:i
i.
i- : ••'U"
>•
i.
i
i
\
i
i
i
i
i
|i
i1 ■ ■
i i i ; l: i I!
■ i
l!
' ,)
i
■ i i
,1
nieprzewidzianych komplikacji. Przed samym wieezo-j rem trochę popadał deszcz, ;
— Żebyśmy tylko nie musieli polewać drzewa benzyną —- martwił się Skubany. i
|!
Osobiście dopilnował rozmieszczenia gości i tubyl-.! ców. Jedni i drudzy stali oddzielnie, tak jednak, że ta! część stosu, która wychodziła na las, nie była obsta-' wioną.
i
Nagle umilkły głosy i ludzie wyciągnęli szyje. Odl chaty Żółwiaczka podążał żałobny kondukt. Czterech-mężczyzn niosło na ramionach zwłoki. Za nimi wlokła ,
I
się zbolała wdowa. Orszak zbliżył się do stosu i u je- i go podnóża mężczyźni złożyli ciało-. Prezes Skubany 1 podrapał się w głowę i w tej chwili uderzyły w niebo ’ żałobne pienia mieszkańców prehistorycznej osady. . :j
;i
Oj, Łado, Łado!
Oj, Łado, Łado!
Mogłeś jeszcze pożyć . !
Oj, Łado, Łado!
Żle ci tu nie było Oj, Łado, Łado!
ii
1 I S
• i
— Proszę teraz uważać — szeptał prezes do turystów. — Razem z nieboszczykiem pali się ulubione przedmioty, które mu służyły za życia i które specjalnie lubił.
I rzeczywiście, na stos zaczęli się znów wspinać ko-128
i
I
i
r
i
i
i
j i: i
'ij:
u*
i I
L
I
I
I
I
I
i?
i
i
i
i
i
i
i
i
i
. | ii
i
ii
• i
<
i
i
!
t
j
i
Ej,,.
W
lejno mieszkańcy osady. Pierwszy podążał Pyrolak, niosąc pokaźnych rozmiarów figurkę boga Okowita. Za nim inni nieśli luki, strzały, skóry, kawałki żelaza i jakieś skorupy.
— To są naczynia — informował półgłosem Skubany. — Wierzą, że kto w zaświatach nie ma własnej zastawy, będzie cierpiał głód i niedostatek.
Mieszkańcy wszystkie te przedmioty ustawili koło Żółwiaczka i ze zwieszonymi głowami schodzili na dół. Kobiety podtrzymywały Żółwiaczkową, która zdawała się nie wiedzieć o bożym święcie.
Nagle w ciszę wdarł się bociani klekot, smutny jakiś i powolny, jak przystało na powagę chwili. To dziadek Milordziak z wierzchołka swojej topoli żałośnie żegnał druha, z którym wypił niejedną szklaneczkę wódki.
Nastrój był tak przejmujący, że panie z hotelu trzymały chusteczki przy oczach, nie mogąc wprost pohamować łkania.
Ale oto do stosu podszedł ociężałym krokiem Pyrolak. Niby to krzesiwem, a naprawdę zapałkami, które miał ukryte pod skórą, zaczął rozniecać ogień. Niestety, żadna z zapałek nie chciała się zapalić. Ich łebki pryskały z sykiem i gasły. Zdenerwowany sołtys rzucił pudełko na stos i zrobił użytek z krzesiwa. Chociaż nie miał wprawy, już za pierwszym razem iskra padła na chrust i buchnął ogień.
Zgroza odmalowała się na twarzach turystów, ale to, co nastąpiło później, przeszło ich wyobrażenia.
Żółwiaezkowa wyrwała się kobietom i podbiegła do stoisu. A kiedy zaczęła wchodzić na górę, Konstancja zawołała histerycznie:
— Nie puszczajcie jej!
—• Och! — jęknęła Mary i osunęła się w ramiona Józwy.
9 129
I
I
J
I
i
f
I
1
I
i I
• i
i
i
p • •
• • • i •• r
i
i