane przez zarząd miasta, a większa część jego obywateli nie tylko akceptowała je, lecz również z radością witała. Życie było w każdym szczególe uregulowane. Były oczywiście niespokojne elementy. Nie wszyscy mieszkańcy życzyli sobie: „zaparcia się bezbożności i światowych pożądliwości i prowadzenia życia w trzeźwości, sprawiedliwości i pobożności”- tak jak wymagały tego Pisma i prawo. Od czasu do czasu Kalwin był niepokojony, nigdy jednak nie zrezygnował ze swych wysiłków w prowadzeniu ludzi drogami Pana i odniósł w tym znaczny sukces. Jego charakter i wpływ były znane wszystkim i odczuwane przez wszystkich.

Kalwin był oczerniany za swój udział w egzekucji Serweta. (Serwet został skazany na śmierć między innymi z powodu, nie uznawania Trójcy). Być może Bóg pozwala na błędy w swoich dzieciach, aby tu na ziemi ludzie nie czynili sobie z nich bożków i nie stawiali ich na piedestałach.

Kalwin posiadał bardzo słabe i kruchą fizyczną budowę. Jego ciało było też osłabione przez post i studiowanie, gdyż spędzał dnie bez posiłku, a noce bez snu. Było to zajęcie dla krzepkiego człowieka, uczynienie tego, co Kalwin uczynił. Było to ponad siły dla kogoś tak słabego fizycznie i ciągle chorego. Ale reformator nigdy nie wzbraniał się przed wielkością swoich zadań. Jeżeli nie głosił, to pisał komentarze. Jeżeli nie pisał komentarzy, to pisał listy, prowadził bowiem rozległą korespondencję. Na każdym kroku udzielał porady innym, inaczej mówiąc rozpowszechniał sprawę Królestwa Bożego. Nieszczęśliwie jego żona umarła zaledwie dziewięć lat po ich ślubie i przez resztę życia Kalwinowi brakowało towarzystwa.

Największy wpływ Kalwina dokonywał się poprzez jego nauczanie. Studenci tłumnie uczęszczali na jego wykłady. Kiedy powracali do swoich ojczystych krajów, aby zaspokoić żądanie protestanckiego świadectwa, którego dostarczała Europa. W swoich umysłach i sercach mieli te wielkie prawdy Pisma, które Kalwin wkładał do ich uszu. I tak oto rozpowszechniali światło Ewangelii na wszystkie strony. Większość z nich okazała się „pracownikami, których nie trzeba było się wstydzić, prawidłowo wykładający Słowo Prawy”. (II Tym. 2:15).

To, że Reformacja była dziełem Bożym wyraźnie widać po ludziach, których Bóg wybrał, aby doprowadzić ją do skutku w swoim czasie i miejscu. Kamieniem węgielnym budowli Bożego Kościoła jest Jego Syn, który pozostaje nieporuszony. „Jezus Chrystus ten sam, wczoraj, dziś i na wieki”. Górna konstrukcja stała się spróchniała nim poprzednicy Reformacji (Wicliffe, Hus i Sawanarola) zaczęli rozbierać jej części. Potem nadszedł Luter, dokończył burzenie górnej struktury i postawił nową, solidną i mocną, spoczywającą mocno na fundamencie Słowa Bożego. Zakończenie tej budowli pozostawiono Janowi Kalwinowi, mistrzowi budowlanemu. Jego bystry umysł umożliwił mu przeczytanie szczegółowo planów i specyfikacji wielkiego dzieła i zgodnie z nimi wykonał swoją część tak dobrze i dokładnie, że do dzisiaj pozostaje trwałą budowlą, która ma wpływ na chrześcijański Kościół.

Są nieliczni, którzy obrzucają drwinami Kalwina i jego dzieło. Pośród nich są ludzie, którzy mówią, ze Kalwin nie uczył oprócz doktryny o predestynacji niczego innego. To jednak nie jest prawdą. Kalwin nauczał „całej prawdy Bożej, a nawet odnośnie predestynacji nikt uczciwie nie może powiedzieć, że to, co Kalwin pisał i głosił w jakikolwiek sposób, było nie oparte na Słowie Bożym. To, co Pismo naucza, w to wierzył Kalwin i głosił wszystkim, którzy chcieli go słuchać. I od jego czasów do naszych, ludzie rozumni i zdolni do duchowego rozróżniania, uważali go za prawdopodobnie największego ze wszystkich chrześcijańskich nauczycieli od czasów apostołów. Dwa lub trzy lata przed swoją śmiercią Kalwin był bardziej chory niż zwykle, jeżeli to jeszcze było możliwe. Jego przyjaciele poradzili mu, aby ograniczył swoje zajęcia, lecz on im odpowiedział: „Czy chcecie, aby Pan znalazł mnie próżnym?” Na spotkania, na których chciał uczestniczyć, musiał być noszony. W marcu 1564r. został zabrany do Ratusza Miejskiego na posiedzenie Rady Miejskiej. Podziękował wszystkim za to, co uczynili dla niego. Kilka tygodni później „mała rada miasta” odwiedziła go przy jego łóżku. Koniec przyszedł 27 maja, jego umysł pozostał jasny do ostatnich chwil. Miał 54 lata, aby dać światło swemu pokoleniu. Jego pogrzeb był prosty, a to, po, aby jego naśladowcy w swoim smutku nie stworzyli kultu nowego świętego, został pochowany na zwykłym cmentarzu bez nagrobku. Tak jak w przypadku Mojżesza „żaden człowiek aż do dzisiejszego dnia nie zna miejsca jego grobu”. Jego traktaty i komentarze, są jego pomnikami. I będą drukowane i studiowane, tak długo, jak będą ci, którzy lgną do wiecznych prawd i tak długo jak tu na ziemi jest Kościół walczący.

MENNO SIMONS (1496-1561)

Na skomplikowanej scenie religijnej Europy czasów Reformacji, Menno Simons jest osobą, którą zaczyna się traktować jako niezwykle ważną postać. W epilogu własnej opowieści o na­wróceniu i powołaniu do stanu duchownego ten były ksiądz, który został anabaptystycznym kaz­nodzieją, za cel własnego życia uznał „uprawia­nie winnicy Pana z pomocą mojego maleń­kiego talentu, odbudowanie Bożego świętego miasta i naprawę jego zrujnowanych ścian". Dzięki Bożej łasce wiele z tych celów udało mu się osiągnąć.

Menno nazywał swój dar „maleńkim talen­tem". W pewnym sensie jest to prawda, a nie fałszywa skromność. Na początku nawet jego wygląd nie był zachęcający. W wieku lat pięć­dziesięciu opisywano go jako „grubego, tłu­stego, ciężkiego mężczyznę o kwaśnej gębie i brą­zowej brodzie, który miał kłopoty z poruszaniem się". W późniejszym życiu Menno często podpi­sywał swoje listy „Menno chromający" lub „ten, który jest kulawy". Niektórzy znawcy uważają, że prawdopodobnie cierpiał na częściowy paraliż.

Również wtedy, kiedy Menno krzyżuje szpady z takimi wielkimi postaciami Reformacji jak Lu­ter, Bullinger, Bucer i Zwingli, zdaje sobie do­skonale sprawę z własnego niedouczenia. O swoim powołaniu do posługi duszpasterskiej pisze: „...zdawałem sobie sprawę z moich nie­wielkich talentów, z mojego braku wykształce­nia...". Przy różnych okazjach odwołuje się do poglądów Marcina Lutra i przyznaje, że ten re­formator „posiada dobre wykształcenie, elokwen­cję, zręczność, znajomość języków i nauki". Ze swojej strony Menno czuje, że jest „mniej niż muchą naprzeciw słonia". Zdaje sobie sprawę także z tego, że posługuje się „nudnym piórem i niezręczną mową". Menno z pewnością nie jest Kalwinem, który wszystkie pisma Ojców Kościo­ła ma w małym palcu. Nie ma również wy­obraźni, wzlotów i prawie poetyckiej jakości Lu­tra. A jednak w pewnych dziedzinach jest do­brze oczytany. Potrafi zręcznie argumentować. Jako pisarz traktatów przeznaczonych dla prze­ciętnego człowieka jest niezrównany. Najważ­niejsze jest to, że w swoich zmaganiach z teksta­mi biblijnymi w ich kontekście jest staranny, pracowity i często o wiele bardziej dokładny niż jego współcześni wielokroć lepiej znani i wielce chwaleni.

POWOŁANIE DO SŁUŻBY

To kontakt z pewnymi anabaptystami, którzy wyznawali skrajne poglądy munsteryckie* skłonił ostatecznie Menno do porzucenia kapłaństwa rzymskokatolickiego. Jednak przyczyną tego kroku nie była chęć przyłączenia się do rewolu­cjonistów, ale raczej pragnienie poprowadzenia ich właściwą drogą. Jeden z tych rewolucjoni­stów, Jan van Geel, przybył do Munsteru pró­bując powołać grupy, które mogłyby aktywnie wystąpić w innych miejscach. Udało mu się to we Fryzji (Bolsward), gdzie grupa złożona z trzystu mężczyzn, którym towarzyszyły kobie­ty, zajęła Stary Klasztor. Kiedy obrońcy zostali schwytani i skazani na śmierć, van Geel uciekł i żył po to tylko, aby dalej walczyć „o sprawę". Pewien Peter Simons miał mniej szczęścia. Zo­stał zabity. Był to rodzony brat Menno. Później, w dyskusji z teologiem Reformacji Gelliusem Faberem, Menno mówił „o gorzkim ciosie" kie­dy jego rozmówca wspomniał o sposobie, w jaki zginął jego brat. Menno zawsze wyraźnie pod­kreślał, że nigdy nie dzielił poglądów brata.

Natychmiastową odpowiedzią Menno na kata­strofę Starego Klasztoru było wystąpienie prze­ciwko idei munsterytów w dziele Bluźnierstwo Johna z Leiden. W książce tej jasno wykłada, że nie ma innego Pana w Kościele oprócz Chry­stusa, że nowe Jeruzalem nie jest gdzieś w Eu­ropie oraz że jedynym mieczem, jakim ma się Kościół posługiwać jest „miecz duchowy", czyli Słowo Boże.

Menno nie popierał bezpośrednich kontaktów z munsterskim odłamem anabaptyzmu. I rzeczy­wiście, siedemnaście lat później potwierdza, że „od początku do chwili obecnej" był przeciwny munsterytom i ich wszystkim poglądom. Powin­no to wystarczyć do wykazania ignorancji wielu historyków, którzy łączą wszystkich anabapty­stów razem. Dodaje: „wskazałem niektórym z nich, a niektórych zawróciłem na prawdziwą drogę poprzez łaskę, pomoc i potęgę Boga". W innym miejscu, w pracy zatytułowanej Krzyż Świętych oświadcza: „nawet tak jak niepodobni są papiści do nabaptyzmu. I rzeczy­wiście, siedemnaście lat później potwierdza, że „od początku do chwili obecnej" był przeciwny munsterytom i ich wszystkim poglądom. Powin­no to wystarczyć do wykazania ignorancji wielu historyków, którzy łączą wszystkich anabapty­stów razem. Dodaje: „wskazałem niektórym z nich, a niektórych zawróciłem na prawdziwą drogę poprzez łaskę, pomoc i potęgę Boga". W innym miejscu, w pracy zatytułowanej Krzyż Świętych oświadcza: „nawet tak jak niepodobni są papiści do luteran, tak my jesteśmy niepo­dobni, a nawet bardziej jeszcze różni od mun­sterytów i pewnych innych sekt, które z nich powstały".

Podstawowym błędem tych grup był pogląd, że zakończył się wiek Ewangelii i nadchodzi nowa era. Na ten temat pisał zwłaszcza Rothman z Munsteru, podobne twierdzenia wysuwał nie­jaki Joris. W bezpośredniej polemice Menno tak opisuje swój pogląd: „Bracia, mówię wam praw­dę i nie kłamię. Nie jestem Enochem, nie jestem Eliaszem, nie jestem tym, który ma wizje, nie jestem prorokiem, który może nauczać i przepo­wiadać inaczej, niż stoi w Słowie Bożym i rozu­miane jest w Duchu... nie mam wizji ani na­tchnień anielskich... nie jestem także trzecim Dawidem".

W tym właśnie duchu, jak również zgodnie z nauczaniem słuchaczy, aby sprawdzali wszy­stkich kaznodziejów posługując się Biblią, Men­no zachęca jednocześnie swych czytelników, aby weryfikowali jego własne pisma.

Jednakże, bezpośrednio po śmierci brata, Men­no nie ustrzegł się przed pewną podstawową nielogicznością. Odciągał ludzi od błędów Mun­steru na bardziej biblijną drogę, ale czy jako kapłan rzymskokatolicki głosił konsekwentnie prawdę. Czyż nie zauważył niebiblijnego cha­rakteru Kościoła rzymskokatolickiego? Przez pewien czas traktował to obojętnie. Lecz nie­długo potem przy wielkiej pomocy dzieł Lutra, Menno zrozumiał bluźnierczy charakter mszy. Jednocześnie, inaczej niż to jest w wypadku nauki Lutra, odrzucił chrzest niemowląt.

W wielu sprawach stał się biblijnym kazno­dzieją. W miesiącach jakie nastąpiły po wyda­rzeniach w Starym Klasztorze stał się ewangeliczym kaznodzieją w Kościele rzymskokatolic­kim. Była to pozycja, na której nie mógł utrzy­mać się zbyt długo. Postawa munsterytów była dla niego wielkim wyzwaniem. On sam ujął to następująco: „Widziałem, że te gorliwe dzieci, pomimo iż błądziły, gotowe były poświęcić życie i majątek za ich prawdę i wiarę. A ja byłem jednym z tych, którzy odsłonili przed niektóry­mi z nich obrzydliwość systemu papieskiego. Ale mimo tego nadal prowadziłem swoje wygodne życie i potwierdzałem owe nieprawości tylko po to, abym mógł odczuwać fizyczny komfort i uniknąć Chrystusowego krzyża".

Wreszcie, problem sprowadził się do jednego: czy zechce przyjąć krzyż Chrystusa? Pozwólmy samemu Menno udzielić odpowiedzi na to pyta­nie. „Wtedy ja, bez oporu, nagle, odrzuciłem całą swą światową reputację, nazwisko i sławę, moje niechrześcijańskie nieprawości, moje msze, chrzest niemowlęcy oraz łatwe życie i chętnie poddałem się upokorzeniu i biedzie pod ciężkim krzyżem Chrystusa. W swojej słabości bałem się Boga; szukałem towarzystwa pobożnych ludzi i mimo, że było ich niewielu odnalazłem kilku gorących dla Pana, którzy zachowywali prawdę".

To miało być celem jego życia. W ciągu na­stępnych dwudziestu pięciu lat był kaznodzieją i w końcu stał się przewodnikiem wielu rozpro­szonych grup anabaptystów. Zerwanie z Rzy­mem nastąpiło w kwietniu 1535 roku, mimo że ze swojego miejsca głosił prawdę ewangeliczną przez następnych dziewięć miesięcy. Zerwanie to nie było decyzją nagłą. W roku 1528 rozpoczął solidne studium Pisma Świętego i do roku 1531 przestał wierzyć zarówno w mszę jak i chrzest niemowlęcy. Jako przywódca znienawidzonych społeczności anabaptystycznych w zachodniej Fryzji, Menno był głównym przedmiotem ata­ków. Na pewnym etapie Marii Niderlandzkiej sugerowano ułaskawienie niektórych naśladow­ców Menna w zamian za zdradę ich przywódcy. Jednak oni tego nie uczynili! W rok później in­terweniował w tej sprawie sam cesarz Karol V. Wyznaczył cenę 100 złotych guldenów za głowę Menna. I znowu spisek nie przyniósł rezultatu. Naśladowcy Menna bardziej miłowali swego przywódcę niż pieniądze!

Poprzez pisma Menno zwracał się wielokrot­nie do władz o to, aby postępować z nim uczci­wie, podobnie jak z innymi i wstrzymać prześla­dowania. W jednej ze skarg skierowanych bez­pośrednio do wszelkich władz Prośba do Urzę­dów, powiada: „jakie to żałosne, że wasi nie­szczęśni poddani wystawieni są na niełaskę wia­tru, są przybijani do drzewa, tak jak nasz do­wódca, Chrystus, są łamani kołem, nadzy i ogra­bieni muszą się błąkać nadzy i biedni po obcych lądach ze swoimi biednymi żonami i małymi dziećmi, pozbawieni ojczyzny, dziedzictwa i nie spożywając owoców ciężkiej pracy". Podaje nazwy wielu krajów, gdzie są oni „nieludzko męczeni" i mówi, że zamknięte jest dla nich każde królestwo.

Kiedy wspomina osiemnaście lat pracy duszpasterskiej wśród pogardzanych anabaptystów, Menno przeciwstawia wielu spośród swojej ro­dziny wyznaniowej osobom, które go lżyły. „Przez całe moje życie w wierze zmuszony by­łem do życia w strachu. Tak, podczas gdy pewni kaznodzieje spoczywają na wygodnych łóżkach i miękkich poduszkach, my musimy chować się po kątach. Kiedy oni na ślubach i przyjęciach chrzcielnych bawią się słuchaniem fletu, trąbki i lutni, my musimy być zawsze czujni na każde warknięcie psa, bo może ono oznaczać przybycie oficera, który nas aresztuje. Podczas, gdy ich tytułuje się doktorami, panami i nauczycielami, my wysłuchujemy, że jesteśmy anabaptystami, kaznodziejami szmuglującymi alkohol, oszustami i heretykami, pozdrawianymi w imię diabła". Jakże dobrej rady udzielono Simonsowi gdy mu powiedziano, żeby się dobrze namyślił zanim się przyłączy do pogardzanych grup anabaptystów!

W KIERUNKU RELIGII BIBLIJNEJ

Fakt całkowitej wierności Menna względem Słowa Bożego nie podlega żadnej dyskusji. W każdej wypowiedzi podkreślał on swoje pra­gnienie podporządkowania się Pismu jako jedy­nemu autorytetowi. Chrystus jest największym prorokiem, na którego patrzą inni prorocy. Każdy, kto głosi inne słowo jest przeklęty. Każdy, kto stawia się ponad Pismem, „obja­wionym i wiecznym Słowem" dopuszcza się „przerażającego bluźnierstwa". Ponieważ Chry­stus jest centrum Pisma, Menno mówi o nie­zniszczalnej prawdzie Jezusa Chrystusa, do któ­rej nie wolno nam już nic dodawać. Podczas, gdy w centrum uwagi znajduje się nauka Chrystusa i jego apostołów, ważny jest również Stary Te­stament. „Wszystkie Pisma, zarówno Starego jak i Nowego Testamentu właściwie objaśnione zgodnie z intencją Jezusa Chrystusa i jego świę­tych apostołów są cenne dla doktryny, zrozu­mienia na nowo, poprawy i nauczania tego co właściwe" — podsumowuje swój pogląd.

Tak więc, na nowo i na nowo Menno twierdzi, że obrońcy i wielkie postacie przeszłości i te­raźniejszości nie mają dla niego znaczenia, jeżeli przeczą Pismu. Czytelnikom radzi sięgnąć po Stary i Nowy Testament nie według porad i opinii uczonych. „Bo przeciwko Słowu Bożemu nic nie znaczą władcy ani królowie, doktorzy, uczeni, doradcy czy wyjęci spod prawa". O chrzcie niemowląt Menno mówi do swoich czytelników, że ponieważ znawcy zarówno daw­ni jak i współcześni nie mogą się ze sobą zgo­dzić — „zawierzcie samemu Chrystusowi i Jego Słowu oraz pewnym objaśnieniom i praktykom Jego świętych apostołów".

W dniu Sądu Ostatecznego wszelkie twierdze­nia inne niż te, które opierają się na Piśmie będą daremne. Słowami głośnego wyzwania Menno zwraca się do swoich współczesnych: „Cytujcie wszystkich radców, autorów i uczo­nych nauczycieli, którzy istnieli przez wieki. Zwracajcie się do każdego lorda i księcia, każde­go cesarza, króla i możnego tej ziemi. Użyjcie wszystkich sił, mocy, sztuki i zręczności: nic wam to nie przyniesie". Sam stawia ponad wszystkich doktorów swoich czasów „najstarszych i najpobożniejszych, najbardziej prostych, naj­prawdziwszych i największych doktorów Kościo­ła Jezusa Chrystusa, a mianowicie Mojżesza, Izajasza, Jeremiasza, Dawida, Mateusza, Marka, Pawła i wszystkich innych". W swoich dziełach czyni ciągłe odwołania do Pisma. Słowo wydaje się wypływać z niego w sposób naturalny. Co więcej, nigdy nie zapomina o nawoływaniu do posłuszeństwa. Świętość postępowania jest u niego powracającym tematem.

„To, co jest prawdziwe dla pojedynczego czło­wieka jest także prawdziwe dla Kościoła. Ludzie Boży jako całość są pod kierownictwem Słowa Bożego. Twierdzi, że Stary i Nowy Testament są prawdziwą normą i regułą, według której rządzić należy Królestwem Bożym, domem, Ko­ściołem i zborami. Tak więc wszystko, co jest przeciwne Pismu, obojętnie czy są to doktryny, wierzenia, sakramenty, praktyki, czy życie, po­winno być mierzone tą niezniszczalną regułą oraz zniszczone przez sprawiedliwe i święte berło bez oglądania się na ludzi".

W związku z tym musimy widzieć jego wy­ważoną postawę względem Starego Testamentu. Odpowiedź dla sekt, które chciały ustanowić Nowe Jeruzalem, lub które ciągle poszukiwały nowego Dawida, była prosta: „jeżeli chcesz po­wołać się na dosłowne rozumienie i poczynanie Mojżesza i proroków, to musisz stać się również Żydem, przyjąć obrzezanie i posiąść ziemię Ka­naan... I musisz oświadczyć, że Chrystus, obieca­ny Zbawca, jeszcze nie nadszedł, On, który za­stąpił formalne i zewnętrzne ceremonie nową, duchową i atrakcyjną rzeczywistością".

Jednakże Menno zmaga się nie tylko z munsterytami i ich błędami, prowadzi także bitwę na terytorium reformatorów. Niektórzy z nich usprawiedliwiali prześladowania, tortury i egze­kucje w odniesieniu do inaczej wierzących, w odniesieniu — jak to ujmuje Menno — do Mojżesza, Jozuego itd. I dodaje: „ale nie mówią o tym, że Mojżesz i jego następcy służyli w ich dniach mieczem z żelaza, że teraz Chrystus wy­znaczył nam nowe zadania i uzbroił nas w inny miecz...". Występuje przeciwko munsterytom i reformatorom ponieważ i jedni i drudzy nie zauważyli, że przemoc nie może być orężem Ko­ścioła!

WPŁYW ŻYCIA

Z racji swojego stanowczego obstawania przy jasnym biblijnym nauczaniu, Menno sprowadził na siebie prześladowania. Prześledźmy, gdzie za­prowadziły go podróże. Bezpośrednio po porzu­ceniu sutanny służył przez cztery lata w ko­ściele w Groningen, a w roku 1541 przeniósł się do Amsterdamu. Niemal natychmiast, ponieważ rząd wyznaczył cenę za jego głowę, musiał szybko przenosić się z miejsca na miejsce, być w ciągłym ruchu. W trakcie podróży był w Ko­lonii, Fryzji, Północnych Niemczech, Holszty­nie, Meklemburgu oraz we Wschodnich i Za­chodnich Prusach. W wielu miejscach pozakła­dał małe zbory.

Tam, gdzie było to tylko możliwe, próbował drukować swoje książki, a w kilku przypadkach miał okazję podjąć dyskusję z kalwinistami. Obiecywano mu bezpieczeństwo na takich spo­tkaniach, a grupy reformowanych składały obie­tnice, że nie ujawnią władzom miejsca jego po­bytu. Rzadko pozwalano na dłuższy pobyt we wspomnianych okolicach. Takie dni musiały być pełne ryzyka i trosk.

W jednym ze swoich mniej charakterystycz­nych tekstów, w miejscu, gdzie odpowiada pisa­rzowi Reformacji, Marcinowi Micronowi, Menno przytacza cały szereg znaczących opowieści o tych, którzy sprzeciwili się jemu i jego na­stępcom i skończyli śmiercią lub całkowitą klę­ską. Pewien mężczyzna, który właśnie zamierzał zabić Menna, upadł nagle martwy na stół. Inny, który chciał go śledzić, umarł w osiem dni po ogłoszeniu tego zamiaru. Menno przytacza wię­cej takich incydentów. Ostrzega Microna!

W świetle pewnych biblijnych ustępów można powiedzieć, że incydenty owe nie były ani nie­prawdopodobne ani przesadzone. Bóg może dzia­łać szybko jako sędzia kiedy człowiek bluźni Jego imieniu. Wydaje się znamienne, że Menno przeżył prześladowania — znamienne, o ile nie weźmiemy pod uwagę ochronnej ręki Bożej. Jest to jedyne wyjaśnienie.

W roku 1554 Menno znalazł się jako uchodźca w obszarze Wustenfeld (Holsztyn), gdzie pewien szlachcic zezwalał osiedlać się anabaptystom. Po napływie coraz większej liczby uchodźców, król Danii usiłował wybić z głowy baronowi von Ahldefeldt ową politykę tolerancji i skłonić go do pozbycia się anabaptystów. Jednakże ich pro­tektor, który był pod wrażeniem ich postawy w czasie prześladowań i który bez wątpienia uważał ich za dobrych pracowników, odmówił. Był to doskonały okres dla działalności wydaw­niczej Menna, ponieważ wydrukowano wtedy co najmniej dziesięć jego książek i artykułów.

To właśnie w tym majątku Menno zmarł w dniu 31 stycznia 1561 roku, w dwadzieścia pięć lat po swoim odejściu od Rzymu. Przeżyła go jedna córka. Wiele z jego prac pozostało w po­staci dobrych, przystępnych i prostych materia­łów, które sprawiły, że Menno stał się jednym z najbardziej wpływowych myślicieli anabaptystycznych. Poza tym jego całe życie zapierają­cej dech walki o Kościół Chrystusa pozostawiło po sobie spuściznę w postaci ludzi nawróconych lub zachęconych. Wielka, istniejąca po dziś dzień grupa, pochodząca z ery anabaptystów to mennonici. Jeżeli tak było, to możemy chcieć zadać pytanie, dlaczego wobec tego Menno jest tak mało znany?

Główną przyczyną może być to, że w wielu kwestiach sprzeciwiał się reformatorom. Pisarze, którzy czuli się wobec nich lojalni, wstrzymywali się z wyrażeniem poparcia dla kogokolwiek z grupy chrześcijan, kto czasem w przesadny sposób podkreślał znaczenie wolnej woli. Jed­nakże w kwestii wolnej woli staranne badanie prac Menna wykazuje, że tkwiło w nim niezwy­kle silne przekonanie, że uratowany został dzięki łasce Bożej. Jego stwierdzenia na ten temat są ortodoksyjne, osobiste, pobożne i wzruszające. Oto jeden z przykładów modlitwy Menna: „Je­żeli jestem ślepy, oświeć mnie, jeżeli jestem nagi, odziej mnie, jeżeli zraniony, wylecz mnie, jeżeli umarłem, ożyw mnie. Nie znam żadnego światła, żadnego lekarza, żadnego życia, oprócz Ciebie". Podobną wierność Biblii przejawia w innych kwestiach teologicznych.

SPRAWA CHRZTU

Uczestnicząc w luterańskim i anabaptystycznym nabożeństwie chrzcielnym za czasów Mar­cina Lutra i Menno Simonsa przeżylibyśmy wielkie zaskoczenie. W trakcie pierwszego nabo­żeństwa bylibyśmy świadkami, jak pastor zanu­rza nagie niemowlę pod wodę. Mimo, że Luter ze sposobu chrztu nie czynił absolutnej reguły, to jednak pisał: „Greckie słowo baptizo oznacza 'zanurzenie' lub 'pogrążenie'..." i że co prawda „dopuszczalne jest traktowanie chrztu przez po­lanie jako obraz obmycia z grzechu, ale to zna­czenie jest zbyt słabe i nieprzekonywujące dla wyrażenia pełnego znaczenia chrztu, który sta­nowi raczej symboliczny obraz śmierci i zmar­twychwstania wierzącego... Chrzest bez wątpie­nia został ustanowiony przez Chrystusa w for­mie całkowitego zanurzenia. Grzesznik nie tak bardzo pragnie obmycia jak śmierci starego czło­wieka".

Wyobraźmy sobie nasze zaskoczenie, gdy­byśmy w trakcie szesnastowiecznego nabożeń­stwa anabaptystycznego widzieli katechumena klęczącego i polewanego wodą! Wydaje się, że tak właśnie wyglądało pierwsze anabaptystyezne nabożeństwo chrzcielne w Zurychu. Czasami mówi się o wiadrze wody, używanym przez chrzczącego, a w jednej ze swych wypowiedzi co do współczesnego mu sposobu udzielania chrztu Menno Simons mówi o „garści wody", która wystarczy. W tym miejscu musimy przy­znać, że luteranie byli wierniejsi biblijnej for­mie chrztu!

W roku 1522 Luter pisał do swojego kolegi Filipa Melanchtona odnośnie do nauki chrztu niemowląt: „zawsze oczekiwałem, że diabeł ude­rzy w ten słaby punkt... my sami w tej sprawie pogrążeni jesteśmy w silnym konflikcie". Luter stał się w końcu jednym z najbardziej gorliwych i konsekwentnych obrońców chrztu niemowlę­cego wśród wszystkich reformatorów. Twierdził, że dzieci mają wiarę w trakcie chrztu i dla­tego przed chrztem nazywa dzieci poganami a po nim uznaje je za chrześcijan. Jedną z bardziej niebezpiecznych konsekwencji tego punktu wi­dzenia jest to, że często odczuwamy iż wszyscy ochrzczeni powinni być uważani za chrześcijan. Powinniśmy zdawać sobie z tego sprawę, kiedy czytamy mocne słowa, których Menno używa przeciwko całej koncepcji chrztu niemowlęcego. To, że mówi o „bałwochwalczym chrzcie nie­mowlęcym" bierze się z jego przekonania, że cała ta praktyka dotyka samej istoty wiary ewangelicznej i daje ludziom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Luter sam przyznawał, że „gdyby chrzcić tylko dorosłych i starych, to jestem przekonany, że nawet jedna dziesiąta nie zostałaby ochrzczona".

Co do swojej postawy względem chrztu nie­mowlęcego Luter powrócił do tego, co mówił na początku. Na początku stale kwestionował trady­cje, zniekształcające jasne znaczenie Pisma. Jakże gorliwie i gorąco debatuje w tej sprawie z Rzymem w swoich wczesnych dziełach. Ale jednocześnie ten sam Luter odpowiada na argu­menty baptystów: „ale tyle przynajmniej jest oczywiste, że nikt w dobrej wierze nie może poważyć się na odrzucenie, czy rezygnację z chrztu niemowlęcego, który praktykowano już tak długo". Bezpośrednio przed napisaniem po­wyższych słów powiedział, że nie ma bezpośred­niego dowodu praktyki chrztu .niemowlęcego we wczesnym okresie Kościoła. Z całą pewnością nie miał Luter w tej sprawie czystego sumienia. Wskazuje na to gwałtowny i obelżywy sposób, w jaki mówił o anabaptystach. Oto jeden z przy­kładów. Pochodzi on z komentarza Lutra do Listu do Galacjan. Co znamienne, komentarz nie ma znaczenia ani dla tekstu, który omawia, ani dla ludzi, do których się odnosi. „Któż nie widzi w anabaptystach nie tyle ludzi ogarniętych przez demony, a ile raczej same demony ogarnięte przez demony jeszcze gorsze?" — pyta Luter.

Mając to wszystko na uwadze musimy zrozu­mieć reakcje Menno i innych, podobnych mu ludzi. W bezpośredni sposób przypomina Lutro­wi, że uprzednio uznawał wyższość Pisma nad wszelką tradycją. „Jeżeli Pismo Święte nie uzna­je tego i nie znajdujemy w Piśmie nigdzie ani słowa nakazującego chrzest niemowlęcy — co Luter sam przyznaje w swoim Przeciwko anabaptystom — to wszyscy dojdą do przeko­nania, że chrzest niemowlęcy jest zabroniony".

W trakcie dyskusji Menno wykazuje niezłą znajomość historii wczesnego Kościoła odwołując się do Tertuliaina, Orygenesa i innych. Widać także dobrą znajomość współczesnych pisarzy. Luter to główny pisarz, o którym wspomina, ale odwołuje się również do argumentów i publika­cji Erazma, Zwingliego, Bullingera, Bucera, Oecolampadiusa i kilku innych reformatorów, któ­rzy pisali na ten temat. Menno twierdził, że we wszystkich tych dziełach znajdował chaos. Jedna grupa dowodziła chrztu niemowlęcego za pomocą jednego argumentu, inni posługiwali się całkiem odrębnymi argumentacjami. Jego własne komen­tarze są trafne i nieodparte. ,,... jeżeli rozważać będziemy wypowiedzi i nauki uczonych odnośnie do spraw chrztu niemowląt, to przekonamy się, że jest to taka wieża Babel, że nie może być dziełem boskim... Niektórzy chrzcili poprzednio i chrzczą nadal w celu zmycia grzechu pierwo­tnego; inni czynią to ponieważ uważają, iż dzieci wierzących dzięki swoim rodzicom są już w przymierzu z Bogiem. Niektórzy chrzcili w opar­ciu o wiarę Kościoła. Niektórzy ze względu na wiarę rodziców. Inni ze względu na wiarę rodzi­ców chrzestnych; jeszcze inni na swą własną wiarę. Wreszcie byli i tacy, którzy ochrzcili się, aby lepiej wzrastać w Słowie Bożym. A więc oto obrońcy chrztu niemowlęcego zostali podzie­leni".

Menno jest głęboko przekonany, że nauka o odrodzeniu chrzcielnym pociąga za sobą tra­giczne skutki. Z głęboką ewangeliczną i paster­ską troską stawia oskarżenie: ,,... jest to zachęta i bodziec dla wszystkich nieprawych. Bo mimo, że nie rozumieją Słowa Bożego, nie znają pra­wdy, ale wiodą swawolne, przyziemne życie, to jednak chełpią się, że zostali ochrzczeni jako chrześcijanie".

W przeciwieństwie do nauki Lutra, w swój prosty, ale jednak mocny i głęboko pouczający sposób Menno czyni to, o co reformator nigdy by się nie pokusił — objaśnia Pismo w jego kon­tekście. Analizuje fragmenty, w których odbywa się chrzest domowy, bierze się za bary z teksta­mi Nowego Testamentu omawiającymi obrzeza­nie, wyjaśnia dlaczego Pismo milczy odnośnie do wielu spraw. W rozmaitych traktatach i artyku­łach objaśnia doktrynę w sposób pozytywny. Oto potrójny dowód. 1) Jezus Chrystus zarządził chrzest na wyznanie wiary; 2) apostołowie tak nauczali i praktykowali; 3) znaczenie chrztu we­dług Listu do Rzymian 6: 3, Listu do Kolosan 2: 12, Listu do Tytusa 3: 5, Listu do Galacjan 3: 27, 1 Listu do Koryntian oraz 1 Listu Piotra 3: 21 można odnieść tylko do wierzących".

Dla Menno doktryna chrztu niemowlęcego była tak bluźniercza i bałwochwalcza, że każdy zbór, który go praktykował miał być omijany z daleka przez prawdziwych chrześcijan. Zanim w przerażeniu wzniesiemy ramiona ku górze przypomnijmy sobie kontekst, w którym pisał. Chrzest niemowlęcy praktykowany był wobec wszystkich bez wyjątku dzieci. Co więcej — ci, którzy wierzyli w chrzest wierzących często od­czuwali wielkie poniżenie, widząc jak ich dzieci chrzci się na siłę. Byli oczerniani, polowano na nich, torturowano i często skazywano na śmierć. Poglądy ich były wyśmiewane. Reformatorzy i władze mogły administracyjnie czynić wszyst­ko, by przekonania biblijne tych ludzi były cał­kowicie stłumione i zakazane. W świetle tego wszystkiego zaskakującym jest nie to, że Menno powiedział, co powiedział, ale to, że nie powie­dział więcej i jeszcze bardziej gwałtownie. Nie uczynił tego z łaski Boga.

WYŁĄCZENIE

Kością .niezgody pomiędzy reformatorami a anabaptystami stała się jeszcze inna nauka. Chodziło o wyłączenie lub ekskomunikę. Znacze­nie biblijnego nauczania odnośnie do tej kwestii ujęte zostało w niżej przytoczonych słowach Menno, napisanych na rok przed śmiercią: „... oczywistym jest, że zbór lub kościół nie mogą trwać w nauce o zbawieniu, prowadzić czystego i pobożnego życia bez właściwego zastosowania wyłączenia. Bo tym, czym jest miasto bez mu­rów i bram, lub pole bez płotów i rowów, czy też dom bez ścian i drzwi, tym jest zbór, w którym nie ma prawdziwie apostolskiego wykluczenia lub wyłączenia".

Podobnie jak samo Pismo, Menno traktował tę sprawę z największą powagą i przy niezliczo­nych okazjach pisał na ten temat. W odpowiedzi na zarzuty przeciwników odpowiada, że „czarna owca jest usuwana z prawdziwym żalem po to, aby nie mogła ona wpływać na inne owce w sta­dzie". Kiedy postawiono mu zarzut bezwzględ­ności odpowiedział, iż zawsze nauczał, że grze­chy, za które się żałuje będą zapomniane; przy licznych okazjach twierdzi, że zbór powinien „walczyć ze słabością", ponieważ jest ona „wiel­kim niebezpieczeństwem".

Nalegał, aby głównym celem Ewangelii było budowanie, a nie burzenie. Całkiem słusznie Menno twierdzi, że Pismo daje Kościołowi wła­dzę kluczy. Nie jest ona czymś, co można trakto­wać lekko lub obojętnie, ponieważ polega ona na ogłaszaniu przez wierne sługi Chrystusa wy­stępnym, krnąbrnym grzesznikom i schizmatykom wyroku Pisma, skazującego ich na wieczne zatracenie.

Menno wiedział, że anabaptyści są ustawicz­nie obserwowani przez reformatorów. Przecież, gdyby nie podjęli zdecydowanych kroków prze­ciwko fałszywym nauczycielom w swoich szere­gach, ich krytycy natychmiast wykrzyczeliby, że świadomie dają schronienie „arianom i buntow­nikom". Poprzez stosowanie wyłączenia w spo­sób absolutnie jasny wyrazili, że odcinają się od fałszywych nauczycieli.

Podstawowym motywem działań Simonsa była gorliwość dla dzieła ewangelizacji. Dlatego wła­śnie pragnął Kościoła, który by prawdziwie gło­sił, a nie gmatwał Ewangelię. Obok jasno okre­ślonych przekonań biblijnych, to pragnienie gło­szenia Ewangelii określało jego postawę wzglę­dem chrztu niemowlęcego i dyscypliny zboro­wej. Wieki później ciągle schodzą z prasy różne dzieła teologiczne. Po Lutrze, Zwinglim i Kalwi­nie przyszli i inni. A jednak pod względem jas­ności i prostoty wykładu tekstów biblijnych w ich kontekście tylko niewielu zdołało przewyż­szyć Menno Simonsa.

*Munsteryci nawoływali do odrzucenia świeckiej władzy doczesnej. Wprowadzili wielożeństwo i wspólnotę dóbr.

