danego narodu. Czyż nie jest najbardziej gorzką ironią, gdy ludzie, którzy tak bardzo się chlubią swą rycerskością, wyszydzają ten żywotny symbol, i hańbiąc normy i obyczaje, dokonują napaści nie tylko na niewinność, lecz także na życie kobiet?
Bardzo często ujawniał się sadyzm kolonizatorów, podobnie jak ich nieprawdopodobne okrucieństwo. Chcielibyśmy się jednak ograniczyć do przedstawienia tylko kilku faktów, które zostały potwierdzone zeznaniami bezstronnych świadków. Fakty te ukazują całą wartość „cywilizacyjnego posłannictwa", które zmonopolizowało kapitał bądź też chciało to uczynić.
„Gdy przybyli żołnierze — opowiadał mi mieszkaniec pewnej kolonii w Trung Bo — ludność uciekła. Pozostali tylko dwaj starzy mężczyźni i dwie kobiety. Jedna była jeszcze dziewczynką, druga miała jedno nowo narodzone dziecko na ręku i drugie ośmioletnie, które trzymało się jej spódnicy. Żołnierze zażądali pieniędzy, wódki i opium. Ponieważ nikt ich nie rozumiał, wpadli w złość, zabili kolbami karabinów jednego ze starszych mężczyzn. Następnie dwaj z nich, pijani, zabawiali się godzinami smażeniem drugiego starca na stosie. Inni gwałcili w tym czasie obie kobiety i dziecko. Gdy byli już tym znudzeni, odrąbali kobietom palce, aby zabrać im obrączki. Potem opuścili kolonię. Pozostali jedynie świadkowie tego barbarzyństwa”.
Nie tylko jednak poprzez bojowe pisma propagowana była wolność. W całym kraju pojawili się nagle niezliczeni fryzjerzy, którzy wędrowali od wsi do wsi nie tylko po to, by strzyc włosy. Jednym z owych fryzjerów był Nguyen Ai Quoc, który wreszcie zrozumiał, że jego celem może być tylko Tokio. Droga prowadziła go przez niezliczone wsie, w których głosił nowe idee, aż do Haiphongu. Tam usłyszał to, co powiedział we francuskim parlamencie monsieur Ridier: „Tylko bardzo niewielu Wietnamczyków mówi po francusku. Kilka tysięcy służących, kucharzy, kulisów i przemytników kaleczy nasz język. Reszta nie umie czytać i pisać ani po francusku, ani we własnym języku. Teraz żądają oni nagle szkół. Sądzę, że ważniejsze są więzienia
Uczyć się francuskiego! Trzeba opanować język ciemiężców, jeśli chce się ich pokonać. Nguyen Ai Quoc zrozumiał to natychmiast. Ale jak nauczyć się tego języka? Trzeba chodzić do szkoły, a do tego potrzebne są pieniądze, pieniądze, których nie ma. Znów ten dwudziestolatek nie widział przed sobą żadnej drogi i znów wskazał mu ją los.
Ziarno zasiane przez autorów walczących pism i wędrownych fryzjerów zaczęło w całym kraju wydawać owoce. Demonstracje przeciwko podatkom były na porządku dziennym. Poborcy podatkowi byli bici, a nawet zabijani. Powstawały małe uzbrojone oddziały. Zakładano tajne stowarzyszenia, stawiające sobie za zadanie zbieranie pieniędzy dla bojowników o wolność. Próba wytrucia całego garnizonu w Hanoi została w ostatniej chwili udaremniona przez Francuzów. Zostali zamordowani dwaj francuscy oficerowie i jeden profrancuski mandaryn. W Cholon eksplodowały bomby.
Urzędnicy kolonialni, gdy wybuchało nowe powstanie, natychmiast ostro uderzali, tak ostro, że francuski deputowany Pressen-sis piętnował ich brutalne metody w czterogodzinnym przemówieniu parlamentarnym. Ale nie przejmowano się tym ani w Hanoi, ani w Hue, ani w Sajgonie. I wyśledzono wreszcie, dlaczego w ostatnim czasie tak wielu fryzjerów przemierzało kraj. Rozpoczęło się polowanie na nich, a każdego schwytanego wieszano bez sądu.
Nauczyć się języka wrogów... Uniknąć niebezpieczeństwa, które z dnia na dzień staje się coraz większe... Nguyen A i Quoc widział tylko jeden sposób rozwiązania obu tych problemów. Zatrudnił się mianowicie jako pomocnik kucharza na parowcu „Latouche-Treuille” z Messageries Maritimes. W lipcu 1911 roku, mając 21 lat, odpłynął do Francji.
Na pokładzie napisał swój pierwszy wiersz:
Zbyt długo siedziałem nad planami wypraw.
Teraz muszę rozprostować kości.
Z zewnątrz dobiega skarga ptaka.
Zali się być może, że kraj swój opuszczam.
Na rejach widziałem liczne ptasie gniazda.
A gdzie moje gniazdo? Już je utraciłem.
Lecz przecież kiedyś znowu je odzyskam.
Bracie, ojczyzno, siostro, znowu tu powrócę".
-73-