XXII «UCHO IGIELNE*
pewnieniom poety, że jego dusza „raduje się wielką radością’, ani gdy zapewnia o swym dytyrambicznym szale i „dzikich, zawrotnych rytmach uniesienia”. Ta entuzjastyczna pieśń, wyśpiewana po wojnie jako reakcja przeciw jej zbrodniom i nieszczęściom, nie ma w sobie żywotnej siły i kiedy poeta zamyka długi poemat Pieśń wysokiego wichru następującą formułą: „I nie ma klęski, są jeno trofeje!”, nie możemy się oprzeć wrażeniu, że całego tego zbioru nie mogą uratować nawet piękne urywki, jak na przykład fantazje na temat kolorów w Hymnie do barw (z którego być może wyszły barwistany Tuwima). Wielbiciela poezji Staffa po przeczytaniu tego cyklu mógł ogarnąć niepokój, czy to już nie ostatnia stacja poetyckiej drogi autora Snów o potędze. W wydanym pięć lat później Uchu igielnym (1927) następuje regeneracja Staffa, który miał zawsze zadziwiającą zdolność odrodzin. Nie to, aby Ucho igielne było arcydziełem, są tu jednak utwory prześwietlone prawdą wewnętrzną, tą trudną do zdefiniowania atmosferą otaczającą słowa zrodzone z rzeczywistej wizji. Ucho igielne jest cyklem wierszy religijnych o długiej i poważnej tradycji, sięgających nawet do wzoru Wiktora Hugo (Modlitwą Mojżesza), każących myśleć choćby o takich cyklach P. Claudela, jak Corona benignitatis Anni Dei lub nawet o retoryce Ch. Peguy; oczywiście nie chodzi tu o doszukiwanie się bezpośrednich wpływów, lecz o pokrewieństwa tematyczne. Nie jestem pewien, w jakiej mierze te utwory wzbogacają naszą wiedzę o przeżyciu religijnym, czy rzeczywiście odsłaniają jakieś nowe rejony duszy współczesnego człowieka. Wiara poety w istnienie ładu i jakiejś celowości jest w pewnej mierze bliska przekonaniu Jamesa, że nie wszystko jest „pustką”. Religijność Staffa daleka jest od wszelkiego dogmatyzmu. Miał raczej pragnienie wiary niż określoną wiarę. Był sobą w tedy, gdy „rozmawiał z Bogiem” jak równy z równym. W pamięci pozostają z Ucha
igielnego nie patetyczne sonety w rodzaju Mój Bóg to przepaść! Mój Bóg to bezedno..., lecz małe lilryki: Kto szuka Cią, już znalazł Ciebie lub Daleko pójdą, z daleka wrócą...
VII
Ukoronowaniem poezji Staffa sprzed drugiej wojny są tomy: Wysokie drzewa "TI932) i Barwa miodu (1936). Zawierają one bodaj najwięcej wierszy, które wytrzymały ’7 latach, gdy się ukazywały, widziano w nich
^ „ mandra”, dziś czas zatarł granice. W każ
dym razie nie ulega wątpliwości, że odnowa poezji w okresie międzywojennego dwudziestolecia odbiła się również w twórczości Staffa, który patronował przecież narodzinom tej nowej, po tylu latach wreszcie niepodległej poezji. Staff nigdy nie zamykał się, przyjmował radośnie wszystko, co było nowym życiem, nie kładł się nigdy kamieniem swego autorytetu na drodze, którą szli młodzi, miał wreszcie tyle pokory wobec sztuki, że uczył się od swoich uczniów i umiał odmładzać swoją poezję. Nie uważał się za nieomylnego, patrzył krytycznie na swój dorobek. W Wysokich drzewach wyznał:
Któż wie, co warte me siewy, Które ciskałem na grudę?
O, pieśni moje, o, śpiewy, Żniwo me skąpe i chude.
Na skale siałem i piasku,
Lecz ziarno zdrowe i czyste,
I wróci ze mnie ślad blasku W ogromne słońce wieczyste...
To zapowiedź przejmującego wiersza w Wiklinie:
Budowałem na piasku I zwaliło się.