- Modlitwę, i to zaraz! - powtórzył Jerzy. - Przeżegnaj się, bo jeżeli nie, to przysięgam na świętego Jerzego...
Zdenka i synowa nachyliły się do starego, błagając go, by odmówił modlitwę.
- Nie, nie, nie - powiedział stary - nie ma prawa mi rozkazywać, a jeżeli raz jeszcze zażąda - przeklnę!
Jerzy zerwał się i pobiegł do domu. Natychmiast wrócił, wzrok jego skrzył się wściekłością.
- Gdzie kół? - krzyknął. - Gdzieście schowali kół?
Zdenka i Piotr spojrzeli po sobie.
- Nieboszczyku! - zwrócił się Jerzy do starego - cóżeś uczynił z moim pierworodnym? Oddaj mi syna, trupie!
I kiedy mówił, bladł coraz to bardziej, a oczy jego rozgorzały jeszcze płomienniej. Stary patrzył na niego bez drgnienia złym spojrzeniem.
- Kół! Gdzie jest kół? - krzyknął Jerzy. - Kto go schował, ten jest odpowiedzialny za całe nieszczęście, jakie nas czeka.
W tej samej chwili usłyszeliśmy wesoły, dźwięczny śmiech młodszego chłopca, który pojawił się, siedząc okrakiem na ogromnym, wlokącym się za nim kole, i słabiutkim, dziecinnym głosikiem wydawał owe okrzyki wojenne, z jakimi Serbowie nacierają na nieprzyjaciela.
Oczy Jerzego rozbłysnęły.
Wyrwał chłopcu kół i rzucił się na ojca Ten zawył dzikim głosem i pomknął w kierunku lasu z taką szybkością, która, zważywszy na jego wiek, zdawała się być nadprzyrodzoną. Jerzy gonił go przez pole i wkrótce straciliśmy ich z oczu.
Słońce już zaszło, kiedy Jerzy wrócił do domu, blady jak śmierć, ze zmierzwionymi włosami. Siadł u ogniska i wyraźnie szczękał zębami. Nikt nie śmiał zadawać mu pytań. Lecz nadeszła godzina, kiedy rodzina zazwyczaj rozchodziła się; widocznie zapanował już teraz nad sobą zupełnie i odprowadzając mnie na bok, powiedział jak gdyby nigdy nic:
- Drogi gościu, byłem nad rzeką. Kra spłynęła, nic nie stoi na przeszkodzie, byś wyruszył w drogę. Zegnać się z nami nie ma potrzeby - dodał, rzucając spojrzenie na Zdenkę. - Daj d Boże szczęścia (tak ci kazali powiedzieć), a i ty, na Boga, źle nas nie wspominaj. Jutro o świcie osiodłamy d konia twego i oczekiwać dę będzie przewodnik. Żegnaj, może wspomnisz kiedy swoich gospodarzy, i nie gniewaj się, jeśli mieszkało ci się nie tak spokojnie, jak by należało.
Surowe rysy twarzy Jerzego tchnęły w tej chwili niemal przyjaźnią. Odprowadził mnie do pokoju i po raz ostatni uśdsnął mi dłoń. Potem znowu wstrząsnęły nim dreszcze i zęby mu zaszczękały, jakby od zimna.