TOMASZ CRANMER (1489-1556)

Od wielu stuleci rozbrzmiewają na ziemi an­gielskiej słowa Modlitwy Porannej: „Bądź po­zdrowiony o Boże, sprawco pokoju i miłośniku zgody. Dzięki poznaniu Twego imienia radujemy się życiem wiecznym, które obdarza nas dosko­nałą wolnością". Modlitwa Wieczorna woła: „Rozjaśnij Swym światłem nasze ciemności o Pa­nie i przez wzgląd na Twą wielką łaskę uchroń nas tej nocy od wszelkiego zła i niebezpieczeń­stwa".

The Book of Common Prayer (Księga Modlit­wy Powszechnej), skąd zaczerpnięte są powyższe słowa, stanowi esencję chrześcijańskiej myśli i modlitwy kraju, gdzie głęboka duchowość była zawsze pieczołowicie kultywowana. Jej głównym autorem jest Tomasz Cranmer.

Urodził się w roku 1489 w Aslecton, w hrab­stwie Nottingham w środkowej, nizinnej części Anglii. Studiował w Cambridge, gdzie zdobył wykształcenie teologiczne. Jego niezwykłe uzdol­nienia, umiejętność stawiania sobie wnikliwych pytań, wielka pasja, z jaką poznawał prawdy o Bogu sprawiały, że stał się jednym z najbar­dziej uznanych teologów rodzinnego kraju. Co­dzienne życie w wierze pozwoliło mu na zwycię­skie znoszenie wielu prób, jakim był poddawa­ny. I nawet bolesny cios — śmierć żony podczas porodu — nie osłabił jego ufności w Boże pro­wadzenie.

W czasie gdy król Henryk VIII zabiegał o roz­wód ze swoją żoną Katarzyną, by następnie po­ślubić Annę Boleyn, Cranmer występował w obronie racji królewskich. Fakt ten, jak się póź­niej okazało, był brzemienny w skutki. Na razie ten wzięty teolog zapewnił sobie przychylność władcy, a będąc wówczas typem człowieka schle­biającego gustom monarchy, nie musiał się mar­twić o swoją karierę. I tak w 1533 roku objął urząd arcybiskupa Canterbury i zaczął wprowa­dzać w życie swoje przekonania dotyczące konieczności zapewnienia Kościołowi w Anglii peł­nej niezależności od Rzymu. W 1540 roku Cranmer przyczynił się do wydania Biblii w języku narodowym (Great Bible, znana również pod nazwą Biblii Cranmera), umożliwiając szerokim kręgom wiernych zapoznanie się z głosem Pisma Świętego. Sam też coraz bardziej poddawał się działaniu Słowa Pańskiego. Stał się głęboko od­danym chrześcijaninem — każdego dnia spędzał wiele czasu na modlitwie — jego charakter od­zwierciedlał pokorę i cichość Jezusa. Żył w bar­dzo skromnych warunkach — nie spotykanych dotychczas na dworze arcybiskupstwa Canterbury. Pogłębione studia teologii reformowanej potwierdzały zasadność jego postępowania. Gło­sił Słowo z mocą, nieustannie czuwając nad rozwojem duchowym Kościoła. Jego wkład w dzie­ło Reformacji widoczny jest również w zakresie opracowania fundamentalnych dokumentów Ko­ścioła angielskiego XVI w.: obok Księgi Modlit­wy Powszechnej opracował i inne dzieła, m.in. Trzydzieści Dziewięć Artykułów stanowiących po dziś dzień podstawowe credo anglikanizmu.

W niedługim czasie na tron angielski wstąpił królewicz Edward VI. Czas jego panowania był dla arcybiskupa okresem starań o to, by Kościół na Wyspie był prawdziwie żywym organizmem, którego duchową Głową jest Chrystus, oraz dą­żeń mających na celu stworzenie teologii mocno ugruntowanej na dziele i ofierze Pana.

Na krótko przed śmiercią Edwarda, Cranmer obiecał królowi swoje poparcie dla Lady Jane Grey, protestanckiej kandydatki do tronu. Nie­stety, poparcie arcybiskupa nie wystarczyło, aby wszystko odbyło się tak, jak sobie tego życzył zmarły władca. Ostatecznie panowanie objęła Maria, córka Henryka VIII, zagorzała zwolenni­czka rzymskiego katolicyzmu. Cranmer wiedział, że naiwnością byłoby oczekiwać wspaniałomyśl­ności z jej strony, zważając na to, iż od dawna uznawany był za jej opozycjonistę. W rezultacie skazano go na śmierć za zdradę, lecz na drodze do wykonania wyroku pojawiła się przeszkoda. Cranmer jako osoba duchowna nie mógł być ska­zany przez sąd świecki. Aby to uczynić, należało go wpierw pozbawić wszystkich godności kano­nicznych, a mógł to uczynić jedynie autorytet kościelny. Jednakże zacietrzewienie królowej szybko utorowało drogę do zemsty, której pod­stawą były urazy osobiste: Cranmer w dużym stopniu przyczynił się do rozwodu Henryka VIII z Katarzyną Aragońską, a ta była matką Marii.

W 1555 nadarzyła się okazja, by zniszczyć ar­cybiskupa Canterbury. Za pomocą intryg wyto­czono mu w Oksfordzie proces, gdzie po raz dru­gi skazano go na śmierć — tym razem w całym majestacie prawa. Razem z nim na śmierć zosta­li wydani jego przyjaciele, biskupi Ridley i Latimer. Gdy po raz ostatni wezwano Ridleya i Latimera, by odwołali swoje poglądy, ci wielcy mę­żowie Boży stanowczo odmówili. Następnie umieszczono ich na stosach, a gdy podłożono ogień, Latimer wypowiedział do Ridleya słowa, które przeszły do historii: „Bądź spokojny Rid­ley, zachowaj twarz. Będziemy się dziś, dzięki łasce Bożej, palić jak świece jasnym płomieniem, który w Anglii — jak ufam — nigdy nie będzie zapomniany”.

Cranmer, widząc straszną śmierć swoich przy­jaciół, załamał się. Odwołał w całości swoje prze­konania, lecz to nie wystarczyło jego przeciwni­kom. Postanowili bowiem pognębić go do końca i zniszczyć moralnie. Pozbawiony wszystkich godności i urzędów, ubrany w szaty wszystkich siedmiu stopni kapłańskich zmuszony był para­dować po ulicach miasta w otoczeniu swoich dawnych podwładnych. Człowiek, który jeszcze dwa, trzy lata wcześniej był najwyższą osobisto­ścią Kościoła w Anglii, stał się teraz pośmiewi­skiem oraz przedmiotem szyderstw i drwin. Po zdarciu z niego szat liturgicznych, pierwszy pro­testancki arcybiskup Canterbury jak przeciętny człowiek został wydany na łaskę i niełaskę wła­dzy świeckiej. Ktoś, kto obserwowałby poczyna­nia Cranmera w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, stwierdziłby niewątpliwie, iż Duch Boży całko­wicie go opuścił.

Nieprzyjaciele Cranmera triumfowali, będąc przekonani, iż sprawa Reformacji na ziemi an­gielskiej otrzymała cios, po którym nigdy się już nie podniesie. 21 marca 1556 w Kościele Panny Marii w Oksfordzie Cranmer wezwany został do złożenia rzymskokatolickiego wyznania wiary — miał to uczynić przekonywująco i szczerze. Miał

to być jeszcze jeden akt upodlenia zaplanowany przez jego wrogów.

Cranmer wstał i zaczął mówić. Ale stało się coś nieoczekiwanego. Przemawiał jak skruszony grzesznik — lecz nie tak, jak by sobie tego ży­czyli obecni. Rzekł im, że złoży takie wyznanie, które jest zgodne z prawdą, jest nieobłudne i bez cienia fałszu. I właśnie tak zrobił. Uroczyście odwołał wszystkie swoje wypowiedzi przeciwko nauce Reformacji. Przyznał, iż zaparł się Słowa Bożego na skutek strachu przed śmiercią. Stwier­dził, że ręka, którą podpisał akt zdrady prawd reformacyjnych, winna być spalona pierwsza.

Słuchacze wpadli w furię. Nie dając mu skoń­czyć porwali go wprost z miejsca i wywlekli z kościoła. Ciągnęli go przez ulice Oksfordu, szarpiąc i znęcając się nad nim w swym szale. W końcu ustawili stos i wepchnęli nań skazań­ca. Gdy tylko pojawił się ogień, Cranmer do­trzymując słowa włożył prawą rękę w płomie­nie. Podczas egzekucji nie wydał najmniejszego jęku. Raz tylko zawołał potężnym głosem, ma­jąc zapewne w pamięci pierwszego męczennika chrześcijańskiego: „Widzę niebiosa otwarte i Sy­na Człowieczego stojącego po prawicy Bożej".

Losy Tomasza Cranmera są dla nas ważną lekcją. Mówi ona o ciągle aktualnym problemie życia chrześcijańskiego, jakim jest konflikt po­między pragnieniem lojalności względem Boga a chęcią ulegania okolicznościom. Wskazuje nam, jak straszny jest triumf księcia ciemności, gdy rezygnujemy z konsekwentnego kroczenia za Pa­nem. Niewątpliwie końcowe chwile życia Cran­mera świadczą o tym, iż dokonał on swego biegu zwycięsko. Ostatnie jego świadectwo o Jezusie dotknęło serc wielu ludzi, nie ograniczyło się do naocznych świadków jego śmierci.

Płomienie, na pastwę których wydawani byli męczennicy, szybko trawiły ich ciała. Lecz blask świadectwa tych wiernych Sług Bożych olśnie­wa świat przez wieki, stając się symbolem wie­cznej rzeczywistości. Słowa zaczerpnięte z Księ­gi Modlitwy Powszechnej przypominają nam, byśmy byli czujni i rzetelni jako słudzy Naj­wyższego: „Wśród różnorakich i złożonych prze­mian zachodzących w świecie, nasze serca winny być mocno zakotwiczone w Tym, który pozwala nam znaleźć prawdziwą radość".

ANGLIA - INNI BOHAREROWIE WIARY

Pomiędzy rokiem 1547 a 1554, reformacja w Anglii i Walii uczyniła szybki postęp. Cranmer do tego czasu prawdziwy protestant, witał reformatorów z kontynentu, współpracował z królewskimi renegentami w usuwaniu obrazów i posągów z kościołów i w zastąpieniu rzymskokatolickiego mszału anglikańską Księgą Modlitwy. W istocie dwie takie księgi zostały wydane, pierwsza w 1549r. a druga w 1552r.

Śmierć młodego Edwarda VI (syn HenrykaVIII i jego trzeciej żony Jane Seymour) była tragedią dla brytyjskiego narodu. W tamtym czasie zarówno w Anglii jak i na kontynencie europejskim uznawano, że religia wyznawana i praktykowana przez naród musi odpowiadać religii siedzącego na tronie. Maria, córka Henryka VIII i pierwszej żony Katarzyny Aragońskiej, została królową. Postanowiła odbudować rzymskokatolicką religię w swoim królestwie, wkrótce poślubiła Filipa hiszpańskiego syna Cesarza Karola V i zaczęło się prześladowanie protestantów. Wielu przywódców Kościoła uciekło przed jej gniewem na kontynent, niektórzy znaleźli schronienie w Niemczech, niektórzy w Genewie Kalwina.

Historia prześladowań królowej Marii jest opowiedziana z wielkimi szczegółami w słynnej „Księdze Męczenników” Foxa. Nie szczędził on wysiłków, aby zebrać wiarygodne informacje z publicznych zapisów i od naocznych świadków o cierpieniach protestantów przed katolickimi biskupami i innymi. Dał graficzny zapis rzeczywistych spaleń. Prawie trzystu mężczyzn i kobiet zostało spalonych na stosie. Głównymi z nich byli, wcześniej wspomniani, Hugh Latimer, biskup Worcester i Gloucester, Nicholas Ridley, biskup Londynu, Tomasz Cranmer, arcybiskup Canterbury. Tych trzech było spalonych w Oxfordzie, chociaż spalenie Cranmera odbyło się sześć miesięcy później.

Biskup John Hooper, Gloucester - zajął miejsce Latimera w tym mieście, został spalony na podwórzu swej katedry. Osoba, która odwiedziła go na krótko przed tym, jak miał cierpieć zachęciła go, aby rozważył, że życie jest słodkie, a śmierć jest gorzka i jeżeliby uległ królowej, mógłby uczynić wiele dobrego. On odpowiedział:

„Prawda, śmierć jest gorzka, a życie słodkie, lecz śmierć, która ma nadejść jest o wiele bardziej gorzka a życie przyszłe o wiele bardziej słodkie. Dlatego z powodu pragnienia i miłości, które mam wobec tamtego życia, strachu i groźby tamtej śmierci, nie zbyt bardzo zwracam uwagę na tą śmierć, ani cenię sobie wysoko, lecz raczej nastawiam się na to by poprzez moc Ducha Świętego cierpliwie przejść przez udręki i męki ognia teraz przygotowanego dla mnie, niż zaprzeć się Bożego Słowa”.

Inny znaczny reformator, John Bradeford z Manchester był pośród wielu spalonych w Smithfield w Londynie. Rober Ferrar biskup St. Davids, Walia, został spalony w mieście Carmarthen.

ANNA ASKEW

Z trzech głównych powodów wprowadzamy angielskiego reformowanego męczennika Annę Askew. Po pierwsze została zamęczona podczas panowania Henryka VIII, podczas gdy czasami zakłada się, że szesnastowieczni protestanci byli zabijani z powodu swej wiary jedynie za panowania królowej Marii Tudor, córki Henryka VIII. Jednak panowanie Henryka VIII miało swoich męczenników z powodu sumienia i Chrystusa. Po drugie Anna Askew reprezentuje tych wiele kobiet, które „nie umiłowały swego życia aż na śmierć”. Z oczywistych powodów historia okresu reformacji, tak jak wszystkich okresów chrześcijańskiej ery, w znacznej mierze jest poświęcona świadectwom i działaniu ludzi, a pobożne kobiety także odegrały swoją część i wydały świadectwo. Po trzecie, jest pomocne uświadomienie sobie tego, jak męczennicy przynosili swoje świadectwo przed swych sędziów i pamiętanie, że Pan dał szczególną obietnicę swym świadkom, która jest zapisana w Ew. Łukasza 21:15. „Ja dam wam usta i mądrość, której wszyscy wasi przeciwnicy nie będą w stanie zaprzeczyć lub przeciwstawić się”.

Anna Askew była córką rycerza i miała około 25 lat, kiedy została spalona na stosie. Wcześniej była torturowana kołem przez samego Lorda Kanclerza Anglii po to, aby porzuciła swoje herezje. W końcu zemdlała i została zabrana do domu i położona na łożu „z umęczonymi i bolącymi kośćmi tak jak Job”. W czasie swojego uwięzienia napisała wiersz składający się z dwunastu zwrotek, z których podajemy trzy:

Jak w zbroi swojej rycerz

Co w polu stanąć ma

Pochwycę swój bojowy miecz

Ma wiara mi schronienie da.

Wiara ten oręż wypróbowany

Co nie zawodzi w chwili prób

Co sprawia, że wśród wrogów podążamy

Aż poza śmierci grób.

Na ciebie moją troskę składam

Pomimo ich całego okrucieństwa

Bo w Tobie moją rozkosz mam

I wytrwam do zwycięstwa.

Anna była osobą biegłej wymowy i bystrego rozumu i zapewne była zaznajomiona ze stanem swych zarzutów. Została zabrana do Londynu do Ratusza, aby mogła być uważnie przepytana przez Christophera Dare teologa rzymskokatolickiego kościoła. W swoim dzienniku przesłuchania, ponumerowała stawiane jej pytania:

I. Dare: Czy ty wierzysz, że sakrament nad ołtarzem jest rzeczywiście ciałem Chrystusa?

Anna: Dlaczego Szczepan był ukamienowany na śmierć?

Dare: Nie mogę powiedzieć.

Anna: Już więcej nie odpowiem ci na puste pytania.

(Anna miała na myśli, że Dare zrozumiał, że Szczepan widział Chrystusa jaku Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Bożej - Dz. Ap. 7:56. Zatem nie było możliwe, aby Jego ciało było w skrzyni nad rzymskokatolickim ołtarzem na ziemi.)

II. Dare: Kobieta zaświadczyła, że czytałaś, że Bóg nie jest w świątyniach uczynionych ludzką ręką.

Anna: Tak jest napisane w 7 i 17 rozdziale Dz. Ap. Kiedy Szczepan i Paweł przemawiali.

Dare: Jak przyjmujesz te wersety?

Anna: Nie rzucam pereł między świnie, żołędzie wystarczą.

III. Dare: Dlaczego mówisz, że wolisz raczej przeczytać pięć linijek Pisma niż wysłuchać pięciu mszy?

Anna: Ponieważ jeżeli to pierwsze buduje mnie, to drugie w ogóle. Apostoł Paweł mówi: „Jeżeli trąba wyda niepewny dźwięk, któż będzie gotowy do bitwy?”

IV. Dare Mówiłaś, że jeżeli zły ksiądz posługiwał, to był to diabeł, a nie Bóg.

Anna: Nie mówiłam żadnej takiej rzeczy, lecz rzekłam, że zły człowiek posługujący może tylko zaszkodzić mojej wierze, lecz w duchu mimo to przyjęłam ciało i krew Chrystusa.

V. Dare: Cóż rzeczesz o spowiedzi?

Anna: Tak jak święty Jakub powiedział: Każdy człowiek powinien wyznawać swe grzechy innym i jeden za drugiego się modlić.

(To znaczy, że Anna nie trzymała się rzymskokatolickiego konfesjonału).

VI. Dare: Cóż rzeczesz o królewskiej księdze („Erudycja chrześcijańskiego człowieka”) napisanej przez wielu teologów i wydanej z rozkazu Henryka VIII)

Anna: Nic nie mogę powiedzieć o niej, bo nigdy jej nie widziałam

VII. Dare: Czy masz w sobie Ducha Bożego?

Anna: Jeżeli Jego nie mam, to jestem jedynie odrzutkiem.

VIII. Dare: Posłałem po księdza, aby przebadał cię w sprawie sakramentu ołtarza.

Ksiądz: W co wierzysz odnośnie sakramentu?

Anna: Nic nie powiem, (ponieważ, rzekła Anna, spostrzegłam, że to papista).

IX. Dare: Czy uważasz, że prywatne msze pomogą umarłym duszom?

Anna: Jest to wielkie bałwochwalstwo wierzyć, że więcej znaczą niż śmierć Chrystusa, który za nas zmarł.

Później Dare przekazał Annę Sir Martinowi Bowes. Lordowi, Majorowi Londynu do dalszego przepytania.

Bowes: Ty głupia kobieto, według słów poświęcenia (to znaczy w usłudze mszy) nie jest to ciało Pana?

Anna: Nie, jest to tylko poświęcony chleb lub chleb sakramentalny.

Bowes: Cóż będzie jak mysz zje go po poświęceniu? Cóż stanie się z tą myszą? Cóż rzeczesz głupia kobieto?

Anna: Cóż stanie się z nią powiedz ty, mój panie.

Bowes: Mówię, że mysz jest przeklęta.

Anna: Niestety, biedna mysz!

Odesłana do więzienia Anna, została odwiedziona przez księdza wprowadzonego przez Edmunda Bonera, biskupa Londynu. Wypytał ją uważnie „o sakrament ołtarza” otrzymując tylko zdecydowaną odpowiedź: „Co rzekłam, to rzekłam”. Bonner sam zdecydował się rozmawiać z nią myśląc, że być może wysoki urząd doprowadzi ją do zmiany myślenia. Pośród wielu pytań zadał to: „Czy prywatne msze przynoszą korzyść duszom w czyśćcu?” Anna odpowiedziała mu tak jak wcześniej Dare. Bonner zapytał: „Jakiego rodzaju jest to odpowiedź?” „Chociaż może jest ona mała” - odpowiedziała - „jednak wystarczająco dobra na to pytanie”. Trochę później znowu odpowiedziała na jego argumenty tak, że „uciekł do swojej komnaty w wielkiej furii” (tak mówią zapisy). „Nie powstrzymana moc” biskupa wystąpiła przeciwko „nieporuszalnemu obiektowi”, to znaczy, wierze prawdziwej protestantki, nawet, jeżeli znajdowała się w słabym naczyniu.

Spalenie Anny Askew w towarzystwie trzech innych, odbyło się na zewnątrz Kościoła Św. Bartymeusza w Smithfield w Londynie. Tak jak jest to przedstawione w starym wydaniu Foxa „Księgi męczenników”, na platformie wzniesionej wzdłuż stosu zasiedli, Lord Kanclerz, Książę Nortolku, (Earl - tytuł szlachecki w Anglii) Bedfordu, Lord Mayor Londynu i inni dostojnicy. Było wygłoszone kazanie, ofiarowane „heretykom”, przebaczenie, jeżeli tylko odwołają swoje poglądy, gdy jeszcze jest możliwość. Anna szczera jak zawsze, pochwalała wszystko, co wydawało się być biblijne w słowach kaznodziei, lecz kiedy odstawił na bok Słowo Boże, poprawiała go mówiąc „Tu on błądzi i mówi bez Księgi”. Następnie został jej dany list napisany przez samego króla, także oferujący jej przebaczenie, jeżeli tylko pójdzie w ślad za przykładem kaznodziei, który uratował się jakiś czas temu, przez wyrzeczenie się wiary. „Nie przyszłam tu, aby wyrzec się mego Pana i Mistrza”, było dla Anny jedyną odpowiedzią, która mogła zadowoć jej sumienie. „Niech sprawiedliwość się stanie” - zawołał Lord Mayor i bez dalszej zwłoki ogień został zapalony. „Tacy byli ci błogosławieni męczennicy”, mówi Fox, „otoczeni płomieniami ognia jako błogosławiona ofiara dla Pana”. Opisaliśmy próbę i męczeństwo Anny Askew trochę bardziej, aby zachować świadectwo wyjątkowej młodej dziewczyny i zilustrować silną wiarę wielu, którzy nie piastowali żadnego urzędu w Kościele swoich dni. Przez te spalenia angielski naród, jako całość był głęboko poruszony i pozostały one długo w pamięci. Ponadto, kiedy egzemplarz Księgi Foxa był umieszczony we wszystkich parafialnych Kościołach za panowania Elżbiety, także wszyscy, którzy nie mogli pozwolić sobie na kupno książki, mogli ją czytać na kościelnych włościach.

WILLIAM TYNDALL

Jednak to nie tylko ogień męczenników zamienił Anglię w protestancki naród. Innym czynnikiem nawet jeszcze większej wagi było tłumaczenie Biblii na język angielski i jej szybkie rozprzestrzenianie się. Pionierem tej ważnej pracy był William Tyndale, uczony biegły w hebrajskim i greckim. Mówiono o nim, że którymkolwiek z siedmiu języków mówił, słuchacz sądził, że przemawia w swoim ojczystym języku. Po skończeniu studiów na Uniwersytecie w Oxfordzie i Cambridge, pomiędzy 1510 a 1521r i przekonawszy się, że większość z kleru bardzo niewiele wiedziało ponadto co było cytowane w ich mszalniku (księdze do mszy) postanowił dać narodowi Biblię tak, aby nawet chłopiec od pługa mógł ją zrozumieć. Lecz szybko odkrył, że Rzymsko-katolicki Kościół nie pozwoli na angielskie tłumaczenie (a w istocie na żadne inne), aby było wykonane i wydrukowane w Anglii. W konsekwencji wyjechał on do Niemiec, spodziewając się znaleźć wolność, w którymś z małych państewek - Niemcy nie były zjednoczonym krajem. W 1525r zakończył tłumaczenie Nowego Testamentu. Został on wydrukowany z wielką trudnością, chociaż pierwszy druk łacińskiej (Wulgaty) Biblii miał miejsce w Niemczech za zgodą Kościoła. W końcu księgi Tyndala dotarły do Anglii ukryte w balach towarów. Kościół skazał na spalenie każdy znaleziony egzemplarz. W końcu po wielu usiłowaniach złapano i spalono samego Tyndala. Było to wydarzenie, na które się długo przygotowywał. W ostatnich latach znalazł schronienie w Antwerpii, gdzie angielscy kupcy cieszyli się pewnymi przywilejami. Lecz fałszywy brat wydał go jego wrogom. Przez jakiś czas był trzymany w więzieniu Vilvorde, dziewięć mil na północ od Brukselii. Spędzał tam zimę i badacz belgijskich archiwów z XIX w. odkrył list, jedyny zachowany list pisany ręką reformatora. Pisał on do zarządcy więzienia:

„... Błagam waszą wysokość przez Pana Jezusa. Jeżeli mam pozostać tu przez zimę, abyś zwrócił się do prokuratora, aby był łaskaw posłać mi z moich rzeczy, które ma w posiadaniu cieplejszą czapkę. Cierpię, bowiem niezmiernie od zimna w głowę. Jestem utrapiony ciągłym katarem, który znacznie się wzmógł w tej celi. A także cieplejszy płaszcz, gdyż ten, który noszę jest bardzo cienki. Również o kawałek materiału, abym mógł załatać moje kapcie. Moje nakrycie też jest zniszczone, a także moje koszule. Ma on moją wełnianą koszulę, aby zechciał być tak dobry i mi ją przysłał. Mam także u niego getry z grubszego materiału, a także cieplejszą czapkę do noszenia w nocy. Chciałbym także otrzymać od niego pozwolenie na posiadanie lampy w nocy, gdyż uciążliwą rzeczą jest siedzenie samemu w ciemności.

Ale ponadto wszystko proszę i błagam waszą łaskawość, aby nalegał na prokuratora, aby łaskawie pozwolił mi mieć moją Hebrajską Biblię, Hebrajską Gramatykę i Hebrajski Słownik, tak abym mógł spędzić mój czas na ich studiowaniu.

W zamian możesz otrzymać spełnienie się twojego najbardziej gorącego pragnienia, które zawsze jest związane ze zbawieniem twej duszy. Lecz jeżeli przed końcem zimy będą podjęte odnośnie mnie inne decyzje, będę cierpliwy, czekając woli Bożej, ku chwale łaski mojego Pana Jezusa Chrystusa, by Jego Duch, modlę się o to, zawsze kierował twym sercem Amen.

W. Tyndale”

Poniżej zachowanego portretu Tyndale w Hertford College, Oxford, są wypisane dwie linijki po łacinie.

To światło ponad mrokami twymi Rzymie

Triumfalnie powstać może

Wychodźcą wolnym ja się czynię

Wolną ofiarę złożę

Wcześniej już nadmieniliśmy, że umieszczenie Angielskiej Biblii we wszystkich parafialnych Kościołach było odpowiedzią, chociaż niezamierzoną, na modlitwę umierającego Tyndala. Miał nadzieję opublikować Stary Testament po angielsku tak jak Nowy, lecz dzieło musiało być ukończone przez innych. Z łaski Bożej, Anglia jest winna Tyndalowi wielki dług wdzięczności. Zawsze pozostanie jednym z najwartościowszych jej synów.

REFORMATORZY W SZKOCJI

Przyjmuje się zazwyczaj, że człowiekiem, który więcej niż inni zasłużył się przez wprowadzenie Reformacji do Szkocji, był nieustraszony John Knox. Z pewnością Knox był największym szkockim reformatorem. Dwóch innych również zasługuje na wzmiankę, nawet w tak krótkiej opowieści jak ta. Historia musi się cofnąć wstecz, dalej niż do XVI wieku. Szkocja nie obyła się bez swych Lollardzkich męczenników. Jednym z znamienitszych był Paul Craw, pochodzący z Czech, który został spalony na stosie w St. Andrews Fifeshire w 1433 roku z żelazną piłką w swoich ustach, po to, aby przeszkodzić mu w napominaniu widzów. Pierwszym męczennikiem Reformacji był Patrick Hamilton, którego matka była w prostej linii potomkiem króla Jakuba II z domu Stuart. Przez krótki czas studiował w Wittenberdze, mieście Marcina Lutra i po swym powrocie do Szkocji, śmiało głosił protestancką doktrynę. W rezultacie, w 1528 roku James Beaton, arcybiskup St. Andrews postanowił o jego śmierci. Posiadał on wiele władzy w swych rękach, gdyż król Jakub V był tylko młodzieńcem w wieku zaledwie szesnastu lat i arcybiskup był postacią dominującą zarówno w państwie ja i w Kościele. Hamilton został aresztowany i zamknięty w lochu, w zamku St. Andrews nad morzem, a potem sprowadzony na rozprawę sądową. Został oskarżony o rozliczne herezje, a dominikański friar, wystąpił z rozprawą przeciwko niemu. Na stosie ogień słabo płonął i jego agonia się przedłużała. Do Campbella powiedział: „Bracie, ty w swoim sercu nie wierzysz, że jestem heretykiem”. „Księga męczenników”, Foxa podaje, że wezwał friara, aby stawił się przed najwyższym Bogiem jako Sędzią wszystkich ludzi. Miało się to stać w pewien dzień następnego miesiąca lub przez tym dniem. I dodaje Fox, że friar natychmiast zmarł zanim ten dzień nadszedł.

Wpływ Patryka Hamiltona w Szkocji był wielki. Mówi się, że jego wydech zaraził wszystkich gdzie dotarł. Inaczej mówiąc wielu zostało pociągniętych do Reformacji przez jego świadectwo, co jest określone jako „Zadowolenie lub (miejsce) Patryka”. Jego punkty reformowanej doktryny stały się kamieniem węgielnym reformowanej teologii w Szkocji i w Anglii.

Ale arcybiskup Beaton nie nauczył się swej lekcji. Nadal palił protestantów. Dziesięć lat po cierpieniu Hamiltona, pięciu ludzi zostało spalonych na Zamkowym Wzgórzu w Edynburgu tak, aby lud stołecznego miasta Szkocji mógł zobaczyć płonący stos i przyjąć ostrzeżenie. Bóg jednak wzbudził nowych świadków prawdy. Najbardziej znanym z nich był w latach czterdziestych XVI wieku George Wishart, wtedy nauczyciel w Montrose. Prześladowany za swoją wiarę, znalazł schronienie w Bristolu, w Anglii. Tam na krótką chwilę odwaga opuściła go. Spalił tam „swoją wiązkę” (ceremonia wymyślona), aby pokazać, że uczestnik wyznał, że zasługuje na stos. Wkrótce jednak uciekł do Niemiec i Szwajcarii, gdzie jego wiara została wzmocniona i po pewnym czasie powrócił do swego ojczystego kraju i postanowił głosić Ewangelię swym rodakom. Tłumy gromadziły się, aby słuchać go i zaczął przemawiać do nich na świeżym powietrzu. Czynił to w przekonaniu, tak jak oznajmił, że Szkocja powinna być oświetlona światłem Ewangelii Chrystusa „tak wyraźnie jak żadne inne królestwo od czasów apostołów”. W tym czasie kolejny Beaton był u władzy. Kardynał Dawid Beaton, siostrzeniec Jamesa Beatona doprowadził do procesu Wisharta w St. Andrews. Reformator przekonywał, że wszelkie nauczanie musi być testowane przez Pismo. Dla przykładu, gdy w czasie procesu była omawiana sprawa czyśćca, zwracając się do swych oskarżycieli Wishart rzekł: „Jeżeli macie jakiekolwiek świadectwo Pisma, przez które możecie udowodnić istnienie takiego miejsca przedstawcie je słuchaczom”. Ale, pisze Foxe „jego oskarżyciel nie mógł wyrzec nawet słowa, był milczący jak słup w tej sprawie”.

Tak jak w wypadku Hamiltona stos został wzniesiony na zewnątrz Zamku St. Andrews. Wieża po przeciwnej stronie natychmiast została wyposażona w gobeliny i poduszki, tak, aby wyższy rangą kler mógł ku swej rozrywce oglądać spalenie. Wishart zmarł z godnością. Zanim płomienie wykonały swoją pracę ogłosił ludowi” „Ten, kto z tego miejsca patrzy na mnie z taka pychą, w ciągu kilku dni będzie leżał tak w niesławie i hańbie jak dziś dumnie wyleguje się”. Około trzy miesiące później kardynała spotkała śmierć. Grupa jego wrogów pokonując wszelki opór, wtargnęła do jego apartamentów i zabiła go. Morderstwo było złamaniem Bożego prawa. „Nie mścijcie się sami”, mówi Pismo, „pomsta do Mnie należy. Ja odpłacę, mówi Pan”. Możemy jednak zgodzić się ze słowami szkockiego historyka: „Spoglądając na to wydarzenie poprzez opatrzność, możemy rozpoznać w nim sprawiedliwy sąd Boga nad okrutnym prześladowcą. Jednocześnie rozważając uczynek człowieka, potępiamy narzędzia, których żądza była ponad tym wszystkim, gdy to wykonywali.”

JOHN KNOX

Przechodzimy jednak do życia i dzieła Johna Knoxa, który dał Szkockiemu narodowi kształt protestanckiej doktryny i wzór nabożeństw, który przetrwał do dziś. Urodził się w Haddington na początku XVI wieku. Studiował na Uniwersytecie w Glasgow i został zdecydowanym protestantem broniącym Wisharta przed jego wrogami. Zdobył, w bardzo rzeczywistym tego słowa znaczeniu, tytuł następcy męczennika. Kiedy prześladowanie rozwinęło się, zdecydował się znaleźć schronienie na kontynencie Europejskim. Zanim jednak udało mu się to uczynić, został pochwycony przez francuskich żołnierzy, którzy wylądowali w St. Andrews, aby towarzyszyć szkockiemu królowi. On i inni zostali zabrani do Francji i skazani na pracę na francuskich galerach. Został uczyniony wysiłek, aby z powrotem sprowadzić ich do rzymskokatolickiej owczarni. W swojej „Historii Reformacji w Szkocji”, opowiada jak przy pewnej okazji została mu przedstawiona do pocałowania „chwalebnie wymalowana pani” - obraz Marii. „Nie niepokój mnie”, powiedział do tego, który trzymał obraz „taki bałwan jest przeklęty, dlatego nie dotknę go”. „Będziesz go trzymał”, powiedziało kilku Francuzów, w tym samym czasie przyciskając obraz gwałtownie go jego twarzy i umieszczając pomiędzy jego rękami. Knox zatem, wziął bałwana i wykorzystując sytuację, wrzucił go do rzeki, równocześnie krzycząc: „Niech się sama uratuje, jest wystarczająco lekka, niech płynie”. Po tym wydarzeniu, opowiada „Historia” Knoxa, żaden Szkot nie został więcej nakłaniany do takiego bałwochwalstwa.

Niewola Knoxa trwała dziewiętnaście miesięcy. „Nie było to daremne”, mówi historyk, „aby ręka, która dała Szkocji wolność, przez blisko dwa lata nosiła łańcuchy”. Przez chwilę po uwolnieniu Knox sądził, że mądrą rzeczą będzie znaleźć schronienie w Anglii, która pod rządami Edwarda VI, posuwała się szybko w stronę protestantyzmu. Został wyznaczony na jednego z królewskich kapelanów, lecz kiedy Maria wstąpiła na tron, uciekł do Niemiec i do Szwajcarii. W Genewie, gdzie głównym kaznodzieją był Kalwin, znalazł to, co osądził jako „najdoskonalszą szkołę Chrystusa, jaka kiedykolwiek była na ziemi od czasów apostołów”. „W innych miejscach wyznaję, że Chrystus jest prawdziwie głoszony, lecz obyczajów i religii tak prawdziwie zreformowanej nie zobaczyłem w żadnym innym miejscu”. Spędził cztery szczęśliwe lata w Genewie.

Powróciwszy do Szkocji w roku 1559 znalazł ludzi zakłopotanych i zdezorientowanych. Król Jakub V umarł w wieku szesnastu lat, wcześniej zostawiwszy koronę swej córce Marii, która urodziła się na tydzień przed jego śmiercią. Matka Marii, Maria Guise przejęła kontrolę nad sprawami do czasu, gdy jej córka dojdzie do dorosłości i była głową państwa. Maria królowa sama, a rok wcześniej poślubiła Delfina, dziedzica tronu francuskiego, który kilka miesięcy później został królem Francji jako Franciszek II. Maria teraz była zarówno królową Francji jak i Szkocji. Bardzo szybko dwory Francji i Hiszpanii dały się poznać po tym, że uznawały ją, jako również królową Anglii. Odmawiały one uznania Elżbiety za prawowitą następczynię Marii Tudor. W Szkocji pewni protestanccy baronowie, którzy stali się znani jako Lordowie z Kongregacji, usiłowali doprowadzić swój kraj do przyjęcia protestanckiej wiary. Mimo to Szkocki rząd był zdecydowanie katolicki.

Zaraz po swym przybyciu do Szkocji, Knox wystąpił gwałtownie przeciwko bałwochwalstwu i nakłaniał lud, aby zwrócił się do czystej Ewangelii. Jego wysiłki nie były daremne. Jego głoszenie było potężne i wielu przylgnęła do prawdy Słowa Bożego. Jednym z widocznych znaków, że Szkocja teraz doświadcza reformacji było niszczenie wielu budynków należących do rzymskokatolickiego kościoła. Knox nie dbał wiele lub wcale o wzniosłe budowle, szczególnie, jeżeli były wykorzystywane, aby propagować bałwochwalstwo. Nie zachęcał jednak do bezmyślnego niszczenia własności. Jednakże niektórzy z jego zwolenników byli chętni, aby zademonstrować swój entuzjazm dla Reformacji poprzez niszczenie opactw klasztorów. Knox tak komentował ich poczynania, że mimo wszystko najlepszym sposobem, aby powstrzymać gawrony przed powrotem do gniazd jest ich rozbicie.

To pod wpływem Johna Knoxa został wprowadzony prezbiteriański system zarządzania Kościołem. W angielskim systemie system zarządzania Kościołem przez biskupów był bardzo potężny. Słowo „biskup” wywodzi się z greckiego słowa episkopes znaczy „nadzorca”. Lecz system prezbiteriański opiera się na władzy powierzonej przez Kościół starszym (po grecku prezbiteros). W czasie, który nadejdzie, tak jak zobaczymy, te dwa systemy wejdą w konflikt ze sobą. Na początku jednak istniały obok siebie pokojowo, ale historycznie rozwijały się według oddzielnych linii.

Kolejnym aspektem dzieła Reformacji w Szkocji była zachęta do edukacji. Został uczyniony wysiłek, aby w każdej parafii założyć szkołę. Młodzi ludzie mieli być tam uczeni prawdziwej religii, gramatyki i języka łacińskiego. W głównych miastach zostały założone college dla edukacji bardziej uzdolnionych i utalentowanych studentów. W konsekwencji nauczanie uczyniło wielki postęp na szkockiej ziemi, stając się sławne ze względu na swój poziom edukacji. Jeden bardzo znaczący przykład wykształcenia jest zapisany przez XVI wiecznego kronikarza. Pan Row, kaznodzieja w Perth stołował w swym domu dzieci wysokiego rodu i szlachty i pouczał ich szczegółowo o językach. Cała konwersacja przy stole była prowadzona po francusku, a rozdział z Biblii, w czasie domowego nabożeństwa był czytany przez chłopów po hebrajsku, grecku, łacinie i francusku.

Lecz edukacja była sprawą poboczną u Knoxa, którego wielką troską było rozprzestrzenianie znajomości Chrystusa i Jego Ewangelii we wszystkich częściach Szkocji. Miał wielu wrogów, gdyż śmiało wykazywał fałsz mszy i innych aspektów doktryny rzymskokatolickiej. „Nauczyłem się, mówił, jasno i śmiało nazywać zło po imieniu, figa to figa, a łopata to łopata. Odnośnie mszy rzekł: „jedna msza bardziej mnie przeraża niż gdyby dziesięć tysięcy uzbrojonych wrogów wylądowało w jakiejkolwiek części królestwa”. Nic zatem dziwnego, że jego życie było w niebezpieczeństwie.

