chce: a chce najlepszego, najsmaczniejszego, najwspanialszego i stara się to odnaleźć w każdej dziedzinie przyjemności.
Kiedy skarżyłam się, że zabrania mi się słodyczy, matka mówiła: „Minie ci”. Błąd. Nie minęło. Z chwilą osiągnięcia niezależności żywieniowej zaczęłam karmić się wyłącznie słodyczami. I nadal tak jest. I świetnie mi z tym. Nigdy nie czułam się lepiej. Na właściwe postępowanie nigdy nie jest za późno.
„Zbyt słodkie” - wyrażenie to wydaje mi się równie niedorzeczne, jak określenie „zbyt piękne” czy „zbyt zakochane”. Nie ma rzeczy zbyt pięknych; są tylko wyobrażenia, gdzie po prostu głód piękna jest słaby. I niech mi też nikt nie mówi o baroku będącym przeciwieństwem klasycyzmu: ludzie, którzy nie dostrzegają, że obfitość zajmuje centralne miejsce w poczuciu miary, mają przytępioną percepcję.
- Jestem głodna - oświadczałam więc matce, odmawiając przyjęcia jej zapychających darów.
- Nie, nie jesteś głodna. Gdybyś była głodna, zjadłabyś to, co ci daję - słyszałam setki razy.
- Jestem głodna! - upierałam się.
- To właściwa niedomoga - niezmiennie kwitowała to matka.
Takie odrzucenie moich roszczeń jako nieuzasadnionych zawsze mnie zbijało z tropu. Niedomoga. I to właściwa. No nie!
W późniejszych latach dowiedziałam się, co naprawdę znaczy słowo „niedomoga”; niedomoga to „niemożność wyrażenia wymagań”. Chory to ten, który ma trudności z powiedzeniem czegoś. Jego ciało, zapadając na chorobę, mówiło to za niego. Fascynująca myśl, która zakładała, że jeśli zdoła się to coś powiedzieć, cierpienie się skończy.
Skoro głód był właściwą niedomogą, jak brzmiały te właściwe słowa, które mnie z niej uleczą? Jaki ukrywała w sobie sekret? Jaką zagadkę należało odgadnąć, by przestać aż do tego stopnia pożądać cukru?
W wieku trzech, czterech łat nie potrafiłam stawiać sobie takich pytań. Niemniej nieświadomie, po omacku próbowałam znaleźć odpowiedź - płonąc z niecierpliwości, bo to w tym właśnie okresie zaczęłam wymyślać różne opowieści.
Czym jest opowieść, kiedy ma się czteiy lata? Kondensacją życia, mocnych wrażeń. Uwięzioną księżniczkę torturowano. Porzucone dzieci znalazły się w najskrajniejszej nędzy. Bohater posiadł dar wzlatywania w przestworza. Pożarły mnie żaby i teraz harcowałam w ich brzuchach.
Kiedy Rimbaud, którego geniusz zawdzięcza tak wiele okresowi dzieciństwa, wspomina z niesmakiem o „straszliwie bezbarwnej” poezji swych współczesnych, w jego słowach pobrzmiewa żądanie dziecka domagającego się rzeczy wielkich, zawrotnych, nie do wytrzymania, odrażających, niesamowitych, albowiem „naszym pragnieniom brak jest wyszukanej muzyki”.
Treść tych historii nie miała dla mnie tak wielkiego znaczenia, jak ich forma, nigdy pisemna: nie można by jej jednak nazwać ustną, gdyż ów pomruk rozbrzmiewający w mojej głowie nigdy nie uzewnętrzniał się słowem. Nie były to także historie rozgrywające się wyłącznie w myślach, jako że wielką rolę odgrywał w nich dźwięk
dźwięk, który miał zero decybeli, był tylko niemą wibracją strun i rytmów, dokonującą się w czaszce, porównywalną jedynie z odgłosami wyludnionej stacji metra, gdy nie przejeżdża żaden pociąg. To za pomocą takiego
21