i ■:r: ■ i i ^ i i i5; i. •. j.!' ■: > -i ibu'1'1.11 *■
'i1 1 ł! -.j"! ;
lv
rs':: • --I •; l;. av»L .v: i i.: i i»: H- ••
iii.: j ii • i -:|:s-iJ:i'.**.•;• ■ Sr*•'l
' ik] :..j'1 ! *'
h
U
H!
li
! • I.
Uh
i'!
<i?
ł! *
ii:
i.:
li
łf
i:
cie woził tylko prehistorycznych pasażerów.
— Do śródmieścia nie da rady. Jadę na Pragę — po?
wiedział i już go nie było. j
Dopiero za trzecim razem Kulfoniakowi się udałd
— A pieniądze pan ma? — zapytał taksówkarz.
— A dlaczego mam nie mieć?
■—■ Bo tak wygląda, jakbyś się pan spłukał do nitki
zastawił garnitur i ubrał się w taką skórę, co leżt przy łóżku.
Za parę minut byli już na miejscu. j
— Tu jest ten bank dolarowy ■— powiedział kierów;
ca wskazując Kulfoniakowi dalszą drogę. i
Wąska uliczka obstawiona była gęsto przez nudz^j cych się obywateli. Stali grupkami w bramach, przd chadzali się, załatwiali jakieś dyskretne interesy. Ożjjj wili się wyraźnie na widok niecodziennego prze chód nia. Jeden z nich oderwał się od grupy i podszedł ći, Kulfoniaka.
— Dolary kupuję. Płacę najwyższe ceny. Co pa
— A ile kosztuje dolar na czarnym rynku? — ze
— Zależy ile pan masz? Co będziem rozmawia! w ciemno.
Kulfoniak nie chciał się od razu decydować, nął kupca i poszedł dalej. Ale obstąpili go inni. J
— Tylko u nas sprzedasz pan najlepiej — nastflj
wali. j
I
Ani się gospodarz obejrzał, jak znalazł się w pd bliskiej bramie.
— Dajcie mi spokój —■ wyrywał się — do banku idUjj,
— A to idź pan, jeszcze się spotkamy.
108
i
t
i
i
t
i
i
I
II !
i|
i
I mieli rację, bo bank był zamknięty na głucho.
: Dyrekcja prawdopodobnie postanowiła skończyć rady-| kalnie z monotonią godzin urzędowania, dlatego też w pewne dni tygodnia bank był otwarty rano, w inne . po obiedzie.
Kulfoniak miał dużo spraw do załatwienia i nie i uśmiechało mu się czekać do godzin poobiednich na | otwarcie szacownej instytucji.
| — A co, nie mówiłem, że się spotkamy? — znajomy
| handlarz, wyrósł obok niego. i: — To po ile pan płaci?
Dalszy ciąg transakcji odbył się w bramie. Cena | wydawała się gospodarzowi godziwa, ale jako rasowy kupiec postanowił się potargować. Wyjął spory plik ; banknotów.
| — Dołóż pan dyszkę i dobijemy targu.
, — Trzy złote dokładam do jednego i biorę.
— Cztery.
Stanęło wreszcie na pięciu.
— Niech pan idzie za mną. Muszę skoczyć na górę do wspólnika po pieniądze.
— Co z pana za kupiec, jak pan nie ma pieniędzy?
— Nie mogę takiej sumy nosić przy sobie. Wjechali windą na przedostatnie piętro.
— Daj pan dolary, za chwilę wracam z pieniędzmi. Kulfoniak stał się nieufny.
■— Muszę wspólnikowi pokazać pieniądze. Inaczej : nie da mi grosza do ręki — uspokajał go kupiec. Gospodarz ociągając się spełnił żądanie.
— Tylko niech pan długo nie siedzi, bo nie mam j. czasu.
| — Za minutę jestem z powrotem.
Kulfoniak oparł się o poręcz i pogrążył w rozmyśla^ niach.
j !
I
; 109