sposób wiedza o tym, co transcendentne, ma charakter prowizoryczny, próbny, raczej wskazujący kierunek badawczy niż zaspokajający inte-lekruainą ciekawość. Klasycznym przykładem takiego stanu rzeczy jest domyślanie się natury życia z wnętrza obszaru poznawczego, kontrolowanego przez metody współczesnej fizyki. Wszystkie subtelności sporu pomiędzy fizykalizmem i witalizmem świadczą o „rozmytości" wiedzy zdobytej „poza granicami".
W przypadku transcendencji w sensie najmocniejszym nie można liczyć na jakieś ogólniejsze typy poznania (ponieważ - z definicji - transcendencją w sensie najmocniejszym jest to, co wykracza poza wszelkie poznanie naturalne), dlatego też jesteśmy tu skazani raczej na domysł, intelektualne otwarcie, metafizyczny niepokój niż na wiedzę w znaczeniu, jakie zwykle temu terminowi przypisujemy. W tym właśnie sensie tradycyjna teologia mówiła o drodze negatywnej i drodze analogii, wiodącej do poznania Transcendencji. Jedynie przez zaprzeczenie tego, co poznajemy w święcie przygodnym (via negativa) lub najwyżej posługując się analogią z warunkami panującymi w tym święcie {tria analogiae), możemy coś orzekać o Absolucie.
Matematyczno-cmpiryczna metoda współczesnych nauk stworzyła pewien typ poznania. Można zatem mówić o transcendencji względem tego typu poznania. Istotne wydają się tu następujące uwagi.
Po pierwsze, patrząc wstecz na rozwój nauki, należy stwierdzić, że
- wbrew kiedyś bardzo popularnym hasłom scjentystycznym — w każdej epoce istniały względnie wyraźnie nakreślone granice skuteczności matcmaryczno-cmpirycznej metody, choć współcześni nie zawsze byli w stanie je dostrzec. Po drugie - znowu odwołując się do historii nauki
- wyraźnie widać, że w miarę upływania czasu granice te przesuwały się, zagarniając coraz to większe obszary.
Te dwa spostrzeżenia prowadzą do pewnej dyrektywy metodologicznej: naukowiec nigdy nie powinien poddawać się wobec nowych pytań, a priori utrzymując, że wykraczają one poza sferę kompetencji naukowej metody. Wobec tego rodzaju zagadnień zawsze obowiązuje postawa badawcza, która polega na pewnej agresywności wobec problemu, dążącej do takiego wyostrzenia dotychczasowych metod, by zagadnienie im uległo. A więc nigdy nie przekraczać granicy kompetencji zbyt słabej metody, lecz udoskonalając metodę, przesuwać same granice. Tego rodzaju strategia nazywa się redukcjonizmem metodologicznym. Nazwa jest uświęcona tradycją, choć raczej mylnie oddaje istotę sytuacji. Nie idzie tu bowiem o redukowanie nowych pytań do starego obszaru badawczego, lecz raczej przeciwnie — o takie rozszerzenie starego obszaru, by objął nowe pytanie. Stąd też nazwa ekspansjonizm metodologiczny byłaby odpowiedniejsza.
Tak postawiony problem nasuwa kolejne zagadnienie: czy istnieją granice metody matematyczno-empirycznej jako takiej? Nie jej granice w tej lub innej epoce, lecz granice, których ta metoda nigdy nie będzie w stanie przekroczyć? Negatywna odpowiedź na to pytanie jest znana pod nazwą redukcjonizmu kategorycznego7. Pogląd ten, w różnych wersjach, był rozpowszechniony w XIX wieku. Obecnie panuje, ciągle przybierająca na sile, tendencja przeciwna tego rodzaju opiniom.
Z jednej strony, obserwuje się wzrost specjalizacji naukowej, prowadzącej do coraz większej hermetyzacji wąskich dziedzin nauki (nierzadko przedstawiciele „sąsiadujących z sobą”, wyspecjalizowanych dziedzin nie są w stanie zrozumieć się nawzajem). Powoduje to raczej wzrost poczucia ograniczoności metody niż znoszenia jej granic. Z drugiej strony, „teorie syntetyczne” (np. fundamentalne teorie współczesnej fizyki) rozszerzają wprawdzie obszar podległy matematyczno-empiryczncmu badaniu, ale przesuwając jego granice, czynią to niejako asymptotycznie, tzn. sprawiają wrażenie zbliżania się coraz bardziej do absolutnego kresu skuteczności metody, choć kresu tego prawdopodobnie nigdy nie przekroczą (skutkiem czego ekspansjonizm metodologiczny zawsze jeszcze będzie możliwy). Nie są to, rzecz jasna, kategoryczne srwierdze-
-107-