Noga połowy mieszkańców naszego świata nigdy nie postała w szkole. Nie mają kontaktu z nauczycielami i są pozbawieni przywileju stania się „odsiewem”. A jednak całkiem skutecznie opanowują lekcję, której uczy szkoła: że powinni byli chodzić do szkoły, dłużej i coraz dłużej. ['Szkoła daje im odczuć własną niższość za pośrednictwem poborcy podatkowego, który każe za tę szkołę płacić, albo demagoga, który rozbudza związane z nią nadzieje, lub też rodzonych dzieci, skoro raz złapią się na jej haczyk./ Tak więc biedni _zostają _ odarci z szacunku ~dla samych siebie, gdy przychylą się do opinii, że zbawienia można dostąpić wyłącznie za pośrednictwem szkoły. Kościół dawał im przynajmniej szansę skruchy w godzinę śmierci. Szkoła pozwala się spodziewać (żywić fałszywą nadzieję), że cel osiągną ich wnuki. Ta nadzieja dotyczy oczywiście dalszej nauki pobieranej w szkole, ale nie od nauczycieli.
Uczniowie nigdy nie uważali za zasługę nauczycieli większości opanowanej przez siebie wiedzy. Zarówno zdolni, jak nierozgarnięci zawsze liczyli na to, że wkuwanie, Oczytanie i spryt pomoże im zdać egzaminy, a motywem ich działania był bat albo wizja upragnionej kariery.
Dorośli skłonni są widzieć swoje szkolne lata w romantycznym świetle. Z perspektywy czasu zdobyte wiadomości przypisują nauczycielowi, którego cierpliwość zaczęli z biegiem lat podziwiać. Ale ci sami dorośli martwiliby się o stan umysłowy dziecka, gdyby przybiegłszy do domu opowiadało, czego się dowiedziało od każdego z nauczycieli.
Szkoły zapewniają posady nauczycielom niezależnie od tego, czego uczą się od nich dzieci.
Obecność w pełnym wymiarze godzin. Co miesiąc przychodzi mi czytać nowe projekty jakiejś gałęzi przemysłu amerykańskiego, skierowane do Agencji Międzynarodowego Rozwoju, a dotyczące przyjścia z pomocą w rozwiązaniu zagadnienia oświaty w Ameryce Łacińskiej. Odnajduje się tam wciąż te same propozycje: należy zastąpić „system klas lekcyjnych” przez specjalistów nauczania programowanego lub po prostu przez telewizję. W Stanach Zjednoczonych coraz powszechniej uznaje się nauczanie za zespołowe przedsięwzięcie badaczy o-światowych, projektantów i techników. Niezależnie jednak od tego, czy nauczycielem jest „pani”, czy zespół ludzi w białych fartuchach, niezależnie też od tego, czy uda im się, czy nie uda nauczyć przedmiotu figurującego w programie, zawodowy specjalista od nauczania niechybnie zmienia miejsce swojej pracy w uświęcony przybytek.
Niepewność co do przyszłości zawodowego nauczania stwarza zagrożenie dla systemu klas szkolnych. Gdyby zawodowi pedagodzy mieli się rzeczywiście oddać nauczaniu, musieliby zrezygnować z systemu, który wymaga rocznie od 750 do 1000 spotkań uczniów z nauczycielem. Ale nauczyciele organizują ich oczywiście znacznie więcej. Instytucjonalna mądrość szkół głosi rodzicom, uczniom i działaczom oświatowym, że nauczyciel, jeśli ma uczyć, musi sprawować swą władzę na uświęconym terenie. Dotyczy to nawet nauczycieli, których uczniowie spędzają większość godzin szkolnych w klasie, ale nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa (np. uczący ^ię zaocznie).
\ Szkoła z samej swej istoty wykazuje tendencję dó pochłaniania całego czasu i energii uczęszcza- j ^ jących do niej osób. To z kolei przemienia nauczyciela w opiekuna;" kaznodzieję i lekarza. /'
71