Oszczędność, skondensowanie materii literackiej powieści dotyczy wszystkich jej warstw — budulca fabularnego, psychologii, języka. Autor posuwa się nawet do konstruowania „dialogów” z wypowiedzi jednej tylko strony, np.: „ — Stało się co? — spytała odgarniając kosmyk włosów znad ognia. Z kuchni buchał żar, znowu zrobiło jej się duszno. Musiała usiąść i zapleść dłonie na oczach.
— Kiedy?.., — mruknęła — kiedy?"
Czytelnikowi wydaje się, że to dialog — że pomiędzy „stało się co?” a „kiedy?” Łucji powiedział coś Roman — nawet wiadomo co: że aresztowano Klemensa — i o to chodzi, żeby czytelnik się tego domyślił, ale w tekście głosu Romana brak: skoro z reakcji Łucji można się go domyślić, jest on zbędny.
Takie i inne skróty zostały konsekwentnie zastosowane w całej powieści.
Nie przypuszczam, aby tego rodzaju metoda pisarska mogła zyskać powszechną aprobatę. Słyszałem zdania o szkicowości Matki Królów, o nadmiernej zwięzłości, rzekomo nieadekwatnej do ważkiej treści książki. Spotkałem się też z opinią, że tak daleko posunięta powściągliwość jest zaprzeczeniem piękna, które musi być bujne, pełne, domalowane do końca.
Cóż, w sztuce trudno o racje bezsporne. Każdej wizji, każdego przywiązania można bronić równie przekonywająco.
Zawodowi, jaki części czytelników sprawia skąpa, skondensowana forma ostatniej powieści Brandysa, mogę przeciwstawić jedynie najbar-
dziej osobiste przeświadczenie, że z trudem zniósłbym w prozie tak współczesnej treściowo jak Matka Królów tradycyjną rozwlekłość, dokładność, opisowość. Elementy rzeczywistości, z których ta proza powstaje, są tego rodzaju, że wypełnianie wielu miejsc niedookreślonych nie przez czytelnika, lecz przez samego autora, odczułbym jako nadużycie. Żleby nie było nieporozumień: jako nadużycie estetyczne.
Na szczęście Brandys go nie popełnił.
11 — Kazimierz Brandys