270 Część II
zadaje, co jest silniejsze dla uchwycenia własnej mej sobości: czy rozkoszowanie się, dające radość, rozkoszowanie się tym wszystkim, co na zewnątrz mnie, wiatrem, pejzażem, a także pracą i kontaktem z innymi, najbliższymi mnie, czy ten moment samotnego skupienia i separacji wobec świata. Otóż nie ma tu dla Levinasa sprzeczności. To bowiem, czym się rozkoszuję, nie pochodzi z jakiegoś niezależnego regionu, od którego dzieli mnie dystans, lecz jest moje, należy do mojej przestrzeni bycia, do zamieszkiwanego przeze mnie świata, do mojej intymności, do domu, podobnie jak ten, kto ze mną dom dzieli. Dom dla Levinasa jest przepojony słodyczą.
Piękne to słowa, lecz można zinterpretować dom od innej strony. Czyż nie jest on bowiem miejscem, które od momentu mych narodzin wyznaczyło już bieg mego życia, a więc czymś, co mnie ogranicza i zniewala, zmusza do bycia tu właśnie, a więc kładzie pęta mej wolności? Czy nie pożera mnie jako to, co ma nade mną władzę, podobnie jak i inne posiadane przeze mnie rzeczy? Czy wobec tego w imię wolności mego Ja, by wreszcie móc odnaleźć siebie, nie powinnam go porzucić, uwolnić się od wszelkich miejsc na ziemi, być bez więzów, wolna jak ptak?
Na pytanie, czy Ja odnajdzie siebie w pełnej wolności czy w skupieniu, jakie mu daje domostwo, nie ma konkluzywnej odpowiedzi. W jednym bowiem, jak i w drugim wypadku próg samotności może zostać przekroczony. Tu i tam mogę się odciąć od świata, zerwać związki zależności, pozostać sama, dla siebie, tak jak samotnie nieraz przebywam w swym domu. I odwrotnie, ten dom bywa także miejscem mego scalenia się z innymi, gościnnością i otwarciem, a więc byciem wraz. Bycie w domu nie jest bynajmniej jednoznaczne.
Zapewne dom zyskuje na jednoznaczności w momencie, gdy się go traci. Ten dom jest mój, a jednak nie jest tylko zależny ode mnie, może więc być zniszczony, zabrany. Nie jest on nigdy bezpieczny. Jego utrata może mieć takie samo znaczenie dla egzystencji, jak utrata ręki i nogi, może naruszyć ją w jej podstawach. Byłam bowiem w nim u siebie. Wygnanie to nie tylko fakt społeczno-polityczny. To nie tylko wyzucie z mienia. To gwałt zadany memu byciu i możliwości odnalezienia siebie. To skazanie na zagubienie w tym, co obce, czego zrozumieć nie jestem w stanie. Mówimy wówczas o odcięciu od korzeni i w tym metaforycznym ujęciu jest gorzka prawda. Dom bowiem nie jest budynkiem, lecz miejscem, w które się wrasta, glebą, na której rodzi się moje Ja we wszystkich jego wymiarach. To w nim właśnie mogę być sobą. Nic tedy dziwnego, że wygnanie było zawsze pojmowane jako jedno z najdotkliwszych przestępstw, naruszających samą istotę człowieczeństwa.
Jest jeszcze inna sytuacja, której pominąć nie mogę. To sytuacja, w której wszelka ambiwalencja znika, skazuje mnie bowiem na samotność całkowitą. Wtrąca mnie w nią gwałt zadawany mej egzystencji, gwałt, który chce mnie wyzuć nie tylko z domu, nie tylko z normalnych dla mnie warunków życia, lecz także z moich tradycji, przekonań, wartości, nawet myśli. W ręku obcej siły mam być przedmiotem, bez woli, bez własnych pragnień, rzucanym tam lub ówdzie, zmuszanym do takich lub innych funkcji, myślenia i działania, które nie może być moje. W takiej sytuacji, okrutniejszej niż śmierć, moje skupienie się w sobie potęguje się do granic. W spontanicznym buncie, w obronie siebie, moja sobość, nieugięta, objawia się jako najwyższa wartość.
Pozostało mi jeszcze jedno pytanie. Czy w tym doświadczeniu sobości ujawnia się jej kształt? Czy o tym kształcie coś mówi? Zapewne niewiele lub wręcz wcale. Samotność bowiem, tak jak została wyżej określona, nie musi odsłaniać ani jakiegoś rdzenia mego Ja, o ile taki istnieje, co - jak próbowałam pokazać - jest wątpliwe, ani możliwości wpisanych w moje bycie, domagających się realizacji. Nie musi też być jakimś etycznym rachunkiem sumienia, rachunkiem tych możliwości i win, który by skłaniał do budowania siebie w określonym kierunku. Samotność z samej swej istoty jest nagim doświadczeniem siebie, bez określeń i ocen. Naga sobość, własna, odrębna, która jedno stwierdza: tak, to jestem Ja.
Czy mało to, czy wiele? Pytanie o kształt sobości pozostaje nadal bez odpowiedzi. Lecz czy przez chwilę można było mieć złudzenie, że się na nie odpowie? Czyż całe nasze doświadczenie nie przekonuje nas, że nigdy nie jest nam dany bez zakamarków i szczelin obraz sobości? Jest on zbyt ulegający zmianom, zbyt chybotliwy, powikłany. To nie