12 jego młodopolski estetyzm kazał mu się dopatrzeć w poemacie rozmaitych niespotykanych gdzie indziej piękności. Takie stanowisko obce było całkowicie Pigoniowi. Jemu Lambro właśnie posłużył jako koronny dowód w procesie przeciwko Słowackiego, który miał zwątpić w naród. „Nie taimy: straszliwa perspektywa znicestwie-nia narodu, zatraty nieodwracalnej, stawała przed Słowackim w pierwszych latach emigracji z całą wyrazistością” (Własny dramat Słowackiego). Wyjątek z listu poety oraz odpowiednio dobrane cytaty — oskarżenia z Lambra („Niezdolni z życia wybić się — skonaniem...”, itd.) miały świadczyć o rozpaczliwym dramacie jednostki oderwanej i od narodu, i od pokolenia. Pisząc tak bynajmniej nie podsuwam Pigoniowi tez u niego nieobecnych. Oto werdykt obejmujący Lambra, Lilię Wenedę, a nawet i Grób Agamemnona, mających potępiać po-łowiczność Polaków, którzy nie umieli wszyscy zginąć od razu: „Nie trzeba dowodzić, że taka okrutna, powiedzmy: dzika pretensja do pokolenia zrodzić i na tak długo zakorzenić się mogła tylko w jednostce, w której narodowy instynkt samozachowawczy znajduje się w stopniu niedorozwoju, mogła wyróść tylko na gruncie krańcowego indywidualizmu, niezdolnego do nawiązania czucia ze zbiorowością współplemienia”. Dopiero w okresie mistycznym Słowacki przejrzał.
W postaci wyjaskrawionej znajdujemy tutaj przecież te wszystkie przesłanki ocen i oceny same, które tak bardzo zaważyły na odbiorze Słowackiego już za jego życia, później zaś — nieraz dawały o sobie znać np. przeciwstawieniem zdrożnego „wybujałego indywidualizmu” Słowackiego — właściwej, narodowej i społecznej postawie Mickiewicza. Najwyższy już chyba jednak nadszedł czas, żeby wydobyć się z tych uprzedzeń ideologicznych i estetycznych, a więc i przywrócić poematowi
Lambro właściwe miejsce w poezji polskiej i w poezji egzystencji.
Cały wywód dotychczasowy miał na celu odtworzenie sytuacji literackiej Lambra. Pisany po upadku powstania listopadowego, został zamierzony, owszem, jako utwór powstańczy, ale w zupełnie oryginalnej, właściwej tylko Słowackiemu tonacji. Odczytujemy dziś w poemacie dialog z kanonem powstańczym literatury romantycznej; polemikę swą umieścił Słowacki w obrębie utworu, ale nawykowa jednostronność odbioru, urobienie czytelnika na adoratora jednego Wieszcza Narodowego (niekoniecznie zresztą miał nim być Mickiewicz; wielu wtedy pretendowało do wieszczej jedyności) uniemożliwiały jej życzliwą bądź tylko nawet obojętną lekturę.
Przypomnijmy, że porównywano nieraz Lambra z Konradem Wallenrodem — zazwyczaj jednak na korzyść tego ostatniego, prawdziwie tragicznego ofiarnika, który dokonał swego strasznego czynu. Obydwaj występowali niejako w podwójnej masce, ale maskę Wal-lenroda-mistrza krzyżackiego traktowano jako autentyczną konieczność, podczas gdy maska Lambra-korsa-rza wydawała się dziecinną, literacką, naśladowaną z Korsarza Byrona przebieranką. Męka moralna Wallenroda uwieńczona została osiągnięciem celu, Lambro natomiast bezpłodnie trawił czas na niedorzecznych gestach niszczycielskich. Nawet brzydkie nałogi obu bohaterów były różnicowane: Konrad Wallenrod oddawał się pijaństwu z rozpaczy — wobec konieczności przerażającego czynu, Lambro pogrążał się w wizjach opiumistycznych, z których rodziły się tylko obłąkane wizje poetyckie. Słowem, każde załamanie i skazę Konradowi Wallenrodowi można było wybaczyć, usprawiedliwić, rozgrzeszyć, Lambrowi — nigdy.