twic doznania. Skoro wino jest naprawdę dobre (a jest), przez dwie, trzy godziny pozostanie w nas bardzo konkretna pamięć o jego dotyku, jego smak na wargach i podniebieniu. Warto położyć się wtedy, wyciągnąć stare kości na tapczanie czy kanapie i potowarzyszyć temu smakowi, czujnie i spokojnie. To smak ziemi przetworzonej, gliny, kredy, piasku, które zostały przez grona wessa-ne i zamienione w sok. Warto słuchać tego smaku w sobie, niech w nas trwa. Jesteśmy, tak bardzo jesteśmy z tej ziemi i wreszcie wiemy, co to znaczy ziemię gryźć. Szczerze jednak mówiąc, z myślą o tobie, przechodniu, otworzyłem moje chóteau nieco za wcześnie. Dopiero za trzy. cztery lata osiągnęłoby ono dojrzałość i pełnię smaków. Można przeto o nim powiedzieć to, co mówi się często o doskonałych winach: że miało przed sobą „piękną przyszłość”.
Od ziemi z powrotem do ziemi, i piękna, oczekująca przyszłość - w tym właśnie paradoksie wino znajduje swą intrygę, sw-ą powieść. Rozwija się ono jak akcja aż do punktu szczytowego, aż do swej kulminacji, z upływem czasu zmienia wciąż swą treść, otwiera się powoli, by wreszcie odkryć wszystkie swoje tajniki, ale nie pojawiające się nigdy ot tak. z przypadku, lecz będące przetworzeniem tego, co zostało pierwotnie dane, materii początku. Jest bytem na wpół ożywionym i mówimy o nim an-tropomorficznie, że żyje, i - gdy od urodzenia przytrafiła mu się przypadkiem jakaś choroba, ukryta wada. które go zabijają - że umiera (ale i w tedy, przy wielkich, starych winach zdarza się podobno cud zmartwychwstania: należy wdać je do karafki przemytej porto i pozostawić na pół godziny; i potem, przez następne pół godziny, nie dłużej, wypić; na ten krótki czas wino powraca, ze wszystkimi cechami smakowymi, niczym widmo z głębi grobu, i do nas gada). 1 żyje tym intensywniej, im bardziej postępuje w' latach - w' przeciwieństwie do nas, w przeciwieństwie do wszelkiego stworzenia na tym świe-cie. Przyjaciel klepsydry, prześmiewca kukułek, pełną dojrzałość osiąga z chwilą zaawansowanej starości, i nie ma co żałować jego dziecięcych i młodych lat. Lecz naturalnie antynostalgiczne i antyproustowskic (żadnego przy nim poszukiwania czasu minionego) jest i z tej przyczyny, że w istocie nie ma w nim straty, że niczego po drodze nie traci. Kiedy je pijemy - mam propozycję, żeby to był Chateau Tropchaud 1'Eglise 1989 - w ustach naszych i wkrótce potem w sercach łączymy dwie odległe od siebie chwile: tę dzisiejszą, z początku 1997 roku i tamtą, dla wina pierwotną, pierworodną - z jesieni 1989. Łykamy przeszłość jak to, co dopiero rzeczywiste, dopiero stające się, powtórzone jako nowość. Chronologia zostaje zawieszona, zamazana na purpurowo i granatowo, a czas skupiony w „teraz” wchłanianego właśnie łyka. I aby to „teraz” powstało, potrzeba tej właśnie pary sprawców, tego mezaliansu rodziców: chwili obecnej i chwili przeszłej, które - gdy złączone dają poczęcie, tworzą; a gdy rozłączone - przepadają z kretesem.
I wówczas, w komunii chwil, wszystko wraca do siebie, na swoje miejsce. Ziemia do ziemi: gliniano-wapien-ny smak przypomina o kilku pokładach, kamiennych i miękkich, gleby na winnicy. Nazwy do rzeczy: słowo wiąże się z winem, uznaje je i oznacza, mówi o nim i tylko o nim. że nazywa się Tropchaud 1'Lglise. że można naszkicować jego niepowtarzalny portret (na przykład to, że jest barwy purpurowo-granatowej), że zrodziło się w tym określonym miejscu zwanym Pomerol, za tym mu-rem przy samym kościele i że z tej przestrzeni, z tego zaułka globu, z tego „kontrolowanego pochodzenia” czy „początku” (ukonkretnionego aż po ilość akrów i rzędów w winnicy), a nie z powszechnej powierzchni, czerpać jest nam dane smaki i zapachy. Człowiek do obrazu siebie: podmiot pijący czy, lepiej, niespiesznie sączący, dostrzega wf ciemnej toni wina (a niekiedy nawet już na nalepce) niewyraźny kontur, ślad swej obecności, czuje swój od-