194 Kondycja ludzka
lecz powołuje się je do istnienia, ilekroć takie wytwory wciągane są w nieustannie zmieniającą się względność wymiany między członkami społeczeństwa. Jak słusznie podkreślał Marks, „żaden producent ..„jeżeli rozpatruje się go w izolacji, nie produkuje ani wartości, ani towaru”, a mógłby jeszcze dodać, że w odosobnieniu nikt też o nie nie dba; rzeczy, idee lub ideały moralne stają się „wartością i towarem jedynie w określonych warunkach społecznych”1.
Nieporozumienie w ekonomii klasycznej2, a także jeszcze gorsze nieporozumienie wynikające z używania terminu „wartość” w filozofii, pierwotnie spowodował fakt wyparcia starszego słowa „cenność” \worth], które znajdujemy jeszcze u Locke’a, przez pozornie bardziej naukowy termin „wartość użytkowa” [use value\. Marks również przyjął tę terminologię i idąc za własną odrazą do dziedziny publicznej, dość konsekwentnie w zamianie wartości użytkowej w wartość wymienną dostrzegał grzech pierworodny kapitalizmu. Występując przeciwko owym grzechom społeczeństwa komercyjnego, w którym rzeczywiście rynek wymiany jest najważniejszym miejscem publicznym, a zatem każda rzecz staje się wartością wymienialną, towarem, Marks nie powoływał się jednak na „wewnętrzną”, obiektywną cenność rzeczy samej w sobie. Zamiast tego powołał się na funkcję, jaką rzeczy pełnią w konsumującym procesie ludzkiego życia, który nie zna ani obiektywnej, wewnętrznej cenności rzeczy, ani subiektywnej, określonej społecznie wartości. W socjalistycznym równym podziale wszystkich dóbr pomiędzy tych, którzy pracują, namacalna rzecz przestaje być uchwytna, stając się zwykłą funkcją procesu odtwarzania życia i siły roboczej.
Nieporozumienie terminologiczne stanowi jednak tylko część całej tej historii. Powodem uporczywego trzymania się przez Marksa terminu „wartość użytkowa”, tak samo jak powodem licznych i daremnych prób odkrycia jakiegoś obiektywnego źródła powstania wartości — takiego jak praca, ziemia czy zysk — była trudność zaakceptowania prostego faktu nieistnienia jakiejkolwiek
„absolutnej wartości” na rynku wymiany, który jest właściwym miejscem wartości, oraz to, że poszukiwania takiej „absolutnej wartości” w najwyższym stopniu przypominały kwadraturę koła. Ubolewania godna dewaluacja wszystkich rzeczy, czyli utrata wszelkiej wewnętrznej cenności, zaczęła się wraz z przekształceniem ich w wartości czy towary, ponieważ od tej chwili istnieją one tylko w powiązaniu z j akąś inną rzeczą, którą można nabyć zamiast nich. Uniwersalna względność, czyli fakt, że rzecz istnieje tylko w relacji do innej rzeczy, oraz utrata wewnętrznej cenności, czyli fakt, że nic nie ma już „obiektywnej” wartości, niezależnej od zawsze zmiennych ocen podaży i popytu, zawierają się w samym pojęciu wartości3. Taki obrót spraw, wydawałoby się, nieuchronny w społeczeństwie komercyjnym, stał się głębokim źródłem trudności i w końcu ukonstytuował główny problem nowej ekonomii. Powodem tych trudności nie była względność jako taka, ale raczej fakt, że homo faber, którego całą aktywność określa stałe używanie różnego rodzaju kryteriów, pomiarów, reguł i standardów, nie potrafił znieść utraty „absolutnych” standardów czy miar. Pieniądz bowiem, który oczywiście służy za wspólny mianownik różnorodności rzeczy, tak że można jedne na drugie wymieniać, w żaden sposób nie ma owego niezależnego i obiektywnego istnienia — przekraczającego wszelkie zastosowania i trwalszego niż manipulacje —jakie ma kryterium czy jakaś inna miara w odniesieniu do rzeczy, które ma mierzyć, i ludzi, którzy się nią posługują.
Właśnie ową utratę standardów i uniwersalnych reguł, bez których człowiek nie mógłby wznieść swojego świata, dostrzegł
Kapitał, t. III, cz. 2, s. 280, w: Dzieła, t. 25. j
Najwyraźniejszym przykładem tego nieporozumienia jest teoria wartości przedstawiona przez Ricarda, a zwłaszcza jego rozpaczliwa wiara w wartość absolutną. (Znakomite interpretacje tej teorii znaleźć można u Gunnara Myrdala w The Political Element in the Development of Economic Theoty, \ dz. cyt., s. 66 i nast. oraz w The Psychołogy of Economics [London 1955, rozdz. 3] Waltera A. Weisskopfa.)
Prawdziwość przytoczonego wyżej spostrzeżenia Ashleya (przyp. 34) zasadza się na fakcie, że średniowiecze nie znało rynku wymiany we właściwym tego słowa znaczeniu. Dla średniowiecznych nauczycieli o wartości rzeczy nie decydowała ani jej cenność, ani obiektywne potrzeby ludzi — co znajdujemy choćby u Buridana: valor rerum aestimatur secundum humanam indigentiam — i „zwykła cena” była zazwyczaj rezultatem powszechnego uznania, z wyjątkiem tego, że „z uwagi na niezgodne i będące wynikiem zepsucia pragnienia człowieka wskazane jest wypośrodkowanie między nimi stosownie do sądu kilku mądrych ludzi” (Gerson, De contractibus, I, 9, cyt. za: 0’Brien,hn Essay..., dz. cyt., s. 104 i nast.). Przy braku rynku wymiany nie do pojęcia było, żeby wartość jednej rzeczy miała polegać wyłącznie na jej relacji lub proporcji do innej rzeczy. Problemem jest zatem nie tyle obiektywność bądź subiektywność wartości, ile raczej to, czy może ona być absolutna, czy wskazuje jedynie na relację między rzeczami.