Słyszysz, jak zbliżają się tutaj szelesty i szepty? N, ma chwili do stracenia. Weźmiesz sobie inne tbigj tam, gdzie dotrzemy, jeszcze więcej. Te zostaw, n* im nie będzie.
Lecz widząc jego zdecydowanie, szlocha z wściekłości i staje w drzwiach z rozpostartymi ramionami. Syn zbliża się do niej; mierzą się teraz wzrokiem.1 Dzieci otoczyły ich półkolem, niektóre trzymają się pól jego kaftana. Ich wzrok jest spokojny i obojętny.
— Albo ja, albo one — mówi nieopatrznie matki, a kiedy te słowa odrywają się od jej warg i kiedy widzi I je z zewnątrz, próbuje jeszcze językiem zagarnąć je | z powrotem, ale już ich nie dosięga.
Wtedy jej syn gwałtownym ruchem uderza p.i(idą w jej brzuch, w to miejsce, gdzie lata temu było jego pierwsze mieszkanie, miękka komnata wyścielona czerwienią i szkarłatem. W pięści ma nóż. Kobieta | skłania się do przodu, a ze zmarszczki na jej czole wylewa się na twarz ciemność.
Nic ma czasu do stracenia. Gog i Magog ładują dzieli na wielbłądy, te mniejsze — do koszy, jak ptaki. Przytraczają kosztowności, cenne materie zwinięte w rulony i dla niepoznaki owinięte w zgrzebne płótno, i gdy najmniejszy obrzynek słońca dotyka horyzontu, już są w drodze. Pustynia na początek obdarza ich bogactwem długich cieni, które ślizgają się z wydmy na wydmę, zostawiając ślad widoczny tylko dla wtajemniczonych. Z czasem ten cień będzie malał, aż zupełnie zniknie, gdy uda się karawanie osiągnąć zamierzoną nieśmiertelność.
Inna opowieść Menchu
Pewne plemię nomadów żyło od wieków na pustyni między osadami chrześcijańskimi i muzułmańskimi, więc wiele się nauczyło. W czasie głodu, suszy, zagrożenia byli zmuszeni prosić o schronienie swoich osiadłych sąsiadów. Przedtem wysyłali jednak posłańca, który z zarośli podglądał obyczaje osady i po dźwiękach, zapachach i strojach rozpoznawał, czy wioska jest muzułmańska, czy chrześcijańska. Wracał z tą wieścią do swoich, a wtedy oni wyciągali z sakw potrzebne rekwizyty i wkraczali do oaz, podając się za współbraci w wierze. Nigdy nie odmówiono im pomocy.
Menchu zaklinała się, że to prawda.
Kleopatry
Jechałam autobusem razem z kilkunastoma kompletnie zakrytymi kobietami w czerni. Przez wąską szparę widać im było tylko oczy — i zdumiewała mnie staranność i piękno makijażu. To oczy Kleopatr. Kobiety z wdziękiem piły wodę mineralną za pomocą plastikowej rurki; rurka znikła w fałdach czarnego materiału i odnajdowała tam gdzieś hipotetyczne usta. W kursowym autobusie puszczono właśnie film, który miał nam umilić podróż — to Lara Croft. Patrzyłyśmy, zafascynowane, na tę gibką dziewczynę o połyskliwych ramionach i udach, która kładła trupem uzbrojonych po zęby żołnierzy.