Z powodu odczytu zwolniono ich z ostatniej lekcji. Pani Gunther miała zaprezentować swoją książkę również w klasie Bernda, a jego wychowawca uczył Maję matematyki.
Maja powoli wracała do domu. Przebiła dętkę i musiała wracać na piechotę, prowadząc obok rower.
Myślała o odczycie pani Gunther. Nigdy jeszcze nie poznała kobiety, która tak otwarcie mówiłaby o sobie i swoich problemach. Była rówieśniczką mamy i jej przyjaciółek, ale wydawało się, że dzieli je przepaść. Abstrahując już od faktu, że wcale nie ukrywała, ile ma lat.
- W tym roku skończę czterdziestkę - odpowiedziała, kiedy Sybill zapytała ją o wiek. Patrząc na tę młodzieńczą twarz, wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. Przy tym jej krągłe kształty dalece odbiegały od obowiązujących kanonów urody.
Na pytanie, czy jest już normalna, wybuchła gromkim śmiechem.
- Normalna? Mam pewne wątpliwości co do tego, co jest normalne. Ale jeśli chodzi ci o jedzenie, to, ogólnie rzecz biorąc, mogę odpowiedzieć, że tak. Niestety, nadal mam słabość do czekolady, co chyba widać!
Ponownie się roześmiała, wykonując rękoma znaczący gest wokół ciała. Potem już na poważnie dodała. - Myślę, że każdy ma swoją „idealną wagę”, na której zatrzymuje się w dorosłym wieku. Moja nie pozwala mi już nosić rozmiaru trzydzieści osiem.
Zapytana, czy nie zwariowała na oddziale psychiatrycznym, potrząsnęła głową.
- W tamtym czasie to było jedyne rozwiązanie. Rodzice po prostu nie zdawali sobie sprawy z tego, jak poważna jest moja choroba, próbowali ją zbagatelizować. Powtarzali: „Musisz tylko znowu zacząć jeść, a wszystko będzie w porządku! Albo pojedziesz do wujka Willego na wieś. Świeże powietrze i praca fizyczna wybiją ci z głowy te «fanaberie».
Maja przez krótką chwilę pomyślała o wujku Nicku w Belgii. Nie, pobyt na wsi z pewnością niczego nie rozwiąże, nie zlikwiduje strachu przed kaloriami, przed lustrem i wagą. Naturalnie jej własne lęki nie mogły się równać z tymi, które miała „Annę”. Maja jeszcze nigdy nie skaleczyła świadomie swojego ciała potłuczonym szkłem ani żyletką, zresztą tak naprawdę mogłaby znowu jeść. Gdyby tylko zechciała.
- Oczywiście, nie mieliśmy krat w oknach - powiedziała pisarka. - Zatytułowałam tak swoją książkę, ponieważ czułam, że żyję w klatce stworzonej ze strachu i zwątpienia. Jeśli można powiedzieć, że w ogóle cokolwiek czułam. Otwarcie tej klatki wymagało ode mnie ogromnego wysiłku i trudu.
Na moment w klasie zapadła cisza. Szczerość tej kobiety była niesamowita, wręcz bolesna.
Dopiero potem przyszła kolej na następne, prostsze pytanie - czy może żyć z pisania?
- Nie - odpowiedziała krótko Gudrun Gunther. - Nie, nie mogę. - A potem dodała jeszcze. - Na szczęście też nie muszę. Po opuszczeniu oddziału psychiatrycznego poszłam na psychologię. Zarabiam teraz na życie jako psychoterapeutka. Napisanie książki o sobie było dla mnie jednak bardzo ważne.
Przebiegła wzrokiem po klasie.
- Myślę, że wiele dziewcząt, a ostatnimi czasy także wielu chłopców zaczyna praktykować niezdrowe odchudzanie i w pewnym momencie trudno jest im już przestać. Dużo osób odczuwa też swoją inność, nie widzi sensu w życiu. Samobójstwo zajmuje drugie miejsce wśród przyczyn zgonów dzieci i młodzieży.
Rozejrzała się dookoła, patrząc poważnie tymi swoimi niebieskimi oczyma.
- A przecież nie ma chyba nic gorszego od sytuacji, w której dzieci i młodzież są tak zrozpaczeni, że nie widzą już wyjścia.
- Jak Renata? - zapytał ktoś z klasy.
Gudrun Gunther skinęła głową.
- Tak jak Renata. N aturalnie, od razu zorientowaliście się, że właśnie z jej powodu miałam ten krótki odczyt. Pani Mattro-witch, która jest moją przyjaciółką, spytała, czy nie znalazłabym jakiegoś wolnego terminu. - Znowu roześmiała się. - No i ten termin wypadł dzisiaj.
73