Poza kłamstwem o grypie, cała reszta była prawdą. Na samą myśl o roladzie i tłustym sosie robiło jej się niedobrze.
Przez chwilę Henny Schneider stała niepewnie przy łóżku Mai - „Nie chce nic jeść?! Choroba odebrała jej apetyt. Jasna sprawa! ”
- Przyniosę ci dzbanek herbaty. Żebyś przynajmniej dostatecznie dużo piła. Chcesz oprócz tego szklankę soku pomarańczowego?
- Chętnie - wymamrotała Maja. Jej żołądek skurczył się konwulsyjnie. „Dobrze ci tak! Kurcz się! Nie dam za wygraną!”
Szklanka soku pomarańczowego ma sześćdziesiąt kalorii. W porządku. Razem z kawałkiem ciasta i dwoma kromkami chleba wieloziarnistego, naturalnie niczym nieobłożonego, które zjadła z powodu badania u doktora Vossa, dawało to na dziś w sumie około czterystu sześćdziesięciu kalorii.
- Zadzwonię do „Rheinische Post”. Z grypą nie możesz roznosić gazet!
- Może jutro poczuję się już trochę lepiej?
Ale matka była nieustępliwa.
- Powiedziałam przecież, że podniosę ci kieszonkowe. To roznoszenie gazet kosztuje cię zbyt wiele wysiłku. Może dlatego jesteś taka szczupła!
„Nie jestem szczupła” - Maja chciała zaprotestować, ale wiedziała, że to na nic. Może rzeczywiście powinna darować sobie tę gazetę. Mogła przecież rano uprawiać biegi. Jogging też pozwalał spalić wiele kalorii. Już ona coś wymyśli. Przysiady albo skłony. Żeby się gimnastykować, nie musi nawet wychodzić ze swojego pokoju.
Następnego dnia Maja nie była jednak w stanie zrobić nawet przysiadu, nie mówiąc już o skłonach. Oklapła jak pudding.
Na wszelki wypadek zjadła na śniadanie kromkę chleba razowego - czterdzieści kalorii - z plasterkiem chudej szynki -dwadzieścia kalorii. Do tego wypiła jak zwykle dwie duże filiżanki herbaty owocowej. Wtedy ustało nawet nieprzyzwoite Imi rezonie w żołądku.
Matka przygotowała wcześniej śniadanie dla Leonarda i tein/, machała do niego z okna.
- Też już jadłaś?
Zobaczyła okruszki na jej talerzu i otwarte opakowanie szynki.
- Tak, mamo.
- Zatem do zobaczenia po południu! Powodzenia, moje dziecko!
Mai przez chwilę wydawało się, że w głosie matki pobrzmiewa jakiś nowy ton, ale pomyślała, że to tylko złudzenie.
Na dwóch pierwszych lekcjach mieli język niemiecki z panią Gernsheim. Dwudziestu pięciu uczniów patrzyło ze zdziwieniem, kiedy nauczycielka wprowadziła do klasy jakąś blondynkę o bujnych kształtach.
Nowa nauczycielka? Zastępstwo?
Dzieciaki na moment umilkły, spoglądając wyczekująco na nieznajomą.
Była ładna, wysoka i nieco korpulentna. Uśmiechała się, a jej blond włosy sterczały na wszystkie strony. Jasnoróżowa cera, choć już niemodna, mimo rosłej figury kobiety przydawała jej jakiejś delikatności i kruchości. Spodnium, które miała na sobie, umiarkowanie maskowało wydatny biust i krągłe pośladki.
- To jest pani Gudrun Gunther - Gernsheim przedstawiła swoją towarzyszkę. - Dzisiaj będzie miała u nas odczyt.
Odczyt? Czyżby ta Gunther była pisarką? Jak to odczyt?
O czym?
W klasie huczało od pytań.
Gernsheim podniosła rękę.
- Proszę o spokój! Pani Gunther przeczyta nam fragment swojej książki zatytułowanej Za kratami. Potem porozmawia sobie z wami na ten temat. Oczywiście, jeśli będziecie chcieli.
Dziewczęta rozsiadły się wygodnie, a chłopcy jeszcze głębiej osunęli na krzesłach.
Odczyt? OK, zawsze jakaś odmiana! Prawdziwa pisarka! Chyba chodzi o przestępczość wśród młodzieży albo coś w tym guście. Tytuł mówi przecież sam za siebie.
69