Tarcza słoneczna wznosi się wyżej z dnia na dzień. Pod coraz go-rętszemi jej promieniami las zapachniał żywicą, łąki poczęły tkać swój kwiecisty, barwny kobierzec, szare pola ustroiły się w suty, zielony płaszcz kłoszących się zbóż.
Kozy pieczołowitą opieką otaczają swoje koźlątka, kaczki nad stadkiem swem troskliwie czuwają, kuropatwy i przepiórki twardo wysiadują nad gniazdem. Nowe generacje się tworzą. Łowisko zamieniło się na wielki zakład rozmnoży i lęgu.
Lecz dla myśliwego nadszedł czas iście świąteczny, z upragnieniem oczekiwany, czas, kiedy s a r n i k zmienił wyszarzały, wytarty swój strój zimowy, a wdział lekką, czerwoną suknię latową.
Gdy wszystko w głębokim jeszcze pogrążone śnie, i na widnokręgu wschodnim pierwszy delikatny brzask zapowiada koniec nocy, gdy nad łąkami i niwami białawe wznoszą się mgły, tworząc jakoby powierzchnię niezmiernego jeziora, z którego jak widma rysują się fantastyczne kształty czarnych olch i wierzb rosochatych — już myśliwy z gwin-tówką1) na ramieniu, z wyżłem przy nodze, dąży dobrze znaną sobie ścieżyną poprzez pola i zagaje do lasu, gdzie tenże długim językiem wrzyna się w urodzajną glebę. Tu bowiem w tym roku koniczyna gęstym dywanem wynagradza znój pracowitego rolnika.
Od tygodni już, punktualnie o godzinie piątej wychodzi na tę koniczynę dobry kozioł2), który dotrzymał, co w marcu i kwietniu był obiecywał. Wtenczas bowiem, w czasie odrostu świeżych parostków3) zwrócił na siebie uwagę myśliwego niezwykle grubemi i wysokiemi łodygami4), zasłoniętemi jeszcze warstwą mchu włochatego. Upłynęło od tego czasu kilka tygodni. Pewnego dnia uderzyło myśliwca, że kilko-nastoletnia, skarłowaciała sosenka, stojąca na osobności, mimo ciszy, panującej w atmosferze, trzęsła się i chwiała, szarpana widać jakąś nie-
*) sztucer; 2) sarna — samiec; 3) rogi kozła; 4) główna gałąź parostków.