mnień pogańskich, jak i wiary chrześcijańskiej, postawiono na ich miejsce boginię Rozumu. Bogini ta, łaskawe panie, nigdy mi nie sprzyjała, kiedy znajdowałem się w towarzystwie podobnym do waszego, zaś w czasach, o których opowiadam, byłem najmniej skłonny do składania jej ofiar. Oddałem się całkowicie uczuciu, które ciągnęło mnie do Zdenki, ona kokietowała mnie, ja zaś wesoło replikowałem tym samym. Minęło już trochę czasu, kiedy tak znajdowaliśmy się w upajającej bliskości, lecz oto przymierzając Zdence dla zabawy różne jej świecidełka, chciałem zawiesić jej na szyi emaliowany krzyżyk, który znalazłem na stole. Zdenka zadrżała i odskoczyła.
- Luby, dość tej dziecinady - powiedziała - zostaw te bawidełka, porozmawiajmy lepiej o tobie, o twoich sprawach.
Jej zmieszanie nasunęło mi różne myśli. Uważnie przyglądając się Zdence, spostrzegłem, że nie miała na szyi jak przedtem wszystkich tych obrazków, amuletów, które Serbowie w wielkiej ilości zwykli nosić od dzieciństwa aż do samej śmierci.
- Zdenko - zapytałem - gdzie są obrazki, które nosiłaś na szyi?
- Zgubiłam - odparła z rozdrażnieniem w głosie i natychmiast jęła mówić o czymś innym.
Tknęło mnie jakieś niejasne przeczucie, wszelako nie od razu uświadomiłem to sobie. Zbierałem się już do odejścia, lecz Zdenka zatrzymała mnie.
- Jakże to - powiedziała - prosiłeś, żebym z tobą pozostała godzinkę, a już chcesz jechać?
- Miałaś rację, Zdenko, nalegając, bym jechał; zdaje się, że słyszę jakiś hałas, boję się, żeby nas ktoś nie zastał.
- Nie bój się, luby, wokół wszyscy śpią, tylko konik polny w trawie i chrabąszcz w locie może usłyszeć to, co ci powiem!
- Nie, Zdenko, nie, muszę jechać!
- Poczekaj, poczekaj - powiedziała Zdenka - tyś mi droższy nad mą duszę, nad me zbawienie, mówiłeś mi przecież, że życie twoje i krew twoja - do mnie należą! ...
- Lecz brat twój, Zdenko, brat - czuję, że przyjdzie.
~ Uspokój się, serce moje, brat mój śpi, ukołysał go wiatr, co szumi w listowiu. Sen ma głęboki, noc jest długa, proszę cię - po bądź ze mną godzinkę!...
Zdenka, kiedy mówiła te słowa, była tak śliczna, że bezwiedne przerażenie, które nękało mnie, ustąpiło już pragnieniu pozostania z nią. Całą moją istotę przepełniało uczucie, którego nie można przekazać słowami - jakaś mieszanina strachu i pożądania. W miarę tego, jak wola moja słabła, Zdenka stawała się coraz tkliwsza i ostatecznie postanowiłem ustąpić, dając sobie słowo mieć się na baczności. Jednakże, jak już wspominałem przed chwilą, byłem rozsądny tylko w połowie,