A więc nie brakuje okazji <lo namysłu nad różnicami dwóch rodzajów aktorstwa w dziejach Europy. Bo oczywiście inne jest aktorstwo, od którego wymaga się świętości połączonej ze zdolnością poprawnego wyrecytowania tekstu, i inne to, które polega na grze lepszej od gry rywali — koniecznie lepszejl -bez większych wymagań w zakresie moralności osobistej.
Powtarzam, że wcale nie mam pewności, czy dzisiejszy teatr dobrze sobie zdaje sprawę z tej różnicy.
Temu, że instynktownie szuka nowych związków ze światem wartości, trudno się dziwić.
Pytanie tylko, czy próba ponownego wejścia w związek z obrzędem nie jest pomyłką. Wyobrażalne to oczywiście jest, wątpię* jednak, czy wszyscy zainteresowani widzą obie konsekwencje, nieuchronne, gdyby się taki proces miał dokonać. A więc po pierwsze: prymatu świętości (bez którego cały eksperyment musiałby się pogrążyć w atmosferze odrażającego fałszu). A po drugie: likwidacji teatru w obecnym rozumieniu tego słowa. Konsekwentny nawrót do teatru obrzędowego musiałby przekreślić to, czemu poświęciliśmy najwięcej uwagi, to znaczy egzystencję postaci, która jest wymodelowana na obraz i podobieństwo zwykłych ludzi, a odgrywana ptzez fachowców wyspecjalizowanych w nadawaniu prawdopodobieństwa tworom naszej, ludzkiej wyobraźni, tyle, że zrodzonym w umyśle poety.
Nawrót do obrzędu musiałby się okazać dla tego fenomenu zabójczy. A czy mógłby chociaż dać coś w zamian? Czy mógłby się przyczynić do odnowienia pewnej formy nabożeństwa w dzisiejszym świecie?
Mój Profesor sądził, że nie. Uważał, że chrześcijaństwo jest religią zbyt uduchowioną, by nadawała się do odgrywania. Stąd eksperyment średniowieczny traktował jako jednorazowy, a rozstanie z nim jako bezpowrotne. Chodziło mu oczywiście o centralną w chrześcijaństwie prawdę Wcielenia i odgrywanie tej prawdy.
Muszę powiedzieć, że wiciu świętych, już w czasach nowożytnych i już po zadomowieniu się stałego teatru w Europie, zajmowało takie stanowisko. Proszę zajrzeć do Karola Boro-meusza, który bynajmniej się istnieniu teatru świeckiego nie
sprecowia, natomiast prosi z naleganiem, żeby Męki Pańskiej nie odgrywać, żeby ją czytać.
Jak Pani widzi, jeszcze raz nam wypadło postawić pytanie, czy wszystko, co się pisze, może i powinno być odgrywane. Sądzę, że nie.
Nie chciałbym być żle zrozumiany.
Współżycie teatru z religią jest możliwe w każdej epoce. Obawiam się jednak, że pożytek z niego bywa ściśle zależny od miejsca i czasu, inne są możliwości teatru, gdy się jego zasięg społeczny powiększa, inne gdy maleje (tak jak dziś). Inne, gdy zachowuje jeszcze naturalne związki z obrzędem. Inne, gdy ma za sobą stulecia własnej działalności, nie pozbawionej społecznych zasług. (Patrz Stempowski.)
Myślę, te w naszych czasach teatr wcale nie musi być częścią liturgii, nie musi grać w kościele i nie musi odgrywać Ewangelii, aby zachować w sobie tę czystość, która go dzisiaj fascynuje w religii, bo do tego wystarczy przestrzeganie zasad etycznych powszechnie znanych i uczciwe wykonywanie swojego zawodu. Bez udawania, że się ma receptę na „sacrum" (co‘za okropne słowo), bo właśnie z tego może w końcu wyniknąć moralna dwuznaczność nie do wytrzymania.
Widzę, że znowu się trochę rozpędziłem, bo odpowiedź na Pani list wymagała jedynie wyjaśnienia, na czym polega odmienność aktorstwa misteryjnego.
Uważam, że taka odrębność jest, i słuszna była moja uwaga, że odgrywanie ról to żywioł w historii szczególny, tyleż odróżniający się od kabaretu, co od misterium.
Ze skruchą przyznaję Pani rację. Takie wyskoki jak w poprzednim liście nie powinny mieć miejsca w naszej korespondencji, ponieważ narażają nas na podejrzenie, że mogłoby nam chodzić o kreślenie jakiegoś programu. W rze-
257