8 Słowo wstępne
osiem godzin na dobę i w taki oto sposób nie trzeba już będzie stykać się z ową odległą fikcją, jaką jest świat zewnętrzny”1.
Oczywiście, nie wszystkie rozważania brzmią dziś odkrywczo, trzeba pamiętać, że teksty obejmują okres od lat sześćdziesiątych do połowy lat osiemdziesiątych, a więc uwagi o McLuhanie, globalnej wiosce itp. zdążyły już wejść do wiedzy potocznej. Niemniej czytelnik z satysfakcją podążać będzie śladem Eca, wędrującego po naszym współczesnym imaginarium, jeśli tylko oczekiwać będzie nie przesłania, lecz intelektualnej przygody, a także, jeśli ceni sobie trzeźwość myśli, ironię, brak złudzeń i szacunku dla autorytetów. Nawet bowiem o swym ulubionym Tomaszu z Akwinu pisze Eco nie bez ironii, że największym nieszczęściem, jakie mu się przydarzyło, jest fakt, iż został świętym.
Pojęcie fikcji, hiperrealności, simulacrum funkcjonują znakomicie w cyklu szkiców układających się w dziennik kalifornijski (rozdz. I). Jest on znacznie bardziej jednolity od pozostałych pięciu części Semiologii życia codziennego i ujawnia użyteczność analizy semiologicznej w odniesieniu również do architektury. Rozumiana jest ona jako przekaz, odwołuje się do pewnego kodu, nie może być zatem rozpatrywana tylko ze względu na swe funkcje estetyczne czy praktyczne. W szczegółowych opisach pałaców kalifornijskich milionerów, klasycznych przykładów kiczu — któremu to zjawisku poświęcił Eco wiele uwagi — nie dominuje ton wyższości ani pogardy, lecz pełna rozbawienia ciekawość wobec tej nowoczesnej wersji średniowiecznych Wunder-kammer.
Dążenie do kalki, substytutu rzeczywistości, do hiperrealności prawdziwszej i bardziej pociągającej od otaczającego świata, nieobce jest również niezliczonym muzeom figur woskowych, zwiedzanych przez Eca na Florydzie i w Kalifornii, a także Disneylandowi i rozmaitym Marinelandom. Spłaszczony świat bez historycznego wymiaru, domena przeciętnego amerykańskiego gustu, analizowany jest wprawdzie w konfrontacji z europejską wizją kultury, ale ta ostatnia nie jest nigdy idealizowana, Eco podziela bowiem niechęć do europocentryzmu jako swoistej ideologii i z zażenowaniem odnosi się do pychy Europejczyka. Przeciwnie, amerykański kicz każe przemyśleć na nowo relacje między kopią a oryginałem, pojęcie autentyczności, dziedzictwa kulturowego.
Błędem byłoby zdradzić czytelnikowi, co sądzi Eco o Mistrzostwach świata w piłce nożnej, dżinsach, komizmie, karze śmierci, o tym, jak należy pisać przeboje na festiwal piosenki albo wstęp do katalogu malarstwa ani dlaczego żyjemy w nowym średniowieczu. Zapewnić można tylko, że czymkolwiek by nasz autor się zajął, dostarcza nam intelektualnej satysfakcji, bawi paradoksalnością widzenia, zachęca do porzucenia złudzeń i do trzeźwej oceny rzeczywistości. W opisywanym przez niego świecie żadnej wartości nie dałoby się napisać dużą literą, składa się nań wielorakość znaków i obrazów, brak głębi, podejrzliwość wobec tych, co głoszą jakąś kolejną formułę zbawienia. Nie znaczy to jednak, że wobec nowej magmatycznej rzeczywistości późnego kapitalizmu pozostajemy całkowicie bezbronni. Zamiast myśli dryfującej w chaokosmosie i pokusy nihilizmu, zdaje się Eco proponować ostrożną wiarę w racjonalność, swoisty powrót do Kanta i jego „krytyki", nieufność wobec wszelkiej myśli globalnej, eschatologicznej, gardzącej konkretem codzienności. Myślenie jako interpretacja, jako „dyssens” ma w twórczości Eca swoją tradycję. Mówienie
0 świecie pełni zasadniczą funkcję dezalienującą i przekonaniu temu, wyrażonemu w Dziele otwartym, pozostał Eco wierny. Pisał wówczas: „Otóż świat, który stworzyliśmy, zawiera w sobie, poza ryzykiem sprowadzenia nas do roli swoich narzędzi, elementy pozwalające na ustalenie nowej miary ludzkiej. Strumień istnienia pozostałby niezmienny
1 wrogi wobec nas, gdybyśmy tylko żyli wewnątrz niego, nie mówiąc o nim. W momencie, w którym zaczynamy mówić, nawet jeśli wypowiedź ogranicza się do rejestracji rozerwanych więzi, już tym samym uwalniamy się od niego, gdyż go wartościujemy—co może prowadzić do ponownego owładnięcia nim"2.
Odczytać rzeczywistość, jak głosi tytuł jednego z rozdziałów, znaczy zatem przypisać sobie funkcję interpretatora i porzucić raz na zawsze rolę prawodawcy, by raz jeszcze powrócić do rozróżnień Baumana. W ponowoczesnym świe-
Przełożył Piotr Salwa.
U. Eco, Dzieło otwarte, „Czytelnik”, Warszawa 1973, cytowany fragment w przekładzie L. Eustachiewicza, s. 295.