wyruszył w drogę. Przewodnik mój, dygocąc cały, prosił, by pozwolić mu tu pozostać, na co też chętnie przystałem.
Potrzebowałem pół godziny, żeby dojechać do wsi. Jak się okazało, była zupełnie wyludniona. W żadnym oknie nie paliło się światło, nigdzie nie słychać było pieśni. Wśród ciszy przejechałem koło tych wszystkich domów, po większej części dobrze mi znanych, i zatrzymałem się przed domem Jerzego. Czy to pod wpływem sentymentalnych wspomnień, czy też powodowany młodzieńczą odwagą, postanowiłem tu właśnie przenocować.
Zeskoczyłem z konia i zapukałem do bramy. Nikt się nie odzywał. Pchnąłem bramę, która otworzyła się z jazgotem zawiasów, i skierowałem się prosto do domu. Żadne drzwi nie były zamknięte, lecz wszystkie pokoje sprawiały wrażenie nie-zamieszkanych. Tylko pokój Zdenki wyglądał tak, jakby go opuszczono dopiero wczoraj. Na łóżku leżały porozrzucane suknie. Na stole w świetle księżyca połyskiwało kilka drogocennych przedmiotów, jakie jej podarowałem, a wśród nich dostrzegłem emaliowany krzyżyk, który kupiłem w Peszcie. Serce mi się mimowolnie ścisnęło, choć miłość już przeminęła. Owinąłem się płaszczem jak gdyby nigdy nic i położyłem na łóżku. Wkrótce zmógł mnie sen. Tego, co mi się śniło, nie pamiętam dokładnie, wiem tylko, że widziałem Zdenkę - pełną czaru, prostoduszną, kochającą, jak ongiś. Patrząc na nią, wyrzucałem sobie oschłość i niestałość. Jakże mogłem, pytałem siebie, porzucić to kochane dziecię, które mnie pokochało, jak mogłem o niej zapomnieć? Niebawem myśl o niej zlała się z myślą o księżnej de Gramont i w tych dwóch postaciach majaczyła mi się już jedna i ta sama kobieta. Upadłem Zdence do nóg i błagałem ją o przebaczenie. Całą moją istotę, całą moją duszę ogarnęło niewysłowione uczucie smutku i miłości. Właśnie to mi się śniło, gdy nagle wyrwał mnie ze snu jakiś harmonijny odgłos, podobny do szumu łanów zboża, kiedy po nich przebiega wietrzyk. Jakbym słyszał melodyjne brzmienie kołyszących się kłosów, a śpiew ptaków zlewał się z rykiem wodospadu i szumem listowia. Potem wszystkie te dźwięki wydały mi się po prostu szelestem kobiecej sukni i na tym domyśle zatrzymałem się. Otworzyłem oczy i zobaczyłem koło swego łóżka Zdenkę. Księżyc świecił tak jaskrawię, że mogłem w najdrobniejszych szczegółach rozróżnić tak drogie mi ongiś rysy, a czym były one dla mnie - po raz pierwszy uświadomił mi to mój sen. Zdenka, jak się okazało, wyładniała i rozkwitła. Była tak samo na wpół rozebrana, jak poprzednim razem, kiedy ją widziałem samą w zwykłej koszuli wyszytej złotem i jedwabiem i w spódnicy mocno ściągniętej w talii ~ Zdenko - powiedziałem, wstając z łóżka — Zdenko, czyś to ty?
~ Tak, to ja — odparła głosem cichym i smutnym — to ja, twoja Zdenka, o której zapomniałeś. Ach, czemuś nie wrócił wcześniej? Teraz wszystkiemu nadszedł kres,