ze jego oczywiste - wydawałoby się - struktury są bardzo świeżej daty. Proces powstawania dzieciństwa i infa utylizacji dzieci zaczął się z początkiem XIX wieku, doprowadził jednak do stworzenia jakościowych podziałów dopiero w drugiej połowie tego wieku. Oto odpowiedz na pytanie van den Berga. Rewolucje toczą się nie tylko w życiu politycznym. W swoich skutkach i trwałości (choć za tą nigdy ręczyć nie można) rewolucja powstania dzieciństwa jest może najważniejsza, jaką przeżył śiviat europejski w minionym tysiącleciu. Aczkolwiek były i inne rewolucje.
Pisząc o długowieczności, posługiwaliśmy się statystykami nie uwzględniającymi śmiertelności niemowląt, a niekiedy również tak zwanej śmiertelności dziecięcej. Wypada wrócić do tego tematu, gdyż i on odstania nam pewne nieoczekiwane aspekty naszej cywilizacji. W obecnych czasach (dane z roku 2003) umiera w Europie średnio ośmioro dzieci na tysiąc narodzonych (najmniej - troje - w Islandii, najwięcej - osiemnaścioro - w Rumunii, szesnaścioro w Mołdawii). Już jednak w Ugandzie wskaźnik ów wynosi 201 na 1000. Chociaż przerażający, nie dorównuje on jednak tym razem odpowiednim danym dotyczącym naszych przodków żyjących przed XIX wiekiem. 1 tak; dla Francji X11-XVII wieku szacuje się go na 350-400, chociaż niektórzy historycy demografii skłonni są mówić nawet o 400-500. Podług nich. przeżywałoby tylko co drugie dziecku. Badania są niezwykle utrudnione, gdyż dzieci nieochrzczone nie były odnotowywane zgoła w żadnych dokumentach, zaś zachowane registry kościelne są niepełne i wyrywkowe. 1 tak na przykład podczas wielkich zaraz z powodu nadmiaru zgonów nie odnotowywano ich już wcale, pomijając fakt, ze śmierć dosięgała i księży, których w kryzysowych chwilach nie miał kto zastąpić, co automatycznie powodowało całkowite przerwanie jakiejkolwiek dokumentacji. Nie inaczej działo się z księgami grodzkimi, które zresztą z samej swojej natury dostarczają wiadomości tylko o specyficznym środowisku mieszczańskim, a i to fragmentarycznie, i reguły bowiem nie odnotowują „ludzi luźnych", nie zadomowionych w mieście na stale. Z tymi samymi zastrzeżeniami, co w poprzednim rozdziale, odwołajmy się więc do dziejów rodzin królewskich, gdzie przynajmniej źródła są pewne-