Nabrał tchu w piersi, krzyknął urągliwie w twarz burzy i rzucił się do lin.
Nie było chwili do stracenia. Z roz-szerzonemi nozdrzami i zawziętym błyskiem w oczach wdrapywał się na maszt, luzował żagiel, biegał po całym pokładzie, ciągnął, mocował — jak opętany...
Gdy wszystko było gotowe, zaczął pomału luzować łańcuchy. Statek wykręcał się burtą do wiatru, reja *'*), skrzypiąc, podnosiła się do góry. Mar-sel łopotał potężnie i strzelał na wietrze, jak z bicza. Wkrótce róg żagla wypełnił się wiatrem. Chłopiec zatrzymał się chwilę, by zamocować fał.*')
Nastąpił decydujący moment. Od jednego uderzenia lewara puścił hamulec braszpila. Mały skoczył na rufę.
Za nim zawarczał wał, zazgrzytały, zakołatały przeraźliwie luzujące się łańcuchy, bijąc o burty i pokład. Wężowo ze świstem wijące się w powietrzu końce łańcuchów, wyślizgujących się z szaloną szybkością z kluzów, uderzyły raz jeszcze z ogromną siłą o nadbudówkę baku, i statek uwolnił się z więzów.
W pierwszej chwili zataczał się dziobem pod wiatr i potężnie dryfował ku brzegowi, nie słuchając steru. Ale kiedy marsel i kawałek grotu, **) podniesiony nokiem*3) gafla *ł) do góry, wypełniły się wiatrem, zatrzymał się i powoli zaczął posuwać się naprzód, pochylony na burtę.
Mały zamocował ster i pobiegł na dziób do kliwra.*5) Nie zdołał jednak podnieść go zupełnie. Długo szamotał się z szotem, *8) zanim go jako tako naciągnął. Teraz już było lepiej. Statek sunął szybciej, choć z dużym dry-fem.
Brzeg szybko się zbliżał, a cypel po-
*°) reja—poprzeczny drąg na maszcie; do rei mocuje się żagiel.
*') fał — lina służąca do podciągania żagla, względnie rei do góry.
") grot — tylny dolny żagiel na dwu-masztowcu, względnie tylny maszt.
*3) nok — koniec rei.
;,j gafel — reja mocowana do masztu nie środkiem, a jednym z końców.
?i) kliwer — trójkątny żagiel, podnoszony na bugszprycie.
*°) szot — dolny, tylny róg żagla.
łudniowy wrzynał się w morze długą ławą piaszczystą — tuż, tuż...
Oh, żeby go tylko wyminąć! Inaczej wszystko stracone!
Mały kurczowo na ster nalega, roz-szerzonemj źrenicami w fale przyboju wrące się wpatruje.
Już blisko u burty, spienione, z szumem ogromnym, piętrzą się jedna nad drugą. Zaprzysięgły się żywioły — szałem zniszczenia pijane.
Wiatr, z szotem kliwra się mocuje, płótniskiem jak z armaty strzela...
...Precz stqd — do budy!...
Silny wstrząs. Drgnął statek, zatrzęsły się maszty, zachybotał ster w rękach chłopca. Fala na rufę się wdarła, na ster całym ciężarem się zwaliła, ledwie małego za burtę nie wyniosła. Nie puścił steru.
Wyminął statek mieliznę zdradziecką — fala złośliwością swą ślepą mu pomogła. Bezpiecznie już teraz. Za cyplem brzeg się załamuje i coraz bardziej oddala. Fala jakby mniejsza i wiatr, choć dmie z wielką siłą, nie taki szkwalisty.
Wspina się dziób na falę, statek bugszpryt zadziera, dumny, że sideł zdradzieckich uszedł szczęśliwie, w walce na śmierć lub życie z morzem zwycięzcą wyszedł.
W oddali ledwie majaczą mi»zty statków na eupatoryjskiej redzie. Mały wzrok wytęża, zaczerwienione oczy łzą od wiatru zachodzą.
Powoli wyrysowują się drewniane kadłuby. Szara wstęga lądu występuje wyraźniej, białemi plamami domów się pokrywa, minaretami meczetu się znaczy.
Między żaglowcami mozolnie od brzegu szalupa lawiruje; to za zwałami fal zniknie, to na samym wierzchołku fali chwilkę zawiśnie. Biały żagiel, jak balon wydęty, ku fali się nachyla, wodą słoną wyprany.
Poznał mały swoich, sterem dobić pomaga. Zaczepili się u burty.
Szyper na pokład wyskoczył, z krzykiem do steru podbiegł.
• - Wiało bardzo — mówił, mały na usprawiedliwienie — musiałem wyjść stamtąd, żeby statek nie rozbiło.
— A kotwice?!
— Rzuciłem.
— Ach ty, sobaczy synu! Precz stąd --- do budy! *7)
Mały powlókł się do kambuzu z głową zwieszoną. Kolana pod nim drżały, dreszcz ciałem wstrząsał. Bez czucia prawie osunął się na ławę. Tarł czoło podrapanemi, krwią zapiekłą znaczonemi dłońmi; czerwono-sina twarz piekła go, jak ogień.
Z głuchym jękiem wpił palce o czarnych krwawiących paznogciach w roz-kudłane włosy, a łzy wielkie, sieroce kapały mu z oczu...
Rozszalały wicher doszedł do szczytu swej niszczącej potęgi, omotał statek bezwładem, zakręcił nim w kółko i porwał żagle na strzępy, dysząc śmiercią.
Zachrypły głos szypra, podobny wśród ogłuszającego huku huraganu do szeptu umierającego suchotnika, poderwał chłopca z ławy:
— Mały, djabli bękarcie, wyłaź z budy, do żagli!...
*r) buda — tak nazywają drewnianą budkę kuchni na pokładzie żaglowców czarnomorskich, oczywiście w pogardli-wem znaczeniu psiej budy.
ZADANIA NASZEGO YACHTINGU MORSKIEGO
Nikt nie zaprzeczy, że sport—a yach
ting należy do tej dziedziny — jest przejawem życia zbiorowego narodu. Dlatego nie można go rozpatrywać jako zjawisko odrębne, zamknięte, istniejące samo dla siebie, jak nie można, np. życia wsi ujmować w słowa poety: „niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś zaciszna, byle nasza wieś spokojna'', ale trzeba znaleźć związek z innemi zjawiskami życia i odpowiednio go naginać. Inaczej bylibyśmy podobni do mieszkań
ców wspomnianej wsi i niedługo na smutny koniec podobnego traktowania rzeczy musielibyśmy czekać. Życie zbiorowe ma swoje cele. potrzeby i prawa, a nad wyłamującymi się z pod tego prawa przechodzi do porządku dziennego, albo ich tratuje. I nie należy tego prawa rozumieć jako zasadę strychulca, zmiatającego głowy ponad tłum wyniesione; w tym wypadku raczej przeciwnie: ponieważ
sport jest objawem wtórnym życia zbiorowego. występującym na arenę w społeczeństwach już zorganizowanych i posiadających elementarne podstawy istnienia, siłą rzeczy musi się on liczyć z real-nemi dążeniami i potrzebami społeczeństwa. Jest on w każdym wypadku dzieckiem, czasem Benjaminkiem społeczeństwa, ale zaszczytu wodza duchowego nigdy dostąpić nie może.
Z tej roli jego wynikają obowiązki dobrego i rozumnego syna — naginania
f»rzejawów własnego swego życia, do ce-ów, prądów i dążeń całego społeczeń-
21