Rodzice zabrali nas, żebyśmy zobaczyły buddyjski klasztor wzniesiony na szczycie góry Poppa, tak stromej, że wydaje się przywidzeniem.
Miałam czternaście lat i pod warunkiem, że byłam w ubraniu, wyglądałam całkiem nieźle. Mnisi uważnie mnie obejrzeli i powiedzieli ojcu, że chcieliby mnie kupić. Matka zapytała dlaczego.
- Bo ma porcelanową cerę - odrzekli.
Zachwyceni rodzice udali, że są zainteresowani, i zaczęli ustalać cenę.
Nie uważałam tego wcale za śmieszne. W tym wieku jest się chorobliwie pruderyjnym.
Ważyłam czterdzieści kilogramów. Wiedziałam, że dalej będę chudła. Osiągnę takie stadium, że żaden bonza nawet dla zabawy nie zaproponuje, że chce mnie kupić. Ta myśl mi ulżyła.
Przeczytałam po raz pierwszy Pustelnię Parmeńską. Książka urzekła mnie, podobnie jak wszystkie opowieści, w których występowało więzienie: tylko dzięki niemu możliwa była miłość. Sama nie wiedziałam, czemu to tak do mnie przemawia.
Skądinąd trudno o książkę bardziej cywilizowaną. Anoreksja utrzymywała mnie na marginesie cywilizacji, nad czym bardzo ubolewałam. Namiętnie zaczytywałam się w literaturze obozowej, Śmierć jest moim rzemiosłem, Czy to jest człowiek. Dzięki Primo Leviemu odkryłam słowa Dantego: „Ludzie nie są stworzeni do tego, by żyć jak bydlęta”. Ja sama żyłam jak bydlę.
Z wyjątkiem tych rzadkich chwil trzeźwości, w których docierała do mnie ohyda mojej choroby, zwykle ją gloryfikowałam. Nieludzkie warunki mojej egzystencji napawały mnie dumą.
Mówiłam sobie, że postępuję słusznie, działając przeciwko sobie, że tyle wrogości wobec siebie okaże się dla mnie zbawienne. Wspominałam lato, kiedy miałam trzynaście lat: byłam lawą nieprzepoczwarzającą się w nic. Teraz, kiedy przestałam jeść, żyłam fizyczną i umysłową pełnią życia. Pokonałam głód i żyłam, upajając się pustką.
W rzeczywistości występowało u mnie zaostrzenie objawów głodu: byłam zgłodniała głodu.
147