Po śmierci swego francuskiego męża, Maria królowa Szkotów, już więcej nie królowa Francji, powróciła do Szkocji, aby przejąć kontrolę nad rządami. Dogmaty rzymskokatolickie silnie zakorzeniły się w jej umyśle i sercu, i z nieustannym wysiłkiem zapobiegała postępowi protestanckiej wiary w Szkocji. Było zatem nieuniknione, że weszła w bezpośredni konflikt z Knoxem. Opinia reformatora o niej jest uderzająca: „Jeżeli nie ma w niej dumnego mniemania, przebiegłego rozumu, zatwardziałego serca wobec Boga i jego prawdy, mój osąd mnie zawodzi”. Ta opinia została ukształtowana jako rezultat kilku rozmów, które Knox odbył w królową. Pozostaje z nich wysoce interesujący zapis. Przy pewnej sposobności Maria rzekła do Knoxa: „Kim ty jesteś w tym królestwie?” Odpowiedział: „Nie jestem ani earlem, ani baronem, ani lordem, jednak Bóg uczynił mnie tu pożytecznym członkiem społeczeństwa i zarówno moje powołanie jak i sumienie wymagają ode mnie jasnej, prostej postawy”. Słysząc takie słowa królowa z trudnością ukryła swoje zakłopotanie.

Maria miała jednak inne kłopoty niż te religijne. Jej drugie i trzecie małżeństwo okazało się katastrofalne i w 1568 roku uciekła do Anglii, aby szukać pomocy u Elżbiety. Została pozbawiona wolności, lecz była przetrzymywana w przyjemnym areszcie. Zawsze pozostawała zagrożeniem dla Elżbiety jako, że na jej korzyść był uknuty spisek. W końcu po dwudziestu latach Elżbieta podpisała wyrok śmierci na Marię.

Knox umarł w 1572 roku. Zajmując się przez długie lata bezustannym zmaganiem przeciwko wrogim siłom „był zmęczony światem i pragnął odejść”. Został pochowany w Edynburgu. Regent Szkocji przemawiając nad jego grobem, wypowiedział pamiętne słowa: „Oto tu leży ten, który nigdy nie lękał się oblicza człowieka”.

FRANCUSCY HUGENOCI

Tak jak w wypadku Anglii, we Francji religijne sprawy były ściśle powiązane z osobą, która siedział na tronie. Kiedy luterańskie nauki zaczynały wchodzić do Francji, królem był Franciszek I. W rozdziale o Kalwinie nadmieniliśmy, że genewski reformator, sam będąc Francuzem, zadedykował swoje „Instytucje”, Franciszkowi I, w nadziei, że prześladowanie zostanie powstrzymane. Lecz kiedy luterańskie nauki zdobyły zwolenników, Franciszek wpadł we wściekłość i wielu zostało spalonych na stosie. Do 1545r tysiące zostało zabitych lub posłanych na galery. 22 Miasta i wioski zostały dosłownie zniszczone.

Po jego śmierci zastąpił go na tronie jego syn Henryk II, który poślubił Katarzynę Medici, Włoszkę. Henryk II prowadził politykę ojca z jeszcze większą gorliwością. Został utworzony specjalny komitet Parlamentu Francuskiego zwany z powodu wielu swych ofiar La Chambre Ardente (Płonąca izba). Nie mało osób uciekło do Genewy, która była zapełniona uciekinierami. Młodzi odważni ludzie szkoleni w Genewie często wracali do Francji, narażając swoje życie i rozpowszechniali książki i traktaty. „Przyślijcie nam drzewo”, Kalwin mawiał do swoich rodaków, „a my z powrotem poślemy wam strzały”. Miał na myśli oczywiście, że w Genewie młodzi ludzie będą bardziej skutecznie szkoleni, aby rozpowszechniać naukę Reformacji.

Francuski król walczył poprzez zakazywanie handlarzom sprzedawania książek. Niewykształconym osobom było zabronione dyskutowanie o religijnych sprawach, w domu, w pracy, pośród sąsiadów. Drukarnie były regularnie odwiedzane przez rządowych agentów. Wszystkie pakunki docierające do Francji z zagranicy były kontrolowane. Mimo to praca Reformacji i świadectwo trwały nadal w ukryciu, kiedy było konieczne oraz publicznie, kiedy królewska władza była słaba. W 1559r. Henryka spotkała śmierć na turnieju rycerskim, jego skroń została przebita przez lancę, której próbował uniknąć.

Od około 1560 roku francuscy protestanci są znani jako Hugenoci. Zarówno ich nazwa jak i credo pochodzą z Genewy. Hugenoci nie byli równo rozproszeni. Ich główna liczba znajdowała się w okolicy określonej przez rzeki: Loarę, Rhone i Saône, na północy Normandię i Delfinatem jako punktami granicznymi na zachodzie. Społecznie mieli wielu naśladowców pośród mniejszej szlachty, kupców, ludzi różnych zawodów z niższej klasy średniej. Niewielu wielkich szlachciców przyłączyło się do nich i podobnie masa chłopstwa pozostała silnie katolicka. Sam Paryż będący pod wpływem swego sławnego uniwersytetu (miał on 65 college) i jego wielkich religijnych budowli, pozostał twierdzą papiestwa.

Głównymi przywódcami Hugenotów byli Ludwik de Bourbon, książę Condé i Gaspard de Coligny, admirał Francji, (chociaż nigdy nie dowodził na morzu -„militarny bohater, francuskiej reformacji”). Conde został zabity w bitwie w roku 1569. Po katolickiej stronie znajdowali się członkowie rodziny Guise, którzy byli spokrewnieni z królem, byli głównymi przywódcami, w szczególności Franciszek de Guise, kardynał rzymskokatolickiego kościoła. Śmierć Henryka II wprowadziła na tron jego syna, Franciszka II, młodzieńca w wieku szesnastu lat. Poślubił on Marię, królową Szkotów. Niedługo po tym jednak umarł na chorobę ucha i został zastąpiony przez swego brata, Karola IX, chłopca w wieku dziesięciu lat. Katarzyna de Medici, jego matka, została, więc Regentem Francji. Chociaż na początku wydawało się, że życzy sobie ona utrzymać równowagę sił pomiędzy protestanckimi a katolickimi siłami, wkrótce jasne się stało, że jej ostatecznym celem było rozbicie Hugenotów.

Podstępnie uknuła plan, aby osiągnąć swój cel. Aby scementować układ pomiędzy dwiema partiami, zaproponowała, aby katolicka księżniczka Małgorzata, siostra króla Karola IX, była wydana za mąż za Henryka Burbona Hugenockiego króla Nawarry. Wszyscy notable kraju zostali zaproszeni do Paryża, gdzie miał się odbyć ślub. Hugenoci nie byli świadomi pułapki jaka na nich została zastawiona.

Zanim uroczystości, które za tym poszły zakończyły się, wydarzyło się jedno z najohydniejszych przestępstw jakie miało miejsce w historii. Datą naznaczoną był dzień św. Bartłomieja, 24 sierpnia 1572r. Wieczorem tego dnia, Katarzyna przyszła do swego syna, Karola. Powiedziała mu, że Hugenoci uknuli spisek, aby skrytobójczo zabić królewską rodzinę i przywódców katolickiej partii. Aby zapobiec całkowitej ruinie ich domu, absolutnie konieczne jest wybicie wszystkich protestantów wewnątrz miejskich murów. Katarzyna w tym celu przygotowała dokument i przedstawiła królowi do podpisania, aby nabrał on oficjalnego obiegu. Słabego umysłu król z początku odmówił rozważenia tak przerażającego przestępstwa przeciwko części swych poddanych. W końcu jednak pod presją matki uległ i wykrzyknął: „Zgadzam się, ale ani jeden Hugenot nie może pozostać żywy we Francji, aby nie oskarżył mnie za ten czyn. Co masz czynić czyń szybko”.

Motłochowi Paryża dano wolną rękę. O północy 24 sierpnia, zamkowy dzwon zabrzmiał. Był to sygnał, aby przerażająca rzeź zaczęła się. Coligny był jedną z pierwszych ofiar. Kiedy hordy pojawiły się i zaatakowały jego dom, zdał sobie sprawę z tego, co ma się wydarzyć. „Przyjaciele”, rzekł do swych towarzyszy, „Uciekajcie i ratujcie swoje życie. Ja jestem gotów umrzeć i ufam Bożemu miłosierdziu”. Niektórzy z jego przyjaciół uciekli.

Chciwy krwi tłum prowadzony przez młodego człowieka, stanął naprzeciw spokojnego i pełnego godności admirała. „Czy ty jesteś Coligny”? Zapytał. „Jestem nim”, brzmiała odpowiedź. „Młody człowieku uczcij moje siwe włosy”. Cios szabli był odpowiedzią na rozkaz dany z dołu. Śmiertelnie ranione ciało zostało zrzucone na chodnik. Ciało przywódcy Hugenotów zostało haniebnie potraktowane. Głowa została odcięta i zaniesiona Katarzynie i Karolowi. Potem została opatrzona herbem i posłana do Rzymu jako prezent dla papieża Grzegorza XIII. Ręce również zostały odcięte i przez trzy dni korpus był ciągany po ulicach Paryża przez grupę nieokrzesanych młodzieńców. Masakra trwała przez trzy dni i noce wewnątrz miasta. Rozkazy zostały wydane do innych miast Francji, aby oczyściły się z heretyków. W wielu miejscach dekret był zlekceważony, lecz w innych wykonany. Miała miejsce przerażająca masakra.

Papież Grzegorz XIII, był tak pełen radości, że nakazał odpalić salwę, bić we wszystkie dzwony i śpiewać Te Deum. Przez trzy noce Rzym był oświetlony. Papież także kazał wybić medal, aby uczcić zwycięstwo Kościoła. Był na nim wizerunek anioła niosącego miecz i krzyż. Ale, mówi słynny Francuski mąż stanu. Sully, po tej hańbie nastąpiło dwadzieścia sześć lat zniszczeń, rzezi i okropności.

W drugiej połowie XVIII wieku Francja była rządzona przez Ludwika XIV, wnuka Henryka IV. Był zaledwie dzieckiem, kiedy wstąpił na tron i przez prawie dwadzieścia lat kraj był rządzony przez kardynała Macarena. Ale kiedy Ludwik doszedł do pełnoletności uważał się za monarchę. Czyż to nie on rzekł: „Państwo, ja jestem państwo!” Było jego ambicją, aby wymóc na wszystkich Francuzach, aby należeli do rzymskokatolickiego kościoła. Wymagało to całkowitego odwołania Edyktu Nantejskiego z roku 1598. Ludwik rzekł: „Mój dziadek kochał Hugenotów i nie bał się ich. Mój ojciec bał się ich i nie miłował ich. Ja ani nie boję się ich ani ich nie miłuję”. Powiedział także, że jeżeli wykorzenienie protestantyzmu we Francji „wymagałoby żeby jedna jego ręka miałaby być odcięta od drugiej, to zgodziłby się na to”.

Król rozpoczął w okrężny sposób straszne zadanie, które sobie wyznaczył. Zabronił chować Hugenotom swoich zmarłych za wyjątkiem nocy. Nie więcej niż dwunastu mogło gromadzić się na ślubie lub chrzcie. W ich szkołach nie mogło być nauczane nic za wyjątkiem czytania i pisania. Następnie próbował przekupić uboższych Hugenotów pieniędzmi, aby wykluczyć tych z wyższych społecznych pozycji z urzędów rządowych, prawnych, a także z innych zawodów, a nawet z handlu, którym wielu zarabiało na swoje życie. Pastorom było zabronione głoszenie. Wkrótce zaczęły się Dragonady. Był to system kwaterowania dragonów, najbardziej zdyscyplinowanych żołnierzy u protestanckich rodzin. Rysunek z tego okresu pokazuje nam jak protestant podpisuje swój dokument nawrócenia, na bębnie z przyczepionym do niego „ewangelicznym apelem”. W tym czasie uzbrojony dragon, grozi mu muszkietem z załadowanym krucyfiksem. Tak jak można było tego oczekiwać, Hugenoci licznie uciekali z kraju. Jednak Ludwik zakazał emigracji i każdego przyłapanego na tym akcie zsyłał na galery. Ostateczne uderzenie przyszło w roku 1685, kiedy Ludwik odwołał Edykt Nantejski. Protestanckie nabożeństwa zostały zdławione. Wszystkie protestanckie kościoły miały być zburzone. Dzieci hugenockie miały być wychowywane jako katolickie. Pomimo wszelkich wysiłków króla, aby zapobiec emigracji wielu tysiącom udało się uciec. Trzy tysiące na tydzień uciekało do Szwajcarii. Jeszcze więcej tysięcy znajdowało schronienie w Holandii i Anglii. Dwustu kaznodziejów zostało pastorami w Kościołach Holandii. Przez dwanaście lat uchodźcy byli przez Holendrów zwolnieni z płacenia podatków. W Prusach Wielki Elektor dał dwudziestu tysiącom Hugenotów wolny land blisko Berlina. Prawdopodobnie trzysta tysięcy uciekło z Francji. Byli wśród nich najzręczniejsi rzemieślnicy francuscy. Ich osiedlenie się w krajach graniczących z Francją miało wielki wpływ na rozwój przemysłu w tych krajach.

NIDERLANDY PRZYJMUJĄ PRAWDĘ

Nazwa Niderlandy (niskie kraje) przypomina, że część ziem znanych teraz jako Belgia i Holandia leży poniżej poziomu morza. Wieki temu wody Morza Północnego często zalewały je i Holendrzy i Flamandowie dosłownie wyrwali terytorium falom i aby je utrzymać budowali rozległe groble wzdłuż wybrzeża. Naturalnie życie pośród tylu trudów, nieustannego zmagania i nigdy niekończącej się czujności miało wielki wpływ na ukształtowanie się charakteru Holendrów. Uczyniło ono ich rozważnymi, starannymi, dokładnymi, pracowitymi i wytrwałymi.

Niedługo trwało jak cesarz Karol V, właściciel posiadłości Niderlandów, zaczął okazywać swoją nienawiść wobec protestantyzmu. Jego brak sukcesu w postępowaniu z protestanckimi książętami z Niemiec sprawiło, że był gorliwszy w pokazaniu swojej władzy w Holandii. Została wprowadzona Inkwizycja często zwana Hiszpańską Inkwizycją. Był to jeden z głównych instrumentów kontrreformacji. Ruch ten zaczęli papieże, kardynałowie i inni, aby zniszczyć protestantyzm. Protestanci często byli pytani o ich wierzenia, często pod wpływem tortur i groźby. Ci, którzy nie chcieli dostosować się do wymagań papieża i kościoła, byli traktowani bez miłosierdzia. Ginęli na stosach lub na rusztowaniach, byli duszeni lub nawet żywcem paleni. Te prześladowania zaczęły się około 1523 roku i trwały z większą lub mniejszą surowością aż do abdykacji Karola V w 1555r. Mimo to, na końcu tego okresu reformowana doktryna pomimo całego okrucieństwa cesarza o wiele bardziej rozprzestrzeniała i zakorzeniała się w Niderlandach, niż wtedy, gdy rozpoczynał on niszczenie jej przez ogień i miecz.

Kiedy powiadomiono Lutra jak wielu sług Bożych z radością znosiło męczeństwo, napisał on list do wierzących w Holandii, Brabantów i Flandrów. Wskazywał im na ich przywilej, że nie tylko byli błogosławieni mogąc słuchać i przyjmować wieczną prawdę. Co więcej niektórzy z nich byli godni umrzeć za sprawę Pana Jezusa „gdyż cenna będzie ich krew w jego oczach”.

Przypuszcza się, że za panowania Karola więcej niż pięć tysięcy ludzi poniosło śmierć na podstawie oskarżenia o herezję. Mimo to cesarz nie dostrzegł, że krew męczenników jest nasieniem Kościoła. I im bardziej prześladował protestantów, tym bardziej rozmnażali się i rozrastali, podobnie jak Hebrajczycy w rękach prześladującego ich faraona (Exodus 1:12). W wieku pięćdziesięciu pięciu lat cesarz zniechęcony i zgnębiony abdykował.

Karola V zastąpił jego syn, Filip II Hiszpański. Jeżeli Karol chłostał Holendrów batami, to Filip planował chłostać ich skorpionami, mówiąc, że nie będzie panował nad heretykami. Ale na początku prześladowanie przycichło. Filip pozostawił swoją siostrę, Małgorzatę z Parmy jako Regenta w Niderlandach. Nie była ona ochotnym prześladowcą i w istocie obiecała Holendrom nie używać Inkwizycji tak długo jak uwaga Filipa nie zostanie zwrócona na ich kraj z powodu wybuchu niepokojów.

Ważnym Holendrem tych dni był Guy de Bray, który napisał trzydzieści siedem artykułów Belgijskiego lub Niderlandzkiego Wyznania Wiary, które było wysoko cenione przez reformowane Kościoły. Był on dobrze wykształcony. Lecz nie był kaznodzieją, a jeszcze mniej sławnym teologiem. Z zawodu był malarzem. Wyznanie przedstawiało to, w co wierzyły Reformowane Kościoły odnośnie Biblii, Boga, człowieka, drogi zbawienia, Kościoła i rządu. W późniejszym życiu De Bray znalazł schronienie we Francji. Towarzyszył mu jego przyjaciel, Peregrin de la Grange. Odkryli jednak, że Francja miała podobnie jak Niderlandy swoje niebezpieczeństwa. Zostali, bowiem schwytani i uwięzieni. Związani łańcuchami leżeli w lochu. Pewnego razu wysokiego rodu niewiasta odwiedziła ich i ze współczuciem wykrzyknęła: „Biedni ludzie, nie rozumiem jak możecie, to dłużej znosić”. Lecz De Bray odpowiedział:

„Madam nasz sen w tym lochu jest bardziej dający odpocznienie niż sen wielu przywódców na ich miękkich łóżkach. Teraz cierpimy dla imienia naszego Pana, lecz pewnego dnia będziemy królować z Nim. Korona życia wiecznego czeka na nas w górze. Dźwięk tych łańcuchów jest muzyką w naszych uszach. Jest ona preludium grających na harfach Bożych aniołów”.

W 1567r tych dwóch mężów otrzymało koronę męczeństwa.

Opozycją wobec Filipa II polityki prześladowań w Niderlandach kierował William Orański, zazwyczaj znany jako William Milczący, Niemiec z urodzenia. William był łagodny i uprzejmy w swoim zachowaniu i został dobrze przyjęty przez wszystkie klasy społeczne w Holandii. Chociaż zwany „Milczącym”, ta cecha stosowała się jedynie do szczególnych okazji, kiedy czuł, że mądrze jest zachowywać milczenie. Normalnie był zręcznym i płynnie wyrażającym się rozmówcą.

W 1566r Filip II zażądał od Małgorzaty z Parmy, aby nasiliła jego politykę prześladowań. Wszyscy jego poddani mieli zaakceptować dekrety Soboru w Trydencie (1545-63), który skodyfikował wierzenia i praktyki rzymskokatolickiego kościoła. Kto odmówił uczynienia tego, co wymagał Filip miał być wydany w ręce Inkwizycji. Urzędnicy, którzy wahali się działać według tych instrukcji mieli być zastąpieni przez „ludzi o większym sercu i zapale”.

Do tego czasu William Milczący został luteraninem, a sześć lat później kalwinistą. I to jako luteranin z przekonania, wystawił armię przeciwko księciu Alwie, który jako zarządca Niderlandów rządził silną katolicką armią. Alwa miał wysoką militarną reputację i chlubił się „zagrodziłem drogę ludziom z żelaza, to czyż teraz nie będę potrafił zagrodzić drogę ludziom z masła”. Na początek ustanowił Radę Krwi, arbitralny i tyraniczny sąd. Jeden z jego członków donosił, że kiedy obudził się z drzemki w sądzie, automatycznie krzyknął „na galery, na galery!” Tysiące było uśmierconych, tysiącom skonfiskowano ich dobra, tysiące uciekło do Niemiec, Anglii i jeszcze w inne miejsca. Alwa obiecał Filipowi „rzekę bogactwa, niezgłębionych bogactw z Niderlandów”.

Historycy są zgodni, że tyrania Alwy i jego nienawiść omal nie zdusiła wiary. Jeden z nich twierdził, że był on „wcieleniem diabelskiego okrucieństwa”. A mimo to jego polityka w całości, będąc tylko niepowodzeniem, była polityką według serca Filipa.

W 1580r. Filip obiecał dwadzieścia pięć tysięcy koron w złocie i inne nagrody dla tego, kto pochwyci Williama Milczącego, żywego lub martwego. Przez cztery lata nagroda pozostała nie podjęta, lecz w 1584r przywódca Holendrów został zamordowany. Jego wrogom dopomogło to, że William dał wolny przystęp do swej osoby. Jest on sławny w historii jako „założyciel Holenderskiej Republiki”. Jego rodzinnym mottem było „Je maintiendrian” (Podtrzymam). Był on długo pamiętany z powodu gorliwości do pomocy dla innych i stałości charakteru. Kiedy umarł, mówi stary zapis, „małe dzieci płakały na ulicach”.

Ostatecznie Holandia otrzymała wolność od jarzma Hiszpanii i papieża. W 1609r. został uzgodniony dwunastoletni Rozejm pomiędzy Hiszpanią i Niderlandami. To w rzeczywistości znaczyło uznanie przez Hiszpanię Republiki, chociaż uznanie oficjalne nastąpiło dopiero po zawarciu Traktatu Westfalskiego w 1648r.

JOHN BUNYAN (1628-1688)

Wiek siedemnasty wydał wyjątkowo dużo Bożych ludzi: Johna Owena, Richarda Baxtera, Thomasa Goodwina, Johna Howe'a, Thomasa Mantona i Johna Flavela, jeśli wyliczyć tylko kilku; jednak najbardziej znaczącym chrześci­janinem ewangelicznym siedemnastego wieku był John Bunyan.

Urodził się w roku 1628 w wiosce Elstow, w chacie stojącej najbardziej na wschód od koś­cioła parafialnego, w niewielkiej odległości od przysiółka Harrowden. O jego wczesnych latach dziecięcych wiemy niewiele ponad to, co sam o sobie napisał w swej duchowej autobiografii Grace Abounding to the Chief of Sinners. Syn biednego druciarza, spędził swoje dzieciństwo naprawiając garnki i patelnie i ucząc się w ten sposób fachu, który miał uprawiać w przysz­łości.

Był wdzięczny rodzicom za nauki, które otrzy­mał, jako że pisał: „spodobało się Bogu natchnąć ich serca myślą posłania mnie do szkoły, abym nauczył się czytać i pisać". Bunyan osiągnął, jak sam mówi „podobnie jak inne dzieci bieda­ków" bardzo skromny zasób wiedzy. Dodaje: „szybko zapomniałem nawet tę troszkę, której się nauczyłem i to na długo zanim Bóg dokonał Swej miłosiernej pracy przemiany mej duszy". Kiedy Bunyan miał zaledwie 16 lat umarła mu matka, a w niecały miesiąc później opuściła ten świat jego siostra Margaret. Pozbawiony łagod­nego wpływu kobiet, tak potrzebnego w tym wieku, nic dziwnego, że Bunyan zawinił „czy­nami dzikimi a rozmyślnymi" i rychło stał się „pierwszym hersztem wszystkich młodzieniasz­ków". Niewielu potrafiło mu dorównać w „prze­klinaniu, klątwach, kłamstwie i bluźnierstwach przeciwko świętemu imieniu Boga". Bunyan wierzył jednak, że Bóg napominał go poprzez „straszne sny" i „okropne wizje" piętnujące błędy jakie czynił na swojej drodze. Wrażenia te minęły jednak prędko, a różnego rodzaju przyjemności życiowe „szybko wymazały je z pamięci, tak jakby ich nigdy nie było".

Na trzy lata przed urodzeniem się Bunyana na tronie angielskim zasiadł Karol I (1625— —1649). Król oraz arcybiskup Laud wprowadzili nierozważną politykę zawierającą program prze­śladowania zwolenników purytańskiej doktryny i praktyki. Do roku 1642 Anglia znajdowała się w stanie wojny domowej. Krwawe bitwy zro­dzone z tego konfliktu pomiędzy lojalistami a parlamentarzystami trwały od początku wojny do roku 1646. W roku 1644, kiedy Bunyan miał lat szesnaście, został powołany do służby woj­skowej po stronie parlamentarzystów w Newport Pagnell, jakieś 13 mil na północ od Bedford. Bardzo trudno jest się dowiedzieć czegokolwiek o jego pobycie w armii. Służba trwała do roku 1647; Bunyan wspomina, jak uniknął dwu­krotnie śmierci; po raz pierwszy od kuli z musz­kietu wystrzelonej przez kolegę przejmującego wartę, a za drugim razem, kiedy wpadł do mor­skiej zatoki. Nie wiemy, czy owo wspomnienie morza oznacza, że został skierowany do Irlandii. Nie możemy nawet być pewni, czy kiedykolwiek był na linii frontu. W czasie pobytu w Newport Pagnell Bunyan mógł był słyszeć bardzo wiele kazań wygłaszanych zarówno przez purytańskich duchownych parafialnych, jak i przez purytan pełniących służbę kapelanów wojskowych. Mógł był otrzymać wojskową Biblię kieszon­kową wydaną po raz pierwszy w roku 1643 oraz opublikowany w roku 1644 katechizm woj­skowy przeznaczony dla armii Parlamentu w ce­lu nauczania oraz podniesienia ducha żołnierzy.

W roku 1647, w wieku lat 19, Bunyan powró­cił do Elstow i ożenił się. Mówi: „moim szczęś­ciem było spotkać żonę, której ojciec był Bo­żym człowiekiem". Pierwszy okres małżeństwa był czasem walki o przeżycie. „Ta kobieta i ja... byliśmy tak blisko siebie jak tylko mogą być biedacy (nie mieliśmy sprzętów domowych poza jedną łyżką i miską dla nas obydwojga). ...a jed­nak ona miała coś jeszcze: The Plain Man's. Pathway to Heaven (Droga prostego człowieka do nieba) oraz The Practice of Piety (Praktyka pobożności) — dwie książki, które pozostawił jej ojciec po, śmierci". Mieli zwyczaj siadać ra­zem i czytać te dwie książki w czasie długich zimowych wieczorów w swojej chacie w Elstow. „Książki te — informuje nas Bunyan — wyzwo­liły we mnie pewne zapotrzebowanie na religię". Mógł teraz iść do kościoła i z „dużym zaangażo­waniem modlić się i śpiewać tak jak inni, ale jednocześnie dalej prowadzić niegodziwe ży­cie".

Proboszczem w kościele parafialnym w Els­tow był wówczas Christopher Hall, prawdziwy przeniewierca. Swoją działalność rozpoczął za rządów arcybiskupa Lauda, otrzymał swoją po­sadę w okresie istnienia Rzeczypospolitej, a na­stępnie pełnił tę funkcję przez cztery lata po restauracji monarchii. W owym czasie prawo nakazywało duchowieństwu czytanie książki Book of Sports króla Karola, po to by zachęcać ludzi do udziału w zabawach i grach w nie­dzielne popołudnia. Tego Christopher Hall nie czynił. Bunyan mówi: „pewnego dnia podczas wszystkich swoich kazań proboszcz mówił o ob­chodzeniu niedzieli i o tym jakie zło czyni się łamiąc jej święcenie poprzez pracę, sport lub w inny sposób... Po kazaniu poszedłem do domu czując wielki zamęt w duszy". Jeszcze tego sa­mego popołudnia poszedł grać w klipę na pole koło rynku. „Podprowadziłem już piłkę o jedno uderzenie od otworu i właśnie zamierzałem uderzyć ją po raz drugi kiedy nagle z nieba wdarł się do mojej duszy głos wołający: czy chcesz wyrzec się swych grzechów i iść do nie­ba, czy też pozostać przy swoich grzechach i iść do piekła? Znalazłem się więc jakby w ogrom­nym labiryncie. Spojrzałem w niebo i poczułem, jakbym oczyma swojego zrozumienia widział Pana Jezusa patrzącego na mnie... umocniło się moje przekonanie... że byłem wielkim i strasz­nym grzesznikiem oraz że jest już za późno pa­trzeć w niebo, bo Chrystus nie wybaczy mi i nie rozgrzeszy mnie". Zaczął poważnie myśleć. Jego serce poczęło „pogrążać się w rozpaczy". Biedny kto grzeszy, biedny kto nie grzeszy: tak to od­czuł. Szatan podszeptywał, że będzie tak samo cierpiał za wiele grzechów, jak za kilka. Tak więc powrócił do zabawy. „Poczułem w sobie" — mówi Bunyan — „wielkie pragnienie wziąć mój puchar grzechów... tak abym mógł skosztować jego słodyczy... grzeszyłem więc nadal z wielką ochotą w duszy". Przez cały miesiąc wydawało się, że „gra szalonego". „W czasie tym" — mó­wi — „ani nie znałem Jezusa Chrystusa, ani nie odstąpiłem od moich gier i zabaw".

Wkrótce potem Bunyan poznał biedaka, który mówił „miło o Piśmie Świętym i o sprawach re­ligii" i wtedy „miłując trochę i lubiąc to, co mówił ten człowiek, powróciłem do swojej Biblii i poczułem wielką przyjemność w czytaniu". Nie znając swego serca i potrzeby Zbawcy, do­konywał pewnych zewnętrznych zmian. Jeżeli zdarzyło mu się złamać przykazanie mówił „przepraszam" i próbował następnym razem być lepszy. Mówi: „wydawało mi się, że potrafię ucieszyć Boga tak jak każdy inny człowiek w Anglii". „Postępowałem tak przeto przez rok... i sąsiedzi zaczęli uważać mnie za Bożego męża, za nowego, religijnego człowieka... i rze­czywiście taki byłem, mimo że nie znałem Chry­stusa, łaski, wiary ani nadziei" (...).

Wszelkie wysiłki poprawy i przekształce­nia samego siebie prowadziły do jednego — kompletnego niepowodzenia. Ale Bóg działał i życie Bunyana miało się tak zmienić, aby sta­nął sam twarz w twarz z Ewangelią. Jego praca w Elstow nie pozwalała na utrzymanie żony i dziecka — niewidomego dziecka, a więc mu­siał poszukać pracy w Bedford, o jakąś milę drogi z domu. „Pewnego dnia gdy szukałem pracy, dobra Opatrzność Boża zaprowadziła mnie do Bedford — opowiada Bunyan — i na jednej z ulic tego miasta natrafiłem na miejsce gdzie trzy lub cztery kobiety siedziały w słońcu przy drzwiach i rozmawiały jedynie o Bożych sprawach... podszedłem bliżej, aby usłyszeć co mówiły". Nie chciał zaspokoić swojej ciekawości, bo jak mówi: „ja sam byłem już błyskotliwym mówcą w dziedzinie religii... słyszałem, ale nie rozumiałem... były poza zasięgiem mojego poj­mowania". Mówiły „o pracy Boga w ich ser­cach" oraz o tym jak „bardzo były świadome swego żałosnego stanu". „Mówiły o tym jak Bóg nawiedzał ich dusze swą miłością w Chrys­tusie" oraz o tym jakimi słowami i obietnicami zostały pokrzepione, pocieszone i wsparte „prze­ciwko pokusie diabła". Kobiety pomniejszały znaczenie swoich własnych uczynków twierdząc, że w istocie są one niewystarczające, aby przy­nieść im cokolwiek dobrego... moje własne serce zadrżało". Przestał teraz wierzyć w swoją włas­ną próżną ufność. Poczuł, że jest „żałosnym, malowanym hipokrytą". Wreszcie Bunyan ujrzał samego siebie. Stało się jego przyzwyczajeniem „przychodzenie co raz by być w towarzystwie tych biednych ludzi". „Bo nie mogłem stać obok" — mówi. Umysł jego był teraz „tak bar­dzo zajęty przez sprawy wieczności i rzeczy związane z Królestwem Niebieskim, że ani przy­jemności, ani zyski, ani perswazje, ani groźby nie mogły go od tego uwolnić ani odczucia tego zmniejszyć".

Zmiana jaka nastąpiła w Bunyanie przyciąg­nęła uwagę wszystkich. Kilka fałszywych sekt domagało się od niego wierności, a ponieważ nie mógł ocenić poprawności ani błędności ich prze­konań, poświęcił się modlitwom o to, aby Bóg poprowadził go we właściwą stronę. „Biblia była dla mnie wtedy bardzo cenna" — mówi. Czytał dużo i modlił się aby poznać drogę do nieba i chwały. Bunyan przeżył bardzo poważny konflikt duszy. Niepewny co do tego, czy była w nim wiara, odczuwał pokuszenie aby dokonać cudu, każąc kałuży wyschnąć a miejscom su­chym zamienić się w kałuże. Uciekając się do poważnej i szczerej modlitwy uwolnił się od te­go zła. Miał potem widzenie, którego wytłuma­czenie sprawiło, że poczuł iż jest w smutnym i beznadziejnym stanie, ale jednocześnie napełniło go pragnieniem nawrócenia się. Był niespo­kojny co do wyboru i obawiał się możliwości, że dzień łaski mógł przeminąć. Wersety Pisma da­wały mu chwilowe pocieszenie, ale prędko je utracił. Pragnął być powołanym przez Chrystu­sa. „Boże" — mówił — „gdybyż to można było dostać w zamian za złoto, cóż bym za to dał? Gdybym miał cały świat oddałbym go dziesięć tysięcy razy za to, aby moja dusza została na­wrócona". „W owym czasie" — opowiada — „zacząłem skłaniać się ku owym biednym lu­dziom w Bedford aby opowiedzieć im o swoim stanie... kiedy to usłyszeli, opowiedzieli o mnie panu Giffordowi".

Bunyan odwiedził Gifforda w roku 1653 i przy­łączył się do zboru independentów. W wy­niku kazań Gifforda Bunyan — jak sam mówi — „poczuł większą winę" i zobaczył „wewnętrzną brzydotę" swojego serca. Czuł się coraz gorzej. Jego sumienie było już tak czułe, że jak mówi: „nie wiedziałem jak układać zdania, ze względu na obawę mieszałem słowa". Doszedł do tego, że „chciał doskonałej prawości, aby ukazać się przed Bogiem bez skazy, zaś tej prawości nie umiałem znaleźć nigdzie poza Jezusem Chrystu­sem". W końcu dzięki kazaniu Gifforda poświę­conemu Pieśni Salomona rozdział 4 wiersz 1 uzyskał pewność, że jego grzechy zostaną mu darowane. Temat tam poruszany to miłość Je­zusa Chrystusa. W drodze do domu w Elstow Bunyan powtórzył ze dwadzieścia razy słowa: „Tyś jest moją miłością". Za każdym razem kie­dy je powtarzał robiło mu się cieplej na sercu. „Słowa te sprawiły, że patrzyłem teraz w gó­rę" — mówi. A potem przyszło pytanie: „ale czy to prawda?" „Wreszcie dałem miejsce Słowu, które z mocą nadało radosny dźwięk mojej du­szy — jesteś moją miłością i nic nie oddzieli Cię od mojej miłości"... Teraz moje serce było pełne spokoju i nadziei i teraz mogłem uwierzyć, że moje grzechy będą mi zapomniane". Odczuwał wielką radość. „Nie umiałem się opanować za­nim nie wróciłem do domu". „Myślałem, że mógłbym mówić o jego miłości i o jego miło­sierdziu dla mnie, nawet do tych wron, które siedziały na zaoranym polu".

W przeciągu miesiąca Bunyan „stracił sporo ochoty" do swojej nowo odnalezionej radości. „Walczyła we mnie ogromna burza, dwadzieścia razy gorsza od tych wszystkich, które przeżyłem dotychczas" — mówi. Naszły go wątpliwości co do istnienia Boga, Chrystusa i prawdy Pisma Świętego. Bunyan wpadł w bagno moralne i po­grążył się w wielkiej rozpaczy. Trudno było ro­nić łzy. Bunyan bolał nad swym twardym ser­cem. Punktualnie przychodził do zboru. Jednak­że czytanie Biblii było dla niego nieprzyjemne, a modlitwa prawie niemożliwa. Kusiciel praco­wał nad tym, aby go zmylić i odsunąć od tego. W tym czasie wielkiej potrzeby Słowo Boże sta­nowiło źródło spokoju i stały środek odnowy i wzmocnienia. Jeden z jego biografów powie­dział: „podobnie jak jego pielgrzym chrześcija­nin, Bunyan wspiął się na szczyty trudności, spojrzał we wściekłe oczy lwa i usłyszał jego groźny ryk; ale wreszcie znalazł się w komnacie nazwanej Spokojem, z której mógł ucieszyć swój umysł widokiem na Rozkoszną Górę".

Bunyan został ochrzczony w roku 1653 przez Gifforda w małej zatoczce rzeki Ouse wzdłuż Duck Mili Lane. Uroczystość odbyła się prawdo­podobnie o świcie, jako że często udziałem tych, którzy zechcieli dać świadectwo swojej wierze w ten sposób, były szyderstwa i prześladowania. W dwa lata później Bunyan przeniósł się do Bedford, aby znaleźć się bliżej społeczności, któ­rej był obecnie diakonem oraz aby znaleźć wię­cej pracy w celu utrzymania powiększającej się rodziny. Dokładnie w tym samym roku umarł pastor Bunyana John Gifford oraz jego żona. John Bur ton nastąpił po Giffordzie i prowadził zbór od roku 1655 do swojej śmierci w roku 1660.

W tym czasie Bunyan dawał już dowody swo­jego daru kaznodziejstwa i wkrótce już był bar­dzo potrzebny na dużym obszarze kraju. Do­świadczenie duchowe, przez które przeszedł, dało mu więcej przygotowania do pracy jego życia, niż otrzymałby w czasie jakichkolwiek studiów uniwersyteckich. Tylko po dłuższych namowach zgadzał się na objaśnienie Pisma Świętego. Mó­wi: „Z początku prośby te wprowadzały do mo­jego umysłu wiele zamętu, ale kiedy przekona­łem się, że jestem rzeczywiście potrzebny, uleg­łem". Najpierw były to prywatne lekcje i dys­kusje. Ci, którzy słuchali Bunyana, jasno wi­dzieli, że Bóg powołał go do pracy duchowej. Wierzący i niewierzący z okolicznych wsi słu­chali go chętnie, a dusze ich dzięki jego pracy kierowały się ku Zbawcy. Zdawał sobie sprawę z wewnętrznej potrzeby kazania. „Znajdował w sobie... tajemne dążenie do tego". Pułapka w postaci wysławiania samego siebie stanowiła dla Bunyana pewną groźbę. „Dlatego" — mó­wi — „że byłem bardzo poważnie narażony na strzały szatana". Zbór wciągnął go całkowicie do pracy duchowej. Pracował nie tylko dla tych i wśród tych, którzy wierzyli, ale także w celu niesienia Ewangelii tym, którzy jeszcze wiary nie posiedli. Jego wpływ był nie do odrzucenia. Ludzie „przychodzili setkami, aby słuchać jego słów; schodzili się ze wszystkich stron wiedzeni różnymi motywacjami". Szukał, jak mówi „słów, które zalegną na stałe i obudzą sumienia... ka­załem o tym, co sam odczuwałem... i tak prze­żyłem dwa lata opłakując ludzkie grzechy i stan, w jakim się z ich powodu znaleźli". „Kiedy mó­wiłem do ludzi" — opowiada Bunyan — „serce moje często płakało do Boga z największą po­wagą prosząc o to, aby uczynił słowa tak moc­nymi, by mogły zbawiać ludzkie dusze". Stu­diował swoje kazania, przygotowywał je i pozo­stawiał zapiski. Wypracował zwyczaj pozosta­wiania kazań na piśmie. W 1658 roku wygłosił kazanie na temat Ewangelii Łukasza 16: 9—21. Opublikowano je pod tytułem A Few Sighs From Heli or the Groans of the Damned Soul (Kilka westchnień z piekła albo jęki potępionej duszy), a wygłoszono następnie prawdopodobnie z ka­zalnicy jego przyjaciela Johna Gibbsa, probo­szcza w Newport Pagnell, który napisał do tej książki przedmowę. Bunyan spotkał się ze wzgardą i oszczerstwami. „Świat rozgniewał się" — mówi Bunyan — „ludzie tupią nogami i kręcą głowami, ale Bóg pomaga mi przyjmo­wać wszystko co robią, ze spokojem i cierpli­wością". Bunyan spotkał się z surową krytyką za wygłaszanie kazań w kościołach anglikań­skich. W marcu 1658 roku objął kazalnicę w Eaton Socon i stamtąd napominał ludzi.

