Podejrzewałam, że Juliette podziela moją rozterkę.
- To zbyt piękne - mówiła.
Był to przyjęty sposób mówienia, jednak w ustach tak siostry, jak moich nabierał dosłownego znaczenia: byłyśmy przytłoczone tym nadmiarem. Taki ogrom piękna aż się prosił o ofiarę, a mogłyśmy złożyć w ofierze tylko siebie - lub inkryminowane piękno. „Ono albo ja”, obrona konieczna. Zresztą Juliette również czytała Ztoty pawilon, zachłannie i bez komentarza.
Moje ciało uległo deformacji. W ciągu roku wybujałam o dwanaście centymetrów. Wyrosły mi piersi, groteskowe w swojej małości, choć dla mnie i tak za duże; próbowałam je podpalić zapalniczką, jak te amazonki, które wypalały sobie pierś, żeby im było wygodniej strzelać z łuku; jedyne, co uzyskałam, to zadanie sobie bólu. Odłożyłam problem na potem, przekonana, że wcześniej czy później zdołam znaleźć jakieś rozwiązanie.
Ten gwałtowny przyrost sprowadził mnie z powrotem do stanu wegetacji pierwszych lat życia. Ledwie żyłam ze zmęczenia. Dotarcie do barku zakrawało na wyczyn; mobilizowała mnie tylko perspektywa whisky. Piłam, żeby zapomnieć, że mam trzynaście lat.
Byłam ogromna i brzydka, nosiłam aparat na zębach. Prezydent Bangladeszu, wspaniały Zia ur-Rahman, został zamordowany. Wystarczyło, bym opuściła jego kraj, i od razu coś się zdarzyło. Świat budził we mnie obrzydzenie.
W Bangladeszu do władzy doszła dyktatura wojskowa. Ja popadłam w dyktaturę własnego ciała. W Birmie, tej azjatyckiej Albanii, panował absolutyzm. Zamknęłam swoje granice.
Ojciec niezwykle się przejął śmiercią Zii ur-Rahmana. Matka niezwykle się przejmowała stadium larwalnym
139