mariwc I nieskończone doznanie żywych mórz Jest lw°M nierzeczywinością ! jej ziemią kióra się pod wami
nic osunie
SERGIUSZ STERNA-WACHOWIAK
pewnego dnia len opuszczony Jak gdyby słony język mgły dotknął mu serca — Zimowy Holci znowu zacznie udawać iwial
nagie Wybiegnie z cienia sforą piaskowych wilczyc które żywić się będą suchą mową jawy Najpierw — wyłgany z deszczu — za trzaśnie w sobie jodynę powietrza I rozwijając łciany obłażąccj z tynków mapy azji — dźwignie się poza nami
tymczasem Zimowy Hotel nic na jeszcze powodów by udawać świat Wszystko jest na swoim miejscu Neonowe okna świata znajdują ideę by nadal cierpliwie płonąć Europa ma migrenę Porządek panuje w Warszawie
więc słony język mgły
każdej chwili może dotknąć serca
Zimowego Hotelu
i wówczas Nie rozumiejąc świata
jego wygaszonych okien Ani zatrzymanych w pół słowa bram — skażemy go Raz jeszcze Na naszą Samotność
żywe ! skończone doznanie martwych warg
śpiącej Oceanu gdy powstrzymany brzegiem skamieniałych mew
— szaleje Obłok jej oddechu Ody przepływa w szarudze
pokoju I Linia świtu — jej półotwarta źrenica Dłoń
Opadający w parku liść
platanu
pamtfe, uditr zakotmych I bfdącyeh pod hk pieczą nrrot poc*toftitt)xh podcina ko/rgu pnez Jezioro. o czym domMkt pruta
widzę Nicodgadmony biegun rybnego łuską chmur wodowiska Połykający rżącego kuligiem konia I Wybielone strachem dłonie mi losie rdzianek usiłujące zaprzeczyć otchłani z opadającą na dno
belgijską lokomotywą Lekką jak skrzydlącc się wodorostami dzieci
powoli lustro znowu zarasta niebem
na którym — słyszysz? — Tysiąckopytne zwierzę
otwiera Caritas zwęglonego śniegu I
Odwrócony kulig tonąc Raz jeszcze wspina się na szczyt
śpiewającego obłokami siwych rozgwiazd
Kosmosu
miasto Jakby łyżwą zesrebrzoną z zimowego poranku tramwaj zwijał ulice Truchleje powoli w planetę z białego ognia snu co topiąc je Krzepnie I otwierając przeręble ulicznych witryn połyka cię światłem gdy w zwoje szkła przesłowiony oddajesz im Swój Oddech
■ż za zachodzącą mlekiem zmierzchu witryną z placu świętego Marcina milczysz w gwarze tych którzy ścięci nagłą rtęcią ognia Z półotwartymi ustami Bezgłośnie wołając Jeszcze pięściami biją w tamtą stronę tafli Jeszcze żywi Między odbite gałęzie nadulicznych lamp Ideę śniegu niosą na paznokciach
Chrislmas ’8t
my Którym kredką zmydionego śniegu natchniony Bóg rysuje czarny świt — nic istniejemy Jest błyskawica z* ścianą poranku
50
I