Zarzutów nigdy nie ujawniono, ale oko spra­wiedliwości było bystre; Bunyan stał się czło­wiekiem naznaczonym i pilnie obserwowanym.

Rok 1660 był bogaty w wydarzenia. Zbór naj­pierw utracił pastora — po śmierci Johna Burtona — a następnie budynek. Był to rok, w któ­rym przywrócono monarchię i na tron wstąpił król Karol II (1660—1685). Wraz z restauracją monarchii nastąpiła restauracja Kościoła angli­kańskiego, tak jak przed wojną domową. W roku 1660 przygotowano Ustawę o Ujednoliceniu, którą przegłosowano w Parlamencie i stała się prawem w roku 1662. Wymagała ona w każdym tytule, a nawet notatce akceptacji Modlitew­nika anglikańskiego i w rezultacie prawie 2 ty­sięcy pastorów prezbiteriańskich, independenckich i baptystycznych pozbawiono urzędów. Mimo, że Ustawa weszła w życie dopiero w 1662 roku nonkonformiści byli niepokojeni już od roku 1660. Po opuszczeniu budynku kościoła Sw. Jana członkowie zboru przez pewien czas spotykali się w domu Johna Fenna, „kapelusznika" z High Street. Później, kiedy prześlado­wania nasiliły się po przejściu Ustawy o Ujed­noliceniu, Ustawy o Stowarzyszeniach oraz Ustawy o Pięciu Milach i Ustawy o Konwentyklach (Zgromadzeniach) spotkania stały się tajne i odbywały się w stodole, w stajni, w zagrodzie bydlęcej lub nawet na wolnym powietrzu, gdzie jak mówiono „Bóg nawiedzał ich dusze".

Wczesną jesienią 1660 roku magistrat okręgu Bedford nie stracił ani chwili i natychmiast wy­dał nakaz „publicznego odprawiania liturgii Ko­ścioła anglikańskiego". W jakiś czas później Francis Wingate, sędzia lokalny wydał nakaz aresztowania Bunyana. Bunyan wiedział, że naj­prawdopodobniej lada moment zostanie uciszony. W tym czasie, po śmierci pierwszej żony, po­nownie ożenił się zdając sobie w oczywisty spo­sób sprawę z groźby więzienia i potrzeb jego ro­dziny, gdyby się to wydarzyło.

12 listopada 1660 roku Bunyan wędrował do domu farmera w przysiółku Lower Samsell, 13 mil na południe od Bedford. Trudno było przeprowadzić to zebranie ze względu na presję władz, ale Bunyan nie zwykł był porzucać swej powinności. Odmówił modlitwę i ogłosiwszy tekst zaczął głosić na temat Jana 9: 35. Drzwi otwarły się i spotkanie zostało przerwane przez przedstawiciela prawa, który aresztował Bun­yana i przeprowadził go pieszo do domu Fran­cisa Wingate, o jakąś milę w Harlington.

Bunyan spędził tam noc. Następnego ranka Wingate przesłuchał go. Był zaskoczony, że lu­dzie słuchający Bunyana byli ludźmi prostymi, uzbrojonymi jedynie w Biblię. Po dłuższych spo­rach, w których Bunyan był zawsze górą Win­gate stracił cierpliwość i powiedział Bunyanowi, że jest uparty i że ukręci kark tym absurdalnym spotkaniom. Następnie Bunyan został zaprowa­dzony do węzienia okręgowego w Bedford.

Więzienie okręgowe znajdowało się na rogu ulic Silver i High, naprzeciw karczmy Mow Inn. Po siedmiu tygodniach sesje kwartalne okręgu odbywały się w Bedford w Herne Chapel, po stronie liceum. Był czerwiec 1661 roku. Oskarżenie głosiło: „że John Bunyan z Bed­ford, robotnik, będący osobą takiego a takiego stanu w sposób niegodny i diabelski uchylał się od przychodzenia do Kościoła urzędowego, aby wysłuchać nabożeństwa i jest zwykłym prowo­dyrem szeregu bezprawnych spotkań i zebrań, co sprawiło wielkie zamieszanie i odciągało wiernych poddanych Królestwa do działań prze­ciwko prawu naszego suwerennego pana, Kró­la". Bunyan zręcznie bronił się, ale górę wzięło zło i uprzedzenie. Pomimo obrony, na którą nie było odpowiedzi, Bunyana ogłoszono winnym i skazano na więzienie w wymiarze trzech mie­sięcy, co w końcu przeciągnęło się na dwanaście lat. Ostrzeżono go, że jeżeli po trzech miesią­cach więzienia nie podda się i nie zacznie cho­dzić do kościoła oraz nie zarzuci swoich kazań, to zostanie skazany na banicję. Gdyby zaś po takim skazaniu powrócił, zostałby „powieszony za szyję". Po trzech miesiącach nie został uwol­niony. W sześć miesięcy później zawitała na­dzieja, ponieważ sesje wyjazdowe miały odby­wać się w Bedford i Bunyan liczył na przesłu­chanie na posiedzeniu jawnym. Jego żona Eliza­beth dotarła do Swan Chambers i uzyskała audiencję u ministra sprawiedliwości Anglii, Sir Matthew Hale'a urzędującego z sędziami Chesterem i Twisdenem. Scena ta opisana jest bardzo żywo przez Bunyana w jego Grace Abounding (Obfita Łaska). Kobieta broniła swojego męża przed obelgami Twisdena i Chestera i żądała aby męża uwolniono z więzienia i pozwolono mu stanąć w swojej własnej sprawie. Hale wyka­zywał postawę sprzyjającą. Ale Twisden i Che­ster przegadali go. Jeżeli kiedykolwiek kobieta przewyższyła mężczyzn w sporze i godności, to uczyniła to właśnie wtedy Elizabeth Bunyan. Dwanaście lat pobytu Bunyana w więzieniu nie było z całą pewnością łatwe. Więzienne życie w siedemnastym wieku było trudne do wytrzy­mania. Jeżeli więzienie nie było zatłoczone, a więźniowie okazywali się sympatyczni, życie tam mogło być względnie znośne. Jednak prze­strzeń więzienia najczęściej była zatłoczona po­wyżej granic wytrzymałości i gorąco lub zimno oraz brud i choroby czyniły warunki wprost nieznośnymi; tak więc więzień skazany był na dodatkowe cierpienia. Śmierć w więzieniu była czymś bardzo prawdopodobnym, a finansowa ruina nieunikniona, ponieważ wszystkie rzeczy osobiste więźnia podlegały konfiskacie. Dla Bunyana trudnym było rozdzielenie go z ro­dziną. Mówi: „rozstanie z moją żoną i biedny­mi dziećmi odczuwałem często w więzieniu jak odrywanie mojego ciała po kawałku od kości — szczególnie chodziło o moje niewidome dziecko, które było bliżej mojego serca niż wszystko inne". To Mary przynosiła ojcu co wieczór po­siłek do więzienia. „Och, te myśli o ciężkich czasach! Obawiałem się, że moje biedne niewi­dome dziecko nie przeżyje, a to rozerwałoby moje serce na kawałki. Biedne dziecko, myśla­łem, jaki smutek musi być w tobie za takie miejsce na ziemi. Musisz być poniewierane, mu­sisz żebrać, musisz cierpieć głód, chłód, brak odzienia i tysiące innych nieszczęść, a ja nie mogę znieść wiatru, który wieje na ciebie". Bunyan mówi: „zająłem moimi troskami Boga... nigdy nie wiedziałem, co znaczyło dla Boga stać przy mnie w każdej chwili, bo odnalazłem Go kiedy się tutaj zjawiłem; Jezus Chrystus nigdy nie był dla mnie tak rzeczywisty jak w tej chwili".

W czasie pobytu w więzieniu do Bunyana do­łączyło dwóch członków jego zboru, John i Sa­muel Fenn, a następnie proboszcze z Pertenhall i Cranfield — John Donnę i William Wheeler. John Donnę, którego wyrzucono z kościoła pa­rafialnego, został pastorem nonkonformistycznego zboru w Keysoe. Został aresztowany pewne­go wieczoru, kiedy wygłaszał do swojej wspól­noty kazanie. Jego samego i sześćdziesięciu lu­dzi ze wspólnoty osadzono w więzieniu w Bed­ford. W więzieniu trzej pastorzy nadal głosili Ewangelię swoim współwięźniom. W czasie po­bytu w więzieniu Bunyan był codziennie od­wiedzany przez przyjaciół i członków zboru. Oblicza się, że w tych latach spod jego pióra wyszło dwanaście książek, łącznie z Grace Abounding to the Chief of Sinners (Obfita łaska dlaynajwiększego grzesznika). Pozwalano mu na­wet na okazyjne wyjścia z więzienia w celu wygłoszenia kazania. Niewiele wiemy o ostat­nich sześciu latach pobytu Bunyana w więzie­niu okręgowym w Bedford. Napisał w tym okre­sie tylko dwie książki, co prawdopodobnie wskazywało na to, że musiał więcej pracować na utrzymanie rodziny, która z upływem lat biedniała coraz bardziej. Praca jego polegała na wykonywaniu sznurowadeł do butów, które sprzedawał wędrownym handlarzom, lub ofe­rował przechodniom, kiedy siedział wraz z nie­widomym synem u wrót więzienia.

W 1672 roku Karol II podpisał Deklarację o Wolności Religijnej, ustawę, która unieważ­niała wszystkie sprawy karne przeciwko non­konformistom a wynikające ze stosunków ko­ścielnych. Uzyskali oni prawo do otrzymania zezwolenia na publiczna nabożeństwa w spec­jalnie wyznaczonych miejscach. Bunyan, po­dobnie jak wielu mu współczesnych został uwolniony i otrzymał prawo do głoszenia Ewan­gelii, za czym bardzo tęsknił. Natychmiast mia­nowano go pastorem w jego zborze, gdzie pra­cować miał z Johnem Whitemanem i Samuelem Fennem, dwoma ze starszych, którzy utrzymy­wali zgromadzenie w jedności w czasie lat prze­śladowań. Niedługo później dla celów spotkań zakupiono sad i stodołę. Wielkość wpływów, ja­kie wywierał Bunyan można ocenić na podsta­wie faktu, że kiedy on sam otrzymał zezwolenie na pracę duszpasterską, załatwił takie zezwole­nie dla 25 innych pastorów, a oprócz tego uzy­skał zezwolenie na 30 budynków w 5 okręgach. Stał się znany i uwielbiany jako „biskup Bunyan".

Rok 1673 oznaczał uchylenie Ustawy o Wol­ności Religijnej, która została zastąpiona Usta­wą o Badaniach. Na podstawie jej przepisów nonkonformiści, którzy chcieli otrzymać jakie­kolwiek szanowane stanowiska, musieli otrzy­mać poparcie kleru. Nonkonformistów na nowo zepchnięto na dyskryminowane pozycje. Wcze­śniejsze zezwolenia unieważniono, a praca dusz­pasterska stała się nielegalna. Bunyan spodzie­wał się uwięzienia. W trzy lata później był na powrót w więzieniu. Ale tym razem pobyt trwał krótko, bo około 6 miesięcy. Zwolniono go w czerwcu 1677 roku na skutek interwencji wielkiego purytanina, Johna Owena, który kie­dyś był kapelanem Cromwella. Istnieją poważne spory co do tego okresu życia Bunyana. Czy j spędził ten okres w więzieniu okręgowym czy miejskim? Czy Wędrówkę pielgrzyma napisał w czasie pierwszego czy drugiego pobytu w więzieniu? Pewne jest tylko to, że ta perełka literacka i religijna została po raz pierwszy wy­dana 8 lutego 1678 roku. Był to natychmiasto­wy sukces. Teraz, w 300 lat później, została ona j przełożona na ponad 200 języków. Bunyan żył ] jeszcze dziesięć lat po okresie drugiego uwięzienia i napisał w tym czasie około 40 spośród 60 książek jakie wyszły spod jego pióra. Praw­dopodobnie najbardziej uznanymi utworami te­go okresu są The Life and Death oj Mr. Badman {Zycie i śmierć p. Złego) oraz The Holy War (Święta wojna). Tę ostatnią wielu uważało za drugą po Wędrówce pielgrzyma najlepszą książ­kę Bunyana.

Po śmierci Karola II w roku 1685 królem został Jakub II (1685—1688). Jakub chciał odnowić i przywrócić katolicyzm w swoim kra­ju. Parlament zmusił go do trzymania się ściśle Ustawy o Badaniach z roku 1673, która nie do­puszczała rzymskich katolików do urzędów pu­blicznych i zmuszała króla do wystąpienia prze­ciwko wszystkim, którzy wystąpili z Kościoła anglikańskiego.

Czasy, które nastały, były czasami „władzy terroru" prowadzonej pod dyktando niesławnej pamięci sędziego Jefrreysa i jego krwawych sesji wyjazdowych. Bunyan znów oczekiwał aresztowania. Sporządził dokument przekazują­cy całą jego własność na rzecz żony, tak aby w przypadku uwięzienia nie można było tego majątku skonfiskować. Jednak już do końca pracy kaznodziejskiej i pisarskiej pozostał na wolności. Bunyan prowadził nabożeństwa groma­dzące po około 1200 osób. Jego kazania trafiały do bogatych i wpływowych, jak również do tych, którzy zajmowali poślednią pozycję spo­łeczną. John Owen powiedział raz Karolowi II, że chętnie zamieniłby całe swoje wykształcenie na moc poruszania ludzkich serc, jaką posiadał druciarz. Byli tacy, którzy chcieli, aby Bunyan zamieszkał na stałe w Londynie, ale on nie opuściłby swoich ludzi w Bedford.

Pewnego ranka w sierpniu 1688 roku Bunyan wyruszył do Londynu poprzez Reading aby za­łagodzić kłótnię pomiędzy pewnym ojcem i sy­nem. Po udanej misji w czasie drogi powrotnej natrafił na burzę. Przemoknięty do suchej nitki dotarł jakoś do domu Johna Strudwicka z Holborn. Rozchorowanego Bunyana położono na­tychmiast do łóżka. Po kilku dniach poczuł się lepiej i wyszedł by wygłosić kazanie w domu spotkań Johna Gammona w Pettic at Lane. Ka­zanie to było jego ostatnim. Jego tekst, to Ewangelia Jana 1:13. Kiedy skończył mówić dla wszystkich było jasne, że czuł się bardzo źle. Gorączkował przez 10 dni (zapalenie płuc) i umierał. Ludzie wokół niego pytali, co mogą zrobić. „Bracia" — odpowiedział — „Niczego więcej nie pragnę jak być z Chrystusem, co jest o wiele lepsze". Rozłożywszy ramiona krzyknął: „Weź mnie, bo przyszedłem do Ciebie". Pocho­wano go w Bunhill Fields na znanym cmenta­rzu nonkonformistów.

Nie ma lepszego opisu jego śmierci jak jego własne słowa o odejściu Pana-Walczącego- -o-Prawdę w Wędrówce pielgrzyma, „Teraz", po­wiedział „idę do mojego Ojca; i mimo, że dostaję się tam z wielkim trudem, nie żałuję wszystkie­go, co musiałem przejść, aby być gdzie jestem. Daję mu swój miecz, który będzie za mną na mej drodze, a także swoją odwagę i umiejętno­ści. Rany i blizny, które niosę z sobą, świadczyć będą, że walczyłem za tego, który teraz da mi nagrodę. Kiedy nadszedł dzień, w którym musiał odejść, wielu poszło za nim na brzeg rzeki, do której wszedłszy zapytał: „Śmierci, gdzie twoje żądło?", a kiedy wszedł głębiej powiedział: „Gro­bie: gdzie twoje zwycięstwo?". I tak przeminął, a wszystkie trąby grały dla niego po drugiej stronie".

JAN WESLEY (1703 - 1791)

Jan Wesley urodził się 17 czerwca 1703 r. w Epworth, w Anglii. Spośród licznego potomstwa Samuela i Zuzanny (2), to właśnie on i jego młodszy brat Karol odegrali szczególną rolę w dziejach Anglii i Kościoła, choć znany jest także ich starszy brat Samuel, nauczyciel i poeta. Rodzinna tradycja głęboko osadzona była w realiach Kościoła państwowego i uczelni oksfordzkiej. Pradziad, dziadek i ojciec byli duchownymi i uczonymi. W kształtowaniu postaw i wartości ważną rolę odgrywały w tej rodzinie kobiety. W przypadku Jana była to matka. Zuzanna Wesley wyróżniała się głęboką erudycją, znała języki obce, filozofię i teologię. Odznaczała się też wyjątkową pobożnością i systematycznością. Miała największy wpływ na wychowanie dzieci. Nazajutrz po swych piątych urodzinach, dziecko rozpoczynało naukę czytania i pisania, aby po kilku miesiącach swobodnie czytać swój pierwszy elementarz - Biblię. Córki intelektem nie ustępowały braciom. Mehetabel, siostra Jana, w wieku ośmiu lat czytała Nowy Testament w oryginale...

Czas poświęcany dzieciom zaowocował niepospolitymi zdolnościami intelektualnymi, wywarł także niezatarte znamię na ich rozwoju duchowym. W domu Wesleyów matka często pełniła funkcję "kapłana domowego". Może nadmiar obowiązków, wyjazdy, a nawet kilkakrotny pobyt ojca w więzieniu były tego powodem. Możliwe też, że działało prawo obserwowane od wieków: często duchowni nie są najlepszymi duszpasterzami dla swoich bliskich. Pod nieobecność męża Zuzanna prowadziła domowe nabożeństwa, na które poza rodziną i służbą przychodzili także sąsiedzi. Bulwersowało to niektórych, ale najwyraźniej Jan nie widział w tym nic zdrożnego. W jego dalszych działaniach zobaczymy powielanie wzorów zaczerpniętych z domu, a kobiety w metodyzmie będą wyjątkowo aktywne duszpastersko.

W 1720 r. Wesley zgodnie z rodzinną tradycją kontynuował naukę w Oksfordzie, w Christ Church College. Po zdobyciu stopnia naukowego z teologii przyjął święcenia diakonatu w Lincoln College i prowadził ćwiczenia z języka greckiego i logiki. Na dwa lata wrócił do domu, aby objąć wikariat w Epworth, i ponownie wyjechał do Oksfordu, gdzie studiował również jego brat Karol. Poza zajęciami zajął się prowadzeniem spotkań z grupą studentów i założył z bratem stowarzyszenie, nie bez ironii nazywane przez otoczenie "świętym klubem" (the holy club). Celem koła było umacnianie wiary i osobistej pobożności. Oprócz obu braci, w spotkaniach aktywnie uczestniczył ubogi student, a później ksiądz anglikański - Jerzy Whitefield. Przyjaźń, która wówczas zadzierzgnęła się pomiędzy Janem a Jerzym, okazała się trwała, mimo poważnych rozbieżności, do jakich doszło później. Główne inspiracje Wesleya w tym okresie byty dwojakie: dzieła mistyków europejskich z jednej strony, z drugiej zaś skrupulatne, wręcz formalistyczne przestrzeganie przepisów Kościoła Anglikańskiego. Tej postawie oraz praktykowaniu samodyscypłiny, członkowie koła zawdzięczali miano "metodyści", które po latach powróci już jako nazwa kierowanego przez nich ruchu.

Ojciec rodziny, miał w zamyśle reformatorów, pełnić obowiązki duchowego opiekuna-kapłana domu. Jednak z osobistą pobożnością głowy rodu bywało różnie. Nic dziwnego, że w odpowiedzi na głód Ewangelii zaczęły powstawać społeczności pielęgnujące pobożność (łać. pietas, stąd pietyści). Początki tego ruchu odnajdujemy w krajowych Kościołach ewangelickich. Oschłej ortodoksji protestanckiej pietyści przeciwstawiali naukę o konieczności osobistego nawrócenia i odrodzenia duchowego. Tak pojętą pobożność pielęgnowano we wspólnotach, gdzie czytano i rozważano Biblię oraz dbano o praktyczny wymiar życia chrześcijańskiego. W taki sposób sedno chrześcijaństwa pojmowali m.in. bracia morawscy. Ruch ten przekształcony został przez hrabiego Mikołaja L. Zinzendorfa w Kościół Morawski, z siedzibą w jego posiadłości Herrnhut na Łużycach (herrnhuci).

14 października 1735 r. Jan i Karol Wesleyowie, wraz z dwoma innymi członkami "świętego klubu", wyruszyli na wyprawę misyjną do nowej angielskiej kolonii w Ameryce Północnej - Georgii. Owocem tej wyprawy nie byli jednak nawróceni na chrześcijaństwo Indianie, lecz przełom w życiu Wesleyów. W czasie podróży poznali bowiem właśnie braci morawskich. Ich pobożność ujęła "metodystów". Do końca podróży Jan próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jego wiara różni się od wiary braci morawskich. Tę różnicę zauważył, gdy na oceanie rozszalała się straszliwa burza. Ich spokój, ufność i zaskakująca pewność zbawienia były cechami, których brak mu doskwierał. Pobyt Wesleya w kolonii okazał się wielką porażką. Z jednej strony był dobrym kaznodzieją, duszpasterzem zaangażowanym w praktyczną pomoc potrzebującym, z drugiej nietolerancyjnym rygorystą. Zrażał do siebie coraz więcej ludzi, a przy tym nie odniósł spodziewanych sukcesów na polu misji wśród Indian. Zniechęcony niepowodzeniami, powrócił do Anglii w 1737 r.

Dopiero wtedy, gdy Wesley przybył do Londynu po powrocie z Georgii, pełne światło ewangelii zajaśniało w jego duszy. Sposobność stała się sławna w historii chrześcijaństwa. Uczęszczał na spotkania w Morawskim domu zgromadzeń w Londynie. Pewien człowiek czytał tam do zebranych Przedmowę Marcina Lutra do Listu do Rzymian Apostoła Pawła. Niemiecki reformator nauczał tam, że jedynie wiara jest tym, i podkreślił, jedynie wiara, tym, przez co grzesznik jest usprawiedliwiony przed Bożym obliczem. Ale możemy stwierdzić tą zmianę, jaka zaszła w Wesleyu na podstawie jego własnych słów: „Czułem w moim sercu dziwne ciepło. Czułem, że zaufałem tylko Chrystusowi i tylko Jemu w sprawie zbawienia. Zostało mi dane zapewnienie, że on usunął moje grzechy i zbawił mnie od prawa śmierci i grzechu. Potem zaświadczyłem otwarcie wszystkim o tym, co na początku poczułem w moim sercu”.

Karol Wesley został wielkim pisarzem hymnów metodyzmu. Cytujemy tu tak zwany hymn „nawrócenia”, który z tej okazji napisał:

„Gdzież jest kres mej błądzącej duszy

Jakież ku niebu mogę mieć dążenia

Niewolnik wyzwolony z grzechu katuszy

Głownia wyrwana z wiecznego płomienia

Jakiż godny Ciebie napiszę triumfu hymn wspaniały

Lub jakąż ci zaśpiewam Zbawicielu drogi, pieśń chwały.

Jakiż słów trzeba, jakiego śpiewu

By opisać dobroć, którą mi okazałeś

Mnie dziecku piekła i gniewu

Prawo twym dzieckiem być dałeś.

Wiedzieć, czuć me grzechy odpuszczone

Błogosławiony ten, co idzie w nieba stronę. Trochę później Karol Wesley napisał drugi hymn, który także odnosi się do doświadczenia nawrócenia. Oto jego w fragment:

„Czy może być, że zyskałem

Interes w Zbawiciela krwi

Za mnie, który jego ból powodowałem.

Zmarł, gdy byłem jeszcze bardzo zły

Cudowna miłość jak to być może

Że ty umarłeś za mnie mój Boże.

Długo mój duch był związany

Mocno w grzechu i ciemności.

Promień twego światła do mnie posłany

Obudził mnie, loch tonął w jasności,

Spadły kajdany i serce już wyzwolone

Powstało, by iść za tobą, nie zniewolone.

Karol Wesley napisał około 7000 hymnów, niektóre z nich są bardzo sławne w języku angielskim.

Żadna osoba nie została metodystą bez doświadczenia nawrócenia przyniesionego przez przekonywującą pracę Duch Świętego. Odrodzenie przez początkową pracę Ducha. Uświęcenie poprzez nieustanną pracę Ducha. Przebaczenie przez odkupieńcze dzieło Chrystusa na Kalwarii. Usprawiedliwienie poprzez wiarę w Chrystusa. Te i pokrewne doktryny były głoszone w Anglii, Walii, Szkocji, Irlandii i Północnej Ameryce, wszędzie gdzie metodystyczni kaznodzieje dotarli.

Pierwsza rzecz, jaka spotkała Wesleya po powrocie z krótkiego pobytu w Herrnhut, to odrzucenie przez anglikańskie duchowieństwo nauki o konieczności osobistego nawrócenia. Zamykano przed nim jeden kościół po drugim. Waitefield, któremu nieco wcześniej zabroniono nauczania z ambony, zaczął w lutym 1739 r. wygłaszać kazania pod gołym niebem. Już drugie kazanie zgromadziło 2 tyś. osób, kolejne 4 tyś., a następne 10 tyś. Słuchaczy wciąż przybywało. Whitefield, któremu w Ameryce poszło znacznie lepiej niż Wesleyowi, postanowił ponownie wyruszyć do kolonii i zachęcał przyjaciela do kaznodziejstwa na otwartej przestrzeni. Ten jednak, wychowany w głębokim poszanowaniu dla murów kościelnych, nie mógł sobie tego wyobrazić. Deprymowały go też tłumy. 2 kwietnia 1739 r. wygłosił "inauguracyjne" kazanie na błoniach w pobliżu Bristolu, do 3 tyś. słuchaczy. Przyjęcie poselstwa Ewangelii o nawróceniu i życiu w świętości sprawiło, że wkrótce zapomniał o swych obawach. Już w maju został zmuszony do budowy pomieszczeń służących misji. Rozpoczął się dlań czas wyjątkowo intensywny, który trwać będzie praktycznie do końca jego życia.

(Od arminianizmu Wesley przyjął przekonanie o uniwersalnym charakterze zbawienia, odrzucając kalwińską wykładnię doktryny o predestynacji. W 1740 r. zarysował się na tym tle rozłam w rodzącym się ruchu metodystycznyrn. Uznający arminiańskie stanowisko uczniowie Wesleya i przyjmujący kalwinizm zwolennicy Whitefielda poszli dalej własnymi drogami.)

Od samego początku Wesley musiał jednak stawić czoło najróżniejszym prześladowaniom. Duchowni anglikańscy organizowali tumulty i kampanie antymetodystyczne, wywierając presję na władze miejskie i biskupów, by ci zabraniali publicznych ewangelizacji. Znamienna jest odpowiedź, jakiej Wesley udzielił biskupowi Bristolu: "Ekscelencjo, zadaniem mojego życia jest czynić dobrze. Uważam, że powinienem pozostać tam, gdzie mogę być pożyteczny i zrobić wiele dobrego, więc pozostanę". Prześladowania przybierały momentami charakter wyjątkowo dramatyczny. Wielokrotnie grożono mu śmiercią, zniszczono jego dom w Bristolu. W Walsall tłum wlókł go przez miasto, a następnie porwał na nim ubranie i pobił. Takie same prześladowania spotykały innych kaznodziejów ruchu metodystycznego.

Służba zwiastowania Jana Wesleya jest fenomenem pod każdym względem. Na pół wieku stał się wędrowcem i to wędrowcem z Bożego polecenia. Uważał cały świat za swoją parafię. Wstając około czwartej rano, często swoje pierwsze kazanie nowego dnia wygłaszał o piątej, i zazwyczaj jeszcze dwa lub trzy kazania zanim dzień dobiegł końca. Większość swojej uwagi poświęcał, nie wielu małym angielskim miasteczkom, lecz głównym centrom populacji, szczególnie strategicznym takim jak Bristol i Newcastle-on-Tyne. Pośród górników, tkaczy, rybaków, i ogólnie biedniejszej ludności spotkało go duże powodzenie. Przemierzył ogółem 250000 mil, i głosił 40000 razy. Współczesny metodysta powiedział o nim: „Najprawdziwszy obraz jego, jaki sobie można przedstawić, to jest to człowiek na grzbiecie konia, lejce popuszczone, juki pełne książek, mały człowiek czytający i piszący, lecz zawsze maszerujący z miasta do miasta… aby zdobywać i zwyciężać”.

Nie tylko głoszenie, lecz również znaczna ilość literackiej pracy zajmowała czas Wesleya. Był on człowiekiem, który otrzymał doskonałe wykształcenie. Znajdował wielką przyjemność w zredagowywaniu gramatyki (w pięciu językach) i dzieł pewnych klasycznych autorów. Napisał komentarze do Pisma i przygotował bibliotekę 50 tomów wyjątków z chrześcijańskich autorów, tak, więc jego naśladowcy mieli obfitość dobrych pism. Napisał nawet dzieło zatytułowane, „Prymitywny Lekarz”, aby uświadomić metodystów jak zachować dobre zdrowie, a gdy się je utraci jak je odzyskać.

Prawdopodobnie największym dziełem literackim Wesleya jest jego „Dziennik”, zapis jego codziennych zajęć, który jest bardzo interesujący i wartościowy. Ten cytat jest wyjątkiem z niego, wziętym niemal na chybił trafił(datowany kwiecień, 1744 r):

„Poniedziałek 2. Głosiłem o piątej rano i pojechałem w stronę Launceston, Kornwalia. Wzgórza są przykryte śniegiem, tak jak to bywa w środku zimy. Około drugiej przybyliśmy do Trewint, zmoczeni i dosyć utrudzeni, gdyż przez kilka godzin byliśmy uderzani deszczem i gradem. Głosiłem wieczorem do o wiele większej liczby ludzi niż dom mógł pomieścić, dla radości tego, którego grzechy zostały wybaczone. Rankiem kamieniarz podjął się pilotować mnie przez wrzosowisko. Wszystkie ścieżki były przykryte śniegiem, w wielu miejscach zbyt głębokim, aby koń, czy człowiek mógł przejść. Grad padał na nas przez pierwsze siedem mil. Potem mieliśmy ładny acz krańcowo zmienny dzień. Głosiłem wieczorem w Gwennap, do prostych o poczciwym sercu ludzi i Bóg pocieszył nas nawzajem.

Wtorek 4. Około dwunastej dotarliśmy do ST. Ives…Wkrótce po tym jak wyjechaliśmy zostaliśmy tak jak zwykle powitani, owacjami i kilkoma kamieniami, kawałkami błota. Ale wieczorem, kiedy głosiłem nikt nie otworzył swoich ust. Będę miłował cię Panie moją siłą… Będę wzywał Pana, który godzien jest czci. Tak będę wybawiony od moich wrogów”.

Metodyzm, chociaż nie miał zamiaru rozdzielić się od Kościoła Anglikańskiego, spotkał się z bardzo zimnym a nawet wrogim przyjęciem ze strony biskupów i kleru, z kilkoma godnymi uwagi wyjątkami. Był on przez Jana Wesleya bardzo uważnie organizowany w „klasy”, a nawet w „okręgi” ze swymi metodystycznymi kaznodziejami i nauczycielami. W pewnym sensie był on kościołem w kościele. W końcu z powodu ekspansji ruchu, Wesley poczuł się przymuszony przejąć władzę, która należała tylko do anglikańskich biskupów, głównie w odniesieniu do ordynacji kaznodziejów. Jednak tak długo jak żył on i jego naśladowcy pozostali wewnątrz państwowego kościoła. Oderwanie się od Kościoła przyszło w roku 1795 cztery lata po jego śmierci w wieku 87 lat. Wcześniej powiedzieliśmy, że Wesley spędził trochę czasu w Georgii, w Ameryce w 1730 roku. Rok po swoim powrocie z Ameryki, w czasie drogi idąc z Londynu do Oxfordu, czytał Jonathana Edwardsa „Opowieść o zadziwiającym nawróceniu” (opublikowaną w Anglii przez Issaca Wattsa i Johna Guyise). Zapisał w swoim „Dzienniku”: „Zaprawdę jest to dzieło Pana i jest to cudowne w naszych oczach”.

Niestrudzona aktywność we wszystkich aspektach życia kościelnego uczyniła z Wesleya prawdziwego tytana pracy. Aktywny był praktycznie do samej śmierci. Pod koniec lutego 1791 r. wygłosił swoje ostatnie kazanie. Umarł kilka dni później - 2 marca 1791 r., przeżywszy 87 lat

GEORGE WHITEFIELD (1715 -1770)

Stał na niesławy wzniosłym postumencie

Szedł przez pół wieku znieważany wszędzie.

Widoczny pomnik drwiny i obrazy

Dla każdej strzały, co złość wystrzelić zdarzy.

Człowiek, co wspomniał go od razu wyrzucał

Całe miłosierdzie, jakie miał i tylko kpiny i gwizdy słał.

Tymi linijkami poeta William Cowper przedstawia Georga Whitefielda i opisuje przyjęcie przez świat jednego z największych głosicieli ewangelii wszystkich czasów. „Niesława”, „zniewaga”, „pomnik drwiny”, „wykpiony wygwizdany”, ukazują reakcję wytwornego świata, świata pijaństwa i miłośników rozrywek, a nawet świata powierzchownej religijności na poselstwo zwiastuna ewangelii. Przypominają nam słowa ostrzeżenia wypowiedziane przez samego Pana do uczniów: „Jeżeli Pana domu nazwali Belzebubem to czyż jeszcze bardziej nie nazwą jego domowników”? (Mat 10:25). Zanim zwrócimy uwagę na pracę wykonaną przez Whitefielda, przyjrzymy się tak jak w wypadku Wesleyów, doświadczeniu nawrócenia, na którym opierała się ta cała praca. Od Wesleya dowiadujemy się, że Whitefield jako student w Oxfordzie, został wprowadzony przez Karola Wesleya do Świętego Klubu. Jego ojciec a później matka zmarli, a starszy jego brat nadal prowadził Gospodę Bell w Gloucester. To umożliwiło Georgeowi wstąpienie do Pembroke College w mieście Uniwersyteckim. Tam też został metodystą.

Jednakże przez pewien czas pozostawał w niewiedzy, co do sprawy, jaką dana przez Boga łaska i wiara odgrywają w nawróceniu. Jego przekonanie o grzechu było głębokie i całkowite. Doświadczenia duszy okresowo powalające, czasami przeszkadzały mu w kontynuowaniu studiów i niemal nie zniszczyły jego fizycznego i psychicznego zdrowia. Poszczenie i inne ascetyczne praktyki nie przynosiły ulgi. Noc i dzień „duch niewoli spoczywał nad nim”. „Razy szatana”, wydawały się być niezliczone. W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień wyswobodzenia i cierpiętnik rzekł: „Czas mojej żałoby się zakończył”! W swoim „Dzienniku” Whitefield napisał: „Bogu upodobało się usunąć ten ciężki ciężar, i dać mi możliwość abym mógł uchwycić się jego Syna przez żywą wiarę. Dał mi Ducha synostwa, aby zapieczętować mnie na dzień odkupienia. Jakąż radością niewypowiedzianą radością moja dusza została napełniona”. W późniejszych latach, kiedy wspominał ten radosny moment napisał: „Znam to miejsce, może jest to przesąd, lecz ilekroć jadę do Oxfordu nie potrafię powstrzymać się przed pobiegnięciem do miejsca gdzie Pan Jezus Chrystus po raz pierwszy objawił mi się i dał mi nowe życie”. Wielkie wydarzenie wydarzyło się wiosną 1735 r, kiedy Whitefield miał 20 lat. Wyprzedziło ono doświadczenie nawrócenia w życiu, Wesleyów na około trzy lata. W 1736 r Whitefield został ordynowany do służby z rąk biskupa, Gloucester i wygłosił w tym samym mieście swoje pierwsze kazanie. „Kilku drwiło, lecz większość obecnych wydawała się być poruszona. Usłyszałem też, że skarżono się przed biskupem, że wygnałem piętnastu szalonych”. Biskup wyraził nadzieję, że „to szaleństwo do następnej niedzieli nie będzie zapomniane”.

Dalej nastąpiło zadziwiające otwarcie dla zwiastowania we wszystkich częściach Wysp Brytyjskich i trzynastu Amerykańskich Koloniach. Trwało ono przez 35 lat, na początku we współpracy z Wesleyami a potem oddzielnymi torami. Teologia Whitefield od samego początku jego działalności była kalwińska, podczas gdy Wesleyów przypominała nauki Arminiusza i to doprowadziło rozłamu między nimi. Na poziomie osobistych relacji pozostali braćmi w Chrystusie, lecz w odniesieniu do swojej pracy dla Pana stwierdzili, że lepiej będzie jak będą pracować oddzielnie.

To właśnie Whitefield przetarł szlak do głoszenia na otwartym powietrzu, przeciw czemu na początku Wesley żywił silne uprzedzenia. Były dwa główne powody przyjęcia tej praktyki, wobec której, taką wrogość okazywały kościelne autorytety, a która była często wspominana w Nowym Testamencie. Po pierwsze tłumy, które przychodziły słuchać nowego sposobu głoszenia były często tak ogromne, że żaden budynek nie mógł ich pomieścić. Większość kleru Kościoła Anglikańskiego sprzeciwiała się temu, co określano „nowym entuzjazmem” i zamykano swoje kościoły przed metodystami. Z ich punktu widzenia żadne duchowe dobro, nie mogło przyjść do człowieka poza murami budynków kościelnych. Ale znowu, tak jak w czasach, o których wcześniej mówiliśmy, im bardziej rosła opozycja tym więcej dusz było przydawanych do Pana.

Whitefield pojawia się niosąc ze sobą małą przenośną kazalnicę, która miała dostarczyć mu potrzebnego podwyższenia. Wybierał wyżej położone miejsca, kiedy było to pomocne. Przy pomocy niezwykle silnego i melodyjnego głosu zwiastował prawo i Ewangelię z zadziwiającym powodzeniem. Bristol i Londyn były głównymi centrami Whitefielda w Anglii. Z głoszenia opuszczonym górnikom w Kingswood w pobliżu Bristolu, znajdujemy kolejny zapis w dzienniku kaznodziei: „O czwartej pośpieszyłem do Kingswood. Słuchało mnie tam około 10000 ludzi. Drzewa i ogrodzenia były pełne. Wszyscy byli cicho, kiedy zacząłem. Słońce świeciło jasno i Bóg dał mi możliwość głosić przez godzinę z wielką mocą i tak głośno, że wszyscy, którzy słuchali mnie, mogli usłyszeć. Ogień jest zapalony w okolicy, i wiem, że wszystkie diabły w piekle nie będą w stanie ugasić go”. Jeden z biografów kaznodziei pisze o jego głoszeniu:

„Nie mając swojej własnej sprawiedliwości, którą musieliby odrzucić, górnicy byli szczęśliwi słysząc o Jezusie, który był przyjacielem celników i przyszedł wezwać nie sprawiedliwych, ale grzeszników do pokuty. Pierwszym odkryciem, że zwiastowanie dotarło do nich, były bruzdy wyżłobione przez łzy, które obficie spływały na ich czarne policzki, kiedy wychodzili z górniczych szybów. Setki, z nich zostało doprowadzonych do głębokiej pokuty, która jak czas pokazał, szczęśliwie zakończyła się zdrowym i całkowitym nawróceniem”.

