To właśnie w Chinach odkryłam nieznany mi dotąd rodzaj głodu: głód innych. A konkretnie innych dzieci. W Japonii nie zdążyłam zapragnąć istot ludzkich: Ni-shio-san nie szczędziła mi miłości i to takiej, że nie przy-szłoby mi do głowy pragnąć czegoś więcej. A dzieciarnia z yochien w ogóle mnie nie interesowała.
W Pekinie brakowało mi Nishio-san. Czy to właśnie rozbudziło mój apetyt? Możliwe. Na szczęście matka, ojciec i siostra nie skąpili mi dowodów uczucia. Nie mogło mi ono jednak zastąpić tej adoracji, tego kultu, jakim otaczała mnie pani z Kobe.
Wyruszyłam na podbój miłości. W tym celu musiałam spełnić jeden warunek: zakochać się, co niebawem mi się przydarzyło i co rzecz jasna okazało się katastrofą, która tylko wzmogła mój głód. Był to tylko pierwszy z długiej serii miłosnych sabotaży. Nie bez znaczenia jest też fakt, że miał miejsce w Chinach. Może w kraju dobrobytu i spokoju nie walczyłabym o miłość aż tak zajadle. Najpiękniejsze pocałunki kina widzi się na filmach wojennych.
Pekin objawił mi również ciekawą rzecz: mój ojciec był dziwnym człowiekiem.
I Kiedy znajdowaliśmy się we własnym gronie, nie wahał
się wypowiadać o ówczesnym ustroju chińskim tak źle, jak i >w na to zasługiwał. Faktycznie, niegodziwość Bandy Czworga przechodziła wszelkie wyobrażenia. Pani Mao i jej ludzie
I pod względem nikczemności nie mieli sobie równych. W pan-! eonie kreatur zapewnili sobie przez nikogo niekwestionowaną nieśmiertelność.
I To, że ojciec musiał obcować, jeśli nie wręcz paktować,
z takim rządem, było nieuchronne w jego zawodzie dyplomaty. Nagle wydało mi się godne podziwu, że potrafi
(poradzić sobie z tak niewdzięcznym zadaniem, którego konieczność bez trudu można było zrozumieć.
Nigdy nie widziałam, żeby ojciec nie miał apetytu, z wyjątkiem tych chwil, kiedy wracał z bankietów z dostojnikami chińskiego reżimu. Przychodził przejedzony po dziurki w nosie w każdym tego słowa znaczeniu, wołając na przemian: „Nigdy więcej nie chcę słyszeć o jedzeniu!” i „Nigdy więcej nie chcę słyszeć o Bandzie Czworga!”. Można by pomyśleć, że do strategii tej ostatniej należało pojenie i tuczenie swoich gości, jak na tych ucztach prymitywnych ludów, gdzie przekarmianie członków wrogiego plemienia zalicza się do arkanów sztuki wojennej.
■mmiimiiiimhmmmimmiiiimmii
53