1 na powrót szturmuje hradczańskie wzniesienie. Z wnętrza sekretarskie oko pała tajemnicą państwową i w kluchowatym obliczu podobne jest do szczeliny, która prowadzi do skarbca mądrości rządowej. Dzielni generałowie, siedzący okrakiem na swoich konikach, suną i przemykają w automobilach i ani twardość poduszek, ani podskakiwanie, ani szybkość morderczych kól ich nie trwożą. Wąs napięty, ząb obnażony, prawica wzniesiona, by móc wyciąć policzek nieprzyjacielowi — oto jak jadą, nieustraszeni i silni.
Prostactwo zwyrodniało. Skapcanial andrusowaty Pepik, co to chodził po bijatykach, teraz bezbłędny i nieskazitelny Serafin nie bruka sobie spodni na wzór zramolałego scniora-Pepika. Jego franca jest dziedziczna, bo mówi po francusku, jego emerytura — zawarowano, toteż Serafin nie ma o co iść za łby.
Bernard patrzył przez witrynę, jak miłosierny Jezusek na trzepot sławy i chwały namaszczonej
ił się do niego ekspe-
iwyklc spójrz:
Okropnc nic, które na przestrzeni dwóch rozległych scen rozgrywało się w ciągu całych tygodni, miesięcy i łat w drogerii Bernarda, pozostawiało jednakowoż w szufladzie dosyć pieniędzy, by zapobiegliwy patron mógł co wieczór zadzierać głowę i pić. Ale ekspedient marniał; przed czterema łaty wszedł na pokład sklepu i niebawem przyswoił sobie obyczaj i nauki magistra. „Chłopcy, ahoj! niebieskie morze lśni!" — na modłę majtków naciągających żagle, którzy nucąc tę pieśń uwijają się w pracy, służący, ekspedient i autor śpiewali wiersze.
Kiedy do sklepu weszło dziewczę i rumieniąc się poprosiło o gorzką wodę, Bernard, który dzięki Bogu iał nigdy dolegliwości żołądkowych i gardził
(ego rodzaju klientelą, nie ruszył się po złowróżbną butelkę. Tedy ekspedient, windując się na piramidę drabiny, lunął deszczem rymów. Ale dziewczyna. Jako że w znajomości literatury nie wyszła poza piosenki pana Haszlera, który wydawał jej się bogiem wierszotwórstwa, a nie różniła się w tym od zbója i zabijaki, co za mistrza chirurgii poczytuje stróża nocnego, skoro mu kiedyś jednym zamachem łapy rozbił szczękę i dwa stołki, dziewczyna ta słysząc wiersze o niebo lepsze nic miała wątpliwości, że ekspedicncik poezjuje tylko po to, by ją uraczyć paru sprośnościami, lecz nie posiada ni polotu, ni geniuszu, boć ani kuplet nie wychodzi mu gładko, ani dwuznaczności nie grzeszą sensem. Odeszła nadąsana, ale postanowiła, że wieczorem, w porze zamykania sklepu, wyjdzie na spotkanie temu ładnemu chłopakowi.
Kiedy drogeria dobiła do szóstej i przycumowała, Bernard wziął laskę i wyprawił się do wielebnego proboszcza. Zastał go ćwiczącego raz! dwa! przysiad!
kiem jak chmura, a serce w klatce piersiowej waliło jak cep.
— Młokosie — zwrócił się do niego Bernard — użycz mi pociechy.
Po czym zwiesił smutną głowę nad walem kołnierzyka aż ku lewej brodawce piersiowej.
— No mów, co tam masz na wątrobie — odrzekł ksiądz nie przestając ćwiczyć — nie wstydź się, jestem spowiednikiem.
Bernard milczkicm obnażył swój goleń i cala nędza tego sflaczałego odnóża stała się w wieczorniejącym pokoju Jasna jak południe. Noga była długa, wychudła i kosmata, przypominała obrwione bierwion-ko, gąsienicę i łodygę, co na swym końcu dźwiga solidny kwiat męskiej słabizny.
Księży wydech przeobraził się w dmuchawiec zgrozy.
— Rany boskie — wykrzyknął — ta noga może
31