KOMPOZYCJA
go jak na zjawę, jakby wleciał tu przez wieżę wentylacyjną. A ja nie byłam zdolna słowa wykrztusić i ręce miałam jak sparaliżowane, nie dlatego, że zobaczyłam tutaj tego mężczyznę z Grobli, stamtąd, z Libni, ale ponieważ było mi wstyd, że z twarzy kapał mi pot przemieszany z tłuszczem i zapachami świniobicia, a tymczasem doktor wcisnął mi ten bukiet i teraz byłam cała obsypana różami.
— Niech mi pani pomoże — jęknął doktor. — proszę przyjąć ten bukiet, wpadłem na taki pomysł, żeby sprawić pani przyjemność... [...] Jutro mamy sobotę, może przyszłaby pani znów na Libeń, poszlibyśmy się kąpać... na pale, dobrze? [...] pięć razy krążyłem z tym bukietem dookoła „Paryża”, pięć razy wchodziłem i znowu wychodziłem... a teraz zdecydowałem się i dobiegłem aż tutaj...
[Ujkłonił się całemu personelowi, zaczerwienił się i przeprosił:
— Państwo wybaczą...
I wybiegł z kuchni, a ja nadal siedziałam obsypana różami, i nadal wstydziłam się, bo tłuszcz z tego naszego pierwszego świniobicia płynął mi między piersiami i wsiąkał w stanik, czułam, że pot z omastą ściekał mi również między udami, czułam, że przylepiłam się majteczkami do białego kitla, truchlałam na myśl, że ten pot przeszedł nawet przez kitel i gdybym się podniosła, to na krześle, jak wstanę, także będzie mała kałuża. Czułam to, a przy tym nadal trzymałam ten bukiet róż.
Ober Borek przyniósł szklanice i wstawił do nich róże, postawił je na moim stoliku i powiedział mi:
— Ten pan jest w pani zakochany, to widać już na pierwszy rzut oka...
A ja poczerwieniałam jeszcze bardziej, czułam, że gdybym ujęła za gumkę majtek i odciągnęła ją, i puściła, to nasiąknięte potem majtki plasnęłyby głośno o moje ciało. I zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, a drzwi otwarły się na oścież, i stali w nich dwaj nasi stali goście, byli podochoceni i wołali:
— Tak dobrych wątrobianek jeszcześmy w Pradze nie jedli, hektolitr pil-znera dla takiej kuchni!
Bohumil Hrabal, Wesela w domu (fragment) przeł. P. Godlewski
(b). Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty.
Lucy ma wyliczoną każdą minutę. Zdejmie się drzwi; przyjdą ludzie od Rumplemayera. A zresztą, pomyślała Klarysa Dalloway, co za ranek — jak gdyby ofiarowany w podarku dzieciom na plaży.
Co za rozkosz! Jaka cudowna kąpiel! Bo tak to zawsze odczuwała, kiedy z cichym skrzypieniem zawiasów, które dotąd słyszy, otwierała drzwi balkonowe i wychodziła w Bourton na taras. Jak rześkie, jak ciche — cichsze natural-
53
cc:erje jej chłopięcych z:~ mi. Była ciepła noc, m-mą, czarną sukienkę, : r szykownej szczu-gidem, jakąś mydla-• — cr.a różowość. Usta miiły jej oczy. Była to : i? kobiety. Oceniłem, iriestoma latami; jak się sr.ch urodzin. [...]
- : Tiffany 'ego (fragment)
przeł. B. Zieliński
frszyeh fragmentach poziomowany dramatycz-
r. :re odbywają się na poda pod gołe niebo, gdy ? e w pralni na stolnicę, • gćre. unosi się do nieba, -meż hotele, i to hotele m gościom, że „Dziś ifr. że dostaną na talerzu k mcże w hotelu „Paryż” se w kuchni i kiedy «:eó. oara ze świniobicia u ox płytą kuchenną nie ,s:z nieuchronnie sta-_ ' z. siedziałam na swym i-frdem podgardla i ka-. rar.u i łyżeczką musz-r «losów, to nie mój pot, - ~~vała p0 mnie ta skroił-::ce ich smokingi też
: a. i ja zlękłam się, bo ten .a! r.a podłogę, i stał tam - - ze zgrzebnego płótna, ~ kuchni patrzyli na nie