' li' l t! , : : . i.( 1 .:!•!' i 1 i - -.
I"
i ■:
Us-iiir/jtjj®
'"ii'1.8"' ■>
■f;
ifr.
b
;; dosne bulgotanie płynu. Nie było tego wiele, ale lep-
|: szy rydz, niż nic. Wypito nie marnując zakąski.
• i
j: Tymczasem w hotelu zabawa dogorywała. Większość
uczestników nie mogła poruszać się o własnych siłach i trzeba im było okazać braterską pomoc. Skubany zaproponował Konstancji, że odprowadzi ją do pokoju, ale ona pogroziła mu przekornie paluszkiem i wymknęła się sama.
— Jeszcze nie teraz — szepnęła na pożegnanie.
Prezes rzucił się zatem w wir pracy. Stawiał na
nogi tych, którzy po kolacji osłabli, pomagał im od- : naleźć części garderoby, żegnał się kordialnie, życząc dobrej nocy. Samojadkowi kazał wylać na głowę kubek • zimnej wody, co nieco otrzeźwiło naukowca. Z trudnością dobudził się Buły, który sen miał iście kamienny.
Milioner chciał zażyć powietrza, więc Skubany wziął
i
go pod rękę i wyszli przed hotel. Noc była piękna, ! gwiaździsta, księżyc jak na dłoni. i
— Dobrze oddychać polskie powietrze — zachwycał j
Od Pyrolaka zaczęli wymykać się pojedynczy ludzie. ■'
— Też idą już spać. Zbierają się wieczorami u soł- ;
tysa i kultywują swoje obrzędy — wyjaśnił prezes. ;
Mieli już wejść z powrotem, gdy z topoli rozległ się donośny klekot. Skubany zmartwiał. j
— Co to, bocian klekotać w nocy? — zapytał z nie- '
• 1
— Na pewno śpiewy go obudziły — powiedział Sku- :
bany, odzyskując zimną krew. i
A to dziadkowi Miliordziakowi po osuszeniu butę- j
leczki z kropelkami zaczęło się po prostu cnić i postanowił zaklekotać.
— Nie trza przeszkadzać boćkowi, niech sobie wypoczywa — zdecydował Buła.
+ - i : i* |
■ • . - . • : J i • • . ' ; , • •• . ■ ; | ^: • • |
■ 1: . |
. |
pi;i |
i Ppsij! ■; ’■ ii i1 i .''Nip j::!' •' l 'ii* m pip |
' 1 i ! : • j i i i | ; • .rśspN iiiiNN. |
i;• / , 'bbp! i1 ‘..l' 1 *■:N1 |
i\Wi
• łu
m f.
,J *1*
« s 'I
• i .
J f .'':
I
Wkrótce wszystkie światła w hotelu i chatach pogasły. Prehistoryczna osada Dzyndzylaki po dniu pełnym wrażeń pogrążyła się w pokrzepiającym śnie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przez pierwsze dni pobytu goście zagraniczni nie
naprzykrzali się mieszkańcom osady. Obserwowali ich bacznie z okien i tarasów, tamci też gapili się na hotel, ale trzymali się z daleka. Dopiero gdy wrócił prezes Skubany, który w województwie referował sukcesy ekonomiczne swojej placówki, poparte przekazaniem na jej konto pokaźnej ilości dewiz, życie znów nabrało rumieńców.
Przed zapowiedzianą wizytą gości w chatach raz jeszcze dokonano szczegółowych oględzin, czy nie pozostały tam jakieś ślady cywilizacji. Skubany kazał, na przykład schować derkę z legowiska po dziadku Milordziaku, gdyż miała zbyt nowoczesny wygląd. Skonfiskował także parę innych przedmiotów, które przedtem uszły jego uwadze.
Nim gromada gości z prezesem na czele ruszyła w kierunku chat, wszystko było przygotowane na ich przyjęcie. Siedziba Pyrolaka, niejako wzorcowa, pierwsza padła ofiarą ciekawości przedstawicieli współczesnej cywilizacji. Kiedy weszli do środka, Magda prażyła w garnku proso, a sołtys reperował podartą skórę.
I znów pierwszym wrażeniem przybyszów było zdumienie.
— Jak można tak mieszkać? —- dziwiono się.
— Głównym pożywieniem mieszkańców osady jest
liii. JlhlLUl.
57