Niekiedy jednak ojciec wracał z takiej kolacji bez uczucia niesmaku; zdarzało się to wtedy, gdy miał sposobność porozmawiać z Czu En-lajem. Darzył go ogromnym podziwem. To, że stał on na czele zbrodniczego rządu, zdawało się wcale ojcu nie przeszkadzać. Ja jednak nie mogłam tego zrozumieć. Jest się albo dobrym, albo złym. Nie można być jednocześnie tym i tym.
Ale Czu En-laj był. Świadczą o tym daty: trudno byłoby pozostawać przez dwadzieścia siedem lat - od 1949 do 1976 - premierem Chin Ludowych, nie posiadając tego, co niektórzy mogliby nazwać pewną dwulicowością. Ale można też dopatrzyć się w tym czegoś więcej niż tylko zręczności: wielkiej zalety elastyczności. Czu En-laj uczestniczył w najgorszych poczynaniach rządu, tonując jego obłęd, który, gdyby nie on, wyrządziłby prawdopodobnie jeszcze więcej szkód.
Jeśli jakaś postać historyczna działała ponad kategoriami dobra i zła, to tylko on. Nawet jego najbardziej zagorzali antagoniści uznają wielkość i wpływ jego inteligencji.
Podziw ojca dla Czu En-laja dawał mi wiele do myślenia. Pomijając osąd polityczny, który mnie przerastał, czułam rozterkę odkrywając, że mój rodziciel jest człowiekiem niezrozumiałym, i ma powody, żeby takim być.
Nie chodziło tylko o osobę ojca. Chiny stwarzały okazję zetknięcia się z różnymi rodzajami złożoności. W Japonii myślałam, że ludzkość składa się z Japończyków, Belgów i okazjonalnie z Amerykanów. W Pekinie zorientowałam się, że listę tę należy uzupełnić nie tylko o Chińczyków, ale także o Francuzów, Włochów, Niemców, Kameruńczy-ków, Peruwiańczyków oraz inne, jeszcze dziwaczniejsze narodowości.
Odkrycie istnienia Francuzów bardzo mnie rozbawiło. Tak więc żyło na tej ziemi plemię mówiące prawie takim samym językiem jak nasz, i w dodatku uzurpujące sobie prawa do jego nazwy. Jego ojczyzną była Francja, która leżała hen daleko i posiadała szkołę.
Gdyż skończyły się już japońskie przedszkola. Swój pierwszy poważny rok szkolny rozpoczęłam w podstawówce francuskiej w Pekinie. Nauczycielami byli Francuzi, l /.adko kiedy posiadający po temu kwalifikacje.
Mój pierwszy nauczyciel był brutalem, który kopał mnie w tyłek, ilekroć zgłosiłam się, że chcę pójść do toalety. Nie śmiałam przerywać lekcji prośbą o pozwolenie z obawy przed tą publiczną karą.
Któregoś dnia, nie mogąc dłużej wytrzymać, postanowiłam zrobić siusiu w klasie. Kiedy nauczyciel mówił, nie wstając z krzesła przystąpiłam do realizacji postanowienia. Początkowo szło świetnie i już zamierzałam pogratulować sobie sukcesu mojej tajnej operacji, kiedy płyn przelał się przez siedzenie krzesła i spłynął po podłodze z szelestem zaskrońca. Szum ten zwrócił uwagę jakiegoś kapusia, który zawołał:
- Proszę pana, ona siusia w klasie!
Bolesne upokorzenie; pośród ogólnej wesołości kopniak nauczyciela wyrzucił mnie na zewnątrz.
Inne odkrycie złożoności narodowościowej: spotkałam Belgów, którzy nie mówili po francusku. Świat był doprawdy niezwykle ciekawy. I było na nim bez liku języków. Niełatwo będzie odnaleźć się na tej planecie.