W drodze młodzian znajdował wystarczająco wiele okazji, aby studiować niezwykłą Osobowość swojego towarzysza, którego zachowanie wychodziło naprzeciw jego upodobaniu do nadawania wszelkim zjawiskom osobliwego znaczenia. Tak więc obserwował u towarzysza jemu tylko właściwe, zagadkowe postępowanie. Najbardziej zaskakująca w tym wszystkim była okoliczność, że zdarzały się rzeczy krańcowo odmienne od tych, których należało się spodziewać po wysłuchaniu krążących wśród londyńskiej szlachty opinii o charakterze lorda. Towarzysz młodzieńca oka-zał się na przykład niezwykle rozrzutny i hojny, lecz jego dobroczynność spotykała nie tych, którzy niezasłużenie popadali w biedę, lecz najgorszych łotrów; włóczędzy i inne podejrzane indywidua otrzymywały z jego rąk więcej niż trzeba było na zaspokojenie ich potrzeb, w ogóle wszelkie podłe instynkty i zachcianki znajdowały u niego poklask, lubieżnik zaś mógł bardziej liczyć na jego poparcie i więcej zyskać niż przykładny obywatel. Ironią losu podarki nie przynosiły obdarowywanym spodziewanych korzyści, lecz pogrążały ich jeszcze bardziej w nieszczęściu, jak gdyby rzucono na nich klątwę. Zdarzały się wypadki, że ofiarowana jałmużna przyczyniała się do tego, iż osoby, o których mowa, kończyły nie tylko w głębokiej nędzy, ale nawet na szafocie.
Najpierw w Brukseli, następnie w Paryżu i innych większych miastach na trasie ich podróży, lord wyszukiwał z upodobaniem miejsca deprawacji. Jego zainteresowania krążyły wokół gier hazardowych, pomimo że sam nie miał natury gracza, wręcz przeciwnie; pozornie obojętny, przyglądał się wirującym kulkom ruletki lub krupierowi rozdającemu karty. Podczas gier i zakładów nie opuszczało go szczęście, chyba że jego przeciwnikiem był jakiś sprytny oszust, wtedy tracił więcej, niż wygrywał; tylko jego twarz, gdy przypatrywał się towarzystwu, zachowywała wdąż niezmieniony wyraz. Lecz kiedy spotykał nowicjusza lub mało roztropnego młodzieńca, wydawało się, że życzenie lorda jest rozkazem dla fortuny. Znikało pozorne niezaangażowanie, oczy jego błyszczały pożądliwie i było dla niego prawdziwą przyjemnośdą, kiedy mógł doprowadzić przedwnika do ruiny.
Aubrey zamierzał uzmysłowić przyjadelowi zgubne skutki jego postępowania i odciągnąć go od rozrywek, które unieszczęśliwiały tak wielu ludzi, choć sam lord nie czerpał z tego żadnych korzyśd. Nie brał bowiem ani grosza z wygranych pieniędzy. Odkładał je tylko na jakąś nieznaną okoliczność.
Wkrótce udali się do Rzymu i Aubrey stradł na jakiś czas kompana z oczu. Lord obracał się bowiem w towarzystwie gromadzącym się wokół pewnej włoskiej hrabiny, podczas gdy Aubrey podziwiał pomniki antycznej kultury. Wykorzystując każdą chwilę pobytu na doskonalenie wiedzy o zabytkach, studiował pełen zapału i emocji majestatyczne resztki wiekowych wspaniałości, z których tak wiele