Jednakże /strata osiemnastu franków piekła ją jak rana. Chciała już -..o tym zapomnieć, ale dręcząca myśl powracała bez ustanku. Co robić? Godziny mijały, a ona wciąż była niezdecydowana. I nagle, jak tchórze w niespodziewanym przypływie odwagi, postanowiła: — Pójdę tam, zobaczymy!
Musiała jednak najpierw przygotować odpowiednio parasol, aby katastrofa wydawała się kompletna, a przyczyna jej łatwa do wykazania. Wzięła świecę z kominka i wypaliła między prętami'wielką dziurę, rozmiarów dłoni; potem starannie ułożyła jedwab w' fałdy, ścisnęła gumką, włożyła szal i kapelusz i szybko podążyła na ulicę Rivoli, gdzie mieściło się Towarzystwo Ubezpieczeń.
W miarę jednak jak się zbliżała do celu, zaczęła zwalniać kroku. Co ona tam powie? Co jej odpowiedzą?
Spoglądała na numery domów. Miała ich przed sobą jeszcze dwadzieścia osiem. Doskonale! Będzie miała czas się namyślić. Szła coraz wolniej. Nagle zadrżała. Oto na drzwiach błyszczał złotymi literami napis: „La Maternelle, Towarzystwo Ubezpieczeń od Ognia". Więc to już tu! Zatrzymała się na chwilę, strwożona, zawstydzona, zrobiła jeszcze parę kroków, zawróciła, znów odeszła i znów zawróciła.
Wreszcie powiedziała sobie:
— Trzeba tam jednak pójść. Im prędzej, tym lepiej.
Ale kiedy znalazła się wewnątrz, poczuła, że serce jej bije.
Weszła do obszernej sali pełnej okienek, a w każdym okienku widać było głowę: resztę postaci zakrywało przepierzenie.
Ukazał się jakiś pan, niosący papiery. Zatrzymała się i spytała nieśmiałym głosikiem:
—* Przepraszam, czy nie mógłby mi pan powiedzieć, do kogo mam się udać w sprawie zwrotu kosztów za spalony przedmiot?
— Pierwsze piętro na lewo, biuro uszkodzeń — odpowiedział donośnym głosem.
Coraz bardziej onieśmielona, miała teraz ochotę uciec, nic nikomu nie mówić, zrezygnować ze swoich osiemnastu franków. Ale myśl o tej sumie przywróciła jej trochę odwagi, ruszyła więc po schodach, zadyszana, przystając na każdym stopniu.
Na pierwszym piętrze zobaczyła jakieś drzwi i zapukała. Czyjś dźwięczny głos zawołał:
— Proszę!
Weszła i ujrzała, że jest w dużej sali, gdzie rozmawiało trzech uroczystych panów ze wstążeczkami orderów w klapie.
Jeden z nich zapytał:
— Czym mogę pani służyć?
Na nowo onieśmielona, wyjąkała:
— Przyszłam... przyszłam... w sprawie... w sprawie poniesionej szkody.
Ów pan wskazał jej uprzejmie krzesło:
—* Proszę, niech pani spocznie na chwilę, zaraz będę do jej usług.
I zwracając się w Stronę pozostałych podjął przerwaną rozmowę:
— Towarzystwo nie poczuwa się do obowiązku wypłacenia panom więcej niż czterystu tysięcy franków. Roszczenia panów do dodatkowych stu tysięcy franków uważamy za nieuzasadnione. Zresztą opinia rzeczoznawców...
Jeden iz dwóch pozostałych panów przerwał mu:
— To wystarczy, proszę pana, sąd rozstrzygnie tę sprawę. Nie pozostaje nam nic innego, jak się pożegnać.
I wyszli wymieniwszy ceremonialne ukłony.