Whitefield był również głęboko zaangażowany w dziele szkockiego przebudzenia, którego centrum było w Cambuslang w pobliżu Glasgow, w 1742r. Jego głoszenie potężnie przemówiło do szkockich słuchaczy, którzy w większości powitali jego kalwinistyczną teologię. Pewne trudności pojawiły się, kiedy Whitefield poruszał się pomiędzy kongregacjonalistami, którzy wystąpili z Kościoła Szkocji kilka lat wcześniej. Ich pragnieniem było, aby posługa Whitefielda ograniczyła się tylko do ich kościołów. Mieli obiekcje, kiedy głosił w jakimkolwiek parafialnym kościele, który otwarł przed nim swoje drzwi, a nawet wobec jego zwiastowania na świeżym powietrzu. Jednak wynikiem tego wielkiego błogosławieństwa było to, co jest określane jako „jedno z najbardziej znaczących przebudzeń w naszych czasach”.

Whitefield złożył siedem wizyt w Amerykańskich Koloniach. Jego pierwsza wizyta w miała miejsce w nowo założonej kolonii Georgia w 1736 r. I to z Georgią pozostał do końca związany uczuciowo, gdyż tu założył sierociniec. Jego utrzymanie było dla niego nieustannym brzemieniem, i z tego powodu zbierał kolektę podczas swych ewangelizacyjnych podróży. Nową Anglię i „Środkowe Kolonie” odwiedzał od czasu do czasu, okazując przez to, że ortodoksyjna doktryna i ewangeliczny zapał i wyjście naprzód, nie są sobie przeciwstawne. Wszystkim Amerykańskim pastorom została dana żywa ilustracja gorliwego chrześcijaństwa.

Jeden amerykański farmer pracował w polu i gdy usłyszał, że Whitefield ma głosić w południe dwanaście mil od jego domu, rzucił swoje narzędzia i razem ze swoją żoną dosiadł swego konia. Czasami biegli koło niego, aby dać ulgę zwierzęciu od podwójnego ciężaru. W końcu przybyli na wyznaczone miejsce, gdzie spotkali zgromadzony ogromny tłum: „On (kaznodzieja), wyglądał niemal anielsko, szczupły wysmukły młodzieniec. Wyglądał jak gdyby był odziany w autorytet wielkiego Boga. Słodka uroczysta powaga spoczęła na jego czole. Słuchanie jego głoszenia zadało ranę memu sercu i dzięki Bożemu błogosławieństwu mój stary fundament zawalił się. I zobaczyłem, że moja sprawiedliwość nie zbawi mnie”.

Sam Whitefield nie pragnąłby lepszego rezultatu przy tej okazji. W swoim zwiastowaniu zawsze przypominał, że ludzie nie mogą być zbawieni, jeżeli wcześniej nie staną się świadomi, tego, że są zgubieni.

Jednak zwiastowanie ewangelii zawsze prowokuje opozycję i to nie tylko pośród świata. Whitefield musiał mieć swój udział w publicznym złorzeczeniu i drwinach zarówno w Ameryce jak i Anglii. Tak jak świat i kościół dobrze wiedzieli, że zwiastowanie kaznodziei nie było ograniczone do wezwania do pokuty. Głosił Chrystusa ukrzyżowanego, Chrystusa z martwych wzbudzonego, Chrystusa wywyższonego po Bożej prawicy.

W pracy w Anglii, Whitefield był skutecznie wspierany przez, utytułowaną niewiastę, Selinę, hrabinę Huntingdon, która silnie trzymała się wyznawanej przez kaznodzieję kalwińskiej doktryny. Uczęszczała na zgromadzenia metodystów, użyła swego bogactwa i rozległych wpływów w sprawach królestwa Bożego. Przez nią budowane były kaplice do użytku metodystycznych kaznodziejów i zgromadzeń. W późniejszych latach były znane jako Koneksje Hrabiny Huntingdon. Założyła także College w Traffeca w Południowej Walii dla szkolenia kaznodziejów. Zanotowane jest, że przy pewnej sposobności biskup narzekał przed królem Jerzym III, że studenci hrabiny wywołali niemałą sensację w diecezji. „Uczyń z nich biskupów, uczyń z nich biskupów”; rzekł król. „To mogłoby zostać uczynione”; brzmiała odpowiedź, „ale nie możemy uczynić biskupem lady Huntigdon”. „Ona was wszystkich zawstydza”, zauważyła królowa. „Życzę sobie, aby w każdej diecezji w królestwie była lady Huntingdon”, brzmiał ostateczny komentarz króla.

Nie ma co do tego wątpliwości, że Whitefieldowi w jego pracy ewangelisty towarzyszyły ponadnaturalne dary, w szczególności dar wymowy.

Whitefield został również błogosławiony duchem powszechności kościoła. Wszystkich, u których odkrył dzieło Ducha Świętego nawrócenia i uświęcenia, przygarniał i serdecznie obejmował. Jego miłość do wszystkich dzieci Bożych przekroczyła wszystkie denominacyjne bariery. Jego postanowienie, aby głosić ewangelię wszelkiemu stworzeniu pod niebem, określiło jego relacje ze wszystkimi ludźmi. W czas dogodny i niedogodny urzeczywistniał doktrynę, którą tak wytrwale głosił.

Whitefield zmarł w 1770r w wieku 55 lat, i został pochowany w Newbury Port w Nowej Anglii. Na jakiś czas przed końcem poczuł, że jego życie zbliża się do kresu. „Panie Jezu”, rzekł, „jestem zmęczony w pracy, ale nie nią samą. Jeżeli jeszcze nie ukończyłem mego biegu, pozwól mi jeszcze raz przemówić dla ciebie w polu, zapieczętuj prawdę i daj odejść do domu i umrzeć”. Jego prośba została wysłuchana. Ostatnie jego kazanie w polu trwało dwie godziny. Zawołał grzmiącym głosem. „Uczynki, uczynki! Człowiek, który chce się dostać do nieba przez uczynki! Prędzej pomyślałbym, że można na księżyc wspiąć się po sznurze z piachu! Jakże chętnie żyłbym na wieki, aby głosić Chrystusa, lecz umrę, aby być z Nim”. W czasie następnej nocy, silny atak astmy uwolnił jego ducha z wymęczonego ciała. Tak żył i zmarł największy ewangelista nowożytnej epoki.

WILLIAM CAREY (1761-1843)

Podczas wielkiego zgromadzenia pastorów w Nottingham w środkowej Anglii (pod koniec maja 1792 r.) kazanie wygłosił William Carey, młody człowiek w wieku lat 30. Po raz pierwszy pozwolono mu mówić przed tym gremium. Przeczytał fragment Księgi Izajasza (54: 2—4a), który był podstawą jego zwiastowania: „Poszerz zasięg twojego namiotu i zasłony twoich mieszkań, nie krępuj się, wydłuż twoje sznury i wbij mocno twoje paliki! Bo się rozszerzysz w prawo i lewo, a twoje potomstwo odziedziczy narody i zaludni spustoszone miasta. Nie bój się..." Mówca podzielił kazanie na dwie części. Tytuł kazania brzmiał: „Miej odwagę czynić wielkie rzeczy dla Boga". Potem usłyszeli słuchacze owo niezapomniane kazanie, które otworzyło nową erę w dziejach misji chrześcijańskiej.

Kim był William Carey? Nikt nie pomyślałby w jego dzieciństwie, czy młodości, że kiedyś będzie największym tłumaczem Biblii, ponadto misjonarzem, uczonym, profesorem, drukarzem, geologiem, botanikiem... Urodził się 17 sierpnia 1761 roku w wiosce Paulera Pury w Northamp tonshire w ubogiej chacie. Jego ojciec był tkaczem i zarabiał dniówkami na chleb; później pracował jako nauczyciel i kościelny. Do dzisiaj znana jest historia małego Williama, w której zapewne nie bez racji, dopatrywano się klucza do jego charakteru. Pewnego razu wspiął się na drzewo, aby złapać ptaka. Na upomnienia matki odpowiedział: „Nic na to nie poradzę mamo, co zacząłem muszę skończyć".

Po ukończeniu szkoły pracował na wsi. Potem pobierał naukę u szewca. Kilkanaście lat później brał udział w pewnym przyjęciu w Kalkucie. Siedział obok generalnego gubernatora Indii. Jeden z gości, angielski generał zapytał gubernatora szyderczym tonem, czy prawdą jest, że Carey w przeszłości był szewcem. Carey na­tychmiast odpowiedział: „Nie, tylko Łaciarzem".

Ten młody „Łaciarz" udowodnił wkrótce, że urodzenie i stan nie są miarodajne dla uzdolnień i możliwości człowieka. Wypełniało go pragnienie wiedzy nie do ugaszenia. Czytał i uczył się wiele, m.in. języka łacińskiego i greckiego. Słowo Boże studiowane przy pomocy pewnego przyjaciela wywierało coraz większy wpływ na jego życie. „Doprowadziło mnie to do tego, że moją ufność złożyłem w przebaczeniu grzechów i zbawieniu dokonanym przez ukrzyżowanego Zbawiciela; zacząłem badać w Słowie Bożym zasady chrześcijańskiej nauki" — pisał później o tym czasie. Tak doszło do nawrócenia i członkostwa w zborze baptystów. Ochrzczony został 5 października 1783 roku.

Dwa lata wcześniej, mając 20 lat, wziął za żonę wdowę po majstrze szewskim. Małżeństwo to stało się dla niego powodem wielu zmartwień. Żona często chorowała. Nie wykazywała zrozumienia dla właściwego powołania męża. Carey nie zaniedbywał w stosunku do niej koniecznej troskliwości i wyrozumiałości. W początkowym okresie małżeństwa sam chorował. Nie mógł pracować przez półtora roku i cierpiał wielką biedę. Musiał wyprzedać wszystko co było w domu zbędne, aby nie umrzeć z głodu. W ten sposób już w rodzinnym kraju człowiek ten został „ogołocony", aby w Indiach mógł się ostać wobec różnych przeciwności.

Tymczasem w jego małym zborze odkryto, że Carey ma dar kaznodziejski. Okazyjnie brał udział w zgromadzeniach w swojej okolicy i zwiastował Słowo Boże. Gdy miał 24 lata powołano go na pastora małego zboru w Onley. Do księgi zborowej wpisano: „...i przez zbór został posłany do zwiastowania Ewangelii, dokądkolwiek pośle go opatrzność Boża". W następnym zborze w Moulton otrzymał roczne wynagrodzenie w wysokości 10 funtów. Suma ta nie wystarczała na utrzymanie rodziny. Musiał nadal pracować jako szewc, ale zysk był niewielki. Wszystkie wyrzeczenia i biedy nie ostudziły jego zapału. Uczył się teraz hebrajskiego, aby czytać tekst Starego Testamentu w języku oryginalnym. W dodatku skierowane przez Pana do uczniów słowa „Idźcie na cały świat i czyńcie uczniami wszystkie narody" nie ominęły jego osoby. Gdy przemawiał podczas kaznodziejskich konferencji wówczas poruszał tylko jeden temat: chrześcijaństwo powołane jest do służby wśród pogan! Na początku nie spotkał nikogo, kto by go poparł. Kiedy po raz któryś z kolei mówił na ten temat, pewien starszy kaznodzieja powiedział: „usiądź młody człowieku, kiedy Bóg zechce nawrócić pogan, dokona tego z pewnością bez twojej i mojej pomocy". Jest rzeczą uderzającą, że kiedy chcemy znać i pełnić wolę Bożą, ludzie są zaskoczeni.

William Carey nie dał się zbić z tropu przez stawianie zastrzeżeń. W kilkanaście miesięcy po nieszczęsnym spotkaniu, 2 października 1792 roku założono w Kettering Baptystyczne Towarzystwo Misyjne, jedno z wielu jakie zrodziły się w ciągu kolejnych dziesięcioleci w Starym i Nowym Świecie. Powstało wówczas pytanie: gdzie zacząć i kogo posłać? Dr John Thomas, lekarz pracujący niegdyś na statku, często przebywający w Indiach, zaproponował Towarzystwu ten kraj. Sekretarz odpowiedział na to: „W takim razie Indie są kopalnią złota, głęboko położoną w środku ziemi. Pozostaje rozstrzygnąć: kto odważy się tam zejść?" Biorący udział w rozmowie Carey natychmiast rzekł: „chcę podjąć się tego zadania. Nie zapomnijcie tylko trzymać liny, gdy będę schodzić w dół". Przyjaciele dali obietnicę i dotrzymali jej.

Po pokonaniu niemałych trudności Carey wy­ruszył w podróż z rodziną i doktorem Thomasem i 11 listopada 1793 r. wylądował w Kalkucie. Na początku pracę utrudniało Wschodnio- indyjskie Towarzystwo Handlowe. „Pośród brytyjskich urzędników, także tych oświeconych, panowała opinia, że nie ma bardziej niebezpiecznego sposobu oddalenia ludu od rządu jak ten, kiedy ktoś próbuje się mieszać w sprawy religii, chociażby dokonywał tego nie wiem jak ostrożnie. Wszyscy byli przekonani, że próba misjonowania wywoła rebelię, wojnę domową, czy ogólne zamieszanie" — donosiła notatka pewnego pastora z roku 1812. Nic dziwnego, że Carey spotkał się z jawnym oporem, podobnie jak przed osiemdziesięciu laty doświadczyli tego dwaj pierwsi misjonarze Bartolomeusz Ziegenbalg i Heinrich Pluetschau. Carey podjął świętą decyzję całkowitego oddania się służbie dla Hindusów. „Misjonarz winien być przyjacielem, bratem narodu, do którego jest posłany" — brzmiało jego motto.

W pierwszych latach po przybyciu do Indii cierpiał wielką biedę. Powszechnie wówczas uważano, że misjonarz winien sam zapewnić sobie na swoim terenie utrzymanie. Carey próbował zarobić sadzeniem roślin. Dlatego pracował też jako stróż na plantacji indygo i otrzymywał za to 200 rupii miesięcznie, co uznawał za dużą sumę. Dopiero w Serampore odległej o trzy mile od Kalkuty, poprawiły się warunki. Przeniósł się tutaj w r. 1800. Miejscowość była wówczas kolonią duńską. Carey i jego współpracownicy nie spotykali się tam z wrogością. W r. 1799 przybyli do niego dwaj misjonarze, Jozue Marshman i William Ward. Oddali oni całe swoje życie na służbę dla Pana. Cała trójka żyła z rodzinami wspólnie i pracowała w niezakłóconej atmosferze. Pragnęli kierować się według tego, o czym piszą Dzieje Apostolskie. Byli też pod wrażeniem ofiarności zborów. „Nigdy nie powinniśmy myśleć, że nasz czas, zdolności, siły, rodziny, czy ubiór do nas należą. Poświęcajmy raczej wszystko dla Pana i Jego sprawy" — przypominał sobie i braciom. „W sobotę wieczorem każdego tygodnia wyrównane zostaną wszystkie powstałe różnice, a my umocnimy naszą wzajemną miłość. Główną naszą zasadą jest, aby nikt nie zaczynał jakiegoś interesu dla siebie, lecz wszystko co zdobędzie winno służyć dla dobra misji" — zapisał w kronice dziennej Carey. Tak żyło i pracowało „Trio z Serampore" — jak ich wówczas powszechnie nazywano — a które torowało drogę dla chrześcijańskiej misji w Indiach. W tym samym czasie Carey zaczął tłumaczyć Nowy Testament na język bengalski. Jeszcze podczas pięciomiesięcznej jazdy przez Indie nauczył się w zadziwiająco krótkim czasie bengalskiego. Carey był zdania, że otrzymał od Boga dar tłumaczenia Pisma Świętego. „Jak dalece dał nam Bóg zdolność opanowania języka, na tyle powinniśmy przyswoić go sobie z wielką pilnością". Uświadomił sobie, że misja może być prowadzona tylko przy pomocy Słowa Bożego.

17 sierpnia 1800 r. napisał do Ojczyzny: „Będzie rzeczą konieczną wydrukować Biblię zanim nastąpi wiele nawróceń. Dojdzie do sytuacji, że nawróceni poganie będą mieli sposobność zdania sprawy przed innymi (1 P 3:15). Gdybyśmy nie mieli Słowa prawdy byłoby to trudne do wykonania. Nie wątpię w Bożą pomoc. Myślę, że wszyscy bracia przejęci są ponad przeciętność rozpowszechnianiem Ewangelii pośród tych oszukanych ludzi". Nie powinniśmy zapomnieć, że Carey spotkał w Indiach grupę społeczną umiejącą czytać i pisać. Byli to przede wszystkim bramini. W stosunku do nich żywił nadzieję, że po swoim nawróceniu przekażą Ewangelię swoim rodakom.

Na początku Carey przetłumaczył Nowy Testament na język bengalski. Musiał też zajmować się innymi sprawami, by zapewnić utrzymanie rodzinie. Każdą wolną chwilę wykorzystywał na tłumaczenie. Był przy tym bardzo wytrwały. Słowa wypowiedziane w młodości potwierdziły się znowu: „Co zacząłem muszę skończyć". W r. 1795 pisał do swojej siostry: „Każda rzecz mnie cieszy. Znajduję pocieszenie w Bogu. Głoszenie kazań poganom sprawia mi przyjemność. Szczególną radość sprawia mi tłumaczenie Biblii. Dokładam przy tym podwójnej staranności. Boże obietnice są pewne i w wyznaczonym czasie się wypełnią!". Pod koniec 1796 r. mógł donieść: „Dzięki łasce Bożej tłumaczenie Nowego Testamentu na język bengalski jest gotowe i mam nadzieję skończyć jego sprawdzanie do końca marca".

Zamierzonych planów nie udało się jednak tak szybko zrealizować. „Tłumaczenie Pisma Świętego i poprawianie poprzednich przekładów zaj­muje mi każdy wieczór, a często i popołudnie. Łatwo zrozumiesz to, gdy pomyślisz o trud­nościach tłumaczenia Słowa Bożego na obcy ję­zyk i porównywania go z innymi przekładami. Tak więc muszę całość pisać własną ręką w ję­zyku bengalskim" — pisał Carey w liście z r. 1798. Jeszcze cztery lata upłynęły zanim wy­drukowano pierwsze tłumaczenie. 7 lutego 1801 r. pojawiło się 2000 egzemplarzy. Był to dzień uwielbienia i dziękczynienia w małym zborze w Serampore. Rozumiemy radość Willia­ma Warda, gdy pisał: „Posyłamy teraz 2000 no­wych misjonarzy na cały świat i nie wątpimy w skuteczność ich działania". Czy jednak nie zapomniał o tym, że w misji nie może zabrak­nąć ustnego świadectwa? Carey nie przerywał pracy. W tym samym czasie nauczył się dalszych języków Indii, zwłaszcza sanskrytu, który uznał za najtrudniejszy język świata. Lud nie posłu­giwał się już tym językiem i znali go tylko uczeni.

Carey widział w sanskrycie klucz do innych języków Indii, na które trzeba było jeszcze tłu­maczyć Pismo Święte. W r. 1803, gdy mijało 10 lat jego pobytu w Indiach, napisał do swego towarzystwa misyjnego: „Jeśli otrzymamy do dyspozycji jeszcze 15 lat, to mamy nadzieję, że przetłumaczymy Pismo Święte na wszystkie główne języki hinduskie i je wydrukujemy. Zwróciliśmy nasz wzrok na ten cel. Sprawi to żarliwość Pana". Trudno sobie wyobrazić odda­nie Careya dla sprawy. Nie istniała dla niego żadna przeszkoda, nie spoczął zanim nie osiąg­nął celu. „Za jedno z najważniejszych zadań uważam tłumaczenie Pisma Świętego. Dlatego zajęło ono poważną część mego czasu i wymaga­ło oddania sprawie". „Nie mam prawie ani jed­nej godziny w tygodniu dla siebie. Mimo to, ta praca sprawia mi radość i zadowolenie. Tak wie­le zawdzięczam Panu!". Nie powinniśmy zapom­nieć o tym, że do tłumaczenia potrzebne są od­powiednie narzędzia pracy, takie jak słowniki czy sama nauka języków. Carey musiał sam je przygotowywać dla każdego języka Indii. Ogromny trud przyniósł wielki pożytek.

Carey wchodził w kontakt z hindusami, na­wet jeszcze nie nawróconymi. Kiedy dowiedziano się o tym w Anglii, wielu zgorszyło się. Od­powiedź dał Carey w liście. Pozwala ona przyj­rzeć się jego pracy: „Zarzucacie naszym prze­kładom, że przygotowali je nienawróceni bra­mini. Naturalnie korzystaliśmy z pomocy bra­minów, muzułmanów i innych. Tłumaczyli oni, a nieraz i zapisywali pierwsze próby. Byłaby to karygodna lekkomyślność, gdybyśmy nie sko­rzystali z ich usług. My jednak nie drukujemy nigdy tłumaczenia, zanim nie przejrzymy tek­stu przynajmniej dwukrotnie. Skorygowany tekst czytam dwa, trzy razy i własną ręką po­prawiam każdą literę. Brat Marshman i ja porównujemy go z greckim tekstem, a brat Ward czyta potem jeszcze raz każdą stronę. Osobiś­cie przetłumaczyłem trzy nasze przekłady: na bengalski, hinduski i sanskryt; dwa ostatnie bez­pośrednio z języka greckiego. Gdy tłumaczę na bengalski stoi przede mną hebrajska Biblia. Kiedy zatrudniam indyjskich pomocników nie uzależniam mojej oceny od nich". Carey wie­dział jak wielka odpowiedzialność spoczywała na nim podczas tłumaczenia Pisma Świętego w Indiach. Mawiał: „Błędne tłumaczenie nie wy­rządzi w Anglii wiele szkód, ponieważ można sięgać do oryginałów i orientować się według nich. Ale błąd popełniony w Indiach uważam za zatrucie źródła". Po przetłumaczeniu fragmentu Biblii zwoływał dużą rzeszę ludzi wokół sie­bie i czytał urywek. Chciał sprawdzić w ten sposób czy właściwie i zrozumiale dokonał prze­kładu. Musiał jednak dojść do wniosku, że lu­dzie winni się uczyć krytycznego słuchania. Ze strony słuchaczy brakowało bowiem krytycznej pomocy.

Niestrudzonemu tłumaczowi dane było nie tyl­ko siać, ale i zbierać żniwa. W r. 1812 mógł na­pisać: „Zadania misyjne w tym i sąsiednim kra­ju będą każdego dnia większe i poszerzą się, jeśli uwzględnić wszystkie dziedziny pracy. Naj­ważniejsze jest tłumaczenie Pisma Świętego, zwiastowanie Słowa Bożego oraz chrześcijań­skie wychowywania następnych pokoleń". Warto tutaj zauważyć kolejność w wyszczególnieniu poszczególnych zadań. O wielkości pracy przy tłumaczeniu możemy dowiedzieć się z listu na­pisanego w maju 1815 r.: „Moja praca jest te­raz większa niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy obecnie do dyspozycji 27 różnych przekładów Biblii i prawie wszystkie są już w druku. Ko­rekta spoczywa na mnie".

Jest rzeczą niemożliwą, abyśmy wymienili wszystkie tłumaczenia jakie zawdzięczamy Careyowi. Dlatego dokonamy następującego pod­sumowania: cała Biblia lub znaczna jej część przetłumaczona została na język bengalski, hin­duski, sanskrycki, oriya, marathki, assamese i na trzy dalsze języki; Nowy Testament na dalszych 21 języków, a niektóre jeszcze części Biblii na pięć dalszych języków. „Każde tłumaczenie za­bierało 10 do 12 lat" — napisał pewnego razu.

Carey myślał nie tylko o Indiach. Wiedział, że również inne narody potrzebują Słowa Boże­go. W roku 1812 wypowiedział zdanie: „Liczba ludzi potrzebnych obecnie do rozpowszechniania Ewangelii na całym świecie jest niewiarygodnie duża. Gdyby teraz rozeszło się 50000 sług Sło­wa — nie licząc osób już pracujących — wów­czas ich rozprzestrzenienie byłoby jeszcze nie­wielkie. Żniwo jest wielkie, ale robotników mało".

Tłumaczenie Biblii było cząstką różnorodnej działalności Careya. Nie możemy ze względu na objętość opracowania omówić wszystkich form jego działalności. Przede wszystkim pragnął być misjonarzem, posłańcem Jezusa Chrystusa. Dla­tego wykorzystywał każdą sposobność, aby ustnie zwiastować Ewangelię. Często do jego pokoju przychodziło tak wielu ludzi, że izba była za­pełniona w całości. Wszyscy pragnęli słyszeć Do­brą Nowinę. Kiedy uwalniał się na kilka tygod­ni od zwyczajowych prac, wówczas jeździł do wiosek położonych wokół Kalkuty, aby tam pra­cować misyjnie. Od 1813 roku misjonarze mieli prawo wszędzie sprawować służbę w Indiach. Także instytucje kształcenia chrześcijańskiego zawdzięczają wiele Careyowi. Już w 1817 r. moż­na było doliczyć się w Kalkucie i okolicy 45 szkół, które powstały z jego inicjatywy. Kiedy generalny gubernator Indii powołał do życia col­lege na poziomie uniwersyteckim (kształcono w nim młodych urzędników do pracy w Indiach) powołano Carey a na profesora języka bengal­skiego. Uchodził on za najlepszego znawcę tego języka. Uczył także sanksrytu i marathi. Otrzy­mywał za to roczne wynagrodzenie w wysokoś­ci 1500 funtów. Na potrzeby rodziny potrzebo­wał 40 funtów. Resztę przekazywał misji.

W Serampore zbudowano także drukarnię, a obok fabrykę czcionek oraz fabrykę mielenia makulatury. Tutaj drukowano przekłady Biblii. Drukarnia pochłonęła dużo czasu Careya, mi­mo, że William Ward w zasadzie przejął tę pra­cę. Carey wydawał czasopismo o znamiennym tytule: „Lustro nowości" (od r. 1818). Inicjaty­wą Careya było także stworzenie Towarzystwa Rolniczo-Ogrodniczego dla Hindusów i Europej­czyków. Z Europy przywoził owoce, uszla­chetniał miejscowe rośliny i był prawdziwym autorytetem w tej dziedzinie.

Do późnej starości był niestrudzenie aktywny. Pewien misjonarz, który odwiedził go na krót­ko przed śmiercią, napisał: „Carey siedział bli­sko biurka przy pracy, jak zawsze czysto ubra­ny, oczy miał zamknięte, dłoń położoną na dło­ni. Na blacie leżały kartki z korektą ostatniego rozdziału Nowego Testamentu, które przejrzał przed paroma dniami. Jego obraz, siedzącego z nielicznymi białymi lokami wokół czoła, z ła­godną i bezbarwną twarzą napawał mnie świę­tą bo jaźnią. Zdawał się nadsłuchiwać głosu Pa­na i oczekiwać na odejście".

Śmierć nastąpiła 9 czerwca 1843 r. gdy miał 74 lata. Po wyjeździe w r. 1792 nie odwiedził Anglii. „Gdyby zaproponowano mi najlepsze miejsce pracy w Anglii, to nie chciałbym zre­zygnować z mego dzieła wśród pogan" — na­pisał raz do domu. Na płycie nagrobnej znaj­duje się ułożony przez niego tekst: „Biedny, bezradny i nędzny robak oddaje się Twemu mi­łosierdziu". William Carey jest pierwszym no­wożytnym misjonarzem ewangelicznym w praw­dziwym tego słowa znaczeniu. Połączył on Bi­blię i misję w taki sposób, w jaki nikt przed nim tego nie dokonał. Pozostaje on wielkim przykładem dla wszystkich misji.

Niedawno, przed kilkoma laty świętowano w zbudowanym przez Careya kościele w Kalkucie „niedzielę biblijną". Podczas nabożeństwa wy­szło naprzód 33 ludzi. Każdy reprezentował in­ny język. W języku angielskim zdawali oni relację na temat, kiedy na ich rodzinny język została przetłumaczona Biblia lub jej fragment. Potem każdy z nich przeczytał tekst z Hbr 4: 12 w swoim języku: „Słowo Boże jest żywe i skuteczne". Każdy mówca był świadkiem praw­dziwości tych słów. Czyż nie był w nich widocz­ny owoc zasianego przez Careya i jego współ­pracowników ziarna?

Dzisiaj Biblia przetłumaczona jest w całości lub częściowo na 150 różnych języków Indii. W ten sposób można dotrzeć do 98% ludności tego kraju.

William Carey zwraca się do nas z pytaniem czy jesteśmy dzisiaj gotowi pójść za jego hasłem: „Oczekuj wielkich rzeczy od Boga! Miej odwagę czynić wielkie rzeczy dla Boga!"

HUDSON TAYLOR (1832 - 1905)

James Hudson Taylor, 戴德生 (ur. 21 maja 1832, zm. 3 czerwca 1905) - był pochodzącym z Wielkiej Brytanii protestanckim misjonarzem w Chinach oraz założycielem Chińskiej Misji Kontynentalnej (CIM) (obecnie OMF International), który służył w Kraju Środka przez 51 lat, sprowadzając tam ponad 800 misjonarzy i osobiście chrzcząc ok. 50 tys. nawróconych. Był znany z szacunku dla kultury narodu, do którego docierał z Ewangelią. Ubierał się w stroje chińskie nawet mimo tego, że stanowiło to rzadkość wśród misjonarzy w tamtym okresie. CIM było w praktyce organizacją ponadwyznaniową składającą się z misjonarzy różnych wyznań protestanckich. Do organizacji tej należeli ludzie z różnych grup społecznych, m.in.: robotnicy, kobiety niezamężne, ludzie różnych narodowości. Taylor uważany jest za jednego z najważniejszych Europejczyków, którzy odwiedzili Chiny w XIX wieku. Ruth Tucker streszcza jego dokonania w swojej książce pt. "Z Jerozolimy do Irian Jaya" następująco: "Żaden inny misjonarz przez dziewiętnaście wieków od czasu Apostoła Pawła nie posiadał szerszej wizji i nie zrealizował bardziej usystematyzowanego planu ewangelizowania rozległego obszaru geograficznego, niż Hudson Taylor (p. 173)."

Inna wypowiedź: Na mnie wielkie wrażenie wywarła biografia Hudsona Taylora. Taylor był jednym z najbardziej skutecznych misjonarzy w historii, bogobojnym mężem modlitwy, który zakładał zbory na całym terytorium Chin. Jednak przez wiele lat służył tam bez radości. Był przybity swoimi walkami, niespełnionymi ukrytymi pragnieniami i myślami niewiary.

 W roku 1869 Taylor doświadczył rewolucyjnej przemiany. Widział, że Chrystus miał wszystko, czego on potrzebował, ale żadne jego łzy ani pokuta nie mogły wyzwolić tych błogosławieństw dla niego. Taylor uświadomił sobie, że jest tylko jedna droga do pełni Chrystusa: poprzez wiarę. Każda obietnica, jaką Bóg dał człowiekowi wymagała wiary. Tak więc Taylor postanowił pobudzić swoją wiarę, ale nawet ten wysiłek okazał się daremny. Wreszcie, w najciemniejszej godzinie, Duch Święty dał mu objawienie: wiara nie przychodzi poprzez wysiłek, ale poprzez oparcie się na Bożych obietnicach. To jest sekret podłączenia się do błogosławieństw Chrystusa.

 Taylor przebaczył sobie te grzechy, o których Chrystus powiedział, że już je wrzucił w morze. Ponieważ oparł się na Bożych obietnicach, stał się radosnym sługą, który stale zrzucał wszystkie swoje troski na Pana.

DWA ROZDZIAŁY Z KSIĄŻKI: „BIOGRAFIA H. TAYLORA”:

1.Opuszczony w Chinach

Hudson usiadł ogromnie wyczerpany ma stopniach świątyni, postanawiając tam spędzić resztę nocy. Już było po pierwszej, a na próżno szukał miejsca, gdzie by mógł przenocować w nieprzychylnym mieście. Wszystkie drzwi wydawały się przed nim zamykać, a był już zbyt wyczerpany, aby pójść jeszcze gdzieś dalej. Wyciągnął się więc na zimnych, nierównych kamieniach, sakiewkę z pieniędzmi podłożył sobie pod głowę, a potem pomyślał, czy też będzie w stanie spać!... Miał na sobie długą niebieską suknię, pantofle zrobione z sukna, a przede wszystkim trzeba wspomnieć, że głowa jego była w całości ogolona, z tym, że od samego wierzchu zwisał długi warkocz! Wyglądał na Chińczyka w tej mierze, w jakiej można się spodziewać, że będzie na Chińczyka wyglądał młodziutki, niebieskooki, posiadający bardzo jasną cerę chłopiec z hrabstwa Yorkshire, z Anglii!... Ale już kilka miesięcy temu postanowił ubierać się zupełnie tak samo, jak się ubierali Chińczycy, w następstwie czego ściągnął na swoją głowę sporo ostrej krytyki ze strony Europejczyków!... Ale Hudson był zadowolony z możliwości jeszcze swobodniejszego poruszania się pomiędzy Chińczykami, a także miał możność odbywać dalekie podróże - i to do takich miejscowości, w których każdy niemal inny Europejczyk zostałby napadnięty przez tłum mieszkańców nieprzychylnie nastawionych do obcych. A oto po raz pierwszy był zmuszony spać pod gołym niebem. Jakoś ostatnio wszystko zdawało mu się nie udawać. Najpierw w domu, w którym przebywał, wybuchł pożar, który zniszczył wszystkie jego lekarstwa, co było poważną stratą, gdyż zaopatrzenie w nowy ich zapas było rzeczą bardzo kosztowną, a ostatnio - zaledwie dwa dni temu zniknął jego służący, a wraz z nim cały jego bagaż, tak że Hudson pozostał kompletnie bez niczego poza odzieżą, którą miał na sobie. W tej chwili zaś na domiar wszystkich niepowodzeń, nie mógł absolutnie znaleźć miejsca, gdzie by go przyjęto na nocleg. Już sobie ostatecznie ustalił plan działania na jutro rano: spożyje śniadanie, raz jeszcze postara się jakimś sposobem odnaleźć swojego służącego i zaginiony bagaż, a potem powróci do Szanghaju. Byłoby rzeczą daremną usiłować dotrzeć do Ningpo, gdzie obecnie mieszkali Parkerowie, skoro zostało mu tak niewiele pieniędzy do dyspozycji. Wreszcie Hudson przytulił swoją twarz do twardej, nierównej poduszki, westchnął głęboko, zamknął oczy...

Nagle się obudził. Ciało jego było całe napięte, ale się nie poruszył. Co to było, coś się tam poruszało w ciemności? Jakaś postać, którą ledwie mógł dojrzeć w ciemności, ukradkiem przesuwała się po szerokich schodach w jego kierunku. Po chwili Hudson, wciąż jeszcze leżąc cicho, jak gdyby uśpiony, rozpoznał jakiegoś żebraka w łachmanach. Mężczyzna ten cichutko pełzał w stronę odpoczywającego misjonarza, aż wreszcie przystanął, przypatrując mu się. Hudson ani drgnął, dlatego też po jednej czy dwóch minutach, żebrak przekonany zapewne, że śpi, nachylił się i zaczął delikatnie go obmacywać. "Czego ty chcesz?" Hudson odezwał się całkiem spokojnie, ale w jego głosie było coś groźnego! To zaskoczyło żebraka. A więc leżący tam mężczyzna jednak nie spał - ba, sądząc po jego głosie, był całkowicie obudzony i gotowy do podjęcia natychmiastowej akcji! Żebrak więc co prędzej uciekł.

Hudson postanowił umieścić swoje pieniądze w bezpieczniejszym miejscu, aniżeli pod głową, tym bardziej, że był bardzo śpiący, a więc część ich włożył do wewnętrznej kieszeni, resztę do rękawa i znów się ułożył do snu. Ale w momencie gdy już zaczął drzemać, jakiś wewnętrzny instynkt ponownie go obudził. Wyczuł, że w ciemności znów się coś rusza i znów dojrzał przybliżające się cichaczem jakieś postacie: to ten żebrak powrócił w towarzystwie jednego, czy dwóch innych! I tym razem Hudson leżał cicho, dopóki nie poczuł jak jakaś ręka zaczęła szukać za jego głową woreczka z pieniędzmi.

"Czego wy chcecie?" zapytał i tym razem równie spokojnym, ale pełnym wyrazu głosem. Na pytanie to nie dostał odpowiedzi, ale żebracy cofnęli się o dwa kroki i usiedli.

"Co robicie?" zapytał Hudson.

"Spędzamy noc tutaj, na zewnątrz świątyni - tak jak i ty", brzmiała odpowiedź.

"Jeśli tak, to przejdźcie uprzejmie tam na drugą stronę i zostawcie mnie tutaj w spokoju" powiedział Hudson. "Jest tam dla was dosyć miejsca".

Mężczyźni nie odpowiedzieli nic na tę propozycję, ale siedzieli dalej bez ruchu. Wtedy Hudson usiadł. Nie miało sensu tam leżeć, tym bardziej, że mógł zmorzony snem lada chwila usnąć, a wtedy z całą pewnością zostałby obrabowany z wszystkiego, co miał przy sobie. Dlatego też musiał zachować się mądrze i czuwać!

"Lepiej połóż się i śpij!" powiedział jeden z żebraków rozbrajająco, "w przeciwnym bowiem razie nie będziesz w stanie jutro pracować. Nie bój się" dodał uspokajająco, "my ciebie nie opuścimy. Będziemy uważać, aby nikt ci nie zrobił żadnej krzywdy!" .

"Posłuchajcie, co ja Wam powiem", rzekł na to Hudson głośno. "Nie życzę sobie, abyście mnie pilnowali. Nie potrzebuję waszej opieki, bo nie jestem Chińczykiem i nie oddaję czci boskiej waszym bożkom. Ja czczę Boga, On jest moim Ojcem i Jemu ufam. On mnie ochroni. Wiem dobrze kim wy jesteście i jakie macie zamiary. Dlatego też oświadczam wam, że się nie położę spać, lecz nie spuszczę z was oka!"

Żebracy ani drgnęli. Hudson również. Czas mijał bardzo powoli, gdy tak siedział, plecami oparty o ścianę, próbując nie dać się opanować senności. Od czasu do czasu powiedział do nich kilka słów - po części w celu upewnienia ich, że czuwa, a po części, aby samemu sobie dopomóc w przezwyciężeniu senności. Nareszcie wpadł na pomysł, aby dopomóc sobie w czuwaniu poprzez śpiewanie pieśni, gdy zaś zmęczył się śpiewaniem, zaczął recytować na głos wyroki ze Słowa Bożego, a potem się zaczął modlić. Te ćwiczenia duchowe bardzo go pokrzepiły, a na żebrakach odniosły skutek wręcz przeciwny. Zaczęli jeden na drugiego narzekać, wołali do niego aby się uciszył - aż wreszcie poszli sobie zupełnie! Tuż przed świtem Hudson, widząc, że zniknęli, oddalając się w głąb jednej z wąskich uliczek, nareszcie mógł się odprężyć i nawet przez chwilę spał, zanim miasto nie zaczęło się budzić.

