SEBASTIAN GRABOWIHCKI
Zgrzeszyłem niebu i samemu Tobie,
Niegodnym, abyś mnie synem zwał sobie;
Zbłądziłem jak więc owca w ciemnym lesie,
Niech do owczarnie Twa łaska doniesie.
Nie śmiem źrzcnice wznieść na góry Twoje,
10 Bo grzech zasłania wstydem oczy moje.
Wszakoż gdzież uciec mam przed Twoim okiem? Gdzież się mam schronić przed strasznym wyrokiem?
Kto mym rzecznikiem przed Tobą się zjawi?
Kto mnie w liczbie Twych wybranych postawi?
Zażeś nie Ty jest. Panie, ojcem moim,
Coś grzechy przeniósł miłosierdziem Tw'oim?
Żem syn niegodny, sumnienie wyznawa;
I słusznie, gdy mnie Twój sąd na śmierć wzdaw^a. Lecz miłosierdzie niegodne przy jmuje.
20 Ratuj mą duszę, gdy w grzechach styskujc.
LXXIX
Po co się wznoszę? Czemu tuszę sobie Z mojej krewkości spodobać się Tobie?
Gdyż Twoje rady są niezrozumiane,
A przecz co czynisz, przyczyny nieznane.
Gdy człowiek chętny a do kresu bieży,
Na którymi zakład wiecznej chwały leży.
Pod czas przypada, że mu wolą mienisz,
A przeciwnego często swym być mienisz.
Których się sprawy chwalebne widziały’,
10 W głębokość sprośnych ciemności wpadały.
A co się Chlebem anielskim karmili,
Potym z świniami słodziny trawili
Skąd rękę weźmiesz, świątobliwość ginie.
Gdzie Ty nie radzisz, tam rozum nie słynie.
Wniwecz wszelka straż, wniw’ccz chęć i cnoty,
Gdy. Panie, naszej nie wspierasz ochoty.
Próżno się upór przeciw Tobie sili.
Bez Twej pomocy bieg, acz dobry, zmyli.
42