tylko że to, co tu i teraz określa się mianem Boga, nie może już być dla człowieka Bogiem, który spotyka go najtajniej i zarazem jawnie w jego wątpliwościach i uniesieniach.
5
Stwierdzenie Nietzschego, że Bóg umarł, a my go zabiliśmy, patetycznie streszcza krańcową sytuację epoki. Jednak wyraźniej jeszcze niż to obwieszczenie podchwytujące, tyle że w zmienionym tonie i sensie, pewną wypowiedź Hegla7, przemawiają usiłowania, by ponownie wypełnić tak zarysowaną pustkę horyzontu bycia. Wskażemy jedynie na dwa szczególnie doniosłe.
Punktem wyjścia Bergsona jest fakt des effort creałeur que manifeste la vie [„wysiłku twórczego, który manifestuje życie”]. Mówi on, że effort [„wysiłek”] „jest wysiłkiem Boga [est de D/eu], o ile nie jest samym Bogiem”. Druga część tego zdania unieważnia pierwszą. Przede wszystkim dlatego, że dążenie, a więc proces czy forma pierwotna procesu, nie może być określone mianem Boga, o ile nie chce się zupełnie odebrać pojęciu Boga jego sensu. Zwłaszcza jednak chodzi o to, że decydujące doświadczenia religijne człowieka nie są zdobywane tam, gdzie twórcza siła działa bez sprzeczności, lecz tam, gdzie obok siebie sąsiadują zbawienie i potępienie, zwątpienie i zaufanie, moc zniszczenia i moc odnawiania. Boskość, którą człowiek realnie spotyka w swym życiu, nie unosi się nad tym, co demoniczne, ale je przenika. Ten, kto ogranicza działanie Boga do funkcji wytwórczej, odbiera mu jego prawdziwą funkcję, wszędzie wystawioną na dręczące sprzeczności i wszędzie pragnącą zbawienia świata, w którym żyjemy.
1 Na związek ów ostatnio wskazał Heidegger. Hegel (w rozprawie Glauben und Wissen z roku 1802) mówiąc „Sam Bóg zaś umarł” chciał przedstawić istotę uczucia „na którym opiera się religia nowej epoki”. Hegel odwołuje się do oświadczenia Pascala o „utraconym Bogu”, jednakże te trzy wypowiedzi charakteryzują trzy różne etapy tej samej drogi.
Pogląd reprezentowany przez Heideggera jest istotowo inny. W przeciwieństwie do Bergsona nie obiera on za punkt wyjścia nowego pojęcia Boga. Aprobuje on twierdzenie Nietzschego o śmierci Boga i interpretuje je. Zrazu interpretuje je niewątpliwie poprawnie. Wypowiedź „Bóg umarł” rozumie on w ten sposób, że człowiek naszej epoki usunął z obszaru obiektywnego bycia pojęcie Boga i wprowadził je do „immanencji subiektywności”. Istotnie, myślenie specyficznie nowożytne nie może znieść Boga, który nie znajdowałby się tylko w naszej subiektywności, który nie byłby tylko „najwyższą wartością”. Do tego myślenia, jak widzieliśmy, nie wiedzie żadna droga, jeśli nawet nie prosta, to w końcu jednoznaczna. Teraz jednak Heidegger idzie dalej: „Zabicie oznacza usunięcie przez człowieka będącego samego w sobie świata nad-zmysłowego”. Zdanie to samo w sobie jest słuszne; prowadzi ono jednak do rozstrzygającej problematyki, której nie rozpoznał i nie uznał ani Nietzsche — jeśli Heideggerowska wykładnia Nietzschego jest poprawna — ani sam Heidegger. „Będący sam w sobie świat nadzmysłowy” Heidegger pojmuje mianowicie jako „najwyższe cele, przyczyny i zasady będącego, ideały i to, co nadzmysłowe, Boga i bogów”. Ale Bóg żywy, który nawiedza człowieka i przemawia doń w sytuacji przeżywanego życia, nie jest częścią składową takiego „świata nadzmysłowego”. Jako przedmiot subiektywności równie trudno umieścić Boga zarówno w świecie nadzmysłowym, jak i w zmysłowym. Jeśli zaś mimo to człowiek będzie usiłował rozumieć spotkania z Bogiem jako spotkania ze sobą, struktura człowieka rozpadnie się. Oto jest znak rozpoznawczy teraźniejszej godziny.
Ma rację Heidegger, gdy spogląda na nią jako na godzinę nocy. Nawiązuje on tutaj do słów poety Hólderlina, którego interpretacji poświęcił kilka ze swych najważniejszych prac. Czytamy tam:
Lecz biada! wędruje w nocy, mieszka niczym w Hadesie bez boskości nasz ród.