"Lisy mają jamy i ptaki niebieskie gniazda, ale Syn człowieczy nie ma gdzie by głowę skłonił". Słowa te tego dnia nabrały dla niego nowego znaczenia.... Ledwie powłócząc nogami ze zmęczenia, przez cały niemal dzień szedł bez przestanku przez niekończące się pola ryżowe, zdążając do miejsca, w którym miał nadzieję znaleźć statek udający się do Szanghaju. Jego Mistrz dobrze wiedział, co to znaczy być pogardzonym i odrzuconym tak jak i jemu się to przytrafiło poprzedniego dnia, gdy nadaremnie szukał miejsca, gdzie by mógł przenocować. Jego Mistrz dobrze też wiedział, co to znaczy cierpieć zimno i nocować niewygodnie pod gołym niebem i co to znaczy być ściganym przez ludzi bez serca i bez sumienia. Jakżeż małymi i nieznacznymi były jego cierpienia w porównaniu z tym wszystkim, z boleściami i upokorzeniami, które za niego przecierpiał sam Pan Chwały, Jezus Chrystus! Jak małe też miało znaczenie utracenie przez niego całego swego mienia - co zdawało się już być faktem dokonanym. Dusze tych Chińczyków posiadały nieskończenie większą wartość, aniżeli wszystkie jego tak miłe mu ziemskie posiadłości! Dlatego tak bardzo się o nie troszczył, a tak mało jeszcze zależało mu na duszach tych biednych, nie zdających sobie sprawy z wagi zagadnienia i grzeszących ludzi! "O, Panie!" modlił się więc idąc drogą, "przebacz mi wszystkie moje niedociągnięcia. Dopomóż mi wykonywać tylko Twoją wolę, pomóż mi iść śladami Twoich stóp..." Wszystko inne miało bardzo małe znaczenie; najważniejszą rzeczą było iść w ślady Zbawiciela i stać się bardziej podobnym do Mistrza.

Tej nocy mógł już lepiej odpocząć, gdyż został zaproszony przez uprzejmych właścicieli jednej z dżonek, aby spędzić noc na jej pokładzie wraz z nimi, z czego się ogromnie ucieszył. Było mu zimno bez pościeli, ale było ogromną ulgą być wolnym od strachu, że go ktoś obrabuje. Następnego ranka obudził się z bólem gardła, ale z radosnym sercem gdyż zupełnie się pozbył zmartwienia o zaginiony bagaż. Zdał sobie sprawę z tego, że Bóg ma moc, aby mu przywrócić to, co mu zginęło, jeśli uważa za stosowne tak uczynić, a jeśli nie, to postanowił tych rzeczy nawet więcej nie pragnąć!

Teraz pozostawało do zrobienia tylko jedno: znaleźć jakiś statek odchodzący do Szanghaju i udać się tam jak najprędzej. O dalszym szukaniu swego służącego i zaginionego bagażu już nawet nie myślał i dlatego wyruszył do bardzo odległego miasta, w którym miał nadzieję znaleźć taki statek. Zapłaciwszy więc za śniadanie, które spożył w małej przydrożnej gospodzie, stwierdził, że pozostało mu tylko osiemset dziesięć fenów gotówki. Była to kwota wystarczająca akurat na zapłacenie przejazdu do Szanghaju i na zakupienie żywności na trzy, albo cztery dni podróży. A więc naprzód! Trzeba było szukać statku, który by go tam zawiózł!

Ale nie było żadnego statku, który by jechał do Szanghaju. Nawet do Ka-Shing-Fu, miejscowości znajdującej się po drodze do Szanghaju, nikt nie jechał - z taką odpowiedzią wszędzie się spotykał. Z biur agencji żeglugowych udał się na brzeg rzeki, pytając jednego człowieka za drugim, czy czasem nie słyszał o jakimś statku jadącym w kierunku Szanghaju, ale na próżno. Wszystkie statki utknęły w suchym łożysku rzeki, gdzie będą musiały pozostać, dopóki nie spadną deszcze i stan wody się nie podniesie. Może miną jeszcze całe tygodnie, zanim się ruszą z miejsca - a on miał gotówkę wystarczającą zaledwie na jakieś pięć dni! Zdawało się, że już nie ma żadnej nadziei, gdy nagle spostrzegł statek pocztowy, znacznie mniejszy od ciężkich dżonek przewożących towary, których całe mnóstwo rzędem stało przy brzegu rzeki. Stateczek ten posuwał się jakoś naprzód - samym środkiem rzeki, gdzie woda płynęła wąskim tylko strumieniem. Jechał w kierunku Ka-Shing-Fu!

"Hej!" Hudson puścił się pędem w kierunku tego stateczku, zapominając o zmęczeniu i obolałych nogach. Był on w pewnej odległości od niego, dlatego też musiał przebiec niemal że całą milę, zanim głos jego mógł zostać dosłyszanym.

"Czy jedziecie do Ka-Shing-Fu? krzyknął z całej siły. "Nie!" brzmiała odpowiedź.

"Czy jedziecie tym kierunku?" Nie!"

"Czy zechcecie zabrać mnie chociaż ten kawałek, jaki faktycznie jedziecie w tym kierunku?" zapytał Hudson niemal w rozpaczy.

"Nie". Hudson jakby zmartwiał, spoglądając na statek oddalający się od niego. To była przecież ostatnia już deska ratunku! Czuł się wprost chory i zdawało mu się, że przez ciało jego przeszła fala zimna.

"Będzie lepiej jeśli usiądę", pomyślał i zesunął się na trawą porosły brzeg rzeki, czując się nagle ogromnie słaby. A potem już nie wiedział, co się z nim dalej stało.

Jak długo tak leżał nieprzytomny - nie wiedział. Ale gdy stopniowo wracał do przytomności, usłyszał głosy rozmawiających ludzi. Zdał sobie sprawę, że o nim, choć ludzie ci znajdowali się po drugiej stronie kanału.

"On mówi czystym dialektem szanghajskim", powiedział jeden z nich. Czystym dialektem szanghajskim! Ze słów tych wynikało, że wzięli go za obywatela ich własnego miasta! Po chwili zauważył, że w jego kierunku zbliża się jakaś łódka. Powiedziano mu, że przyjechali po niego i zaprosili go aby wsiadł do tej łódki.

Uprzejmi robotnicy dżonkowi ze współczuciem przysłuchiwali się jego opowiadaniu: sługa jego zniknął wraz z całym jego bagażem, a on sam przez dwa dni go szukał, a teraz nie miał więcej pieniędzy jak na opłacenie podróży z powrotem do Szanghaju - ale nie było żadnego statku, który by jechał w tym kierunku! Ze smutkiem przypatrywali się znużonemu Europejczykowi, ubranemu tak samo jak oni i mówiącemu ich językiem zupełnie tak, jak gdyby był rodowitym Chińczykiem. A po chwili gdy wypił trochę herbaty, dali mu trochę ciepłej wody do umycia nóg - a wtedy aż krzyknęli ze zdumienia, gdy zobaczyli jak pełne były pęcherzy! Ale kłopotom jego nastał kres. Kapitan dżonki dał mu pewną ilość żywności, a następnie znalazł statek płynący do Szanghaju, a nawet zaofiarował się sam zapłacić jeśli zajdzie ku temu potrzeba, koszt przejazdu. Nareszcie odwróciła się od Hudsona fala niepowodzeń.

Po powrocie do Szanghaju Hudson wszczął jeszcze pewne kroki w celu otrzymania jakichś wiadomości, co też się stało z jego sługą, który zniknął z bagażem mającym wartość 40 funtów. Czy też ten człowiek napotkał na jakieś trudności, czy nie został czasem zaaresztowany przez jakiegoś nieprzychylnego urzędnika, chcącego w ten sposób pokazać swój wrogi stosunek do tych, którzy usługi swoje zaofiarowali Europejczykowi? A może po prostu tylko uciekł, przywłaszczając sobie bagaż? Już po krótkiej chwili okazało się, że właśni tak było; doradzano też usilnie Hudsonowi oddać tę sprawę w ręce władz i zaskarżyć go do sądu. Taki człowiek powinien zostać ukarany! Tak twierdzili znajomi Hudsona, a on się w zasadzie z tym zgadzał, ale miał na uwadze jeszcze jeden moment: wie1e razy świadczył swojemu słudze o miłości Bożej, o przebaczeniu, które Pan Jezus Chrystus okazał tym nawet, którzy Go przybijali do krzyża. A oto nadarzyła mu się sposobność ku temu, aby zademonstrować samemu tego ducha przebaczenia - odpłacając dobrym za złe. Zamiast oddać więc sprawę w ręce Chińskiego mandaryna, napisał do swego służącego list, w którym mu wskazał na zło, jakiego się dopuścił i w którym usilnie go poprosił o zmianę swego życia. Hudson pomyślał, że daleko ważniejszą rzeczą będzie, jeśli zostanie dotknięte sumienie tego człowieka i jeśli się nawróci do Boga, a dusza jego znajdzie się pomiędzy zbawionymi od ognia piekielnego, niż jeśli odzyska rzeczy, których wartość wynosi czterdzieści funtów! Hudson byłby chętnie zgodził się ponieść dwukrotnie większą nawet stratę - gdyby tylko ten akt przebaczenia odniósł taki skutek! Oczywiście - jeśliby miał dwa razy więcej pieniędzy. Faktem było jednakże, że ich nie miał. Po wysłaniu listu zabrał się do sprzedawania kilku drobnych rzeczy i mebli ,które jeszcze posiadał, w celu uzyskania środków do zakupienia ponownie tego, co było najkonieczniejsze, aby móc raz jeszcze wyruszyć do Ningpo.

Ale właśnie gdy przygotowywał się do odjazdu, doszła go wiadomość o przybyciu okrętu pocztowego z Anglii. Przyjazd tego okrętu witany był zawsze entuzjastycznie przez europejską ludność, a i Hudson z nie mniejszą radością i ciekawością udał się do biura agencji pocztowej, aby odebrać listy, które może i na niego tam czekały. Przy tej okazji znów go zmierzono od stóp do głów z nieukrywaną złością - dla przystrojonych w cylindry i długie poły panów, widok Anglika z warkoczem i w chińskim ubiorze, również przychodzącego po odbiór listów, był czymś wręcz oburzającym! Ale on się już do tego wszystkiego przyzwyczaił. I rzeczywiście - listy były! Po powrocie do domu z wielką ciekawością je otworzył. Tak bardzo pragnął otrzymać wiadomości od swojej siostry Amelii, od Mamusi, z wieściami z domu, z Barnsley! A może będzie coś od Towarzystwa Ewangelizacyjnego Chin? Jakiś list zawierający też i jego pobory? A może jakiś list od jego przyjaciela Bena, w którym mu zakomunikuje, że zamierza przyjechać i przyłączyć się do niego w pracy na terenie Chin?

Aha! Oto jeden list, adresowany jakąś znaną ręką - od pana Bergera! Ten człowiek wielce się interesował pracą młodego misjonarza i kilka razy już napisał pokrzepiające listy, pełne ciepła i serdeczności, dzięki którym serce Hudsona doznawało wielkiej pociechy i zachęty. Otworzył go i przeczytał co następuje:

"Proszę przyjąć to, co jest załączone, jako dowód miłości ode mnie i mojej żony". Coś jest załączone - ale co to jest? Hudson rozwinął mały skrawek papieru, różowego koloru, który był również włożony do koperty i ku swojemu niezmiernemu zdumieniu stwierdził, że był to czek wystawiony na niego, a opiewający na sumę czterdziestu funtów! Hudson przez dłuższą chwilę nie mógł złapać tchu, ani też odwrócić wzroku od tego kawałka papieru!...

Raz jeszcze danym mu było przeżywać dalszy namacalny dowód, że Bóg wiedział o wszystkich jego sprawach: stracił bagaż wartości 40 funtów - a oto przyszły pieniądze, aby mógł sobie kupić na nowo to, co utracił! A co ciekawsze, pieniądze te zostały wysłane z Anglii co najmniej sześć tygodni zanim mienie jego zostało mu skradzione! (podówczas nie miał też ani pojęcia o tym, że druga taka sama suma była w drodze do niego, wysłana przez jeszcze kogoś innego!) Jakże więc bardzo się cieszył, że nie podjął żadnych kroków w kierunku ukarania swojego służącego za dokonanie kradzieży jego bagażu! Gdy więc raz jeszcze przejeżdżał przez przepiękną prowincję Chekiang, pełną sadów, stromych małych pagórków, wierzb i pól ryżowych,, czuł się jak chłopiec, który zdał jeszcze jeden egzamin i który w głosie swego nauczyciela wyczuł nutę pochwały, gdy ten mu powiedział: "Dobrze!"

2.Po czterdziestu latach

Było to w czterdzieści lat od owego dnia, w którym Hudson stojąc nad brzegiem morza w Brighton, ostatecznie postanowił założyć Wewnętrzną Misję Chin. Hudson siedział w jednej ze stacji misyjnych w prowincji Na Południe od Jeziora. Była to ostatnia z jedenastu prowincji, która otwarła się do pracy misyjnej. W jednej prowincji po drugiej - Czterech Strumieniach, Na Północ od. Jeziora, Na Południe od Rzeki, Na Zachód od Gór, Na Południe od Chmur - powstały stacje misyjne, a były to wszystko prowincje znajdujące się w głębi Chin. Ale dotąd wrogo nastawieni urzędnicy zawiadujący tą gęsto zaludnioną prowincją Na Południe od Jeziora, zabraniali Europejczykom wyznającym swoją religię Jezusa tam się osiedlić. Przeszło trzydzieści lat Hudson się modlił o to, aby i tam się otworzyły drzwi, aż wreszcie obecnie i w tej prowincji znaleźli się pracownicy Wewnętrznej Misji Chin.

Hudson spoglądał przez okno na dachy miasta, a ponad nimi ku odległemu horyzontowi. Był to jego ostatni dzień na ziemi, choć o tym jeszcze nikt nie wiedział. A i on sam o tym nie wiedział. Myślał więcej o przeszłości niż o przyszłości i wreszcie zwrócił się do swoich towarzyszy tymi słowy:

"Czyż nie jest to cudownym przywilejem, że nam wolno wszystko przynosić Bogu w modlitwie?" Przy słowach tych się uśmiechnął. To była rzecz, która na nim zawsze robiła największe wrażenie. Bóg uczynił tak wiele tych rzeczy, o które on Go prosił. Wysłuchanie modlitwy o dwudziestu czterech pracowników, było tylko jedną z nich. Hudson modlił się dalej o dalszych misjonarzy, a Bóg w dalszym ciągu ich wysyłał. Przed dwudziestu laty modlił się o dalszych siedemdziesięciu - i rzeczywiście Bóg ich posłał. Potem, jeszcze kilka lat później, prosił Boga w modlitwie o dalszych stu - i tylu Bóg mu również posłał. W chwili obecnej było przeszło ośmiuset członków misji; rozsianych po całych Chinach, tak że nie pozostała ani jedna prowincja tego olbrzymiego kraju, w której nie byłaby głoszona wieść o Jezusie. Napotykano przy tym na wiele trudności, ale po jakimś czasie wszystkie te trudności zostawały przezwyciężone. Przeciwności bowiem zawsze się pojawiają - ale Hudson wiedział, że w miarę gdy on się modlił, Bóg je wszystkie usuwa.

"Cudowny przywilej - móc przynosić wszystko Bogu w modlitwie..."

"Tak...'' Młody człowiek, z którym Hudson właśnie rozmawiał, a który siedział naprzeciw starego misjonarza, spojrzał na niego i rzekł powoli:

"Muszę się przyznać, że czasami czuję, jak gdybym nie mógł wszystkiego przynieść w modlitwie do Pana. Wielkie sprawy - owszem. Ale jest wiele takich drobnych spraw, co do których wydaje się, że są zbyt małe, aby je przynosić do Boga w modlitwie. A to uczucie, że są zbyt małe, w istocie przeszkadza mi w modlitwie..."

Siwowłosy, krępy Hudson, wydawał się być ogromnie zdziwiony tym, co usłyszał. "Ja o czymś takim nie wiem zupełnie" rzekł. Czyż może być jakaś rzecz zbyt mała, aby się o nią modlić? Niektóre małe rzeczy odegrały ogromną rolę w jego życiu. Dwa i pół szylinga nie było wielką kwotą, ale ofiarowanie ich jako daru - choć były to ostatnie grosze, jakie posiadał, dało początek - przeszło pięćdziesiąt lat temu - rozpoczęciu kroczenia drogą ufności z posłuszeństwem. Ukłucie igłą było tak małe, że go omal nie zauważył a jednak niemal przypłacił je życiem. Warkocz był w istocie czymś drobnym - a jednak jak wielką rzeczą stał się w oczach wielu, gdy Hudson jako pierwszy i jedyny misjonarz zaczął go nosić! Jedną z najkrótszych modlitw, jakie wzniósł do Boga, to była owa modlitwa nad brzegiem morza w Brighton, w której prosił o dwudziestu czterech wykwalifikowanych i chętnych pracowników, ale czyż nie ta właśnie modlitwa dała początek Wewnętrznej Misji Chin? Któż mógłby zatem stwierdzić, co było rzeczą wielką, a co drobną?

"Nic nie jest małe, nic też nie jest wielkie", powiedział wreszcie po małej przerwie. "Tylko Bóg jest wielki". A potem, jak gdyby podsumowując wszystkie doświadczenia po robione na przestrzeni ubiegłych lat, dodał takie proste słowa: "Powinniśmy Mu ufać całkowicie". W chwilę po tej rozmowie udał się do łóżka, gdyż czuł się zmęczony. Był to szczęśliwy dzień, rano udał się do kaplicy, aby tam służyć Słowem Bożym chińskim wierzącym - mężom i niewiastom prowincji Na Południe od Jeziora, którzy znaleźli "Drogę".

Po południu odbyła się herbatka na trawniku w ogródku, na której przyjął wszystkich misjonarzy, pracujących w tym mieście, którzy przyszli go odwiedzić. Bardzo się z tego cieszył, ale teraz czuł się już zmęczony i postanowił nie schodzić do jadalni na kolacji. "Przyniesiemy ją do łóżka", obiecano mu. Udał się do swego pokoju. Nad miastem zapanował półmrok. Zarysy dalekich gór rozpłynęły się w ciemności, a na niebie pojawiły się gwiazdy. Było bardzo cicho. Po pewnym czasie można było usłyszeć lekkie kroki w klatce schodowej, ktoś niósł kolację Hudsonowi. Drzwi do jego pokoju zostały otworzone, po czym nastąpiła chwila ciszy, a po niej osoba ta pędem zbiegła ze schodów wydając równocześnie głośny krzyk: "Doktorze! Doktorze!" Lekarz zjawił się natychmiast. Gdy tylko jednakowoż spojrzał na szczęśliwą, pełną pokoju twarz spoczywającą na poduszce, zaraz wiedział, że już był niepotrzebny.

"Czcigodny nasz Pasterzu, Czcigodny nasz Pasterzu" szeptał młody ewangelista, pochylając się nad znieruchomiałą postacią na łóżku i trzymając jedną z jej zimnych rąk w swoich dwóch ciepłych rękach. Przybył z jednej ze stacji misyjnych właśnie tego dnia, aby zobaczyć sławnego starego misjonarza, o którym tak dużo słyszał. Czuł, że musi z nim porozmawiać - choć głos jego już nie mógł być słyszany. "Czcigodny Pasterzu, my prawdziwie cię kochamy. Przyszliśmy cię dziś odwiedzić. Pragnęliśmy spojrzeć na twoją twarz. I my jesteśmy twoimi małymi dziećmi - Czcigodny nasz Pasterzu, Czcigodny Pastorze! Tyś nam otworzył drogę - drogę do Nieba. Ty nas umiłowałeś i modliłeś się o nas długie lata. Przybyliśmy dzisiaj, aby spojrzeć na twoją twarz... Wyglądasz taki szczęśliwy, tak pełen pokoju! Uśmiechasz się. Twarz twoja jest spokojna i widać na niej zadowolenie. Nie chcemy cię już sprowadzać z powrotem, ale pójdziemy tam - za tobą! A wtedy - Czcigodny Pasterzu, ty nas powitasz, a będzie to już niedługo!..."

A Hudson został już przyjęty z radością. Jedna z chińskich niewiast tak to określiła z oczami pełnymi łez, lecz z uśmiechem na ustach: "Przywitało go dziesięćkroć tysięcy aniołów!" Ponad wszystkimi tymi głosami powitania brzmiał jednak jeden głos, którego Hudson nauczył się słuchać na ziemi, a który miłował ponad wszystkie inne - ów Głos, który swego czasu mu powiedział: "Idź dla Mnie do Chin". Teraz jednak głos ten rzekł: "Dobrze, sługo dobry i wierny! Wejdź do radości Pana swego!"

I Hudson wszedł.

DAWID LIVINGSTONE (1813-1874)

Gdyby 19 marca 1813 roku zapytać jakąkol­wiek osobę, czy sądzi, że dzień ten jest dniem, który przejdzie do historii, prawdopodobnie udzieliłaby ona odpowiedzi przeczącej. Nikt bo­wiem nie mógł wtedy wiedzieć, że wydarzenia, które będą miały miejsce w przyszłości, wyróż­nią ten dzień spośród wielu innych jako datę przyjście na świat wielkiego misjonarza i po­dróżnika, Dawida Livingstone'a, drugiego z kolei dziecka małżonków Neila i Anny. Stało się to w osadzie fabrycznej Blantyre nad rzeką Clyde — ośrodku przemysłu tekstylnego niedaleko Glasgow. Ojciec Neil, zatrudniony w zakładzie tekstylnym, posiadał wspaniały — jak na owe czasy — przywilej mieszkania wraz ze swą ro­dziną w nędznym, obskurnym, robotniczym domku czynszowym, jednym z wielu, tworzących robotnicze miasteczko — osadę. Rodzina Livingstone'ów miała do dyspozycji jedną jedyną izbę o powierzchni niespełna 15 metrów kwadrato­wych. Nie wszystkim robotnikom powodziło się tak dobrze, więc Livingstone'owie traktowali swe mieszkanie jako hojny dar Bożej łaskawości. Podobnie traktowane były przychodzące kolejno na świat dzieci; w rezultacie po niedługim czasie dziewięć osób dzieliło kilka metrów kwadrato­wych ówczesnego mieszkania służbowego. Wa­runki, w jakich egzystowały rodziny robotnicze najlepiej chyba przybliża fakt, że śmierć dwojga z pięciorga dzieci ,które narodziły się Livingstone'owi po Dawidzie, wcale nie oddawała w pełni olbrzymiego wskaźnika śmiertelności wśród dzieci z robotniczych rodzin, żyjących w ówczes­nych centrach przemysłowych.

Liyingstone^wie byli ludźmi nadzwyczaj po­bożnymi. Nadanie drugiemu synowi imienia Da­wid nie było przypadkowe. Znajomość Biblii i zawartych w niej zasad życia chrześcijańskiego przejawiała się jednak w ich życiu nie tylko na­dawaniem dzieciom biblijnych imion. Jako lu­dzie prości i szczerzy służyli Bogu całym sercem, ufając Jego Opatrzności.

W jednym z niezależnych zborów, do którego należeli, Neil był kaznodzieją. Posiadając wielkie zacięcie misyjne, rzucił wkrótce pracę w fabryce i zaczął zarabiać na chleb jako domokrążny han­dlarz herbatą, by odwiedzając samotne i trudno dostępne domostwa i oferując „gwarantowane mieszanki cejlońskie" zwiastować Chrystusa swym potencjalnym klientom. Dawid już od najmłodszych lat miał okazję obserwować niezłom­ną postawę ojca, gdy ten obciążony pakunkami herbaty i mnóstwem broszur ewangelizacyjnych wyruszał w swe kolejne, trwające czasem i po kilka tygodni, podróże. Doświadczał wielu prze­ciwności, ponieważ nie wszyscy, do których do­cierał, życzyli sobie Chrystusa. Lecz realizacja misji, będącej dlań sprawą najwyższej wagi, wy­magała wyrzeczeń. Livingstone-senior znosił wszystko z pokorą. Ta wytrwałość i nieustępli­wość ojca wyryła się głęboko w pamięci Dawida i w dużym stopniu wpłynęła na kształtowanie się jego osobowości.

Mając 10 lat Dawid zaczął pracować w przę­dzalni bawełny. Ciężka, monotonna, wykonywa­na w niezwykle trudnych warunkach praca, trwała 14 godzin. Nie stanowiło to jednak dlań przeszkody by — gdy tylko nadarzyła się okazja — skorzystać z możliwości kształcenia się w szkole, którą właściciel fabryki, Mr Dale — otworzył dla „swoich dzieci". Mając opinię su­miennego pracownika, polecony przez nadzorcę biegał odtąd Dawid po pracy do „szkoły" i do­piero po 22.00 zjawiał się w domu. Lecz i tego było mu za mało. Często do późnej nocy prze­siadywał nad książkami, chłonąc wszystko, co się dało. Wkrótce jednak zabroniono mu tego, bo prawie w ogóle nie sypiał. Dawid nie zraził się tym i za pierwszą swą wypłatę kupił podręcznik do nauki łaciny, który odtąd zabierał ze sobą do fabryki, ustawiał go na maszynie i uczył się pra­cując. Jego wyjątkowe zamiłowanie do nauki sprawiło, że chłopiec w wieku 16 lat znał prawie na pamięć dzieła Wergiliusza i Horacego, dzieła historyczne, geograficzne i wiele, wiele innych. Wykorzystując każdą chwilę, uczył się nawet pa­sąc krowy po niedzielnym nabożeństwie. Zbiera­jąc rośliny na łące obserwował i klasyfikował je za pomocą posiadanego podręcznika botaniki.

Niestety, wszystkie te jego godne podziwu wy­siłki nie znalazły zrozumienia w oczach najbliż­szych. Ojciec, wielce niezadowolony z poczynań syna, uważając, że słowo drukowane winno słu­żyć jedynie chwale Bożej, próbował wszelkich sposobów, by odwieść Dawida od tych, „próż­nych rzeczy diabelskich", za jakie w jego oczach uchodziła nauka i jej zdobycze. Pogląd reprezen­towany przez Neila Livingstone'a (szeroko roz­powszechniony również i dziś wśród chrześcijan) poważnie ograniczał możliwości poszerzenia ho­ryzontów myślenia, z czym Dawid nie chciał i nie mógł się pogodzić. Stawało się to zresztą przyczyną wielkiego dylematu, wręcz rozdarcia wewnętrznego, gdy ojciec uparcie stawiał go przed koniecznością wyboru: albo Bóg i wiara, albo przeklęte książki o mądrości tego świata. Dawid nie chciał rezygnować z Boga. Przesiąk­nięty na wskroś domową atmosferą głębokiej, szczerej i prawdziwej pobożności, czuł przywią­zanie do treści, jaki niosło ze sobą jego chrze­ścijańskie wychowanie. Z pewnością w olbrzy­mim stopniu przyczyniło się to później do jego nawrócenia. Mając 17 lat przeżył nowe narodze­nie i oddając się cały w służbę Bogu, wszedł w osobistą z Nim społeczność. Lecz na razie prze­konany, iż nie może zrezygnować ani z Boga, ani z dalszej nauki, modlił się gorąco o rozwiązanie tego dylematu. Pragnął, posiadać możliwości wszechstronnego kształcenia się, co jego zdaniem nie przeszkadzało równocześnie być dobrym chrześcijaninem. Wierzył, że Bóg i nauka nie muszą się nawzajem wykluczać. Odpowiedzią na ten problem stała się nieoczekiwanie pewna roz­prawa, której autor wyrażał pogląd, że im bar­dziej istota ludzka poznaje cudowną złożoność i skomplikowaną jedność stworzenia, tym bar­dziej obdarza uwielbieniem jego Stwórcę i zwra­ca się doń nie tylko sercem, ale i rozumem, po­dziwiając Jego atrybuty. Podczas długich i grun­townych przemyśleń krystalizowała się powoli wizja życiowej przyszłości Dawida. Zdecydował, że zostanie misjonarzem i lekarzem, godząc to, co wielu innym wydawało się nie do pogodzenia. Postanowił więc studiować medycynę i teologię na uniwersytecie w Glasgow.

Nie było to jednak takie proste. Za studia i utrzymanie w obcym mieście trzeba było pła­cić. Dawid dwoił się i troił, by móc pokryć wszel­kie koszta związane ze studiami. Pracował cały­mi dniami, by zarobić 12 funtów na czesne. Pod­czas semestrów oszczędzał jak mógł — skąpił sobie nawet jedzenia do tego stopnia, że raz na­bawił się poważnej choroby i musiał długo się leczyć. Aby uniknąć niepotrzebnych — w jego mniemaniu — wydatków na podróż, odwiedzając rodzinny dom przebywał drogę pieszo. Z domu wyruszał w nocy, by rano zdążyć prosto na wy­kłady. Było mu ciężko, lecz wiedział, dla kogo podejmuje te trudy.

W 1837 roku Dawid złożył podanie o przyjęcie go do Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego, które dawało mu (pomimo, iż nie był członkiem Kościoła anglikańskiego) prawo do działalności misyjnej „w formie, która wydaje się mu naj­bardziej zgodna ze Słowem Bożym" — jak gło­sił statut Towarzystwa. W swym podaniu napi­sał: „Tak jak to rozumiem, głównie powinności misjonarza to zabieganie wszelkimi środkami, jakie są w jego mocy o to, by przez wygłaszanie kazań, napominanie, rozmowy, wychowanie mło­dzieży, oznajmiać Ewangelię — to polepszenie, na ile to w jego mocy, doczesnego bytowania tych, wśród których pracuje, przez stosowanie umiejętności i zdobyczy cywilizacji."

Na podstawie tej bezpośredniej wypowiedzi można dostrzec, że jego zaangażowanie ewange­lizacyjne i troska obejmowały człowieka jako całość — nie ograniczały się tylko do jego sfery duchowej. Doświadczając nędzy od najmłodszych lat wiedział, co znaczą słowa bez pokrycia i wie­lokrotnie był zrażony hipokryzją ludzi, którzy podawali się za chrześcijan wiele mówiąc, a nic nie czyniąc. Młody Livingstone umiłował bo­wiem całego człowieka, a nie tylko jego część (Jak. 2: 15.16).

Do Towarzystwa Misyjnego został przyjęty na rok, na próbę. Wkrótce też okazało się, że nie­stety Dawid nie posiada w ogóle daru kazno­dziejstwa. Jego pierwsze kazanie zakończyło się kompletnym fiaskiem. Ludzie zagrozili wręcz, że nie będą przychodzić do kościoła, jeżeli ten Livingstone wygłosi jeszcze choć jedno kazanie. Jednakże przełożeni Livingstone'a nie byli tym zniechęceni, ponieważ dostrzegali w nim wiele zalet, które z powodzeniem mogły zrekompenso­wać nieśmiały, niezdarny wręcz sposób bycia i pewne nieokrzesanie. Łatwość w nawiązywaniu kontaktów, otwartość na ludzkie potrzeby, umie­jętność współczucia i zrozumienia — oto charak­terystyczne cechy tego przyszłego misjonarza, które ujawniły się już wtedy.

Początkowe plany Livingstone'a aby udać się do Chin, nieoczekiwanie pokrzyżował wybuch tzw. wojny opiumowej, prowadzonej przez An­glików przeciwko Państwu Środka. Zdesperowa­ny Livingstone, szukając ujścia dla swego misyj­nego zapału, spotkał bawiącego wtedy w Anglii Roberta Moffata, znanego podwóczas misjonarza działającego na terenie Afryki. Moffat roztaczał przed nim wizję wspaniałej pracy dla Chrystusa wśród Afrykanów z takim skutkiem, że Dawid wkrótce zdecydował tam pojechać. W niedługim czasie otrzymał tytuł doktora nauk medycznych, kończąc tym samym okupione tak wielkim wy­rzeczeniem studia medyczne i teologiczne. Osiem miesięcy później (tyle trwała podróż) Liyingstone stanął w Kuruhanie — stacji misyjnej Moffa­ta (dzisiejsza Botswana).

Tu nastąpiło pewne zaskoczenie. Stacja misyj­na, jej wygląd i działanie, w niczym nie pokry­wały się z wyobrażeniami Livingstone'a o tru­dzie i znoju pionierskiej ewangelizacji. Wręcz przeciwnie. Fakt, że na skutek wszystkich pod­jętych przez Moffata w ciągu szesnastu lat dzia­łań ewangelizacyjnych nawrócił się tylko jeden człowiek, utwierdził Livingstone'a w przekona­niu, że coś tu jest nie tak. Nie wystarczała mu konkluzja, że widocznie Afryka nie dojrzała je­szcze do chrześcijaństwa. Skłonny był winić ra­czej misjonarzy za niewłaściwe podejście do kra­jowców i niezręczność w przekazywaniu Ewan­gelii, a także za brak troski o ich doczesny byt. I tu właśnie naturalne zdolności Livingstone'a do nawiązywania kontaktów okazały się w całej pełni przydatne. Podparte ciężką, mozolną pracą, przyniosły zachęcające jak na początek efekty. Livingstone starał się poznać Afrykanów „od podszewki" — poznać ich język, sposób myśle­nia, mentalność, zwyczaje, sposób bycia, do­świadczać warunków, w jakich żyją, poznać jako lekarz potrzeby ich ciała, a jako misjonarz — potrzeby ich dusz. Wymagało to poświęcenia. Dawid wstawał na tyle wcześnie, by między 6.00 o 7.00 pobierać u krajowców lekcje języka tswana, czym na samym początku zaskarbił sobie ich życzliwość. To było czymś nowym. Kolonialna arogancja białych, traktowała Afrykanów jak podludzi, a Liyingstone myślał, o nich jako o kimś, kto tak samo jak on został powołany do życia przez Stwórcę. Byli dlań ludźmi równo­uprawnionymi, których dotąd omijały osiągnię­cia cywilizacyjne. Stąd — jego zdaniem — ta niezdolność do wykształcenia i trudności w prze­kazywaniu poselstwa chrześcijańskiego. Lecz Livingstone wierzył w powodzenie podejmowanych przez siebie działań, będąc wewnętrznie przeko­nany, że Ewangelia jest dla każdego. Osiem do dziesięciu godzin dziennie z najwyższą życzliwo­ścią i poświęceniem przyjmował chorych, niejed­nokrotnie przebywających setki mil, by doświad­czyć cudownego — w ich mniemaniu — uzdrowienia. Livingstone opatrywał rany, zestawiał złamane kości, a nawet przeprowadzał pomniej­sze operacje, na ile pozwalały warunki. Jego we­wnętrzne pragnienie niesienia pomocy i okazy­wanie miłosierdzia i współczucia sprawiły, że błyskawicznie zjednywał sobie nie tylko szacu­nek, sympatię, przyjaźń Afrykanów, lecz także specyficznie przez nich pojmowaną miłość. Ucząc ich czytania i pisania, uświadamiał sobie coraz bardziej, jak konieczna jest jego pomoc w rozwi­janiu ich kraju.

Podczas dwuletniego pobytu w Kuruhanie Livingstone podejmował szereg wypraw, pene­trując dziewicze pod względem misyjnym tereny północne, nosząc się z zamiarem założenia nowej stacji misyjnej. Jedna z takich wypraw pozwo­liła zyskać Livingstone'owi wiernego przyjaciela w sobie naczelnika jednego ze szczepów, Seczele, który żywo zainteresowany Ewangelią, na­wrócił się wkrótce. Miał on być — jak się póź­niej okazało — jedynym nawróconym przez Li­yingstone'a krajowcem. Jednym z wielu powo­dów, dla których Afrykanie nie chcieli się zgo­dzić na życie według Ewangelii był zakaz poliga­mii, któremu musieliby się podporządkować. Sta­nowiło to jak na razie przeszkodę nie do przej­ścia. Livingstone przeżywał wiele goryczy i roz­czarowań z tego powodu. Lecz nie było to w sta­nie zniechęcić go do tych ludzi, którzy mieli wiele okazji, by przekonać się, że ich biały przy­jaciel gotów jest nawet poświęcić dla nich życie. Pewnego razu podczas polowania na lwy, będące zmorą jednej z wiosek, Livingstone poturbowa­ny przez drapieżnika odniósł bardzo poważne obrażenia. Odtąd jego lewe ramię pozbawione było swobody ruchów. Ale fakt, że ten biały w imię „czarnej sprawy" ryzykował życiem, zwielokrotnił szacunek, podziw i sympatię, jaką Afrykanie żywili dla Livingstone'a.

Komplikacje powypadkowe spowodowały, że dość długi okres rekonwalescencji spędził Li­yingstone u Moffata w Kuruhanie. Tam poznał najstarszą córkę Moffata, Mary, która w niedłu­gim czasie została jego żoną. Wkrótce urodziło się im dziecko. Następne podróże, mające na celu założenie stacji misyjnej, odbywał Livingstone już z rodziną. Zmaganie się z trudami takiego życia było niejednokrotnie ponad siły Mary, po­mimo tego, że urodzona w Afryce, przywykła już do wszelkich niewygód. Poza tym atmosfera nie­pewności wywołana pewną wrogością ze strony Burów, nienawidzących Livingstone'a, stawała się czasem nie do zniesienia. Mimo to Livingstone penetrował coraz to głębiej niezbadane jeszcze obszary, będące w porównaniu do jego później­szych podróży jedynie „okolicą".

Następne zamierzenia Livingstone'a — wypra­wa w celu przebycia pustyni Kalahari była nie­wątpliwie próbą wiary dla Mary, głęboko prze­konanej o Bożej Opatrzności i misyjnym powo­łaniu męża. Pełna trudów i niebezpieczeństw wy­prawa, okupiona ogromnym cierpieniem uczest­ników (w tym również trojga dzieci Livingstone'ów) nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Livingstone musiał zadowolić się sporządzeniem, szczegółowego raportu przebiegu ekspedycji (który przybrał formę geograficzno-przyrodniczej rozprawy naukowej) i wysłaniu go do An­glii. Raport ten zyskał ogromne uznanie.

Następna próba przebycia Kalahari znów się nie powiodła. Dzieci zachorowały na malarię. Czwarte, dopiero co narodzone, zmarło po 6 ty­godniach. Był to cios dla Livingstone'a. Czując się winnym zgotowania swej rodzinie takiego losu, pisał: „Tylko serce rodzica może odczuwać to, co ja czułem, kiedy patrząc na moje maleń­stwa zadawałem sobie pytanie, czy tamto lub owo wróci ze mną żywe. Ale czy ten, kto wierzy w Jezusa, może dla takiego wodza nie podjąć ryzyka? Jego przecież jesteśmy i nic nie powinno nas obchodzić poza Jego królestwem i chwałą."

