i''i;: ■ 'i1''' * ' ! .^ijmlji^jii^
i''i;: ■ 'i1''' * ' ! .^ijmlji^jii^
o
I :
M'
nie mogła zrozumieć dziewj
— Gospodarki normalnej przecież nie prowadzimy, nici innego nie umiem robić. i
— Tak to każdy głupi potrafi powiedzieć — nie' dawała za wygraną Kulfoniakowa. — Zdziadziałeś już i zupełnie. W młodości handlowałeś i było nam wcale, nieźle.
Słowa te zapadły Kulfoniakowi głęboko w serce.; Rzeczywiście miał żyłkę do handlu, tylko dotychczas; w Dzyndzylakach nie było czym handlować. Myślał; jednak nad tą sprawą intensywnie i wreszcie popro-; sił żonę, żeby przyszyła mu na piersi od wewnętrznejj strony skóry pokaźną sakiewkę.
Któregoś dnia zaczął się Kulfoniak przechadzać przed hotelem, Niby tak sobie spacerował bez celu, ale oglą-n dał się bacznie dokoła, czy nie widać gdzieś prezesa|| albo kogoś innego z władz Spółdzielni. Gdy jedenj z cudzoziemców, zwabiony jego widokiem, wychylił sięj z okna, Kulfoniak zasłonił sobie dłonią usta i powie-f
i
dział cicho: jj
— Dolary kupuję, dolary. Twarde, miękkie, twarde miękkie.
Tamten patrzył na niego osłupiały, nie pojmująfj intencji egzotycznego kupca.
Kulfoniak zawrócił i przechodząc koło okna znó^ wyszeptał:
— Dolary, dolary, dolary kupuję. Płacę najwyżsżfj
i
ceny.
Z hotelu wyszedł. John Buła, który w towarzystwij Mary wybierał się na spacer. Przystanął, gdy usły[ szał propozycję prehistorycznego mieszkańca.
■—• Twarde, miękkie, twarde, miękkie. Dolary kul puję, dolary.
-r~ Czego on chce? — czyna.
y\,yU^rr'\
t-.C
iM1
• i!
Ł
iił:,'ili1i,!iiłi.is^l--/ijil}j?: :.; .; :. .
• . ' • ssJ ifi; :.'if[i ■
liifWiiti;
:: I|it
— Wy, człowieku, dolary kupić? — upewniał się
Buła.
— Płacę najwyższe ceny -— szepnął Kulfoniak. — Twarde, miękkie bez różnicy.
— A to dobra historia — zaśmiał się Buła. — To jest prawdziwy człowiek interesu — po czym sięgnął do kieszeni i wyjął trzy jednodolarówki.
; — Macie tu, człowieku, na szczęście — powiedział
wręczając pieniądze kupcowi. — Business trzeba za-| czynać z kapitałem zakładowym. Życzymy powodzenia ..... i oddalił się z córką.
Kulfoniak poślinił palec, sprawdził pod światło czy pieniądze nie są fałszywe i schował je do sakiewki.
— Dobre i to — powiedział do siebie. ■— Może w przyszłości handelek się rozkręci.
Wrócił do domu i opowiedział żonie o swoim pierwszym sukcesie.
— Dziadem nie bądź i pieniędzy za darmo nie przyjmuj. My ludzie ambitne, z gospodarki pocho-
: łlsdmy. Musisz mu coś aa to zanieść — pouczała męża.
| ROZDZIAŁ ÓSMY
Tymczasem w Dzyndzylakach nadal największe zainteresowanie wzbudzał bocian. Niestety, choć słychać było jego potężny klekot, nikt go nigdy nie wi-ci ział w całej okazałości. Intrygowało to przyjezdnych.
- On jest już stary, nogi mu reumatyzm powykręca! — mówił Skubany. — Nic dziwnego, od najmłodszych lat stał przecież w wodzie szukając pożywienia. Teraz już tylko leży w gnieździe. i - A to co takiego? — zainteresował się ktoś, wska-I-wijąc zwisającą z gniazda kobiałkę.
67
f-
[
j
I