błyszczę na niebios błękicie”. Tylko ta pycha zostaje teraz ofiarowana w pokorze Bogu: jej „blask” - słyszymy - jest słabym odbiciem Jego „ogniów”.
Zarysowuje się więc paradoksalne połączenie przeciwieństw: duma -pokora; a poza nim - drugie - po równo tymi dwoma uczuciami ożywione: połączenie przeciwieństw jeszcze bardziej oddalonych: ja - Ty, człowiek -Bóg. Po równo ożywione pokorą i dumą — bo, powoławszy się na Boga, „uderza poeta od razu w ton wyniosłości”. Całe „ludzkości obszary” są dla niego „niskie”. Ich przekonania są tylko czymś powierzchownym: „barwą", „szumem”. Zrazu były „wielkie”, ale „mętne”, żeby się pod wpływem wiary rozjaśnić, lecz równocześnie zmaleć. (Prawda, że to i sam poeta jest w tych „obszarach”, ale to nie jest akcentowane).
Nowy atak dumy zwraca się przeciwko „badaczom”, choć oni to właśnie oskarżeni są o dumę. Dominuje w tym ataku gniew i szyderstwo. Porównania użyte dla charakterystyki badaczy są poniżające i karykaturalne: zamknięci są oni w sobie „jak w konchy ślimacze”, a „burza” (burza kosmosu) „pomiata” nimi ,Jak śmieciem”. To ich położenie ukazuje się jako tym żałośniejsze, że mieli wielką ambicję poznania świata. Pozwolił im poeta przemówić. Jeden z nich występuje z tezą mechanistycznego deter-minizmu, drugi opowiada się za czystą przypadkowością jako zasadą bytu1: obydwa systemy sformułowane w wielkiej rudymentarności swoich teoretycznych podstaw, co wyrazicieli mądrości rozumowej przedstawia tym mizerniej.
Przeciwko nim wznosi się hymn na cześć Boga: starotestamentowo wielbiący jego wielkość w ogromnych (ale ziemskich) obrazach. On „objął oceanu fale”, lecz wyznaczył im granice. Ileż razy w Psałterzu występuje ten obraz! A i Kochanowski go przeniósł do swojego Hymnu. Owoż to morze, które „w brzegach stoi, a zamierzonych granic przeskoczyć się boi”? Tak. Tylko jakże zdynamizowane: „buchające”, „czerniące się”, „błyskające” „wzdymające się”, „ryjące” otchłanie, „ciskające” się w górę! A jego szarpaniu się przeciwstawiony jest majestatyczny spokój światła, które najszumniejsze topiele morskie przenika i z ich otchłani tęczą powraca na niebo.
Poeta nie wdaje się tu w udowadnianie wielkości i siły wiary, jak to się wydało Kridlowi2, ale alegoryzuje swój wielki obraz: bo ocean nie jesl (u tylko żywiołem! To także rozum. Jego fale ruchome wiecznie, miotające się w górę - to jego dociekania, jego wysiłki, żeby zdobyć niebo (bo niebo fizyczne utożsamia się tu w zgodzie z prastarą tradycją z niebem jako siedzibą ostatecznej tajemnicy).
Dynamika utworu jest wspaniała. Towarzyszy jej sarkazm, ciągle przypo minający rzekomo „niezmiernemu oceanowi” jego istotną ograniczoność, służebne funkcje, złudzenia co do własnej wielkości: „Zdajesz się tykać brzegów widnokręga”, „Daremnie z żaglem nawa leci chyża", wcześniej: „Darmo chce powstać z ziemnego pogrzeb u” (tj. podziemia; bo i w tych przestworach nowogródzki prowincjonalizm się odezwał). Fale oceanu muszą ziemię „zamącuć". Granice jego wykowane „na skale”. Ocean-rozum jest „mały przed Panem", jest „kroplą w Jego wszechmogącej dłoni”.
Cała kompozycja oparta jest na kontrastach. Czoło ugięte - czoło wyniesione. Chmura - tęcza. Potop nadzieja. Pycha - pokora. Źródło światła - jego odbicie. Mętność - jasność. Wielkość - małość. Duma śmiecie. Koncha ślimacza - glob ziemski. Konieczność - przypadek (bo i wyszydzeni bałwochwalcy rozumu są ze sobą biegunowo sprzeczni!). Księżyc - morze. Nieustannie burzliwa fala i nieruchoma jej skalna granica. Wieczne wznoszenie się i wieczne upadki. Przestwory wód i przestwory niebieskie. Ocean i kropla. Ciemność i światło. Oto cała seria przeciwieństw idących przez poemat od początku do końca.
Dominuje nad tymi kontrastami światło - przechodzące poprzez wszystkie strofy od pierwszej do ostatniej: od tęczy, którą Bóg ubrał czoło ukorzonego przed nim poety, aż po światło wierszy końcowych, które jest już alegorią wiary. W całym utworze panują powietrzne przestrzenie, zaciemniane i zamącane przejściowo, ale rozjaśniane promieniami światłu i barwione kolorami tęczy. Sugestionują te obrazy swoim ogromem i jed nolitością swojej skali.
I czoło poety nie darmo nazwane jest „gromowładnym”. Nie tylko o oznaczenie dumy tu chodziło, ale o obrazowe przedstawienie zdobyczy nauki, dokonanych i upowszechnionych w XVIII w.: przecież wiadomo, jak były one rozległe w dziedzinie zjawisk fizycznych. Poeta niejako chciał
Charakteryzuje te tezy J. Bystrzycki w przypisach do wydania II tomu Poezyj Mickiewicza w serii BN (1924), nr 66, s. 191.
Kridl, dz. cyt., s. 43.