Podczas trzeciej próby, podjętej w obliczu za­grożenia napaścią ze strony Burów, Mary znów była w ciąży. Livingstone nie miał wyboru. Nie mógł zostawić żony na pastwę swoich zaciętych wrogów. Lecz i ta wyprawa nie osiągnęła naj­ważniejszego, misyjnego celu. Wódz tubylców Sebituano, przyjaźnie nastawiony do Livingstone'a, zmarł na malarię, a inni o stacji misyjnej nie chcieli słyszeć. Tu Livingstone natknął się przypadkowo na ogromną rzekę. Była to Zambezi. Może już wtedy, obserwując jej nurty, myślał o tym, by uczynić z niej szlak żeglugowy dla statków z Europy? Nie wiadomo. Prawdą jest natomiast, że jego pierwsze zetknięcie z handlem niewolnikami było punktem zwrotnym w jego życiu. Przebywając wśród Makoloków — kra­jowców, którzy jeszcze niedawno deklarowali po­moc przy zakładaniu stacji misyjnej — spostrzegł, że są oni silnie zaangażowani w ten nie­cny proceder, dostarczając „towar" białym hur­townikom. To, że czarni sprzedają czarnych, za­łamało Livingstone'a. Pojął, że wobec ogromu Afryki jeden tylko misjonarz znaczy tyle, co nic. Zrozumiał, że sam nie jest w stanie podołać roz­wiązywaniu ogromnej ilości bardzo złożonych, często obcych Europejczykowi, problemów czar­nych, nie jest w stanie dotrzeć do każdego z nich nawet wtedy, gdy nie śpiąc i nie jedząc zwiasto­wał Ewangelię w dzień i w nocy. Jego prawa na­tura nie mogła przeboleć, że biały człowiek za­miast pomagać swym czarnym bliźnim, wyzy­skuje ich haniebnie, a nazywając siebie chrześci­janinem, traktuje równego sobie człowieka go­rzej niż psa.

Gorący zwolennik zwiastowania pełnej Ewan­gelii uświadamiał sobie jasno, że bez przygoto­wania odpowiedniego gruntu, misja w Afryce nie ma szans powodzenia. Oto dlaczego Moffat i on nie przyprowadzili do Chrystusa więcej niż po jednym krajowcu. Trzeba zapewnić Afryka­nom zdobycze europejskiej kultury, przemysłu, gospodarki, przybliżyć im odpowiedni sposób myślenia dla zrozumienia wielu biblijnych pojęć, niezbędnych do przyjęcia zbawienia, w większo­ści nieznanych mentalności afrykańskiej. Dać możliwość zdobywania wiedzy, rozwinąć oświa­tę. Pozwolić wykorzystać własne zasoby natu­ralne, co sprawi, że Afryka stanie się handlo­wym partnerem Europy. Dopiero wtedy słowa o miłości Bożej w Chrystusie nie okażą się hipo­kryzją. Dopiero wtedy chrześcijańskie świadec­two otworzy Słowu Bożemu drogę do serc miesz­kańców Afryki. Trzeba odkrywać. Odkrywać drogi komunikacyjne, odkrywać żeglowne rzeki. Wynajdować najbardziej odpowiednie miejsca do osiedlania się przybyszów z Europy — misjona­rzy, lekarzy, inżynierów, handlowców.

Torować drogę dla Ewangelii Jezusa Chrystu­sa — oto jasny i wyraźny cel, który już odtąd przyświecał Livingstone'owi aż do końca jego dni. Nawet konieczność tak trudnej dla niego de­cyzji o wysłaniu żony i dzieci do Anglii nie mo­gła powstrzymać go od realizacji wytyczonego mu — jak wierzył — przez Boga planu. Chcąc oszczędzić swej rodzinie cierpień i trudów życia w niezbadanej dziczy, z ciężkim sercem pisał. „Żona i dzieci odjechały. Czy ich kiedyś jeszcze zobaczę?".

Wyprawy, które teraz podjął, miały na celu zbadanie rzeki Zambezi i ocenę jej przydatności do żeglugi. Pierwsza, skierowana na północ, przyniosła wielkie rozczarowanie. Rzeka nie na­dawała się do tego celu. Członkowie wyprawy, chorzy na malarię zmagali się ze śmiercią idąc dzień i noc. Sam Livingstone, nękany raz po raz atakami febry, ledwo co zachował życie. Gdy za­kończył tę gehennę w Luandzie, brytyjski konsul zgotował mu uroczyste przyjęcie. Namawiano go, by natychmiast wsiadał na brytyjski statek i płynął do kraju wypocząć i zobaczyć się z ro­dziną. Ta kusząca propozycja została jednak od­rzucona, bowiem Livingstone przyrzekł swym tragarzom, że po wyprawie odprowadzi ich do domów. Oznaczało to dwanaście dodatkowych miesięcy w tropiku. Historia ta szybko rozeszła się wszędzie wywołując podziw i uznanie dla człowieka tak wiernego swojemu słowu. Przy­dało mu to w Anglii niemało popularności. W trakcie następnej wyprawy, podczas której Livingstone odkrył sławne dziś 120 metrowe wo­dospady, nadając im na cześć królowej nazwę Wodospadów Wiktorii, opracowywał już plany osiedlenia i zagospodarowania odpowiednich miejsc, które zresztą szczegółowo i ze znawstwem opisywał. Był przekonany, że sporządzony szczegółowy naukowy raport o wszelkich jego dotychczasowych odkryciach przyczyni się znacznie do rozwoju Afryki, a tym samym przy­spieszy zniesienie handlu niewolnikami i ewan­gelizację Czarnego Lądu.

W 1856 roku kończąc wyprawę w Mozambiku był pierwszym, który przemierzył Afrykę od za­chodniego do wschodniego wybrzeża. Wkrótce powodowany chęcią ujawnienia swych odkryć, a także koniecznością zdobycia poważnych środ­ków na dalszą penetrację Afryki, Livingstone powraca do Anglii, przeżywając tam tryumf i pełny sukces. Honorowe obywatelstwo miasta Londynu i Edynburga, honorowe doktoraty uni­wersytetów w Oxfordzie i Glasgow, złoty medal Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, przyznane „największemu badaczowi Afryki" — tylko w przybliżeniu ukazują stosunek Anglii do jego dotychczasowej pracy. Przykre w tym wszystkim były jedynie dwa akcenty. Przyby­wając do kraju Livingstone zastał swą żonę i dzieci w skrajnym ubóstwie, co świadczyło do­bitnie o niefrasobliwości społeczeństwa, które nie pomyślało o zapewnieniu rodzinie wielkiego od­krywcy podstawowych choćby środków do życia. Następnie Londyńskie Towarzystwo Misyjne, wykazując się wyjątkową krótkowzrocznością i kompletnym niezrozumieniem powołania Li­vingstone'a, wielce zaniepokojone „świeckim" charakterem jego działań, doprowadziło do ze­rwania z nim kontraktu. Livingstone nie mógł spodziewać się, że zostanie tam zrozumiany. Me­tody ewangelizacji, które praktycznie jako pierwszy wypracował właśnie on, znalazły zasto­sowanie w niedalekiej przyszłości i przynosząc doskonały efekt stały się integralną częścią za­morskich misji. Szczyt popularności osiągnął Li­vingstone publikując relacje ze swych podróży w książce pt. „Podróże misyjne i badania w Płd. Afryce podczas 16-letniego pobytu we wnętrzu kontynentu". Uczyniła go ona człowiekiem za­możnym — 12 tysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie.

Lecz autorowi nie chodziło o popularność. Chciał natomiast uzyskać jak najwięcej środków niezbędnych do prowadzenia dalszych badań. Występując z niezwykłą siłą przekonywania, zdobył zainteresowanie i poparcie kupiectwa Manchesteru, Izby Gmin, a także samej królo­wej Wiktorii, która zaszczyciła go audiencją. Za tym wszystkich stały oczywiście wielkie pienią­dze, tak potrzebne niestrudzonemu badaczowi.

Natychmiast po powrocie z rodziną do Afryki zorganizował Livingstone następną wyprawę. Rozwiała ona złudzenia i nadzieje jakie żywił względem wykorzystania Zambezi do żeglugi.

W obliczu codziennych cierpień, wyrzeczeń, klęsk i zawodów towarzysze Livingstone'a stali się nieznośni we współżyciu. Wzajemna wrogość i podejrzliwość stały się nie do zniesienia. Jeden tylko Livingstone nie stracił wiary w Boże pro­wadzenie. Co więcej, niepowodzenie wyprawy stało się dlań bodźcem do szukania innego szlaku komunikacyjnego. Dokonując w międzyczasie odkryć 2 jezior zetknął się wtedy bezpośrednio po raz drugi z handlem niewolnikami. Wstrząś­nięty do głębi, pisał: „Nie wiedzieliśmy nic o odrażającym charakterze tego handlu, dopóki nie zobaczyliśmy go tu, u jego źródła. Kiedy handlarze napadają na wsie, tysiące ludzi zo­staje wymordowanych lub umierają z ran albo z głodu — nie licząc tych, których pojmano. Liczne szkielety, które widzieliśmy na skraju drogi, są straszliwym świadectwem ofiar ludz­kiego okrucieństwa."

Raport, który Livingstone sporządził i wysłał do Anglii, wywołał tam wielkie wzburzenie. Trzeba przyznać, iż Europejczycy towarzyszący Livingstone'owi nie potrafili przejąć się tym ha­niebnym procederem na tyle, by mogli sprostać wymaganiom; zapieranie się samego siebie było dla Livingstone'a chlebem powszednim. Siebie i swoich towarzyszy uważał on jedynie za na­rzędzia, którymi „Bóg się posługuje, by umożli­wić Ewangelii dotarcie w głąb kontynentu i ob­darzyć czarnych wolnością — zarówno ducho­wą jak i cielesną”. Taka rola wymagała surowej obowiązkowości i całkowitego oddania. To właś­nie charakteryzowało postawę Livingstone'a i tego wymagał od swoich towarzyszy.

W 1868 roku w odpowiedzi na propozycję Livingstone'a, by wysłać misjonarzy na zbadane przez niego tereny, przybył anglikański biskup MacKenzie wraz z czterema misjonarzami, lecz niestety, na skutek nieznajomości i niezrozumie­nia panujących w Afryce stosunków, zasad i pra­wideł, uwikłali się oni w spór z arabskimi han­dlarzami żywym towarem. Podczas napadu zor­ganizowanego przez Arabów w charakterze od­wetu, misjonarze stracili cały zapas lekarstw i wkrótce co do jednego zmarli na malarię. Wieść o tragedii wywołała w Anglii nieopisane obu­rzenie. Winą za nieszczęście obarczono Livingstone'a. Twierdzono, że wypadek jest generalnie rezultatem jego cackania się z czarnymi. Na­stroje społeczeństwa zmieniły się diametralnie. Livingstone stał się dla Anglików niebezpiecz­nym szaleńcem, realizującym swe wizje kosztem życia innych. Nic nie przeczuwającego Living­stone'a czekał następny, straszliwszy jeszcze cios. W 1862 roku Mary, po przybyciu na umówione z mężem spotkanie, nie wytrzymuje trudów po­dróży morskiej, umiera z gorączki i wycieńcze­nia. Livingstone napisał wtedy: „Pierwszy raz w życiu czuję, że chciałbym umrzeć. Czuję się tak, jakby mi wyrwano serce. To największy cios, jaki mnie spotkał. Kochałem ją, kiedy ją poślubiłem i im dłużej z nią żyłem, tym bardziej ją kochałem. Ale Panie, bądź wola Twoja. Nadal będę spełniać swoją powinność...".

Przez ostatnie miesiące 1862 roku i cały rok 1863 Livingstone prowadził badania rzeki Szire, jeziora Niasa i Szirwa. Są liczne ofiary w lu­dziach. Sam Livingstone straszliwie ciężko prze­chodzi febrę. W tym czasie otrzymuje wiadomość o wstrzymaniu dotacji z Londynu. Anglia nie będzie wspierać człowieka, który doprowadził do śmierci własnej żony, by zaspokoić swą szaloną manię odkrywczą.

Próby spieniężenia stateczku rzecznego nale­żącego do wyposażenia ekspedycji nie powiodły się. Livingstone zmuszony został do powrotu do Anglii, by walczyć o poparcie finansowe, dla kontynuowania bardzo zaawansowanych już ba­dań. Świadom tego, iż ma przeciwko sobie całe społeczeństwo, decyduje się opublikować relacje z ostatnich podróży, by ukazać prawdziwe obli­cze zaistniałych zdarzeń. Powstaje książka pt: „Opowiadanie o ekspedycji do Zambezi i jej do­pływów", która zostaje przyjęta z jeszcze więk­szym entuzjazmem niż pierwsza. W rezultacie rząd nakłania Livingstone'a — uwolnionego i oczyszczonego z wszelkich dotychczasowych zarzutów — do podjęcia następnej wyprawy od­krywczej.

Wyprawa ta, której celem było odkrycie źró­deł Nilu, ciągnęła się przez lata 1866—1871. Źródeł Nilu Livingstone nie odkrył. Dokonał na­tomiast szeregu pomniejszych, choć bardzo zna­czących dla nauki odkryć (np. odkrycie jeziora Mueru i Bangweulu).

W okresie tym Livingstone prawie ciągle cho­rował. Częste ataki malarii szybko go wyniszcza­ły. Do tego przyplątało się zapalenie jelit z ob­fitymi krwawieniami. W rezultacie trzeba było chorego nieść na noszach. Z braku dostatecznej ilości pożywienia wypadły mu wszystkie zęby. Zdumiewające, że w obliczu śmierci z głodu i wyczerpania nie stracił ufności, jaką pokładał w Bogu. Temu należy zawdzięczać jego nadludzką wolę przetrwania. Postanowienie kontynuo­wania rozpoczętego dzieła wzrastała u niego w momentach, gdy spotykali karawany niewolni­ków prowadzonych na sprzedaż. Upewniał się wtedy o słuszności walki podjętej przeciwko pa­noszącemu się bezkarnie szatanowi. Na razie jed­nak potrzebował odpoczynku. Przez dziesięć mie­sięcy kurował się w murzyńskiej wiosce. O jego bogatym życiu wewnętrznym i głębokiej ewan­gelicznej duchowości może świadczyć fakt, że przez ten czas czterokrotnie gruntownie prze­studiował całą Biblię, a utożsamiając się z Moj­żeszem, wyprowadzającym Izraelitów z Egiptu widział siebie jako tego, który spełni podobną rolę w stosunku do Afrykanów. Za swe działania został znienawidzony przez Arabów, którzy ciąg­nęli kosmiczne zyski z handlu niewolnikami. Li­vingstone ze swym nieustępliwym, upartym cha­rakterem stanowił dla nich rzeczywiste, poważne zagrożenie. 15 lipca 1871 roku Arabowie przepowadzili potworną masakrę Afrykanów w celu zastraszenia Livingstone'a i skłonienia go do tego, by porzucił swe marzenia o ukróceniu ich panowania. Wymordowano wtedy masę męż­czyzn, kobiet i dzieci, kilkanaście wsi poszło z dy­mem tylko dlatego, aby Livingstone obejrzał przygotowany specjalnie dla niego spektakl.

Anglia, uznawszy ekspedycję za zaginioną, nie miała pojęcia o straszliwej rzeczywistości. Do­piero M. Stanley, dowódca kolejnej ekspedycji wysłanej w celu zbadania losów wyprawy Li­vingstone'a, dostarczył światu wstrząsający obraz tego, co naprawdę dzieje się w Afryce.

Spotkanie ze Stanleyem potraktował Living­stone jako pomoc zesłaną przez Boga, która umożliwi mu dotarcie do celu — do źródeł Nilu. Dlatego też odmówił powrotu do Anglii, do któ­rego nakłaniał go Stanley. Przecież jego misja nie była jeszcze skończona!

Gdy obaj mężczyźni rozstawali się i Stanley wracał do Anglii, Livingstone nie przypuszczał, że jego następna wyprawa, planowana na pół­tora roku, będzie jego ostatnią i nie zakończy się triumfalnym powrotem do Anglii z rozwiąza­niem zagadki początków Nilu.

Czekając na najbardziej odpowiednią porę roku przeżył swe 60 urodziny. 19 kwietnia 1877 roku taki pisał: „Jezu mój, Królu mój, życie moje, moje wszystko, znów ofiarowuję Ci się cały. Przyjmij mnie i daj, abym nim upłynie ten rok mógł dokończyć moje zadanie. O to proszę Cię. Amen. Niech tak będzie."

W tym kontekście łatwiej zrozumieć tę praw­dę, że Livingstone traktował swe odkrycie jako środek prowadzący do celu, którym było prze­tarcie szlaków dla Ewangelii oraz wszystkich dóbr, jakie ze sobą niosła. Pragnienie zniesienia niewolnictwa wypływało z Bożej miłości jaką żywił on do każdego człowieka. Przynieść wol­ność w Chrystusie — oto co pozwalało mu ciągle walczyć i nie ustawać. Troska Livingstone'a o rozwój gospodarczy Afryki powodowana była chęcią dzielenia się tym, co w jego mniemaniu było dobre — zdobyczami nauki, techniki, kul­tury, wypływała ona z biblijnego pojmowania misji jako służby całemu człowiekowi — posta­wy tak bardzo charakterystycznej dla tego mi­sjonarza — odkrywcy.

Ostatnia podjęta przez Livingstone'a wyprawa również nie zakończyła się pomyślnie. Pora de­szczowa zaskoczyła ekspedycję. Ulewne deszcze wywoływały u wycieńczonego podróżnika cho­roby. Nie mógł już maszerować, nie mógł nawet jeździć wierzchem. Biegunki i krwawienia wy­stąpiły znowu. Będąc na granicy ostatecznego wyczerpania, krańcowo wycieńczony, straszliwie cierpiał, niesiony przez swych wiernych czarnych towarzyszy. Podczas postoju i odpoczynku we wsi Ulała Livingstone w nocy czując, że nad­chodzi jego koniec, ostatkiem sił zwlókł się z łoża i ukląkł do modlitwy. Tak zastała go śmierć. Jego ciało zostało przetransportowane na ramio­nach jego najwierniejszych przyjaciół na wy­brzeże, skąd w zalutowanej trumnie odbyło ostatnią drogę do Anglii. W dzień pogrzebu, ogłoszonego dniem żałoby narodowej, dziesiątki tysięcy ludzi zgromadziły się wokół Opactwa Westminsterskiego. Bezpośrednio za trumną szedł czarny wyzwoleniec dzierżąc w rękach białą chorągiew z napisem: „D. Livingstone — przyjaciel niewolników". Wypełnione do ostat­niego miejsca opactwo było świadkiem zasunię­cia ciężkiej marmurowej płyty nad grobem jed­nego z największych bohaterów wiary i zarazem jednego z najwybitniejszych odkrywców w hi­storii. Odchodząc z tego świata Livingstone nie wiedział, że dzięki jego zasługom już w kilka miesięcy po jego śmierci na mocy traktatu za­wartego z sułtanem Zanzibaru położono kres handlowi niewolników. Raz jeszcze dzięki wier­nemu słudze Ewangelii stało się możliwe to, o czym dotychczas można było jedynie marzyć.

KAROL FINNEY (1792 -1875)

Syn weterana Wojny Rewolucyjnej C. G. Finney urodził się 29 sierpnia 1792 roku w Warren w Connecticut. Jego brak religijnej edukacji i wychowania był rezultatem ogólnego odrzucania chrześcijaństwa i biblijnej nauki w Ameryce w czasie trwania wojny. Było co prawda przebudzenie w 1800 roku, ale Finney nie był wychowany w chrześcijańskim domu. Nigdy nie słyszał modlitwy w ojcowskim domu. Jego ojciec został chrześcijaninem po tym, jak dorosły Finney przedstawił mu Ewangelię. Finney był bardzo obdarowany intelektualnie, kulturalnie i fizycznie. W większości samouk, został nauczycielem w szkole. Kiedy miał 26 lat został uczniem w prawniczym biurze Beniamina Wrighta w Adams, w stanie Nowy Jork. Podczas nauki przed swoim egzaminem adwokackim przy przygotowaniu przypadków sądowych, Finney odkrył, że amerykańskie prawo zostało oparte na Biblii. Amerykańskie prawo odwoływało się do Biblii jako do absolutnego standardu prawniczego. Tak więc kupił sobie swoją pierwszą Biblię, która pomogła mu studiować prawo. Szczegółowo przeglądał każdy biblijny odnośnik w swojej książce prawniczej, w ich prawidłowym biblijnym kontekście. Te prawnicze studia z jednej strony, a Biblii z drugiej, przekonały go, że Biblia jest prawdziwym Słowem Bożym. Jego życie balansowało. Wiedział, jakie potrzeby towarzyszą jego stanowi duszy. Albo pójdzie do Chrystusa po zbawienie, albo będzie kontynuować światowe i samolubne życie zasługując na Boży Sąd. Finney był znany w Adams jako ten, który pogardza religią mimo, że wykorzystując swój muzyczny talent dyrygował w kościele chórem młodych ludzi. Czasami uczęszczał na zgromadzenia modlitewne. Pastor jednak powiedział, że stracił nadzieję na nawrócenie Finney'a. Niemniej jednak Słowo i Duch Boga wykonywało swoją pracę.

W październiku 1821 roku, oddał dobrowolnie i całkowicie swoje życie Jezusowi Chrystusowi. Przyjął Go jako swojego Pana i Zbawiciela. Postanowił zrezygnować z praktyki prawniczej dla Chrystusa. Teologiczne zrozumienie Finney'a szybko wzrastało przez czytanie Biblii, a także przez częste modlitwy i gorące dyskusje ze swoim super-kalwinistycznym pastorem George Gale, który ukończył Princeton. Gale i Finney zaangażowali się w potężne dysputy teologiczne. W końcu Gale przyjął poglądy Finney'a, chociaż parę lat później.

Karol Finney otrzymał licencję pastora w grudniu 1823 roku, w wieku 31 lat. Został prezbiteriańskim misjonarzem, podróżował przez Zachodni Dystrykt stanu Nowy Jork. Przebudzenia od razu zaczęły towarzyszyć jego zwiastowaniu. Mając przygotowanie prawnicze mówił o Bożym wyroku przeciwko grzesznikom. Oczekiwał od ludzi, że będą pokutowali ze swoich grzechów i opowiedzą się natychmiast po Bożej stronie. Zwiastował o Bożej sprawiedliwości w Jego miłości. Wyjaśniał cel pokuty i wielu ludzi reprezentujących różne warstwy społeczne stawało się chrześcijanami.

W 1824 roku poślubił Lidie Andrews. Wkrótce po ich ślubie z powodu przebudzenia jakie wybuchło w rezultacie jego zwiastowania, musieli się rozstać na sześć miesięcy. Lidia umarła w 1847 roku. Potem poślubił wdowę Elisabeth F.Atkison, kobietę która bardzo pomagała mu w zaspakajaniu potrzeb w jego przebudzeniach. Jego trzecia żona Rebecca Rayl przeżyła go żyjąc do 1907 roku. Sukcesy Finney'a w promowaniu przebudzenia skłoniły go do napisania serii lektur, które złożyły się na słynną książkę "Lektury przebudzenia w religii". Tę książkę sprzedano w milionach egzemplarzy, pozostawała ona w druku prawie przez 150 lat. Została przetłumaczona na inne języki. Te lektury i "Autobiografia" inspirowały przebudzenia na całym świecie. Kiedy jego "Przebudzenie w religii" zostało opublikowane w Anglii, to wybuchło tam prawie natychmiast przebudzenie po zastosowaniu zawartych w nich zasad. Angielscy działacze kościelni, nakłonili go, aby odbył dwie przebudzeniowe podróże po Zjednoczonym Królestwie. I tu ujrzał te same sukcesy co w Ameryce.

Jest udokumentowane, że szczegóły zawarte w jego książce o przebudzeniach i jego metody, zainspirowały wielkie przebudzenie w Chinach. Zasady Finney'a mogą przynieść ten sam rezultat i dzisiaj, kiedy posłuszni Duchowi Świętemu ludzie będą czytać i zastosują prawdy biblijne, które odkrył i pokazał Finney w nowy, wyzywający sposób. Tak jak pewien stary norweski ewangelista zawsze radził: "Strzeż przebudzeniowego ognia w twoim sercu, czytaj z Dziejów Apostolskich i Karola Finney'a codziennie". Jedno z najsłynniejszych przebudzeń Finney'a było w Rochester, w stanie Nowy Jork w 1830 roku. O tym przebudzeniu wielki kaznodzieja Lymman Beecher, powiedział: "Było to największe działanie Boga i największe przebudzenie w religii, jakie świat kiedykolwiek widział w tak krótkim czasie. Sto tysięcy ludzi opowiadało się za przyłączeniem do kościoła. Było to coś nieporównywalnego w historii kościoła i postępu religii". Beecher raz przeciwstawił się pracy Finney'a mówiąc: "Myślisz, że przyjedziesz do Connectic i weźmiesz płomień ognia do Bostonu. Jeżeli jednak zamierzysz, to jako żyje Pan, spotkam się z tobą na granicy stanu. Wezmę artylerzystów i będę ostrzeliwać każdy cal twojej drogi do Bostonu i będę walczył z tobą". Później Finney i Beecher blisko ze sobą współpracowali nad przebudzeniem w Bostonie. Porównywał on życzliwie Finney'a z jednym ze współczesnych im A.Neltonem mówiąc; "Nelton zastawił sieci na grzeszników, Finney ujeździł ich kawaleryjską szarżą".

Oprócz swojej przebudzeniowej pracy, Finney był trzy razy pastorem. W 1833 roku był pastorem Chatam Street Chapel w mieście Nowy Jork. W 1835 roku podzielił swój czas pomiędzy nauczanie w Oberlin College w Oberlin, w stanie Ohio (w szkole, którą pomógł założyć) i służbę pastora w Brodway Tabernacle w mieście Nowy Jork (w budynku, który pomógł zaprojektować). W 1837 roku został pastorem w Kościele Kongregacyjnym w Oberlin. To stanowisko piastował przez następne 35 lat.

Finney stał się sławny, kiedy był jeszcze młodym człowiekiem. Później sławę uzyskał jako systematyczny teolog. Wyniki swojego zwiastowania udowadniał teologiczną pracą. Ludzie zostawali chrześcijanami, kiedy słyszeli go głoszącego kazania. Obliczono, że 85% nawróconych przez niego ludzi, pozostawało gorliwymi w wyznawaniu swojej wiary. Podobnie tysiące ludzi, którzy zaczęli studiować jego teologię w swojej służbie uzyskało podobne efekty. Czy to byli ewangeliści, kaznodzieje, pastorzy czy zwyczajni ludzie, chcieli być posłuszni Bożemu zawołaniu o ewangelizację świata. Jego lektury na temat teologii są nadal dostępne w dwóch książkach: "Serce prawdy" i "Teologia Systematyczna". Zostały one wydane przez Bethany House. "Serce prawdy" powinna być czytana najpierw. Czytanie zbioru kazań Finney'a zawartych w "Zasadach zwycięstwa", "Zasadach wolności" i "Zasadach świętości", jest najlepszym wprowadzeniem do jego przemyśleń zarówno odnośnie biblijnych jak i teologicznych tematów. Większość z wczesnych jego naśladowców dowiadywało się o nim najpierw z jego kazań i tak duchowo przygotowani, mocowali się z jego "Systematyczną teologią".

Modlitwa była jedną z najważniejszych przyczyn sukcesów Finney'a. Wszystko czynił w oparciu o duchową modlitwę. Modlił się o Boże prowadzenie przy czytaniu Pisma, głoszeniu kazań, pisaniu pracy ewangelizacyjnej, a nawet w swoje modlitwy. Kiedy Finney wykładał w Oberlin College, jeden ze studentów zadał mu pytanie odnośnie wersetu z Biblii. Finney wyznał, że nie zna odpowiedzi. Natychmiast padł na kolana w modlitwie przed klasą. Następnie wstał z jaśniejącą twarzą dając odpowiedź, którą Pan mu objawił. Kiedy ze względu na duchowy stan studentów, tematy zajęć były odkładane, niektóre klasy miały spotkania modlitewne. Innym razem mógł on wchodzić do pokoju studentów na prywatną modlitwę z nimi. Finney usługiwał jako prezydent Oberlin College od 1851 do 1866 roku. Jego obecność tam od początku zapewniła temu miejscu sukces. Studenci chcieli się uczyć od niego jak wykonywać pracę ewangelizacyjną. Od początku istnienia Collegu utrzymywał on, że czarnym i kobietom trzeba przyznać równe prawa. College w Oberlin był niezwykłą koedukacyjną placówką tego typu w Ameryce. Jego popularność nadal była mocna w 1851 roku. W pierwszym roku jego prezydentury, liczba tych, którzy tam wstąpili wzrosła z szybkością rakiety z 571 do 1070 studentów. Finney był silny i ruchliwy do końca swojego życia. Zrezygnował ze stanowiska pastora krótko przed swoją śmiercią. Jednak okazjonalnie kontynuował swoje nauczanie do śmierci. Zmarł na atak serca 16 sierpnia 1875 roku.

Finney ostrzega nas: "Jestem przekonany, że nic nie jest w całej chrześcijańskiej religii tak trudnego i tak rzadko osiągalnego jak modlitewne serce. Bez tego jesteś słaby, jak cała słabość jest sama przez się. Jeżeli stracisz swojego ducha modlitwy, to niczego nie uczynisz, chociaż masz intelektualną wiedzę anioła. Jeżeli stracisz swoją duchowość, to najlepiej zatrzymaj się. Zakończ przygotowania w środku. Pokutuj i zawróć do Boga lub odejdź i znajdź sobie inne zajęcie. Nie mogę przypatrywać się najbardziej obrzydliwym i wstrętnym obiektom, jakimi są ziemsko-myślący usługujący. Niech błogosławiony Pan uchroni swój drogi kościół od przewodnictwa i wpływu ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest modlitwa".

Opis niektórych wydarzeń z życia Karola Finneya

NAWRÓCENIE

Było to w sobotę, pewnego jesiennego wieczoru roku 1821, gdy Karol Finney postanowił uporządkować swoje sumienie i życie przed Bogiem.

Zamiast do kancelarii, skierował swe kroki do lasu, gdzie lubił chodzić na przechadzkę. Przedarł się przez gęstwinę aż do miejsca, w którym się spodziewał, że mu nikt nie przeszkodzi. Tam padł na kolana. Lecz ledwie wyrzekł pierwsze słowa modlitwy, zerwał się na równe nogi i ze strachem zaczął się rozglądać, czy go kto nie widzi. Lecz zaraz znów ukląkł i powiedział: "Tutaj się oddam Bogu, lub się stąd nie ruszę!" Ale jakkolwiek usiłował modlić się, stwierdził, że serce jego nie może się modlić. Albo nie znajdował słów, albo wymawiał słowa bez znaczenia, a przy każdym najmniejszym szeleście zrywał się z kolan, myśląc, że ktoś go widzi. Ta rzecz powtarzała się kilkakrotnie. Nareszcie wyrzekł z rozpaczą: "Nie mogę się modlić. Me serce jest martwe dla Boga, nie będę się modlił!" Już sobie zaczął robić wyrzuty, iż złożył Bogu obietnicę, że odda Mu serce przed opuszczeniem lasu.

Nareszcie będąc już mocno zmęczony, chciał powstać i wrócić do domu. W tym momencie odniósł wrażenie, że się ktoś zbliża. Otworzył oczy, lecz było to znów tylko przywidzenie pychy jego serca, którą zaraz wewnętrznie ocenił jako obrzydliwa przewrotność. W końcu zawołał silnym głosem: "Cóż to, taki mizerny grzesznik jak ja, nie godzien podnieść swych oczu w górę ku wielkiemu, świętemu Bogu, miałby się wstydzić przed innym grzesznym człowiekiem, żeby mnie nie zobaczył klęczącego i wołającego o zmiłowanie się nade mną? Nie! Chociażby mnie wszyscy ludzie i wszyscy diabli z piekieł otoczyli, nie ruszę się stąd!"

Nareszcie zostało jego pyszne serce przed Bogiem skruszone. Jak jasny promień oświeciło jego serce to słowo: "Jeżeli przychodząc, będziecie się do Mnie modlić, wysłucham was. A szukając Mnie, znajdziecie - jeżeli całym sercem szukać będziecie". Tutaj dopiero całym sercem uwierzył i zawołał będąc przekonany o Bożej wierności: "Panie! Chwytam się Twego słowa. Ty wiesz, że Cię z całego serca szukam, a Ty obiecałeś, że mnie wysłuchasz. Wszak to obiecałeś!" Słowa te powtarzał raz po raz.

Jedna obietnica za drugą, przy tym jedna kosztowniejsza od drugiej, napełniały jego serce. Przyjmował je jako oczywiste prawdy Boga, który nie kłamie. "Wydawało mi się" - opowiadał później - "że te obietnice wnikają raczej do serca, aniżeli do rozumu. Uchwyciłem się ich i spocząłem na nich z siłą tonącego człowieka".

Na wszystkie jego prośby odpowiadał mu Pan słowami, które jak rosa niebieska odświeżały jego duszę. Tak spędził tam dłuższy czas. Modlił się ze wzrastająca gorliwością, aż w końcu powstał i począł iść w kierunku drogi, powtarzając w głos: "Gdy się wreszcie nawróciłem, będę głosił Słowo Boże." Tak idąc przybliżył się do miasta. Lecz jakież teraz uczucie pokoju zawładnęło jego sercem! Wydawało mu się w tej chwili jakby i cała przyroda nabożnie się przysłuchiwała. Nawet słonko tak wspaniale mu nigdy jeszcze nie świeciło. "Lecz co to ma znaczyć - pytał sam siebie. - Cała świadomość grzechu oraz cała obawa o mą duszę naraz zniknęła! Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałem takiego stanu beztroski, jeśli chodzi o moje zbawienie. Może sobie za dużo pozwoliłem, będąc na kolanach, że przypominałem Bogu Jego obietnice? Czy nie krył się w tym brak bojaźni, lub po prostu bezczelność wobec Boga?" Lecz mimo tych nurtujących go myśli, zupełny spokój opanował jego serce; chociaż usiłował wywołać w swych myślach uczucie winy, nie potrafił tego dokonać. Jego myśli zostały skierowane w kierunku gorącego uwielbienia swego Boga. To źródło dziwnej radości zdawało się nie mieć końca. Było jakby niewyczerpalne.

"Kiedy się następnego dnia obudziłem, wzeszło już słońce, a jego promienie wnikały do mego pokoju. Nie mogę opisać tego wrażenia" - odpowiada Finney - "jakie to światło zrobiło na mnie. Znowu dożyłem napełnienia Duchem Świętym o podobnym nasileniu, jak w dniu wczorajszym. Klęknąłem na łóżku i płakałem z radości, wylewając swe serce przed Panem. Wydawało mi się w tej chwili, jakbym słyszał łagodne, pełne miłości napomnienie: "Czy chcesz wątpić?" "Nie!" - zawołałem pełnym głosem. - "Tego nie chcę, nie mogę!"

"W tym momencie moje serce owiewała taka pełnia wewnętrznego pokoju i radości, że nigdy w późniejszym życiu nie miałem żadnej wątpliwości co do treści mego przeżycia, że to sam Duch Boży napełnił moje serce i duszę".

"W ten sposób poznałem usprawiedliwienie przez wiarę, jako oczywisty fakt. Mogłem także w pełni zrozumieć słowa Pisma: "Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem". "Zrozumiałem dobitnie, że w onym momencie, w lesie, w którym uwierzyłem, zostało ze mnie zdjęte poczucie potępienia, dlatego też wszelkie moje usiłowania, żeby wywołać w swej duszy poczucie winy było daremne. Grzechy moje bezpowrotnie zniknęły. Zamiast zatruwać się myślą, że znów mogę popaść w grzech, moje serce było wypełnione uczuciem miłości".

SŁUŻBA

Początkowo powierzono mu mały zborek w Ewans Mill. Wygłaszał tam kazania przepisowo - trzy razy w tygodniu i dwa razy w niedzielę. Wiedział, że posiada pełne zaufanie u członków zboru, i spotkał się z pojedynczymi nawróceniami. Lecz większego przebudzenia nie dało się zauważyć. Niezadowolony z tego stanu rzeczy, podkreślał kilkakrotnie w zakończeniu swych kazań, zarówno w niedziele, jak i w dnie powszednie, że przybył on tu, aby pomóc duszom do przyjęcia zbawienia; że wie również, że kazania jego podobają się, ale przybył tu przede wszystkim nie po to, aby się podobać, ale pomóc duszom do skruchy; i dlatego nie jest najważniejsze dla niego upodobanie słuchaczy do jego kazań, gdy pomimo wszystko odrzucają jego Pana.

To świadczyłoby, iż jest coś nieprawidłowego, albo w nim samym, albo w słuchaczach... I przytaczając następnie słowa sługi Abrahama: "Przetoż teraz, jeśli chcecie potraktować Pana mego uprzejmie i prawdziwie, powiedzcie mi, a jeśli nie - powiedzcie mi, abym się obrócił lub w prawo lub w lewo", zwrócił się do słuchaczy w takich słowach: "Przyznajecie, że to co głoszę, jest Ewangelią. Wyznajecie, że wierzycie w to. Myślicie przyjąć to, czy też macie zamiar to odrzucić?... Jeśli macie zamiar przyjąć - powiedzcie mi; jeśli macie zamiar odrzucić - powiedzcie mi, abym wiedział, czy mam obrócić się na prawo, czy na lewo... Muszę znać wasze zdanie w tej sprawie, a mianowicie ci, którzy pragną stać się chrześcijanami i zawrzeć pokój z Bogiem zaraz, aby powstali; i przeciwnie, ci którzy decydują się nie być chrześcijanami i chcą to okazać Chrystusowi, a też i mnie, niech siedzą nadal...".

W odpowiedzi słuchacze patrzyli jeden na drugiego. Nie wstał nikt. "Tak więc zdecydowaliście... Odrzuciliście Chrystusa i Jego Ewangelię; świadczycie jeden wobec drugiego, a Bóg jest świadkiem wobec wszystkich was. Jest to jasne. Być może będziecie pamiętać przez całe życie, żeście w ten sposób jawnie przeciwstawili się Zbawicielowi i powiedzieli: "Nie chcemy, aby ten człowiek, Jezus Chrystus panował nad nami".

Przygnieceni tymi słowami wszyscy członkowie poczęli z gniewem opuszczać swe miejsca, a nie słysząc Finney'a który zamilknął, zatrzymali się u drzwi. Wówczas powiedział on jeszcze: "Żal mi was! I dlatego - będzie-li to Pan chciał, będzie to wolą Bożą - będę przemawiał do was jeszcze raz jutro wieczorem".

Finney, bez żadnego wstępu i śpiewu, rozpoczął zgromadzenie tymi słowami Izajasza proroka: "Powiedzcie sprawiedliwemu, że mu dobrze będzie; bo owoców uczynków swoich pożywać będzie. Ale biada niepobożnemu! źle mu będzie; albowiem zaplata rąk jego dana mu będzie" (Izaj. 3, 10.11).

Finney odczuwał w tej chwili nad sobą moc Bożą. Jak mocny prąd działały jego słowa, druzgocąc wszelkie przeszkody. Ze spuszczonymi głowami siedzieli słuchacze, będąc przekonani o swej winie. Mówił przeszło godzinę, po czym ogłosił przyszłe zebranie i prędko skończył.

Niektóre wypadki są zadziwiające. Pewien mężczyzna był tak wściekły z powodu nawrócenia się jego żony, że przyszedł na zebranie z nabitym pistoletem, zdecydowany, że Finney'a zastrzeli. Podczas kazania spadł z krzesła i zaczął krzyczeć: "Pójdę do piekła". Musiano go wynieść. Następnego dnia przyszedł na zabranie jako nowo narodzony. Od tego momentu stał się jednym z najgorliwszych obrońców Ewangelii w Ewans-Mill.

Pewien grubiański oberżysta, który złorzeczył ewangeliście i stroił sobie z niego żarty, a czynił to jedynie dlatego, że przez przebudzenie zaczęło jego klientów gwałtownie ubywać, wyznał publicznie swój grzech, a w jego domu zaczęły się odbywać od tego dnia wieczorne nabożeństwa.

