dziękując Bogu, że między mną a tą kobietą stanął grób, że teraz jej imię będzie dla mnie czymś niebiańskim i świętym w modlitwach.
Stopniowo mój zapał gasł i pogrążyłem się w marzeniach. W tej komnacie mimo wszystko nie było nastroju śmierci. Zamiast oddychać atmosferą, do jakiej byłem przyzwyczajony podczas modłów przy zmarłych, czułem w ciepłym powietrzu opary wschodnich olejków, zapach kobiety i miłości. Blady płomień lampy stwarzał półmrok przyjemny i nie przypominał w niczym żółtego światła gromnic, które się stawia przy zmarłych. Zacząłem rozmyślać o tym dziwnym wypadku, który przywiódł mnie do Klarymondy, kiedy utraciłem ją na zawsze, i westchnąłem z głębi piersi. Zdawało mi się, że ktoś za mną odpowiedział westchnieniem, i odwróciłem się mimo woli. To było tylko echo, ale kiedy się odwróciłem, mój wzrok padł na to, czego unikał - na łoże, gdzie spoczywała Klarymonda. Kwieciste i szkarłatne firanki, związane złotymi pętlicami, ukazywały ją całą, leżącą z rękami złożonymi na piersiach. Była przykryta płóciennym całunem, białym i lśniącym, tym bielszym, że odbijał od ciemnopurpurowych firanek. Ta zasłona była tak delikatna, że jej ciało przeświecało przez nią, ciało o kształtach cudownych i miękkich, których nawet śmierć nie zdołała zeszpecić, czarownych jak linia łabędziej szyi. Piękna była jak posąg z alabastru, który świetny artysta wyrzeźbił na grobowiec królowej; piękna jak młoda dziewczyna śpiąca pod świeżym śniegiem. Nie panowałem już nad sobą. Ta atmosfera miłości, zapach zwiędłej róży upoiły mnie; kroczyłem przez pokój, zatrzymując się co chwila i spoglądając na piękną zmarłą, leżącą pod przezroczystym całunem. Dziwne myśli przychodziły mi do głowy. Wyobrażałem sobie, że ona nie umarła, że podstępem chciała mnie ściągnąć do zamku i wyznać mi swą miłość... W pewnej chwili zdawało mi się, że poruszyła stopą.
- Czy to naprawdę Klarymonda? - pytałem sam siebie. - Jakiż mam dowód? Czarny paź mógł przyjąć służbę u innej pani. Szalony jestem i niepotrzebnie się niepokoję. Ale serce bijące mocno dało mi odpowiedź: to ona... to ona!
Podszedłem blisko do łoża i ze świeżą uwagą spojrzałem na to, co mnie tak niepokoiło. Czy mam wyznać...? Doskonałość jej piękności, choć zasnuł ją i uświęcił cień śmierci, oszałamiała mnie, a ten cudowny spoczynek wydawał mi się snem żywej kobiety. Zapomniałem, że przyszedłem tu, by czuwać przy zwłokach, i marzyłem, że jestem młodym narzeczonym na progu komnaty zawoalowanej, na wpół zakrytej narzeczonej.
Złamany bólem, szalony radością, drżąc z przerażenia i pragnienia, pochyliłem się nad panną młodą z krainy snów i uniosłem róg prześcieradła. Uniosłem delikatnie, wstrzymując oddech, jakbym się bał ją obudzić. Krew krążyła we mnie tak