- Dlaczegóż to? - zapytałam zdumiona.
- Ponieważ biedactwo nie żyje - odparł. - Zupełnie zapomniałem, że nie mówiłem ci o tym, ale nie było cię w pokoju dziś wieczór, gdy otrzymałem list generała. Byłam wstrząśnięta. W poprzednim liście sprzed sześciu czy siedmiu tygodni generał Spielsdorf wspomniał, że jego siostrzenica nie czuje się tak, jak mógłby sobie tego życzyć, nic jednak nie nasuwało najlżejszego podejrzenia o niebezpieczeństwie.
- Oto list - rzekł ojciec, wręczając mi zapisany arkusz papieru. - Obawiam się, że generał doznał poważnego wstrząsu. List zdaje się być pisany w całkowitej rozterce. Usiedliśmy na prostej ławeczce w cieniu majestatycznych lip. Słońce w całej swej owianej smutkiem wspaniałości zachodziło za horyzont zarysowany linią lasu, a strumień płynący koło domu i pod stromo sklepionym starym mostem, wijący się wśród kęp sędziwych drzew, niemal tuż u naszych stóp, iskrzył się, odbijając w swych falach gasnący szkarłat nieba. List generała Spielsdorfa był tak niezwykły, gwałtowny, miejscami tak pełen sprzeczności, że przeczytałam go dwa razy -drugi raz głośno memu ojcu - ale wciąż nie mogłam go pojąć. Najwyraźniej nieszczęście odebrało autorowi pełnię władz umysłowych.
List brzmiał tak:
„Straciłem me najdroższe dziecko! Kochałem ją wszak jak córkę. W ciągu ostatnich kilku dni jej choroby nie byłem w stanie pisać do pana. Wcześniej nie miałem pojęcia o grożącym jej niebezpieczeństwie. Straciłem ją. Teraz zrozumiałem wszystko -zbyt późno. Odeszła w pokoju, niewinna, ufna w blask wiecznej chwały. Wszystko to sprawił zły duch, który nadużył naszej ślepej gościnności. Myślałem, że przyjmuję do domu niewinność, radość, czarującą towarzyszkę dla mej utraconej Berty. Wielkie nieba! Jakimże byłem głupcem! Dziękuję Bogu, że dziecko me umarło, nie podejrzewając źródła swych cierpień. Odeszła, nie domyślając się nawet przyczyny choroby i przeklętej namiętności rządzącej osobą, która stała się źródłem całej niedoli. Wszystkie dni żyda, jakie mi jeszcze pozostały, poświęcę na odszukanie i zniszczenie potwora. Powiedziano mi, że mogę mieć nadzieję na osiągnięde mego sprawiedliwego i godnego celu. Na razie widzę przed sobą zaledwie nikły promień światła. Przeklinam moje zarozumiałe niedowiarstwo, godne pogardy urojenie wyższośd, zaślepienie, upór - ale to wszystko za późno! W obecnym stanie trudno mi mówić czy pisać logicznie. Odchodzę od zmysłów. Gdy tylko przyjdę nieco do siebie, chcę oddać się poszukiwaniom, które mogą doprowadzić mnie aż do Wiednia. Któregoś dnia jesie-nią, a więc za dwa miesiące albo nawet wcześniej - jeśli dożyję - odwiedzę was, o ile tylko pan pozwoli. Opowiem wówczas to wszystko, czego dziś nie potrafię przelać na papier. Bądź zdrów i módl się za mnie, drogi przyjacielu”.