Jednym z najskuteczniejszych środków, jakich Finney używał, żeby skłonić dusze do zdecydowanego oddania się Panu, były osobiste rozmowy. Dzięki temu miał możność wyjaśnienia wierzącym ludziom wielu problemów, które ich nękały. Panował podówczas zwyczaj, że wzywano wierzących, żeby prosili o nowe serca. Wychodziło się przy tym z założenia, że pragną oni być wierzącymi, ale że trzeba przy tym wiele usiłowań, żeby skłonić Boga do nawrócenia ich. Finney zaś starał się im wyjaśnić, iż to właśnie Bóg pragnie ich skłonić do natychmiastowej decyzji. Bóg jest zawsze gotowy pomóc im, lecz oni nie chcą. I dlatego starał się on nakłonić ich do natychmiastowej decyzji uwierzenia i nawrócenia się do Pana Jezusa, poddania się Mu i uchwycenia się Go.

Chciał, żeby zrozumieli, że wszelka zwłoka oznacza groźne zaniedbanie swych powinności. Tłumaczył im, że prosząc o nowe serce, całą odpowiedzialność za swój los składają jakby na Boga, a przecież jeśli sami nie oddadzą swego serca Panu, to wszelkie ich dalsze usiłowania są próżne.

Po sześciu miesiącach powstały na skutek działalności Finney'a w Ewans-Mill dwa zbory, których członkowie byli przeważnie nowo nawróconymi ludźmi. Finney odczuł jednak, że go Pan powołuje do innych zadań i dlatego nie może pozostać pastorem tylko w jednej miejscowości. Dlatego po pewnym czasie Finney wyjechał do Antwerpii, małego miasteczka na północ od Ewans-Mill.

W Antwerpii sytuacja wyglądała niewesoło. Kościół był już od dłuższego czasu zamknięty Tylko trzy lub cztery osoby odważyły się oficjalnie uważać się za wierzących. Pijaństwo, prostytucja i inna bezbożność były na porządku dziennym do tego stopnia, że kiedy Finney przechodził ulicą i słyszał same złorzeczenia i przekleństwa, wydało mu się, że znajduje się w przedsionku piekła. Człowiek, w którego ręku znajdowały się klucze zamkniętego kościoła, odmówił otwarcia sali zgromadzeń. Finney osiągnął jedynie tyle, że mu została wypożyczona szkolna sala na niedzielne nabożeństwa.

Sobotę spędził na duchowym bojowaniu i na gorących modlitwach, aż otrzymał od Pana odpowiedź: "Nie bój się, ale mów, i nie milcz; bom Ja jest z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby ci miał co złego uczynić, albowiem Ja wiele ludu mam w tym mieście" (Dz. Ap. 18,10).

Kiedy jednak usłyszał wybuchy szyderstw i pośmiewiska, jakie wywołało ogłoszenie o mającym się odbyć nabożeństwie, szedł trzykrotnie do pobliskiego lasu, a pełnym głosem wołał do Boga o pomoc, i dopiero za trzecim razem otrzymał upragnione posilenie z góry. Zniknęło w jednej chwili uczucie rozpaczy, a serce zostało napełnione pokojem i radością. Gdy wszedł na salę, zobaczył, że jest przepełniona. "Trzymałem moją małą Biblię w ręce" - opowiada Finney - i przeczytałem obecnym tekst: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto Weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny".

"Jeszcze dziś pamiętam jak byłem wewnętrznie pobudzony, aby jasno przedstawić, czym odpłaca człowiek Bogu za taką wielką Jego miłość. Mówiłem serdecznie i ze łzami, a włożyłem w te słowa całą swoją duszę. Rozpoznałem przy tym niektórych mężczyzn, których wczoraj słyszałem okropnie przeklinających się wzajemnie i bluźniących Imię Boże, wskazałem wprost na nich, i upominałem ich, jak mogli imieniu Bożemu do tego stopnia złorzeczyć. Powiedziałem im, że wydało mi się, jakbym na ulicy słyszał bluźniercze wycie psów piekielnych i czułem się, jakbym zatrzymał się na progu piekła. Wszyscy wiedzieli, że to co mówię, jest prawdą. Wyczuwałem, że serca ich kruszeją pod mocą prawdy. Nie wyglądali na obrażonych, na odwrót, całe zgromadzenie zaczęło wraz ze mną płakać".

Po skończonym nabożeństwie, kościelny, ten sam, który jeszcze rano odmówił otwarcia kościelnej sali zgromadzeń, teraz ze wzruszeniem ogłosił, że na popołudniowe nabożeństwo otworzy ją. O tym drugim w tym mieście nabożeństwie Finney powiedział: "...Wszyscy mieszkańcy tej miejscowości byli obecni, a Pan dał mi szczególną moc".

Kazanie Finney'a było po prostu duchowa walką ze słuchaczami. "Karciłem ich, jak na to zasługiwali, lecz działo się to z prawdziwym współczuciem i litością, które słuchacze mogli odczytać w moich oczach".

Większość słuchaczy została doprowadzona do poznania swych grzechów, i nastał tam tak wielki głód Słowa Bożego, jakiego Finney przedtem nie widział. Każde zebranie było przepełnione zaniepokojonymi duszami, mimo że kazał w niedzielę dwukrotnie, a ponadto prowadził jeszcze kołka modlitwy oraz wieczorne zebrania w sąsiedniej miejscowości.

DALSZY ROZWÓJ ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO

Rok 1834 stanowi niezapomnianą datę wżyciu Finneya. Z nią bowiem jest związany dalszy rozwój jego wewnętrznego życia. Zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jego żona wkrótce od niego odejdzie. Myśl, że ma ją utracić, wypełniała boleścią jego serce do głębi. Wewnętrzny spokój został zachwiany. Poprzednio, kiedy się poruczał Bogu, przynosił równocześnie swych umiłowanych, swoje i ich życie kładł na ołtarz Boży i poddawał się wraz z nimi woli Bożej. Lecz nigdy nie przyszło mu na myśl, żeby mogło dojść w jego życiu do takiej katastrofy. Na cichy głos Pana, żeby Mu wydać to, co miał najdroższego, nie mógł się zgodzić. Całymi godzinami trwał na kolanach, lecz nie mógł się pozbyć wrażenia, że sprzeciwia się woli Bożej. To go bardzo przestraszyło i zasmuciło, nigdy by nie był poprzednio pomyślał, że jego własna wola może do tego stopnia sprzeciwiać się Panu.

Napisał więc do swej żony i opowiedział jej o swym bólu. W trakcie modlitwy nasunęły mu się myśli: "Cóż by to było, jeśliby twoje dobre chęci i przeżycia były tylko uczuciami, a twoje serce pozostało nie poddane całkowicie Bogu?" "Czy dobrze rozumiesz czego uczy Biblia? Czy twoja wola jest rzeczywiście podporządkowana woli Bożej?" Wtenczas nasuwały się mu wiersze, które mówiły o niebezpieczeństwie okłamywania samego siebie. Boleść, jaką mu to sprawiło, była nie do opisania. Owe straszne pokuszenia nie trwały długo. Finney traktował je jako piekielne strzały szatana. Wtedy poddał się Pańskiemu prowadzeniu całkowicie, jak nigdy dotąd: "Jakakolwiek by nie była wola Twoja względem mnie i moich najbliższych, czyń Panie, co Ci się podoba". I w tej chwili wszystko, co tak gorąco miłował, żonę i dzieci, oddał z ufnością w ręce Boże. "Dopiero wtenczas mogłem w pełni zrozumieć, co to znaczy oddać się Bogu! Długo zostawałem w modlitwie na kolanach, rozważając wszystko na nowo, i jeszcze raz oddałem to wszystko Panu: losy Kościoła, rozwój religijności, nawrócenie świata, własne zbawienie lub zgubę". Nie mogłem już inaczej, jak wszystko powiedzieć Jezusowi z całego serca, a On żeby ze mną postąpił, jak się tylko Jego świętej woli podoba.

Z całego serca wierzę w Jego dobroć i miłość, i nie wierzę w to, żeby ze mną coś uczynił, czego bym nie mógł przyjąć z pełną wdzięcznością.

Zostałem napełniony świętą mocą, światłem i miłością, gdy do Niego wołałem z prośbą, żeby ze mną postąpił według Swej woli. Wierzyłem głęboko, że On uczyni ze mną jedynie to, co będzie doskonałe, mądre i dobre, a ja otrzymałem już dosyć dowodów dobroci, żeby się móc z ufnością oddać Jego prowadzeniu. Tak radosnej i zupełnej ufności oddania się woli Bożej jeszcze nigdy poprzednio nie dożyłem. Przed ta radosną ufnością ustąpiło wszystko, na czym dotychczas budowałem. To, co poprzednio dożywałem z miłości i pocieszenia Bożego, zupełnie zniknęło wobec wielkości nowego przeżycia. Moje obcowanie z moim Panem spoczęło od tej chwili na nowym gruncie, a moja ufność do Jego dobroci, spoczywała odtąd na nowym fundamencie.

Nie wiedziałem wprawdzie, co Pan ze mną postanowi, lecz było mi darowane w tej chwili, że się tym nie przejmowałem, lecz tylko ufnie czekałem".

Finney był napełniony zupełnym pokojem wewnętrznym, mimo, że chwilami nawiedzały go takie myśli: "Czy odpoczywasz na tym, w czym się z Panem zgodziłeś? Czy chcesz pozostać w tym poświęceniu i całkowitym poddaniu woli Bożej?" Odpowiadał bez wahania: "Tak! Nie cofnę się i nie chcę próbować nawet cofać się...".

W ten sposób otworzyło się dla Finney'a źródło radości, trwającej w ciągu tygodni, miesięcy a nawet lat. Przeżywał znów nie tylko świeżość pierwszej miłości, ale jej ogrom.

"Pan przeniósł mnie wysoko ponad to wszystko, co mogłem dotychczas przeżywać. Otwierał mi nowe i drogocenne myśli Słowa Bożego, odnoszące się do Chrystusowej mocy i pragnienia zbawienia, tak że musiałem sobie często powtarzać: "Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe. Najwięcej mnie dziwiło to, jak mało dotychczas mogłem poznać; w tym jednym słowie: "Dosyć masz na łasce mojej" (2 Kor. 12,9), wydawało się mieścić wszystko".

ODEJŚCIE

Krótko przed jego odejściem, odwiedził go jeden z jego kolegów, któremu rzekł: "Kiedy umrę, nie szukajcie mię między umarłymi. Odchodzę tam, gdzie będę bardziej żywy, niż wy tutaj na ziemi".

Przed zachodem słońca, kiedy zaczęło się wieczorowe nabożeństwo, wyszedł na chwilę przed dom, oparty na ramieniu swej żony. Na chwilę usiadł przed kościelnym oknem, żeby posłuchać śpiewu. Kiedy wrócił do domu, skarżył się na boleść serca. Położył się do łóżka, a jego żona usiadła obok niego. Na pół godziny przed śmiercią powiedział do niej: "Wierz, kochana, że długo to trwało, nim mogłem poznać, co ze mną chce Pan uczynić. Długo, długo się ociągałem". Żona mu odpowiedziała, że były to drogi Boże, którymi był tak dziwnie prowadzony i przypomniała mu, jak długi czas mógł dla Pana pracować, co jest wielkim darem Bożej miłości. Uśmiechnął się szczęśliwie i rzekł cicho: "Ja Mu nie byłem niewierny, prawda?" Były to ostatnie jego słowa. Zasnął cicho rankiem następnego dnia. Było to 16 kwietnia 1876 roku, na dwa tygodnie przed 83 rocznicą swych urodzin.

"Ja Mu nie byłem niewiernym!" - ostatnie słowa umierającego są jasnym świadectwem wiernego wyznawcy Jezusa Chrystusa, którego życie i cierpienia wzywają i nas do naśladowania Go.

CHARLES. H. SPURGEON (1834 -1892)

Charles Haddon Spurgeon (ur. 19 czerwca 1834 w Kelvedon, zm. 31 stycznia 1892 w Menton) - brytyjski kaznodzieja reformowanych baptystów, teolog, autor pieśni religijnych. Przez 38 lat był pastorem w New Park Street Chapel. Urodził się w rodzinie pastorów. W wieku 15 lat doznał nawrócenia. W 1851 roku został pastorem w Teversham, by w kwietniu 1854 rozpocząć posługę w New Park Street Chapel w Southwark, największym zborze baptystycznym w ówczesnym Londynie. Napisał wiele kazań, które były chętnie czytane przez chrześcijan różnych wyznań. W 1887 Spurgeon wycofał się wraz z swoim zborem z Unii Baptystów Wielkiej Brytanii w związku ze sporem, jaki wynikł wokół teorii źródeł i teorii ewolucji, których był przeciwnikiem. Zmarł 31 stycznia z powodu nękających go łącznie reumatyzmu, artretyzmu i zapalenia kłębuszków nerkowych, mając tylko 57 lat.

Spurgeona nazywano „księciem kaznodziejów” i było to prawdziwe określenie. Elokwencja w sposobie wysławiania się i swobodne posługiwanie się językiem było u niego czymś niezwykłym.

Każdej niedzieli rano i wieczorem Kościół przy New Park Street (później nazywający się Metropolitan Tabernacle - w którym mogło pomieścić się prawie sześć tysięcy osób), gdzie Spurgeon przemawiał, zawsze był wypełniony po brzegi.

Spurgeon mógł udać się gdziekolwiek na Wyspach Brytyjskich i na otwartej przestrzeni mógł przemawiać do dziesiątek tysięcy lub więcej ludzi. 7 października 1857 roku przemawiał do największej liczby swoich słuchaczy, bo do prawie 25.000 osób, zgromadzonych w ogromnym Kryształowym Pałacu w ogólnonarodowym dniu postu i modlitwy. Takie same tłumy gromadziły się wokół Spurgeona w Surrey Music Hall i innych wielkich obiektach. Spurgeon przemawiał do koronowanych głów i członków parlamentu. Był powszechnie znany w całej Anglii. Powożący zaprzęgami konnymi w Londynie wołali: „Przyjdź posłuchać kazania Charliego”. Żaden inny człowiek nie wywierał tak wielkiego w tamtych czasach wpływu na Wyspach Brytyjskich.

Służba Spurgeona była głęboka, wspierała ona na terenie Zjednoczonego Królestwa prawie stu pięćdziesięciu kolporterów. Byli to ludzie, którzy docierali do zaniedbanych terenów, prowadząc tam spotkania i sprzedając chrześcijańską literaturę. (Spurgeon powstrzymywał się od bezpłatnego rozpowszechniania książek i innej literatury, powiadając, że nie ceni się tego, co nic nie kosztuje). Jego zbór wspierał misjonarzy w wielu częściach świata, jak też w swoim kraju. Prowadził sierociniec z setkami dzieci oraz szkołę kaznodziejską, która za życia Spurgeona wykształciła prawie tysiąc osób.

Jednak najlepiej przez Boga wykorzystywane było jego kaznodziejstwo. Czasem podczas jego kazania ludzie stali i w takiej pozycji pozostawali aż do końca nabożeństwa, ponieważ byli bardzo poruszeni zwiastowaniem o Jezusie, którego Spurgeon tak bardzo kochał. Czasem zarzucał słuchaczom, że przyszli, aby go tylko posłuchać i zaraz przypominał im, że jest tylko narzędziem wskazującym innym na krzyż. Mówił: „Słabością lidera jest przyjmowanie pochwał”. Jak tylko mógł, starał się unikać pochlebstw.

Jego kazanie średnio trwało nie dłużej niż trzydzieści minut. Kaznodziejowie i misjonarze raz do roku byli wysyłani, aby dzień lub dwa mogli spędzić ze Spurgeonem. Kiedyś jeden z nich później powiedział: „On jest rozkołysany przez Ducha Świętego”. Wszyscy przyznawali, że przeżyli osobiste przebudzenie. Spurgeon był przekonującym kaznodzieją (stosował obrazowe opisy) i zdecydowanie stał na stanowisku odnośnie pewnych kontrowersyjnych tematów.

Na początku swojej służby Spurgeon stał po stronie kalwinizmu. Jego początkowe teksty wskazują na szacunek wobec nauki Kalwina. Kalwiniści, którzy uważają Spurgeona za jednego z nich, starają się cytować jego wypowiedzi właśnie z tego okresu jego życia.

Z czasem jego stanowisko w tej sprawie uległo zmianie. Kiedyś jeden z pisarzy tamtych czasów oskarżył Spurgeona o balansowanie na krawędzi między kalwinizmem a arminianizmem. Gazeta stwierdziła: „Spurgeon częściowo jest kalwinistą”. Wiele kalwinistycznych zborów w Anglii odrzucało go. I tak na przykład pastor Surrey Chapel każdej niedzieli krytykował poprzednie kazanie Spurgeona, ponieważ miało ono cechy arminiańskie.

Chyba działo się tak dlatego, że był coraz starszy i mądrzejszy. Teologia Spurgeona stawała się radykalnie biblijna, nie była ani kalwińska, ani arminiańska.

Swoje przekonanie w tej sprawie Spurgeon wyraził w kazaniu na temat wybrania: „Od początków swojej służby Słowa moim pragnieniem jest, aby nigdy nie pomijać jakiejś nauki, którą uważam za naukę Bożą. Nadszedł czas obalenia starego i zmurszałego systemu, który przez tak długi czas hamowaliśmy wolnością religijnego słowa. Arminianin boi się choćby na centymetr oddalić się od Arminiusza czy Wesleya, a wielu kalwinistów opiera się na Johnie Gillu lub Janie Kalwinie jak na swoim ostatecznym autorytecie. Czas zburzyć ten system myślowy i przyznać, że wystarczy nam łaski w swoich sercach, aby wierzyć wszystkiemu, czego uczy nas Słowo Boże, bez względu na to, czy nauczają nas ci lub inni ludzie... Wystarczy, że Bóg tak uczy. Jeżeli czegoś nie ma w Słowie, to odrzućmy go. Dalej z tym!”.

Kiedyś przedstawiał bramy nieba, na której od strony zewnętrznej były słowa: „Ktokolwiek zechce”, zaś od strony wewnętrznej, gdy przeszło się już przez tę bramę, można było zobaczyć inny napis: „Tylko dla wybranych”.

Ograniczone zadośćuczynienie (trzecią zasadę kalwinizmu) Spurgeon uważał za coś obrzydliwego. Jedno z najbardziej znanych kazań Spurgeona pt. „Przymuś, aby przyszli”, zwolennicy reformowanego nurtu uważali za arminiańskie. Spurgeon często modlił się: „Panie, pośpiesz się z uratowaniem wszystkich swoich wybranych - i wybierz ich jeszcze więcej”. Trzecią dziedziną zmiany przez Spurgeona poglądów była krytyka tekstu biblijnego. Na początku był to temat, którego unikał, ale przy końcu swojej służby mocno stał po stronie biblijnej nieomylności. Atakował, przenikający do Anglii z Niemiec, wyższy krytycyzm.

Spurgeon anagażował się również w politykę. „Wielki starzec” brytyjskiej polityki, W. F. Gladstone, cztery razy piastujący stanowisko premiera Wielkiej Brytanii, był politycznym bohaterem Spurgeona. Zresztą byli podobni do siebie: obydwaj głęboko religijni, obydwaj trzymali się podstawowych zasad. Wkrótce Spurgeon rozszedł się z Gladstonem, ponieważ jego rząd uważał, że dla dobra Irlandii najlepszym systemem jest autonomia. Jego partia podzieliła się i stracił on również poparcie Spurgeona. Dla Spurgeona autonomia była równoznaczna z panowaniem Rzymu, której zawsze się sprzeciwiał, gdyż uważał, że podważa ona najlepsze interesy królestwa.

Obecnie dorobek Spurgeona jest szeroko publikowany. Jego kazania są rozpowszechniane w wielu językach na całym świecie i tysiące ludzi przez czytanie jego kazań zostało nawróconych.

Spurgeon kiedyś powiedział, że niektóre środki medyczne w postaci tabletek lepiej jest połykać w całości, niż rozgryzać. W ten sam sposób należy traktować niektóre sformułowania Słowa Bożego: lepiej w całości połykać je wiarą, niż rozgryzać przez intelektualne dociekanie.

JAN S. PROCHANOW (1869-1935)

Historycy zajmujący się dziejami chrześcijań­stwa w Rosji, pisząc o nim nie wahają się przed określeniem go mianem „Reformatora Wscho­du". Rozmiar dzieła jakiego dokonał jako od­ważny głosiciel Słowa Pańskiego na nieogarnio­nych obszarach imperium carskiego, a potem Związku Radzieckiego, potwierdzają zasadność użycia powyższej nazwy. Lecz zasięg służby tego męża Bożego był znacznie większy.

Od najmłodszych lat miał styczność z atmo­sferą pobożności. Ojciec i matka Jana Prochanowa, od 1876 roku członkowie Zboru Ewangelicz­nych Chrześcijan we Władykaukazie, stanowili wzór chrześcijan wiernych Słowu Bożemu we wszystkich okolicznościach życia. Sami przeżyli z racji swych przekonań brutalne prześladowa­nia, wielokrotnie byli więzieni i poddawani po­licyjnym szykanom. Młody Prochanow, wzrastał więc w klimacie gorącej i szczerej wiary swych rodziców, w atmosferze miłości i wzajemnej tro­ski. Wielokrotnie słyszał z ust swych bliskich i znajomych, o cenie jaką w prawosławnej Rosji carów za swą wiarę płacili ewangeliczni prote­stanci. Jednakże nie mógł on w tym okresie uznać ich drogi za swoją, dlatego też w cza­sie nauki w gimnazjum, Prochanow zaczął co­raz bardziej utożsamiać się z wizją świata wy­rażoną między innymi w filozofii Schopenhauera. Uczestnictwo w szkolnym kółku wolnomyślicieli stało się u niego przyczyną wielu wewnętrznych rozterek, powodem przeżywania nastrojów pe­symizmu i nihilizmu. Coraz częściej zaczął mie­wać samobójcze myśli. Gdy pewnego dnia wpadł do swojego pokoju, by porwać wiszącą na ścia­nie broń myśliwską ojca, chcąc targnąć się na własne życie, zobaczył pusta miejsce po stucerze i kartkę z tekstem „Czy kochasz Jezusa Chrystu­sa?". Pytanie to, jak sam później wspominał, po­stawione mu przez ojca, dogłębnie go przeraziło. Przywiodło mu na myśl wszystkie wcześniejsze rozterki odnośnie sensu i celu życia — odrucho­wo sięgnął po leżący nieopodal Nowy Testament.

Stanęły mu przed oczyma słowa Chrystusa: „Ja jestem droga i prawda i żywot" (Jan 14:16). Wstrząśnięty do głębi, padł na kolana i po raz pierwszy w życiu modlił się z całego serca, dzię­kując Bogu za życie wieczne, jakie zostało jemu, bezsilnemu grzesznikowi, ofiarowane w Jezusie. „Wszystko dla Chrystusa" ta myśl powstała w jego świadomości tamtego dnia. Towarzyszyła ona Prochanowowi aż do śmierci.

Zaraz po nawróceniu, ten młody osiemnasto­letni chłopiec opracował plan swojego życia. Opatrzył go myślą przewodnią: „Wszystko dla Chrystusa". Zgodnie z tym planem przyjął chrzest i przyłączył się do zboru, którego członkami byli już jego rodzice. Po kilku mie­siącach wyjechał do Petersburga by rozpocząć studia inżynierskie w tamtejszym Instytucie Technologicznym. Po przybyciu do stolicy im­perium, nawiązał kontakt z miejscową społecz­nością wierzących i włączył się w jej działal­ność misyjną. Prowadząc studenckie życie, wielką wagę przywiązywał do samokształcenia. Niespotykana dyscyplina wewnętrzna pozwala­ła mu gruntownie nauczyć się języków zachod­nich (w dorosłym życiu płynnie mówił po angielsku, niemiecku i francusku oraz biernie posługiwał się hebrajskim i greką), już w la­tach gimnazjum był bardzo oczytany w klasyce rosyjskiej i obcej. Poza zainteresowaniami wią­żącymi się z przedmiotem studiów, pochłaniał wprost dzieła teologiczne, poszerzając swą wie­dzę w tym zakresie. Często usługiwał w zborze jako kaznodzieja, prowadził obfitą korespon­dencję z wierzącymi w całym kraju, zbierał wiadomości o życiu religijnym Rosji i groma­dził informacje na temat położenia prześlado­wanych przez carat chrześcijan. Zebrane ma­teriały publikował w wydawanym przez siebie od 1889 roku konspiracyjnym miesięczniku chrześcijańskim „Biesiada" („Rozmowa"). Po ukończeniu studiów Prochanow składa na ręce władz petycję stanowiącą protest przeciwko dra­końskiemu prawu wyznaniowemu Rosji i licz­nym prześladowaniom nieprawosławnych chrze­ścijan. Aby uniknąć represji, potajemnie drogą nielegalną, przy pomocy amerykańskiego prze­mysłowca, wydostaje się na Zachód.

W latach 1895—1898 przebywa głównie w Anglii, Niemczech i Francji. Prowadzi szeroko zakrojoną akcję mającą na celu ujawnienie prawdy o prześladowaniach religijnych w Ce­sarstwie Rosyjskim. Równocześnie gromadzi środki na pomoc dla ofiar represji w ojczyźnie i zdobywa specjalistyczne wykształcenie teolo­giczne. Studiuje w baptystycznej szkole teolo­gicznej Stokes Graff Bristol College w lon­dyńskim Congregational College na Wydzia­le Teologii Uniwersytetu Berlińskiego i na Wy­dziale Teologii Protestanckiej paryskiej Sorbo­ny. Jego gruntowna znajomość teologii, wy­ostrzenie zmysłu krytycznego, a zarazem wier­ność biblijnemu orędziu Słowa Bożego ukształ­towane na dobre w okresie nauki na wspomnia­nych, słynnych uczelniach, pozwoliły Procha­nowowi rozpocząć szeroką działalność pisarską. W czasie pobytu w Europie Zachodniej konty­nuował publikację miesięcznika, przygotowy­wał także szereg innych wydawnictw, które na­stępnie były przemycane do Rosji. Ukończy­wszy studia postanawia w 1898 wracać do oj­czyzny. W tym czasie zwraca się do niego syn Lwa Tołstoja, Sergiej (z samym wielkim pisa­rzem Prochanow kontaktował się w okresie bez­pośrednio po opuszczeniu murów politechniki petersburskiej), z dramatycznym apelem o oto­czenie opieką emigrantów rosyjskich osiedlo­nych tymczasowo na Cyprze. Niezwłocznie uda­je się tam, usługując chorującym na dezynterię rodakom. Głosi im Ewangelię. Wyczerpany peł­ną poświęcenia pracą pielęgniarską, sam zosta­je zakażony. Jednakże w nadzwyczajnie krót­kim czasie powraca do zdrowia i wyrusza przez Turcję w drogę powrotną do Rosji.

Jego wizyta w konsulacie rosyjskim w Kon­stantynopolu kończy się aresztowaniem. Zosta­je zesłany do rodzinnego Władykaukazu i pod­dany nadzorowi policyjnemu. Prochanow ani na chwilę nie przerywa swojej działalności religij­nej. Przejściowa liberalizacja polityki wewnętrz­nej Rosji sprzyja młodemu aresztantowi. Wła­dze zawieszają represje względem jego osoby. Prochanow rozpoczyna w 1899 pracę zawodową przy budowie linii kolejowej Ryga—Orzeł. Na­stępnie otrzymuje propozycję pracy naukowej na Wydziale Mechanicznym Instytutu Politech­nicznego (Politechniki) w Rydze. Wykłada tam do 1901 roku zagadnienia technologii, kiedy to rektor tejże uczelni otrzymawszy pismo z Mi­nisterstwa Spraw Wewnętrznych określające Prochanowa jako „wodza sztundystów", (potocz­ne określenie jednego z nurtów rosyjskiego pro­testantyzmu). Dalszą pracę naukową uzależnia od spełnienia warunku — od podpisania prawo­sławnego wyznania wiary. Zdecydowane „nie" ze strony Prochanowa kończy jego karierę wy­kładowcy na politechnice. Korzysta wtedy z pro­pozycji zatrudnienia w przedsiębiorstwie budu­jącym petersburską linię tramwajową.

Pracuje tam zawodowo aż po lata dwudzieste. Powrót do Petersburga otworzył w życiu Procha­nowa nowy okres pracy. Zaangażował się w dzia­łalność wśród młodzieży, kontynuował zapocząt­kowane przedsięwzięcia edytorskie (od 1906 roku publikował miesięcznik „Christianin", od 1910 tygodnik „Utriennaja Zwiezda". W 1908 roku otworzył wspólnie z mennonitami Wydawnictwo „Raduga" i Towarzystwo Gramofonowe „Glo­ria"), wiele podróżował utrzymując bezpośred­nie kontakty z ewangelicznie wierzącymi w ca­łym kraju — nie tylko ze Zborami Ewangelicz­nych Chrześcijan, lecz także z baptystami i men­nonitami. Był inicjatorem założenia Związku Młodzieży Chrześcijańskiej. Stając w obronie prześladowanych udawał się z interwencją do najwyższych przedstawicieli administracji car­skiej. W 1905 roku po osobistej audiencji u pre­miera Witte spowodował zwolnienie więzionych za wiarę. W 1908 roku zostaje powołany na przełożonego Zboru Ewangelicznych Chrześci­ajn w Petersburgu, który zorganizował i zało­żył, a na przełomie lat 1S08—1909 staje na czele nowopowstałego Rosyjskiego Związku Ewangelicznych Chrześcijan skupiającego w la­tach dwudziestych ponad milion członków, zgro­madzonych w wielu tysiącach zborów. Bliska jest mu idea ścisłej współpracy między wszy­stkimi ewangelicznie wierzącymi. W uznaniu za­sług w zakresie współpracy między rosyjskim Związkiem Ewangelicznych Chrześcijan a bapty­stami i mennonitami, zostaje dwukrotnie wybra­ny na kongresach w Filadelfii i Sztokholmie wi­ceprezydentem Światowego Związku Baptystów.

Mając na u wadzą potrzeby dynamicznie roz­wijającego się ruchu ewangelicznego zakłada w 1913 r. po wielu staraniach u władz, Szkołę Biblijną w Piotrogrodzie. Zostaje jej rektorem, wykładając Nowy Testament, dogmatykę, apologetykę i homiletykę. Uczelnię tą w samych latach 1922—24 ukończyło ponad 400 gruntow­nie przygotowanych do działalności misyjnej pracowników.

Wybuch rewolucji 1917 roku zastaje ruch Ewangelicznych Chrześcijan w stadium dyna­micznego rozwoju. Pomimo trudności i nie­szczęść towarzyszących wojnie domowej w Ro­sji , działalność misyjna jest z uporem i wielką odwagą kontynuowana. Poszerza się zakres wol­ności religijnej, zwiększają się możliwości pracy ewangelizacyjnej, jednakże panujący terror re­wolucyjny daje się we znaki także wielu chrześcijanom. Z poduszczenia duchowieństwa prawosławnego władze radzieckie aresztują czo­łowych działaczy Ewangelicznych Chrześcijan. Także pod zarzutem działalności kontrrewolu­cyjnej dwukrotnie zostaje osadzony w więzie­niu Jan Prochanow. W 1921 roku trafia do aresztu w Twerze, a w 1923 wtrącony zostaje do cieszących się ponurą sławą moskiewskich wię­zień na Łubiance i w Butyrkach. Po zwolnieniu Prochanow niestrudzenie kontynuuje swą dzia­łalność w Związku Ewangelicznych Chrześcijan, odwiedza zbory, wykłada w Szkole Biblijnej, prowadzi pracę wydawniczą, pracując jedno­cześnie jako inżynier w Petersburskim Towa­rzystwie Technicznym. W tym czasie Procha­now kieruje do przywódców prawosławia apele nawołujące do reformy cerkwi. Na skutek tego zaproszony zostaje na zjazd duchowieństwa pra­wosławnego gdzie zwrócono się do niego o przed­stawienie propozycji zmian i reform w Rosyj­skim Kościele Prawosławnym.

Rozwijający się bez przeszkód rosyjski pro­testantyzm lat dwudziestych począł napotykać na coraz większe przeszkody ze strony władz ZSRR. Zmieniono przepisy radzieckiego prawa wyznaniowego, sprowadzając zasadę wolności sumienia do rzędu fikcji. W ślad za tym poszły brutalne prześladowania. W 1919 roku zamknię­to prowadzoną przez Prochanowa Szkołę Bi­blijną w Leningradzie, zakazano publikacji cza­sopisma ,,Chrześcijanin". Na nowo, jak w cza­sach carskich, więzienia zapełniły się także wie­rzącymi. Rosyjski ruch ewangeliczny poniósł wielkie, krwawe ofiary. Liczbę zamęczonych Ewangelicznych Chrześcijan liczyć należy w set­kach, jeśli nie w tysiącach. Prowadzona z pre­medytacją akcja władz radzieckich, mająca na celu zniszczenie w okresie stalinowskim wszel­kiej działalności religijnej, dotknęła także J. S. Prochanowa. Powracając w 1928 r. z zagranicy, gdzie przebywał w celu zgromadzania środków dla znajdującego się w potrzebie ruchu ewange­licznego, władze ZSRR odmówiły mu prawa po­wrotu do ojczyzny. W kraju Prochanow zostawił rodzinę i Związek Ewangeliczny Chrześcijan — było to rozstanie, które przeżywał boleśnie aż do ostatnich chwil swojego życia.

Zmuszony do pozostania na obczyźnie, Pro­chanow kontynuuje pracę misyjną. Wraz ze współpracownikami zakłada Światowy Związek Ewangelicznych Chrześcijan, prowadzący dzia­łalność na całym niemal świecie, wydaje w No­wym Jorku i w Berlinie w języku angielskim czasopismo „Ewangelia w Rosji" i po rosyjsku „Wiara Ewangeliczna". Dużo pisze, przygotowu­je kolejne edycje literatury chrześcijańskiej dla znajdującego się pod panowaniem reżimu sta­linowskiego narodu rosyjskiego. Odwiedza posz­czególne rejony działalności Ewangelicznych Chrześcijan, zachęca do wytrwałej pracy. Do końca służy radą i pomocą. Niestrudzony do ostatnich dni przed samą śmiercią w 1935 r. od­bywa męczącą podróż z Ameryki do Europy, gdzie wizytuje wiele krajów. Umiera 6 paździer­nika 1935 roku w Berlinie. Ostatnie jego sło­wa brzmiały: „Kontynuujcie pracę, naszą pracę".

Dzieło życia J. S. Prochanowa zaskakuje swoim ogromem. Praktycznie nie ma dziedziny aktywności chrześcijańskiej, w której by ten wielki mąż Boży nie miał jakichś znaczących dokonań. Zajmował on się nieomal wszystkim, co służyło rozwojowi misji ewangelizacyjnej, co miało na celu umocnienie ewangelicznie wierzą­cych. Swoje pierwsze zadanie upatrywał w gło­szeniu Jezusa Chrystusa wszystkim spragnio­nym życia wiecznego. Z nowonarodzonych, po­słusznych Słowu Bożemu ludzi formował zbory, które stawały się dla nich duchowym domem i miejscem chrześcijańskiego dojrzewania oraz miejscem służby.

Zwieńczeniem jego dzieła misyjnego było utworzenie w ślad za Rosyjskim Związkiem Ewangelicznych Chrześcijan, światowej organi­zacji jednoczącej chrześcijan wywodzących się z tej części rosyjskiego ruchu ewangelicznego. Wielką wagę Prochanow przywiązywał do po­ziomu nauczania zborowego. Będąc samemu wyśmienitym kaznodzieją, spędzającym wiele godzin tygodniowo za kazalnicą, usilnie zabie­gał o stworzenie warunków sprzyjających kształceniu nauczycieli Słowa Bożego. Dzięki je­go przygotowaniu teologicznemu i jego zdolnoś­ciom organizacyjnym, powstała petersburska Szkoła Biblijna, gdzie Prochanow ujawnił swoje uzdolnienia dydaktyczne. Tym samym potrze­bom służyła intensywna działalność wydawnicza prowadzona początkowo w prymitywnych wa­runkach konspiracji, a potem oficjalnie w opar­ciu o własną bazę poligraficzną.

Nie sposób nie wspomnieć o olbrzymim do­robku pisarskim Prochanowa, składającym się z setek artykułów, przyczynków i kilku ksią­żek. Były to głównie prace skierowane do prze­ciętnego czytelnika, gdyż Prochanow stawiał so­bie za cel dotarcie z treścią przesłania Ewange­lii do szerokich rzesz odbiorców. Temu samemu celowi służyła jego działalność poetycka. Jej owocem były setki oryginalnych pieśni, które wspólnie zebrane złożyły się na 4 tomy śpiewni­ka „Gusli".

J. S. Prochanow był jedną z najwybitniej­szych postaci w historii chrześcijaństwa w Ro­sji. Prowadził ofiarne, aktywne i pracowite ży­cie, oddziaływując na wielkie rzesze narodów Europy Wschodniej, Azji a potem i innych kon­tynentów. Pomimo ogromu ciążących na nim obowiązków wiele godzin dziennie poświęcał na prywatną modlitwę i studium Bożego Słowa. Nieprzerwana społeczność z Bogiem była źród­łem jego siły, jego rezerwuarem energii. Miłość Boża, którą się karmił emanowała z niego w relacjach międzyludzkich. Czuli to jego współ­pracownicy i przypadkowo napotkani ludzie. Ujmujący styl życia oraz niezwykła łagodność i uprzejmość względem wszystkich, zyskiwała mu przyjaciół i sprzymierzeńców. Jego wielki hart ducha nie został złamany prześladowania­mi, trudnościami, utratą bliskich i wygnaniem na obczyznę.

Patrząc na losy tego człowieka służącego Bo­gu od chwili swojego nawrócenia z rzadko spo­tykaną konsekwencją, możemy przyznać, iż to co czynił w swym długim, ofiarnym życiu było praktycznym wypełnieniem zasady tak umiłowa­nej przez J. S. Prochanowa, zasady brzmiącej: „Wszystko dla Chrystusa".

Zarys historii chrześcijństwa

5



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Fakty z historii chrześcijaństwa, religia, kościół
prawdziwe pochodzenie krzyża w chrześcijaństwie, religia, kościół
Kościół katolicki a holocaust, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
inne spojrzenie na chrzest niemowląt, religia, kościół
Za dużo Kościoła w naszym życiu, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
CHRZEŚCIJAŃSTWO RELIGIA PAŃSTWA I KOŚCIOŁA
Łacek Mieczysław OSPPE Mozaika duchowości chrześcijańskiej Zarys historii duchowości I V wiek
Łacek Mieczysław OSPPE Mozaika duchowości chrześcijańskiej Zarys historii duchowości VI X wiek
Tak wygląda miłosierdzie i przestrzeganie prawa przez KK, ஜஜCiemna strona historii chrześcijaństwa
Lzy Watykanu - rozmowa z Tadeuszem Bartosiem, ஜஜCiemna strona historii chrześcijaństwa
Jasenovac – katolicki Oswiecim a JP2, ஜஜCiemna strona historii chrześcijaństwa
sprawozdanie-chrzest, Religia
Ohydne mordy, ஜஜCiemna strona historii chrześcijaństwa
150 lat walki z Darwinem, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
O bogu i wolności, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
10 punktów w sprawie antykoncepcji, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
Kalendarium historii chrzescijanstwa
konspekt kl.2-chrzest, Religijne, Katechezy, Materiały katechetyczne i duszpasterskie, Katecheza, Do

więcej podobnych podstron