- Na miłość Boską, panie profesorze, co to ma znaczyć? - zawołałem.
Z pełną rozpaczy miną rzucił się na krzesło i powiedział, opierając łokcie na stole i kryjąc twarz w dłoniach:
- To Lucy była istotą, która je spowodowała.
Na chwilę opanował mnie dziki gniew; czułem się tak, jakby uderzył Lucy za życia w twarz. Gwałtownie uderzyłem w stół i powiedziałem, zrywając się na równe nogi:
- Doktorze Van Helsing, czy pan postradał zmysły?
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie; dobrotliwy wyraz jego twarzy natychmiast podziałał na mnie łagodząco.
- Chciałbym, aby tak było! - odparł. - Byłoby łatwo znieść obłęd w porównaniu z taką prawdą jak ta. Dlaczego, przyjacielu, czyniłem tak długie podchody; jak pan sądzi, dlaczego zwlekałem tak długo, aby powiedzieć panu o tak prostym fakcie? Może dlatego, że nienawidzę pana i nienawidziłem przez całe moje życie? Albo dlatego, że chciałem pana zranić? Albo też chciałem, jeśli nawet późno, zrewanżować się za to, że uratował pan mnie, moje życie, przed strasznym końcem? Z pewnością nie.
- Niech mi pan wybaczy - powiedziałem.
Ciągnął dalej:
- Mój przyjacielu, stało się tak, gdyż nie chciałem tak okrutnie zaskoczyć pana tą wiadomością - wiem przecież, że kochał pan tę drogą dziewczynę. Ale nawet teraz nie oczekuję jeszcze, że da mi pan wiarę. Trudno jest uznać za fakt prawdę teoretyczną, jaką dotąd uważaliśmy za niemożliwą; jeszcze trudniej jest być zmuszonym do przyjęcia tak smutnej, konkretnej prawdy, a do tego jeszcze o Lucy. Dzisiaj wieczorem dostarczę panu dowodu. Czy chce pan pójść ze mną?
[...] W końcu dotarliśmy do murów cmentarnych, przez które przeszliśmy górą. Nie bez trudności - było bardzo ciemno, a całe to miejsce wydawało się nam tak obce - znaleźliśmy grobowiec rodziny Westenra. Profesor wziął klucz, otworzył skrzypiące drzwi i poprosił mnie, uprzejmie, ale całkiem odruchowo ustępując mi miejsca, bym wszedł pierwszy. W tej uprzejmości w tak niesamowitych okolicznościach tkwiła wspaniała ironia. Mój towarzysz postępował tuż za mną i ostrożnie zamknął drzwi, informując się najpierw dokładnie co do rodzaju zamka. Inaczej moglibyśmy ewentualnie znaleźć się w fatalnej sytuacji. Potem poszukał czegoś w swej walizce i zapalił światło, wyciągnąwszy z niej pudełko zapałek i świecę. Grób wyglądał już dostatecznie niesamowicie i przerażająco w świetle dziennym, w dekoracji ze świeżych kwiatów; teraz, po upływie kilku dni, gdy kwiaty zwisały zwiędłe i zwiotczałe, ich biel zaś zmieniła się w kolor rdzawy, a zieleń zbrązowiała, wrażenie było wprost odpychające i straszne, straszniejsze niż można sobie wy-