Problem nauczania studentów, którzy przychodzą do college'u, ponieważ potrzebują tytułu gwarantującego im zatrudnienie przez wybrany przez nich koncern, bądź dlatego, iż tego wymaga konkretna pozycja społeczna, łączy socjologów ze wszystkimi kolegami reprezentującymi inne dziedziny. Nie możemy się nim tutaj zajmować. Socjolog stoi jednak wobec szczególnego problemu, który jest bezpośrednio związany z omawianym poprzednio demaskatorskim, niszczącym złudzenia nastawieniem socjologii. Mamy prawo zapytać, dlaczego kolportuje on tak niebezpieczny towar intelektualny wśród młodych umysłów, które najprawdopodobniej źle zrozumieją i niewłaściwie zastosują punkt widzenia, który stara się im przekazać. Inną rzeczą jest podawanie: trucizny socjologicznej zaawansowanym studentom, którzy poddali się już bez reszty nałogowi i który będą mogli w toku intensywnych studiów zrozumieć terapeutyczne możliwości ukryte w tej truciźnie. Inną zaś rzeczą jest beztroskie rozsiewanie jej wśród tych, którzy nie mają możliwości bądź skłonności do dalszego studiowania aż do momentu owego głębszego zrozumienia. Jakie ktokolwiek ma prawo do wstrząsania ugruntowanymi przeświadczeniami innych? Dlaczego uczyć ludzi dostrzegania nietrwałości rzeczy, które uważali za absolutnie pewne? Dlaczego wystawiać ich na niedostrzegalną erozję myślenia krytycznego? Dlaczego, słowem, nie zostawić ich w spokoju?
Przynajmniej część odpowiedzi kryje się w poczuciu odpowiedzialności i inteligencji nauczyciela. Do grupy studenckiej pierwszego roku nie zwraca się tak, jak by zwracało się do zaawansowanych uczestników seminarium. Inna cząstkowa odpowiedź mogłaby brzmieć: struktury oczywistości są zbyt solidnie ugruntowane w świadomości, aby mogły być łatwo podważone przez, powiedzmy, kilka wykładów dla drugiego roku. „Szoku kulturowego" nie wywołuje się tak łatwo. Większość ludzi nie przygotowanych na tego typu relatywizację ich oczywistego światopoglądu będzie unikało pełnego uświadomienia sobie jej implikacji i spojrzy na nią jak na interesującą grę intelektualną, którą można prowadzić na zajęciach z socjologii, podobie jak na zajęciach z filozofii można się zabawiać dyskutowaniem problemu, czy jakiś przedmiot istnieje, gdy się nań nie patrzy. A więc student będzie prowadził tę grę ani przez chwilę naprawdę nie wątpiąc w ostateczną ważność swej poprzedniej zdroworozsądkowej perspektywy. Ta cząstkowa odpowiedź ma pewne zalety, lecz wątpliwe, czy wystarczy ona jako uzasadnienie poczynań pedagogicznych socjologa, choćby dlatego że ma zastosowanie tylko wówczas, gdy jego nauki chybiają swego celu.
162