lizowani są zazwyczaj ukazani na tle swoich mikrośrodowisk rodzinnych. Dostrzec tu można często odpowiedniość między wystrojem wnętrz mieszkań a wyglądem ich właścicieli. Wszystkie ważniejsze domy, które otwiera przed nami Reymont, ukazują indywidua o cechach patologicznie wyolbrzymionych. Zanim przyjrzymy się temu pandemonium łódzkiemu, warto zauważyć, że Reymont przystępując do pisania Ziemi obiecanej miał już za sobą ważną próbę literackiego warsztatu w zakresie patologicznych zachowań i wyglądów bohaterów. Kiedy w 1896 roku w Paryżu i Ouarville koło Chartres przystępował do pisania Ziemi obiecanej, równocześnie robił korektę Fermentów. Już ta powieść o polskiej prowincji w Kongresówce ukazała w pełni skłonność talentu Reymonta do przerysowywania, deformacji, wyjaskrawienia. Spokojny Bukowiec z monumentalną urodą dębowych lasów w tle i nudą stacji kolejowej zaroił się dziwacznymi postaciami schizofreników (Orłowski), odrażających sadystów (Swierkoski), infantylnych hipochondryków (Staś Babiński), erotomanów (Karaś) itp. Nawet rozsądnego skądinąd lekarza Reymont nie omieszkał wyposażyć w oryginalne dziwactwo: stale używany respirator pozwala mu na komunikowanie się z pacjentem tylko pisemnie.
Opisy menażerii ludzkiej w Ziemi obiecanej ściśle podlegają prostej zasadzie zależności wyglądu i dominującej cechy charakterologicznej. Reymont jest pod tym względem mistrzem kon-wencjonalności. Garb Murraya jest ilustracją jego kompleksów, Stach Wilczek (nazwisko znaczące) to nie tylko groteskowa mieszanina prymitywności i ambicji (motyw białych rękawiczek na brudnych rękach), ale przede wszystkim drapieżna zwierzęcość („kochał tę ‘ziemię obiecaną’, jak kocha zwierzę drapieżne głuche puszcze pełne łupów”, s. 385). Figura służalczego doktora Hamersteina była „jakby rozlana, z wielkim brzuchem, z wielką twarzą, z olbrzymią łysą czaszką, świecącą jak rondel świeżo wyczyszczony” (s. 116). Bogactwo Grosglika przywołuje mało wybredne skojarzenie:
twarde czarne bokobrody, które mu oblepiały okrągłą twarz niby kotlety r kostką; wąsy i brodę miał wygolone starannie.
Podnosił brodę tak wysoko, że dwie fałdy skóry na grubym czerwonym karku zakrywały mu kołnierzyk i czyniły go podobnym do krótkiej wypasione) Świni, usiłującej daremnie ściągnąć z płota wiszącą bieliznę (s. 283).
Pojawiają się także opisy obumierania ciała jako oznaki stagnacji mieszczańskiego trybu życia, połączone często z objawami starości. Sugestywny typ brzydoty, jakim Reymont obdarza swoich bohaterów, łączy się z wyobrażeniem miasta-maszyny i automatyzmu egzystencji prowadzącego do duchowej i fizycznej martwoty:
wszyscy poruszali się Jak senni, półmartwl, obojętni I smutni - smutkiem tych sal oślepłych, cichych, umierających, przez które przechodzili potykając się w ciemności o filary i o nieczynne warsztaty, o ludzi (s. 216).
Brzydota - kłamstwo rzeczywistości. Pojęcie piękna szeroko rozumiane tworzyło w klasycznych estetykach jedność nic tylko z ideą dobra, ale także prawdy. Per analogiom brzydota obejmowała również kłamstwo, fałsz. W powieści Reymonta ten aspekt brzydoty odgrywa szczególnie ważną rolę. Punktem wyjścia staje się opis tandetności, kiczowatości łódzkiego świata. Pisarz chętnie ogląda miasto okiem estety zgorszonego widokiem braku smaku w architekturze, umeblowaniu, ubiorze:
(...) po obu stronach ulicy ciągnącej się olbrzymią linią aż do Bałut, stały zbitą masą domy, pałace podobne do zamków włoskich, w których były składy bawełny; zwykłe pudła murowane o trzech piętrach, pobdzierane z rynków; domy zupełnie stylowe o złoconych balkonach żelaznych bantcco, powyginane, wdzięczące się, pełne amorków na fryzach i nad oknami, przez które widać było szeregi warsztatów tkackich; malutkie, drewniane, pogięte domki o zielonych omszonych dachach, za którymi wznosiły się w dziedzińcach potężne kominy i korpusy fabryk, tuliły się do boku pałacu o ciężkim renesansowo-berlińskim stylu, z czerwonej modelowej cegły i wszystkich odrzwiach I futrynach z kamienia, z wielką płaskorzeźbą na frontonie, przedstawiającą przemysł, o dwóch bocznych pawilonach zakończonych wieżami, a rozdzielonych od głównego korpusu prześliczną żelazną kratą, za którą w głębi wznosiły się kolosalne mury fabryki; domy ogromem i wspaniałością podobne do muzeów, a które były skła-
141