- Och, nie. Nie sądzę, żeby to była prawda. Wszystkiego? Może tak ci się zdaje dzisiaj w nocy, ale...
— Tak jest zawsze. Nie chciałam żyć z rodziną na wygnaniu. Ale człowiek dorasta i wciąż słyszy wokół siebie: „Kuba. Kuba. Kuba”... A spójrz na to! Na tych ludzi! Co za wulgarny modoch! Spójrz, co on zrobił z Kubą! Nigdy jej nie zobaczę. Nigdy nie zobaczę tamtego domu. Ich domu.
- Ależ zobaczysz, na pewno. Gdy tylko Castro umrze...
- Mnie już nie będzie.
- Będziesz, będziesz. Przekonasz się. Nie panikuj. Nie ma powodu do paniki. Wyzdrowiejesz, będziesz żyć...
- Chcesz wiedzieć, jak wyobrażałam sobie tamten kraj? Przez całe życie? Chcesz poznać moją wizję Kuby?
- Tak. Opowiedz mi. Spróbuj się uspokoić i opowiedz mi wszystko. Mam wyłączyć telewizor?
-Nie... nie. Pokażą jeszcze coś innego. Muszą pokazać.
- Przedstaw mi swoją wizję, Consuelo.
- Nie ma w niej plaży. Plażę wspominali moi rodzice. Rozmawiali często o tym, jak miło spędzali tam czas: dzieciaki biegały po piasku, a dorośli, wyciągnięci w leżakach, zamawiali koktajle Mimoza. Jak wynajmowali domek przy plaży i tak dalej - ale to nie były moje wspomnienia. Ja pamiętałam coś innego. Od zawsze. Och, Davidzie, oni pogrzebali Kubę na długo przedtem, zanim sami zostali pogrzebani. Musieli tak zrobić. Mój ojciec, dziadek, babcia -wszyscy wiedzieli, że nigdy więcej tam nie wrócą. I nie wrócili. A teraz i ja wiem, że nie wrócę.
- Wrócisz - zapewniłem ją. - No więc jaką to wizję miałaś od zawsze? Przedstaw mi ją. Mów.
- Zawsze myślałam, że tam wrócę. Tylko po to, by zobaczyć dom. I że dom będzie na miejscu.
- Więc twoja wizja jest obrazem domu?
- Nie. To obraz drogi. El Malecón. Gdy obejrzysz jakiekolwiek zdjęcie z Hawany, na każdym będzie El Malecón. Przepiękna droga biegnąca tuż nad brzegiem. Od wody oddziela ją falochron, na którym - co widać na zdjęciach _ przesiadują tłumy ludzi, którym do niczego się nie spieszy. Oglądałeś film Buena Vista Social Club?
- Owszem. Naturalnie, ze względu na ciebie. Oglądając go, cały czas myślałem o tobie.
- Tam też pokazują tę drogę. I falochron, o który rozbijają się fale. Widać go tylko przez moment. Zawsze wyobrażałam sobie siebie właśnie w tym miejscu.
- Droga, która mogła się zdarzyć... - podsumowałem.
- Powinna była się zdarzyć - poprawiła Consuela, wstrząsana niepohamowanym szlochem.
A na ekranie panienki w abażurach na głowach (każdy, jak podano, o wadze siedmiu kilogramów) paradują bez celu po scenie. Tak, Castro bez wątpienia mówi w ten sposób dwudziestemu stuleciu: „Mam cię w dupie”. Bo jest to jednocześnie koniec jego przygody z historią, koniec śladu, który odcisnął i którego nie zdążył odcisnąć, na bilansie ludzkich zdarzeń.
- Mów dalej - poprosiłem. - Nigdy wcześniej mi o tym nie opowiadałaś. Nie mówiłaś tak przed ośmiu laty. Wtedy byłaś słuchaczką. Moją studentką. O tych sprawach nie miałem pojęcia. Powiedz więcej. Powiedz, co powinno było się zdarzyć.
- Tamten falochron - odparła - i ja. Nic więcej. Siedzieć tam i gadać z ludźmi. I tyle. Być nad wodą, a zarazem w mieście. To główne miejsce spotkań. Promenada.
- Na filmie mur wyglądał na mocno zniszczony - zauważyłem.
- To prawda. Ale ja przez całe życie widziałam go zupełnie inaczej.
I nagle cały żal, cały ciężar smutku z powodu wszyst-