Francja uchodziła zresztą w XVII-XV1I1 wieku za kraj szczególnej długowieczności. Nie bez kozery (chociaż jak zwykle wyrabiano sobie łatwe uogólnienia na podstawie znanych - dzisiaj powiedzielibyśmy „medialnych'’
- postaci).Wszyscy muszkieterowie królewscy opisani pr2ez Aleksandra Dumasa są postaciami historycznymi (zaś nie dotyczy to ich losówt): Atos (Armand de Sillegue d'Athos d'Auteville) dożyt lat dwudziestu ośmiu. Portos (Isaac de Porteau) - trzydziestu sześciu, zaś Aramis (Henn d'Aramitz)
- trzydziestu ośmiu. Jeden tylko cTArtagnan wyłamał się z reguły i zginął pod murami Maastricht jako pięćdziesięcioośmioletni weteran (jego żona dożyła notabene, „ku powszechnemu podziwowi", jeszcze dwóch lat więcej).1 Czy oznacza to, źe kraje i miasta średniowiecza, renesansu i baroku zamieszkiwali ludzie młodzi? - Wyciągnięcie takiego wniosku byłoby właśnie największym błędem. Przerzuceniem raz jeszcze naszych kategorii w przeszłość, gdzie nie mają one najmniejszego zastosowania. Tamci dwudziestolatkowie byli naszymi (co najmniej!) czterdziestolatkami, trzydziestolatkowie - sześćdziesięciolatkami i tak dalej. Tylko w tej perspektywie osiągamy względnie rzetelny przelicznik społeczny. Tyle że nie przekreśla on czasu obiektywnego. Rok 1000 czy 1500 miał tyle samo (darujmy sobie kalendarzowy problem Lat przestępnych) dni, godzin i minut, co rok 2000. Wynika z tego rzecz najprostsza: aż po koniec XVIII wieku (cezura ta jest oczywiście umowna) przeciętny Europejczyk miał po prostu dwa razy mniej czasu, niż my mamy go dzisiaj. Żeby więc zrealizować swoją rolę społeczną, musiał ów „deficyt'' czasowy jakoś zrównoważyć. Odnaleźć „brakujący czas". Jedynym na to sposobem było przyspieszenie dojrzałości, a więc rezygnacja z dzieciństwa.
Polskie słowo „dziecko", podobnie jak rosyjskie ditia, ma ten sam rdzeń, co doiti (dotc)y określa więc istotę karmiącą się mlekiem, oseska. Identyczna jest etymologia łacińskich fiUa i filtru związanych z czasownikiem f tiarę - ssać. 2 kolei francuskie „dziecko" - enfant, poprzez rzymskie infurn, ~tis, przywołuje słowo infemiia - niemota, definiuje więc tego, kio nie potrafi jeszcze mówić. Podobnie w innych językach indoeuropejskićh-EtymoJogicznie określenia dzieci czy dzieciństwa przywołują systematycznie okres niemowlęctwa. Dopiero w stosunkowo niedawnych czasach ich sens uległ rozszerzeniu. Francuz czasów średniowiecza czy renesansu, mówiąc enfant, miał na myśli istotę jeszcze niepełnosprawną, fizycznie niezdolną do elementarnej samodzielności. Zresztą to samo słowo, podobnie jak dla Słowian z tychże epok różne wersje dtti, opisywać będzie również pisklęta niezdolne jeszcze do opuszczenia gniazda, ślepe szczenięta etc. Zakres „dzieciństwa2 zredukowany jest więc do zupełnego minimum. Jakie są granice tego minimum? Tak sformułowane pytanie przybliżać nas zaczyna do sedna sprawy. Żeby na nie odpowiedzieć, niemal każdy z historyków dzieciństwa powołuje się na inne kryteria.
Dorota Żołądź-Strzelczyk przywołuje na przykład kwestię wyżywienia: „W ubogich rodzinach [jeszcze w XVIII wieku - L.S.] dzied jadały w zasadzie to, co rodzice, tylko rozdrobnione w sposób wzbudzający dzisiaj nasz sprzeciw. Przypomnijmy, co pisał o tym Kitowicz:»Ubogie matki i proste chłopianki dzieciom swoim pchały w gębę. co same jadły: groch, kapustę, kluski, przeżuwając najpierw' w swojej gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki trunek same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu kosztować podawały mając to uprzedzenie, ze gdy tego trunku kosztować będzie z dzieciństwa, potem, gdy dorośnie, brzydzić się będzie.2[...] Opisany jadłospis i sposób karmienia obowiązywał do czwartego, piątego roku życia dziecka. Później dzied chłopskie żadnego pokarmu do lat stosownego nie miały. Potrawy dla nich były te same co rodziców12.3
Jędrzej Kitowicz (1728-1804) był z pewnością bystrym obserwatorem obyczajów swoich czasów. Tyle tylko, że Dorota Żołądź-Strzelczyk cytuje fragment z jego opisu obyczajów chłopskich, do tejże też klasy społecznej je ograniczając. Tymczasem we dworach i w pałacach nie było inaczej. Owszem, szlachcianki nie przeżuwały grochu i kapusty, ale przecież tam także karmiono dzieci od czwartego, piątego roku życia tak samo jak dorosłych. Pojono również podobnie. Podług Paula Zumthora, dzieci flamandzkie w XVII wieku piły piwo od czwartego roku żyda. We Francji w tym samym wieku zapijały wielodaniowe posiłki winem, często w całkiem znacznych ilościach. Pięcioletnia Marie-Louise de Berry sama zresztą dyktowała menu, jakie miała jej podać służba, w tym kartę win. Czteroletni Ludwik XV gustował w burgundach (winach zdecydowanie
O. Go rd a2, D’Atlognan. Pam 2001
B. Żołądź-Strzelczyk, Diiech w dawnej Potscs. Poznań 2002.