ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
A jednak Żółwiaczek nie opuścił gromady i winy zostały mu przebaczone, bo oto, gdy ludzie przestali tęsknić za dawnym życiem, niespodziewany przyjazd do Dzynd żylak ów specjalnej komisji rozdrapał stare rany i przyczynił się do ułaskawienia złodziejaszka przez wspólnotę.
Byli to ci sami inspektorzy, którzy uporawszy się z kontrolą w Spółdzielni ,,Dewizowy Turysta” przybyli tu, aby przekonać się na własne oczy, jakie rozmiary przybrała oszukańcza akcja prezesa Skubanego i jego sztabu. Towarzyszyli im odpowiedzialni pracownicy z powiatu i województwa. Oni z kolei mieli za zadanie otoczyć opieką mieszkańców osady i ułatwić im powrót do normalnego* życia.
To, co zobaczyli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Patrzyli na kurne chaty, łudzi odzianych w skóry i przecierali oczy.
— Coś podobnego! —• wykrzykiwał kierownik. — Jak ci ludzie dali się tak ogłupić.
Komisja próbowała nawiązać kontakt z kobietami, ale one uchylały się od rozmów.
— Przyjdą mężowie z polowania, to porozmawiacie sobie z nimi — mówiły i uciekały do chat.
Przyjezdni udali się do hotelu, aby go dokładnie obejrzeć. Oczywiście hotel nie przypominał okresu, kiedy przebywali w nim turyści zagraniczni, ale ślady dawnej świetności widziało się na każdym kroku.
— Takie luksusowe wyposażenie. Nic dziwnego, to musiało kosztować.
Kilku pracowników zaczęło sporządzać inwentaryzację. Kierownik i przedstawiciele władzy terenowej zwiedzali poszczególne apartamenty. Dwa z nich były zamknięte. Ktoś tu jeszcze mieszkał.
Po zakończeniu lustracji rozgościli się w jadalni i postanowili zaczekać na powrót mężczyzn z polowania. Niektórzy chcieli zwiedzić osadę, jednak kobiety potraktowały ich wrogo i nie wpuściły do chat.
— Za to, co tu zrobił, nie wyjdzie z kryminału —■ mówił kierownik o Skubanym.
— Na fantazji facetowi nie zbywało. Zdobyć się na tak zakrojoną mistyfikację....
■—■ Ale to była fantazja człowieka obłąkanego.
Przedstawiciele z województwa przeglądali dokumenty.
— Wariat, obiecywał tym biedakom złote góry.
Po paru godzinach oczekiwania przybysize poczuli głód. Wysłano jednego do osady, żeby zakupił jakąś żywność. Wrócił po chwili z pustymi rękami.
•— Kobiety powiedziały, że mogą dać tylko kawałek pieczonego niedźwiedzia.
— Niedźwiedzia? — zdziwiono się. — Skąd oni wzięli niedźwiedzia?
— Pytałem. Odpowiedziały, że mężowie upolowali.
— To jakaś bujda. Mieszkam na tym terenie od dzieciństwa i nigdy nie słyszałem o żadnym niedźwiedziu. Ostatnie sztuki upolowano w czasie pierwszej wojny światowej.
— Na własne oczy widziałem jeszcze świeżą niedźwiedzią skórę, która suszy się przed jedną z chat.
— To jest nieprawdopodobne, trudno' wprost uwierzyć.
■— A może byśmy jednak, panowie, skosztowali tego niedźwiedzia — zaproponował ktoś.
— Oszalał pan! — zakrzyknięto niefortunnego projektodawcę.
— Głód mi skręca kiszki.
— Trzeba się przemęczyć. Zjemy po powrocie.
Szczególnie niecierpliwili się kontrolerzy. Chcieli
19ł